niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 33 - I've had enough...


    ***Lily's P.O.V***
 
    Wczorajszego dnia biłam się z myślami. Nie wiedziałam, czego tak naprawdę chcę i do czego dążę w życiu. Byłam zagubiona, a wiele moich myśli nie miało prawidłowego rozwiązania. Panował między nimi totalny bałagan, jakby każda myśl została rozwiana przez wiatr i nie potrafiła już uzupełnić brakujących miejsc w moim umyśle.

    Dzisiaj jednak, kiedy tylko otworzyłam oczy, niemal czułam, jak wypełnia mnie pozytywna energia i nadaje siły. Przez tę krótką noc zmieniło się wszystko. Zarówno moje podejście do życia, jak i niepewność, która nagle zniknęła, jakbym wcale jej nie odczuwała. Podświadomie ustaliłam również priorytety w swoim nowo rozpoczętym życiu. Na pierwszym miejscu, pod każdym wzgledem, stał Justin. Dopóki byliśmy razem, nie musiałam zaprzątać sobie głowy problemami. On zawsze znajdzie rozwiązanie.

    -Wiesz, że pierwszy sen w nowym miejscu zamieszkania jest zazwyczaj snem proroczym? - ziewnęłam cicho, a kosmyk moich włosów opadł na twarz, gdy przeniosłam głowę z poduszki, na klatkę piersiową Justina. - Śniło mi się dzisiaj, że David awanturował się na policji. Nie mam pojęcia, w jakiej sprawie, ale był zdecydowanie niezadowolony, a może nawet rozwścieczony. A tobie co przyśniło się dzisiejszej nocy?

    Obróciłam głowę tak, aby pod dość niewygodnym kątem spoglądać na jego twarz. Mężczyzna nabrał w płuca powietrza i wypuścił je powoli, a jego dłonie przetarły zaspaną twarz.
    -Jeśli te sny naprawdę są prorocze, Lily, przygotuj się, że za parę miesięcy zostaniesz mamusią. - delikatnie pocałował czubek mojej głowy i objął ramieniem, jakby wiedział, że musi mnie uspokoić, nim będzie za późno.

    Gwałtownie uniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na Justina. Nie żartował. Nie żartował, a ja wierzyłam w przesądy o proroczych snach. Bałam się jednak zapytać, co dokładnie Justin zobaczył podczas wizji sennej. Najchętniej kazałabym mu z powrotem zasnąć i zmienić bieg wydarzeń.

    -Lily, spokojnie, to tylko głupie przesądy, które zdarzają się paru ludziom na świecie. Nie wierz w nie. Przecież obiecalismy sobie, że będziemy ostrożni i jeśli dotrzymamy słowa, nie musisz się bać, że za kilka miesięcy zostaniemy rodzicami. Wszystko zależy tylko i wyłącznie od nas.

    Nie wypowiedziałam żadnego słowa, a on mimo to wiedział, że jestem niespokojna, może nawet lekko wzburzona. Wiedział również, jakimi słowami mnie uspokoić. Zawsze działały. Wystarczyło, że wypowiedział kilka krótkich zdań, z tym delikatnym uśmiechem na ustach. On zawsze był opanowany, a w jego otoczeniu nastrój szatyna udzielał się również mnie.

    -Nie jestem nawet w najmniejszym stopniu gotowa na macierzyństwo. - westchnęłam, opadając na poduszki. Byłam już spokojna, ponieważ zrozumiałam, że rzeczywiście nie powinnam wierzyć we wszystko, co powiedzą mi inni ludzie. Zazwyczaj potrafią jedynie zniszczyć humor. Ja natomiast od dnia dzisiejszego chciałam pozostać wiecznie uśmiechnięta i optymistycznie nastawiona do życia. Chciałam być inną osobą, niż tą, którą byłam, zanim poznałam Justina i zanim poczułam do niego naprawdę wiele.

    -Przygotuję cię na to w odpowiednim czasie. - pocałował moje czoło, tak opiekuńczo i delikatnie. Nie, jak partner, jak mój facet, tylko jak dobry opiekun, pomagający przejść przez wszystkie wyboje w życiu. I to sprawiało, że nasze relacje były jeszcze bliższe, mimo że miłość dopiero kształtowała się pomiędzy nami.

