piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział 36 - I was so close...


    ***Lily's P.O.V***

    Nie poruszyłam się od dobrych kilku minut. Nie potrafiłam. Moja dłoń, trzymająca ręcę Justina, skamieniała i nagle stała się tak ciężka, że nie byłam w stanie jej przesunąć. Moje oczy wypełniły się gorącymi łzami, palcącymi od środka powieki i błagającymi, abym pozwoliła im powolutku spłynąć po policzkach.

    Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam.

    Widok przede mną nie był niczym dziwnym, nienormalnym, czy zaskakującym dla ogółu ludzi. Dla mnie był jednak szokiem i ciosem prosto w serce. I chociaż tak bardzo nie chciałam płakać, byłam na tyle wstrząśnięta, że kontrolę nad łzami przejęły uczucia, które chyba nigdy nie były tak silne, jak w tym momencie.

    Ostrożnie ujęłam rękę Justina i położyłam ją na swoich udach, upewniając się, że Justin zasnął na dobre i te drobne gesty nie obudzą go. Szybko otarłam łzy z oczu, a całą uwagę skupiłam na jego wytatuowanych przedramionach. Liczne rysunki, pokrywające jego skórę, odwracały uwagę, a wręcz przysłaniały upóst smutku i żalu. Przykrywały to, co Justin najbardziej starał się ukryć.

    Dotknęłam opuszkiem palca jednej z licznych blizn na jego nadgarstku. Była głęboka i naprawdę duża, jednak stanowiła tylko jeden z elementów. Justin miał takich blizn o wiele więcej, a każde były igłą, wbijaną w moje serce. Teraz nie potrafiłam pojąć, jak mogłam ich nie zauważyć, lecz tatuaże naprawdę dobrze maskowały ślady jego przeszłości.

    Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że Justin się okaleczał. Co gorsza, nie były to pojedyncze cięcia, tylko liczne, grube kreski. Tym bardziej mroziły krew w moich żyłach i powodowały nagromadzenie się jeszcze wiekszej ilości łez, która znów nie była w stanie pozostać pod powiekami.

    Justin Bieber próbował popełnić samobójstwo. Mój Justin, którego kochałam ponad wszystko, chciał odebrać sobie życie. A ja przez cały czas nie potrafiłam tego dostrzedz. Do tej pory byłam ślepa, nie widziałam, ile przeszedł, a może nie chciałam tego do siebie dopuścić. Równocześnie nie miałam nawet drobnych podejrzeń, co skłoniło go do sięgnięcia po żyletki, do myśli samobójczych, co sprawiło, że chciał odejść.

    Nie wiem, dlaczego czułam się tak dziwnie. Moje wnętrze stało się w ciągu krótkiej chwili puste, pozbawione wszystkich emocji. Spodziewałam się wszystkiego. Prędzej uwierzyłabym w to, że Justin mnie zdradza, jest gwałcicielem, bądź płatnym mordercą, naprawdę, ale nigdy nie pomyślałabym, że chciał odebrać swoje własne życie, dar, który dostał od Boga. Czy życie na ziemi było dla niego naprawdę taką udręką?

    Przez cały czas gładziłam te straszne blizny, ledwo widoczne dla oka, za to naprawdę wyczuwalne dla delikatnych dłoni. Miałam pewność, że nie były draśnięciami. On naprawdę chciał popełnić samobójstwo, choć nadal nie potrafiłam tego pojąć. Wszystko dotarło do mnie dopiero wtedy, kiedy na drugiej ręce Justina odnalazłam tak samo straszne, zatrważające ślady.

    -Idioto, dlaczego chciałeś to zrobić? - wyszeptałam, wtulając się w niego tak mocno, że niemal od razu Justin poruszył się delikatnie, jednak jego oczy nadal pozostawały zamknięte. Nie chciałam go teraz obudzić. Nie chciałam, aby widział mnie w zupełnej rozsypce. Nie chciałam, aby dopytywał, pocieszał, pomagał. W końcu zrozumiałam, że to on potrzebował pomocy, mojej pomocy, o którą bał się poprosić.

    Byłam pewna, że Justin w dalszym ciągu nie zdołałby otworzyć się przede mną i wyrzucić z siebie wszystkiego, co leży mu na sercu. Postanowiłam więc sama, na własną rękę, dowiedzieć się czegoś, dzięki czemu mogłabym go wesprzeć, sprawić, aby jego życie nabrało kolorów i aby już nigdy nie był zmuszony sięgnąć po metalową żyletkę.