    -Mam dzisiaj walkę, na której muszę się stawić. - westchnął głęboko, a jego ciepły oddech uderzył w moją szyję, kiedy Justin leżał, wtulony w nią, z moimi dłońmi na plecach, delikatnie go gładzącymi.
    -Po takiej przerwie? Justin, to niebezpieczne, wiesz o tym. - tak, jak on martwił się o mnie, tak ja martwiłam się o niego. Naprawdę nie chciałam, aby znów pakował się w kłopoty.
    -Jestem zawodowcem, skarbie. Nie potrzebne mi tygodniowe przygotowania, aby skopać komuś tyłek. - zamruczał do mojego ucha.

    Nie dał mi dojść już do słowa. Po ostatnim zdaniu zamknął moje usta swoimi i, muszę przyznać, zrobił to bardzo skutecznie, ponieważ nawet nie chciałam zabierać głosu. Wargi Justina smakowały tak dobrze. Rozpływałam się, kiedy tylko mnie dotykał, a jeśli łączył dotyk z calowaniem, odchodziłam od zmysłów, objęta jego silnymi ramionami.

    ***Justin's P.O.V***

    Przyznam szczerze, że odrobinę bałem się zabrać ze sobą Lily. Ostatnim razem, kiedy przyjechała ze mną do Los Angeles, została pobita i skończyła w szpitalu. Wtedy była dla mnie jedynie córką mojej partnerki. Teraz natomiast zajmowała najważniejsze miejsce w moim życiu i nie wybaczyłbym sobie, gdyby z mojej winy stała jej się krzywda. W końcu ją kochałem.

    -Lily, proszę, obiecaj mi, że nie odejdziesz nigdzie sama. Boję się o ciebie, rozumiesz? Nie chcę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził. Najlepiej trzymaj się jednego miejsca, jednaj osoby, abym ani na moment nie stracił cię z oczu, dobrze?
    -Musisz przede wszystkim skupić się na walce, Justin. O mnie na razie zapomnij. To ja boje się o ciebie. Nie chcę kolejny raz patrzeć, jak dostajesz po mordzie i mimo że w końcowym efekcie wygrywasz, mi i tak pęka serce, kiedy widzę, że zadają ci ból.

    Cała Lily. Zamiast troszczyć się o swoje, dużo bardzie kruche i delikatne, ciałko, ona całą swoją uwagę skupiała na mnie, na dorosłym facecie, który naprawdę potrafił radzić sobie w życiu. Ale za to ją właśnie kochałam. Nie była egoistką nawet w najmniejszym stopniu. Troszczyła się o mnie, a ja zwyczajnie tego potrzebowałem, choć od dawna zaprzeczałem. Dość ciężko było mi chodzić po świecie, stawiać każdy krok, lub po prostu podnosić się każdego ranka z myślą, że nie ma na świecie osoby, która darzyłaby mnie jakimkolwiek uczuciem, poza nienawiścią i odrazą.

    -Zawrzyjmy układ. Ja skupiam się na walce i nie dam się zbytnio poobijać, za to ty bierzesz sobie głęboko do serca moje ostrzeżenia i nigdzie nie odchodzisz sama, zgoda? - wyciągnąłem w jej kierunku dłoń, do silnego, męskiego uścisku. Kiedy jednak jej maleńka dłoń spoczęła na mojej, nie miałem odwagi uścisnąć jej mocniej. Gdybym włożył w to choć odrobinę siły, pozostawiłbym widoczne ślady na jej dłoniach.

    -Dobrze. - uśmiechnęła się i wtuliła w mój prawy bok, dotrzymując mi kroku na wąskiej, leśnej ścieżce, oświetlonej jedynie słabym światłem księżyca, przebijającego się przez gęste chmury i korony drzew. - Jednak musisz wiedzieć, że jeśli zostawią na twojej ślicznej buźce choćby jeden, niewielki ślad, osobiście się z nimi rozmówię. - dodała, chcąc brzmieć groźnie. W rzeczywistości jednak wyszło równie słodko, jak za każdym razem, podczas wypowiadanych zdań.

    -W takim razie, możesz niemal od razu wejść na ring zamiast mnie. Gwarantuję, że wyjdę stąd z podbitym okiem, rozciętą wargą i łukiem brwiowym. - zobaczyłam, jak dziewczyna skrzywiła się lekko. Nie lubiła widoku krwi, zwłaszcza mojej, która wypłynie pod wpływem silnych uderzeń w skroń i szczękę.