    Wyplątałam się z jego objęć i na miękkich nogach wstałam z łóżka. Nadal byłam w szoku i nadal się bałam. Bałam się, ponieważ dotarło do mnie, że mogłam go stracić, że mógł wykonać jedną kreskę więcej, że mógł w istocie odebrać sobie życie, którego ja tak bardzo potrzebowałam. Wystarczyła dłuższa chwila, aby jego tutaj nie było, aby odszedł, abym nie poznała go nigdy i abym nigdy nie poczuła, czym jest prawdziwe szczęście.

    Chociaż wiedziałam, że zachowuję się nie w porządku, zaczęłam przeszukiwać szafki Justina, w sąsiednim pomieszczeniu. Miałam nadzieję, że znajdę coś, co pomoże mi go lepiej poznać, co pomoże mi odkryć przyczynę jego targnięcia się na własne życie.

    Wyjmowałam kolejno każdą teczkę z dokumentami. Wielu z nich nie rozumiałam, a na wielu zawieszałam wzrok tylko na moment, ponieważ nic nie zdawało mi się warte dłuższej uwagi. Aż w końcu dotarłam do ostaniej teczki w szufladzie. Była znacznie cieńsza, za to również dużo bardziej ukryta. Odniosłam wrażenie, że Justin z całego serca pragnął, aby nie dostała się w niczyje ręce, zwłaszcza te niepowołane, niezaufane. Najbardziej jednak bolało to, że nie potrafił zaufać mi, osobie, którą podobno tak bardzo kochał.

    W takich momentach wątpiłam w jego miłość.

    Moje dłonie drżały, jakbym właśnie popełniała zbrodnię. Tak się czułam. Wiedziałam, ze robię coś nieodpowiedniego, za co Justin mógłby się na mnie prawdziwie zdenerwować. Tym razem miałby powód. Nie miałam prawa przeglądać jego prywatnych rzeczy, jednakże robiłam to wszystko dla jego dobra, chciałam mu pomóc, chciałam sprawić, aby mi zaufał.

    W czarnej teczce, chronionej gumką, znajdowała się tylko jedna kartka, idealnie prosta, niepogięta, czysta. Przez moment zawahałam się, czy na pewno chcę ją wyjąć i odczytać jej treść. Prawdę powiedziawszy, bałam się tego, co mogę tam ujrzeć. Miałam dość tajemnic, jakie na każdym kroku skrywał przede mną Justin. Od samego początku czułam, że nie jest szczery. Wplątał się w wir kłamstw, a ja sądziłam, że zakończy go, kiedy będziemy razem, kiedy oboje będziemy darzyć się miłością. Czy to mu nie wystarczało?

    Jeśli blizny na ramionach Justina były dla mnie szokiem, nie wiedziałam, jak mam nazwać swój obecny stan. Moje dłonie trzęsły się niemiłosiernie, a łzy znowu zaczęły kapać z oczu, tym razem na kartkę, którą trzymałam w rękach. Doszło wręcz do momentu, w którym musiałam opuścić kawałek papieru, aby zupełnie nie przemókł.

    Trzymałam w dłoniach autentyczny wypis ze szpitala psychiatrycznego. Dokument, z widocznym imieniem i nazwiskiem Justina, człowieka, którego prawdziwie i silnie kochałam. Mogłam przysiądz, że nie był sfałszowany, nie był odbitką. Miałam przed sobą oryginał, który z pewnością przeszedł przez ręce lekarza, pielęgniarki, a na koniec trafił do Justina.

    Każde kolejne słowo na kartce papieru jedynie potęgowało mój strach, niepokój, smutek oraz szok. Zaczęłam się zastanawiać, czy moje dzisiejsze odkrycia nie są wytworem wyobraźni, lub zwyczajnym snem, koszmarem nocnym, lecz niestety miałam pewność, że to rzeczywista przeszłość Justina zaczęła otwierać się przede mną.

    -Matka cię nie nauczyła, że nie ładnie jest grzebać w cudzych rzeczach. - gwałtownie podskoczyłam, a wszystko, co do tej pory trzymałam w rękach, upadło na ziemię, powodując lekki szmer. Usłyszałam bowiem, zaraz za plecami, głos Justina. Był zimny, pusty, pozbawiony uczuć, taki, jakiego bałam się najbardziej, taki, którego jeszcze nigdy nie użył względem mnie.

    -Justin, ja... - zaczęłam, chociaż nie miałam pojęcia, w jaki sposób chcę tłumaczyć się przed nim. Mogłam jedynie usprawiedliwiać się chęcią poznania go, jego ciemnej strony, którą zawsze potrafił zamaskować. Taka była prawda. Ufałam mu w pełni, jednak jego przeszłość nie dawała mi spokoju, a intuicja podpowiadała, że Justin nie zachowuje się względem mnie w porządku.