    -Pozwól więc, że wycałuję cię, zanim będziesz cały we krwi. - Lily zaatakowała wargami moje usta, robiąc to w naprawdę agresywny sposób. Nie dała mi możliwości dojść do głosu, jednak oboje dobrze wiedzieliśmy, że w takim momencie nie chciałem go zabierać. Uwielbiałem, kiedy w burzy uczuć i emocji to Lily przejmowała inicjatywę. Stawała się wtedy taka dorosła i dojrzała. Doskonale wiedziała, co zrobić, aby jeszcze bardziej rozkochać mnie w sobie.

    Obeszliśmy cały magazyn dookoła, zatrzymując się dopiero przed tylnymi drzwiami. Zanim złapałem metalowe, skrzypiące i lekko zardzewiałem drzwi, spojrzałem na Lily. Policzyłem niemal każdy jej włos, aby mieć później pewność, że nikt jej nie dotknął, że nikt nie skrzywdził. Nie miał prawa. Była tylko i wyłącznie moją księżniczką.

    -Miej oczy i uszy szeroko otwarte. To nie jest miejsce dla małych, słodkich dziewczynek. - wsunąłem dłoń do tylnej kieszeni jej obcisłych jeansów i jeszcze bardziej przyciągnąłem do siebie. Dopóki czułem jej ciało, wiedziałem, że jest bezpieczna.
    -Nie jestem ani słodka, ani mała. Powtarzasz się, Justin. Doskonale zrozumiałam po pierwszym razie, że muszę mieć się na baczności, ponieważ twoi znajomi nie darzą cię zbytnią sympatią. I obiecuję, jeśli ostrzeżesz mnie jeszcze raz, wracam do domu.

    Postawiła sprawę jasno. Udowodniła, że przejmuję się za bardzo i nie mam prawa ograniczać jej swobody, na którą zasłużyła. Nie ma pięciu lat, więc jeśli będzie chciała oddalić się chociaż o pół kroku, zrobi to, nie pytajac nikogo o zdanie. Może nie była przesadnie uparta, ale z pewnością nie była łagodną dziewczynką. Sama decydowała, sama działała. Każdego dnia pokazywała mi, że nie chce być od kogokolwiek uzależniona.

    -Justin? - po całej szatni rozeszło się zdziwienie, przebiegające po twarzach znajomych, którzy przygotowywali się do swoich walk. Jednych znałem mniej, drugich bardziej. Jednych również darzyłem większą sympatią, a innych mniejszą. W pomieszczeniu nie zastałem jednak ludzi, których obawiałem się najbardziej i z którymi byłem w największym konflikcie. Ludzi, którzy byli w stanie slrzywdzić Lily.

    -Wróciłem do Los Angeles na stałe. - mruknąłem tylko pod nosem, szarpiąc metalowymi drzwiczkami od szafki, do której wrzuciłem torbę i bluzę. Zważając na obecność Lily, nie chciałem zagłębiać się w rozmowy z kolegami. Wiedziałem jednak, że jej obecność, nie pozostanie niezauważona. W końcu, była atrakcyjna. Cholernie atrakcyjna.

    -Słońce, wiesz, że to szatnia jedynie dla zawodników. - kiedy usiadła na niskiej, drewnianej ławce, ustawionej wzdłuż pomieszczenia, zwróciła na siebie największą uwagę. Odczuwałem wtedy rodzaj dziwnych uczuć. Zupełnie, jakbym chciał odizolować Lily od mojego starego otoczenia i nie pozwolić, aby zaczęła się w nie zagłębiać.

    -Tak, wiem bardzo dobrze. - nawet nie spojrzała na chłopaka, który, jednocześnie pragnąc zdobyć względy dziewczyny, zwrócił jej uwagę. Teraz była bezczelna i niedostępna. Dokładnie taka, jaka powinna być. Nie miałaby szans na zdobycie przyjaciół, jednak nie pozyska również wrogów, którzy pełnią znacznie bardziej szkodliwą rolę w życiu.

    Żaden z moich kolegów nie starał się już wyprosić z szatni Lily, ani nawet odezwać do niej, wiedząc, że mogę zareagować w impulsywny sposób. Poza tym, żadnemu z nich tak naprawdę nie przeszkadzała jej obecność. W końcu, żaden z nich nie wstydził się przebrać przy niej spodenek, czy koszulki. Dlatego Lily nawet nie poruszyła się z ławki, tylko wygodniej oparła się o swoje kolana.