    -Ty co? - spytał z kpiną, łapiąc mnie za ramiona i odwracając przodem do siebie. I chociaż stał pół kroku przede mną, nie miałam odwagi spojrzeć mu w twarz. Bałam się go.
    -Przepraszam. - wyszeptałam, drżącym głosem. Było mi tak słabo, jakbym w każdej chwili miała się przewrócić. W zasadzie, chyba tylko ręce Justin przytrzymywały mnie w pozycji stojącej.

    Mimo że przeprosiłam, on zacisnął dłonie na moich ramionach jeszcze mocniej. Byłam pewna, że pozostawi na nich spore siniaki. Nie potrafiłam zrozumieć jego złości. Chciałam jedynie poznać człowieka, którego kocham, z którym chcę założyć rodzinę, mieć dzieci, z którym chcę być szczęśliwa. Czy naprawdę zrobiłam coś złego?

    -Dlaczego, kurwa, bez pytania przeglądasz moje prywatne rzeczy? - warknął w moją twarz, zmuszając mnie, abym uniosła głowę i w końcu spojrzała mu w oczy.
    -Dlatego! - krzyknęłam, nie wytrzymując już napięcia pomiędzy nami. Chwyciłam rękę Justina i odwróciłam ją tak, aby jego potworne blizny były na wierzchu i aby on również je zobaczył.

    Między nami zapadła cisza, przerywana jedynie przyspieszonymi oddechami. Oboje wpatrywaliśmy się tępo w jego przedramiona. Znów zaczęłam płakać, tylko tym razem dużo głośniej, nie bojąc się już, że przez przypadek będę mogła go obudzić.

    -Powiedz mi, dlaczego chciałeś to zrobić? Dlaczego chciałeś odebrać sobie bezcenne życie? Justin, wytłumacz mi to wszystko, tylko o to proszę. - wychlipałam w jego ramię. Chyba nigdy nie czułam się tak, jak teraz. Nigdy nie byłam tak zagubiona i zdezorientowana. Potrzebowałam jedynie kilku słów wyjaśnień. Bez tego czułam, że nie dałabym rady normalnie funkcjonować, mając przed oczami jego blizny i wypis ze szpitala.

    -Co mam ci powiedzieć!? Czego ode mnie chcesz!? Mam pokazać ci tory, na które chciałem rzucić się pod pędzący pociąg!? Mam zabrać cię na most, z którego chciałem skoczyć!? Chcesz zobaczyć żyletki, którymi się ciąłem, leki, które brałem, broń, z której chciałem strzelić sobie w skroń, czy może sznur, na którym chciałem się powiesić!?

    Justin wpadł w szał. Zaczął krzyczeć na mnie, a może do mnie, a ja czułam, że od załamania dzieliły go dosłownie chwile. Słyszałam, jak jego głos, mimo że głośny i donośny, drżał. Czułam, po prostu czułam, że za chwilę, po raz pierwszy w życiu, ujrzę jego łzy, które wypalą małe, lecz cholernie bolesne dziurki w moim sercu.

    Z impetem otworzył drzwi od szafy i wyjął z niego duże pudełko. Rzucił je na łóżko, szybko zdjął pokrywę i odłożył ją pod okno, a całą zawartość wysypał na pościel.

    -Proszę! Proszę, pooglądaj sobie moje żyletki! - wziął kilka metalowych przedmiotów i rzucił je wprost pod moje nogi. - Tabletki, które połykałem na umór, żeby tylko zasnąć i więcej się nie obudzić. - był coraz bliżej, coraz bliżej rozpłakania się na moich oczach. - Pierdolony sznur, na którym zaplatałem ostatnią pętlę. - nie potrafiłam opisać przerażenia, które ogarnęło całą mnie. - I broń, której spustu nigdy nie dane mi było nacisnąć. Może powinienem zrobić to teraz, co?

    Justin gwałtownie odsunął się pod okno, jednocześnie podnosząc dłoń, w której trzymał broń. Na moich oczach przyłożyć ją do swojej skroni. Na moich oczach dał upóst swoim emocjom. I również na moich oczach, po jego policzkach spłynęły łzy. Płakał.

    -Justin, proszę cię, odłuż to. - wymamrotałam. Prócz moich dłoni drżało już całe ciało, a ja nie byłam w stanie go powstrzymać. -Justin, proszę, kocham cię. - wyszeptałam. Niemal czułam, jak moje serce powolutku pęka, wraz z każdą jego łzą, spływającą po gładkim policzku. Miałam świadomość, że jeśli tylko przyciśnie spust, na którym trzymał wskazujący palec, stracę go na zawsze, a moim ostatnim wspomnieniem naszego wspólnego życia pozostanie krew, wypływająca z jego skroni.

    Myślę, że nie tylko ja byłam przerażona. Justin również zaczął się trząść. Nie wiedziałam, czy mogę do niego podejść, czy mogę się zbliżyć, aby przypadkiem nie sprowokować go do pociągnięcia za spust. Nie wiedziałam, do czego był zdolny, nie wiedziałam, czy był w stanie rzeczywiście zostawić mnie samą, zawalić cały mój świat.

    -Justin, proszę. - odważyłam się zaryzykować, zrobić krok w przód i ująć w dłoń pistolet. Sam jej widok wzbudzał u mnie dreszcze, a kiedy dotknęłam jej zimnej powierzchni, musiałam przezwyciężyć strach, aby wyjąć go z dłoni Justina.

    Jak najprędzej rzuciłam broń na podłogę i mocno objęłam szyję Justina ramionami. Chciałam go przytulić, chciałam pokazać mu, że jestem tutaj tylko i wyłącznie dla niego, chciałam przekonać go w ten sposób, że życie jest piękne i nie można go oddać po pierwszym zakręcie.

    On jednak nie zrozumiał mojego przesłania i chęci pomocy. Zrzucił moje ramiona ze swojej szyi i wybiegł z mieszkania, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak okropnie czułam się w tym momencie. Dowiedziałam się, że on, człowiek, który był mi tak bliski, wielokrotnie próbował popełnić samobójstwo. A ja mogłam jedynie dziękować Bogu, że zatrzymał go na ziemi.

    Nie mogłam zostawić go teraz samego. Nie mogłam pozwolić, aby w takim stanie błąkał się samotnie po ulicach Los Angeles. Dlatego szybko wciągnęłam na siebie parę jeansów i zarzuciłam czarną bluzę Justina z kapturem, a później wybiegłam z mieszkania za Justinem.

    Na dworze było dość chłodno, a przede wszystkim, zupełnie ciemno. Tylko nikłe światło pojedynczych latarni na skraju ulicy oświetlały drogę, jednak nie były w stanie pomóc mi w odnalezieniu mężczyzny. Chociaż bardzo bałam się ciemnego, opuszczonego miasta, zaczęłam iść przed siebie, z kapturem, założonym na głowę i dłońmi, ukrytymi w zbyt długich rękawach.

    Szłam dobre dziesięć minut po obcym mieście, w środku nocy, bez świadomości, dokąd zmierzam. Chciałam tylko znaleźć Justina, upewnić się, że nic mu nie jest, porozmawiać z nim na spokojnie i w końcu poczuć jego odwzajemniony uścisk. Traciłam jednak nadzieję, że będę w stanie go odnaleźć. Powoli godziłam się z myślą, że będę musiała wrócić do domu i w nerwach oczekiwać powrotu Justina.

    Wtedy zobaczyłam na jednej z ławek kilku chłopaków. Siedzieli, rozmawiali, śmiali się, jednocześnie paląc papierosy i popijając tani alkohol. Wiem, że nie powinnam w ogóle zbliżać się do nich, ale błąkanie się po omacku nie przynosiło żadnego skutku. Potrzebowałam pomocy.

    -Cześć, chłopaki. - zaczęłam, podchodząc do nich i zdejmując z głowy kaptur, który odkrył burzę moich brązowych, prostych włosów.
    -Siema, laleczko. - nie miałam najmniejszej ochoty, aby mnie podrywali, lub choćby na mnie patrzyli. Wiedziałam jednak, że kiedy tylko zbliżyłam się do nich, musiałam liczyć się z, bądź co bądź, pewnego rodzaju zagrożeniem.

    -Widzieliście w pobliżu mężczyznę pod trzydziestkę, w czarnej koszulce i szarych dresach? Błagam, powiedzcie, że tak. - spojrzałam kolejno po ich twarzach. Denerwowało mnie, że każdy z nich, zamiast zainteresować się moim problemem, pomóc mi, lub wykazać jakiekolwiek chęci, palił papierosa i powoli wypuszczał z ust dym.

    -Narzeczony uciekł z łóżka? - jeden prychnął cicho, ale, dzięki Bogu, nie kpiąco. Nie chciałam wdawać się z nimi w żadną, poważniejszą rozmowę. Chciałam tylko, aby udzielili mi informacji, jeśli rzeczywiście je posiadali.
    -Powiedzmy. - mruknęłam, krzywiąc się lekko, jednak szybko przywołałam na usta uśmiech, aby ich do siebie nie zrazić. - Więc, widzieliście go?
    -Koleś poszedł wgłąb parku. Tylko nie zgób się, laleczko.