    -Najchętniej przywiązałbym cię do ringu, żebyś nigdzie nie odeszła. - mruknąłem, opadając na siedzenie obok niej. Położyłem sportową torbę pomiędzy nogami, na podłodze, i odpiąłem długi zamek błyskawiczny.
    -Powoli stajesz się nie do wytrzymania, Justin. Nie mam pięciu lat, żebyś musiał powtarzać to po raz dziesiąty. Czuję się tak, jakbyś robił ze mnie idiotkę, do której nic nie dociera. - sapnęła. Jej irytacja była w pełni uzasadniona. Ja jednak nie potrafiłem dopuścić do siebie myśli, że znów przeze mnie mogłaby stać się jej krzywda. Nie będę mógł pilnować jej przez cały czas i to właśnie bolało, a nawet denerwowało, najbardziej.

    -Przepraszam, że się o ciebie martwię. - warknąłem, nawet bez cienia skruchy. Wręcz przeciwnie, byłem wkurzony, że Lily nie brała moich ostrzeżeń na poważnie, a wręcz kpiła z nich.
    -Możesz na mnie nie warczeć? - złapała w powietrzu moją koszulkę, którą z impetem ściągnąłem, i rzuciła ją wgłąb czarnej torby. - Jeśli chcesz się wyżyć, kopnij kilka razy w worek, a nie wyładowujesz na mnie emocje. - ona również straciła cierpliwość. Rzuciła na podłogę moją bluzę, którą wcześniej trzymała w rękach, a potem wstała z ławki i po prostu wyszła z szatni, na główną halę magazynu, zostawiając za sobą jedynie odgłos odbijających się o parkiet obcasów.

    -Gdzie idziesz, idiotko!? - krzyknąłem za nią, choć i tak wiedziałem, że swoimi słowami spowoduję jedynie przyspieszenie kroku Lily. Nazywając ją idiotką nie miałem na myśli dosłownie tego, co powiedziałem. Byłem po prostu zirytowany jej lekceważeniem moich słów, których w tym momencie powinna wysłuchać.

    Podbiegłem do drzwi i otworzyłem je na całą szerokość. Na hali zebrało się już naprawdę wiele osób, dlatego aby dostrzedz w tłumie Lily musiałbym przejść obok każdego człowieka i spojrzeć mu w twarz. Nie miałem szans, aby wypatrzeć ją z takiej odległości.

    -Nie wytrzymam kiedyś z tymi babami. - mruknąłem, z powrotem zamykając metalowe drzwi. - Mówię do niej, że ma trzymać się mnie, to specjalnie robi mi na złość. Do reszty przy niej oszaleję.
    -Więc może daj jej trochę swobody, co? Jest dorosła, poradzi sobie. - nie zdawałem sobie sprawy, że swoje myśli wypowiedziałem na głos, dopóki nie otrzymałem odpowiedzi od jednego z kolegów.
    -Tak, dorosła. - zakpiłem. - Jeszcze do niedawna srała w pieluchy, do dorosłości brakuje jej naprawdę wiele. Ma dopiero piętnaście lat.

    Ostatnią rzeczą, jakiej chciałem, była kłótnia pomiędzy mną, a Lily. Teraz jednak nie wytrzymałem i warknąłem na nią raz czy drugi, nie do końca kontrolując swoje odruchy. Lecz czy to źle, że martwiłem się o nią? Czy to źle, że chciałem się o nią troszczyć? Przecież oboje wiemy, że bardzo tego potrzebowała, zwłaszcza teraz, kiedy nie miała praktycznie nikogo, prócz mnie.

    -Widzę, że bierzesz się za coraz młodsze. - mężczyzna, stojący po mojej prawej, zaśmiał się pod nosem, a jego uśmiech zirytował mnie jeszcze bardziej. Nic nie wiedział. Nikt nic nie wiedział, więc nikt nie miał prawa mnie oceniać. - Ale przestań kontrolować ją na każdym kroku.
    -Po prostu nie chcę, żeby ją zgwałcili, zabili i zakopali dwa metry pod ziemią, dobrze? - rozmowa z nimi podnosiła mi ciśnienie do granic wytrzymałości, dlatego rzuciłem wszystko, co trzymałem w rękach i wyszedłem przed magazyn, na drogę, oblaną światłem księżyca.

    Lekko drżącą ręką sięgnąłem do kieszeni po paczkę papierosów i zapalniczkę. Czułem, że muszę zapalić, aby zgasić w sobie wszystkie wspomnienia, emocje i obawy jednocześnie, które nie pozwalały mi normalnie, spokojnie żyć, bez strachu i niepewności. Tak bardzo pragnąłem zacząć zupełnie nowe życie, razem z Lily i z miłością do niej. Tak bardzo się starałem. W efekcie jednak wszystko zaczyna się pieprzyć, bo wspomnienia, zarówno te okrutne, jak i piękne, nie pozwalają mi zamknąć starego rozdziału.

    Wziąłem kilka głębokich oddechów, przepełnionych dymem papierosowym. Nie potrafiłem znieść jego smaku, jednakże czułem się po nim odrobinę bardziej rozluźniony i gotowy, aby dalej żyć. Aby iść przed siebie, wspierając się na ramieniu Lily. Ta dziewczyna naprawdę chce mi pomóc. Chce mnie wysłuchać, zrozumieć, a ja pragnę opowiedzieć jej o wszystkim, jednak nadal jestem zbyt bardzo rozbity, a rany w psychice bolą zbyt mocno, abym mógł już teraz do tego powrócić.

    Kiedy część emocji wypłynęła ze mnie, razem z wydychanym powietrzem i dymem nikotynowym, ponownie wsunąłem dłoń do kieszeni. Tym razem zrobiłem to o wiele mniej pewnie i dużo wolniej, a moja dłoń ponownie zaczęła drżeć, z dużo wiekszą częstotliwością i siłą. Kiedy chwyciłem już między palce pogniecioną fotografię, bałem się wręcz wyjąć ją z kieszeni i przez kilka chwil biłem się ze swoimi myślami. Ostatecznie jednak, wewnętrzne pragnienia wygrały, a ja poczułem potrzebę choćby chwilowego zerknięcia na zdjęcie.

    Rozłożyłem przed sobą fotografię, jednocześnie siadając na murku przed magazynem. Nie miałem na sobie niczego, prócz bokserek i spodenek przed kolana, lecz mimo wiatru, nieprzyjemnie drażniącego moją skórę, nie zamierzałem wrócić do środka, dopóki nie ochłonę i nie pozbędę się spod powiek ciepłych łez.

    Kiedy tylko spojrzałem na dwie dziewczyny, znajdujące się na zdjęciu, na ich uśmiechy, na ich szczęśliwe twarze, poczułem ukłucie w sercu. Nie delikatne, lecz cholernie silne, powodujące ból całej duszy i ciała. Ból, którego nie ukoję tabletką. Ból, który może złagodzić jedynie najsilniejsze uczucie, kierowane z czyjegoś serca. Uczucie, zwane miłością. Miłością, którą ktoś obdarzyłby mnie.

    Dziewczyna po prawej stronie miała długie, proste, jasnobrązowe włosy, sięgające jej do pasa. Kolor włosów drugiej różnił się zupełnie. Był kruczoczarny, a pojedyncze kosmyki lekko falowane. Obie były całkiem inne i obie całkiem inaczej kochałem. Bo za jedną wskoczyłbym w ogień, a za drugą sam tym ogniem się podpalił.

    -Przepraszam cię, aniołku. - przejechałem opuszkiem palca wskazującego po konturach jednej z dziewczyn. Patrząc na nią, robiłem sobie nadzieje. Tak bardzo pragnąłem objąć ramionami jej wąską talię i przytulić do siebie tak mocno, aby już zawsze pozostała przy mnie. Marzyłem o tym od dawna, jednak równie dawno przestałem wierzyć w marzenia. Przestałem wierzyć, że kiedykolwiek się spełnią.

    -Tak bardzo cię kocham. - już na początku zdania wiedziałem, że z jego końcem zacznę płakać. Nie myliłem się. Kiedy tylko mrugnąłem i na moment zamknąłem powieki, łzy wypełniły moje oczy, a gdy na nowo je otworzyłem, ciepły strumień łez spłynął wzdłuż policzków, aż po brodę. Kiedy kolejne wypływały spod powiek, pierwsze zaczęły kapać na moje spodenki. Nie miałem nawet czym ich otrzeć. Właściwie, było mi wszystko jedno, czy ktoś ujrzy mnie teraz, w totalnej rozsypce, czy dalej będzie uznawał mnie za twardziela bez uczuć, który nigdy nie czuł łez.

    -Potrzebuję cię, całym sobą. - wychlipałem, drżąc na całym ciele. Znów czułem, że wszystko zaczyna się walić, a całe życie powoli traci sens. Znów czułem się tak, jak dawniej, zanim postarałem się pozbierać i na nowo zyskać wiarę w szczęśliwe zakończenie tych kilku tysięcy dni, które spędzę na ziemi.

    Nie mogłem dłużej użalać się nad sobą. Musiałem zagrodzić drogę łzom i dłońmi otrzeć ich pozostałość na policzkach. Upewniłem się, że zdjęcie z powrotem znalazło spokojne miejsce w mojej kieszeni, a kiedy oczy przestały być zamglone i odsłoniły widoczność na świat, podniosłem się z murka i szybkim krokiem ruszyłem w stronę drzwi. Miałem zamiar wyładować wszystkie emocje podczas walki, aby więcej nie krzyczeć na Lily, a w nocy nie płakać w poduszkę. Czas znów założyć maskę.

    Z impetem wszedłem do magazynu. Miałem jasno wyznaczony cel i drogę, po której chciałem stąpać. Nie rozglądając się więc na boki, chwyciłem rękawice bokserskie i w drodze na ring zacząłem zakładać je na dłonie, dokładnie zapinając i upewniając się, że nie zgubię ich w najważniejszym momencie.

    Byłem gotów zdobyć kolejne zwycięstwo. Boks był dla mnie chwilowym oderwaniem od rzeczywistości. Momentem, w którym mogę w pełni poświęcić się jednej czynności i to na niej skoncentrować całą uwagę, nie rozpraszając jej jednocześnie pomiędzy wspomnienia. Dlatego tak bardzo zatracałem się w sporcie, dopóki nie poznałem Lily.

    Nagle poczułem malutką, chłodną dłoń na swoim rozgrzanym przedramieniu. Chociaż chłodną, wnoszącą tyle potrzebnego ciepła do mojego życia, ile tylko mogła. I za to przede wszystkim byłem wdzięczny Lily, choć nie potrafiłem podziękować jej wprost.
    -Skop mu tyłek, tylko jednocześnie uważaj na siebie, Justin. - musnęła krótko mój policzek. Wiedziała, że chociaż oboje tego pragnęliśmy, Lily nie mogła zatrzymywać mnie teraz dłużej. Za to zaraz po walce, którą zamierzałem wygrać, poświęcę jej tyle czasu, ile tylko będzie pragnęła. Zasługuje na to.

    Przeskoczyłem przez relingi, jednocześnie rozgrzewając mięśnie, które przez chłód powietrza stały się dość mocno spięte. To jedno zdanie, które usłyszałem od Lily, pozwoliło mi uspokoić się na tyle, aby z nową, pozytywną energią, rozpocząć i zakończyć dzisiejszą walkę. Mogłem ją zobaczyć i mogłem przekonać się, że pomimo jej lekkiego podejścia do wielu spraw, nadal jest bezpieczna.

    -Podajcie sobie ręce. - sędzia stanął pomiędzy mną, a moim przeciwnikiem. Człowiekiem, którego bardzo dobrze znałem. Nie mogłem powiedzieć, że go nienawidziłem, ponieważ tak nie było. To on zaczął darzyć mnie nienawiścią i pogardą, tak silną, że pomimo upływu czasu nie osłabła. Wiedziałem więc, że nawet nie spróbuje podać mi ręki, w geście szacunku pomiędzy zawodnikami. On tego szacunku do mnie nie posiadał.

    Czułem, że przede mną ciężka i zacięta walka. Nie zabraknie w niej krwi i wielu bolesnych siniaków. Na duchu jednak podnosiła mnie wizja Lily, delikatnie całującej obolałe miejsca. Troszczyła się o mnie i z pewnością postarałaby się uśmierzyć towarzyszący mi ból. Była jak kochany anioł stróż, który zjawił się we właściwym czasie.

    Zostałem wyrwany z zamyśleń przez pięść przeciwnika, która mignęła przed moimi oczami z prędkością światła. Nie zdążyłem ustawić się w wygodnej pozycji, kiedy on zaczął już atakować. Co więcej, robił to wbrew zasadom walk bokserskich. Używał zabronionych ciosów i kopnięć. Wystarczyło kilka agresywnych zrywów, abym wiedział, że czysta walka bokserska już na samym początku przerodzi się w zwykłą, uliczną bójkę, bez zasad i zahamowań.

    Najbardziej żałowałem jednak położenia Lily, która będzie musiała oglądać, jak oboje zalewamy się krwią.

    ~*~

    Wczoraj przemyślałam całe to opowiadanie i zaplanowałam niemal w każdym szczególe. Mogę zdradzić tyle, że z pewnością nie skończy się na 40 rozdziale :)

    Chciałabym Wam ogłosić, że prawdopodobnie jutro rozpocznę nowe opowiadanie, o którym poinformuję na blogu i na asku :)

    I na koniec chciałabym polecić opowiadanie:
    http://light-in-the-dark-jb.blogspot.com

    ask.fm/Paulaaa962

18 komentarzy:

  1. Twoje pokłady energii nie znają granic :). Co chwilę coś piszesz i bardzo dobrze bo ja uwielbiam twoje opowiadania <3. Mam nadzieję, że Justin wygra walkę i pogodzi się z Lily.

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże piszesz coraz lepiej!! Justin skop mu tyłek Lily i tak Cie wycałuje ;* czekam na kolejny rozdział <3!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jej żeby tylko się nie pozabijali ;/ Lily później naprawi Justina haha Super, że zaczynasz nowe opowiadanie. :) Już nie mogę się doczekać! Do następnego ✌

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam nie mogę doczekać się next. !! Niech Justin stopie mu dupe i pogodzi się z Lily

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś czuję, że ta walka nie skończy się dobrze. :/
    Cieszę się, że zaczynasz nowe opowiadanie. Na pewno będę czytać :D
    Jeśli masz ochotę to wpadnij do mnie i zostaw po sobie ślad : http://neversaynever078.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. no to sory! tamten powinien być już zdyskwalifikowany! nie ma niedozwolonych ciosów i kopnięć :o ciekawe jak to się potoczy :> czekam na nowe opowiadanie :* <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O BOŻE... Tyle tajemnic... Kocham to <3 A Justin i Lily są tacy niesamowici.
      Już nie mogę się doczekać twojego nowego arcydzieła. Kocham to po prostu. Masz niesamowity talent i mam nadzieje, że twoich opowiadań będzie jeszcze więcej.
      A te sny, Boże mam nadzieje, że się spełnią, albo przynajmniej sen Justina... Czemu mam takie, cholerne, wrażenie, że osoba, którą z Justin walczy to ktoś co może dość sporo wiedzieć na temat Justina i nie odczepi się tak łatwo po tej walce?
      Mam nadzieje, że nic poważnego się nie stanie Justinowi. Czekam na next i weny życzę. Kocham, kocham, kocham <3

      Usuń
  8. Te tajemnice ugh ... czy tylko ja chce wiedzieć o co z tym wszystkim chodzi ? ... Ale jak zawsze rozdział cudowny *-* już nie mogę się doczekać następnego rozdziału <333

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny. Jestem ciekawa dlaczego jego przeciwnik darzy Justina nienawieścią i co się stało z tymi dwoma dzieewczynami, które są na zdjęciu. Mam nadzieje, że nie będzie miał wielu obrażeń po tej walce. Życzę weny i czekam na kolejny. Kocham cię xx

    OdpowiedzUsuń
  10. Czy tylko mnie bardziej niż to jak zakończy się walka zastanawia to, kto jest na tym zdjęciu? Czy może coś przeoczyłam?
    Rany, pisz i nie waż się kończyć, bo nie ręczę za siebie, cala ta historia, mimo kontrowersji, bo przecież tyle lat różnicy miedzy nimi, jest niesamowita
    Tyle tajemnic, pytań bez odpowiedzi, tak wiele niedopowiedzeń, że uzależnasz się od wymyślonej przez kogoś historii i nic nie może cię od tego powstrzymać
    Kocham tego bloga💎

    OdpowiedzUsuń
  11. Ej nie no nie powinno tak być, że czysta bokserska walka a tu niedozwolone ciosy! Ale w tym rozdziale najbardziej mnie zaintrygowała fotografia z tymi dziewczynami...Ciekawe kto tam był ?? Matko nie mogę już się doczekać nn !! Kocham ten fanfic a ty masz wielki talent do pisania, a jeszcze większą wyobraźnię jeżeli piszesz tego bloga a ja cię za to po prostu kocham!! ♥.♥ <3

    OdpowiedzUsuń