    Kiedy tylko dowiedziałam się, że jestem tak blisko Justina i równocześnie wiedziałam, że jest bezpieczny, puściłam się biegiem wgłąb parku, zapominając nawet o krótkich podziękowaniach dla chłopaków. Znów liczył się tylko on, jego zdrowie, jego życie. Znów liczyło się tylko to, aby był przy mnie.

    Zobaczyłam go po kilku minutach. Siedział samotnie na ławce, oparty o kolana. Z daleka widziałam, że drżał. Płakał. Bardzo silnie płakał, nie bojąc się, że ktoś go teraz zobaczy. Ja jednak widziałam, w jakiej rozpaczy był. Niemal czułam każdą jego łzę, chociaż dotychczas pozostawałam w znacznej odległości. Czułam również, że jak niczego innego potrzebuje wyżalić się drugiej osobie. Chciałam, aby poczuł, że to w mój rękaw będzie mógł się wypłakać, że to mi będzie mógł opowiedzieć o tym, co boli go najbardziej.

    -Justin... - wyszeptałam cicho, powoli podchodząc do mężczyzny. W powietrzu unosiła się głucha cisza, nieprzerywana nawet odgłosem wiatru, dlatego mój głos dotarł do Justina, a on powoli uniósł głowę i przetarł koszulką załzawione oczy. - Mogę? - wskazałam miejsce obok niego, na drewnianej ławce, pomalowanej brązowym lakierem.

    Mężczyzna jedynie skinął głową, ale nadal patrzył wprost na swoje buty, ręce trzymał w kieszeniach, a jego dłonie zwinięte były w pięści. Nie wiedziałam, czy będzie chciał ze mną rozmawiać, czy będzie w stanie otworzyć się przede mną choć odrobinę. Nie liczyłam na nic więcej. Pragnęłam tylko, aby zrozumiał, jak bardzo się o niego troszczę i jednocześnie, jak bardzo się boję.

    Nie miałam najmniejszego zamiaru na niego naciskać. Nie oczekiwałam również długich zwierzeń. Czułam, że Justin nie był na nie gotowy. Teraz, kiedy poznałam już jego słabą kondycję psychiczną, nie chciałam niczego na nim wymagać. Dopiero dzisiaj zdałam sobie sprawę, jak bardzo delikatny człowiek krył się pod maską twardziela.

    -Nie chcę na nic nalegać, Justin. Chcę z tobą jedynie porozmawiać. - ostrożnie położyłam dłoń na jego kolanie. Miałam wrażenie, że każdym gestem mogę go spłoszyć, wystraszyć, sprawić, że nie dowiem się niczego. - Chcę ci pomóc, Justin. Potrzebujesz pomocy, musisz to w końcu dostrzedz. Wiesz, jak bardzo cię kocham, wiesz, że jestem tutaj tylko i wyłącznie dla ciebie. Proszę, Justin, zaufaj mi. Nie chcę niczego więcej. Po prostu otwórz oczy i zobacz, że przez cały czas jestem przy tobie i nigdzie się nie wybieram.

    Justin znów zaczął cicho płakać. Właściwie, jedynie co jakiś czas pociągał nosem. Wstydził się swoich łez, wstydził się ich przede mną.

    -Płacz często pomaga, Justin. Nie bój się tego. - jak na zawołanie, Justin objął mnie w pasie, a czoło oparł na moim ramieniu. Myślę, że czekał na te słowa. Czekał, aż pozwolę mu wypłakać się w moje ramię. Sam wiedział, że to będzie w stanie mu pomóc.

    Wiedziałam, że poczuje się jeszcze cieplej i lepiej, jeśli zacznę delikatnie gładzić jego plecy, okryte jedynie cienką koszulką. Drżał na całym ciele, a łzami wciąż moczył bluzę. Ale tego potrzebował. Może nie był jeszcze gotowy na słowa, lecz płacz również był przejawem jego zaufania do mojej osoby.

    -Nie radziłem sobie w życiu. - wymamrotał cicho, lecz jego usta znajdowały się blisko mojego ucha i mogłam usłyszeć dokładnie każde słowo. - Byłem samotny, opuszczony i zwyczajnie smutny. Zdawało mi się, że nigdy nie będę szczęśliwy. Nie chciałem tak żyć, nie widziałem w tym żadnego sensu. Dlatego próbowałem każdego sposobu, aby stąd odejść, zniknąć, przestać każdemu przeszkadzać. Nie chciałem każdego wieczoru płakać w poduszkę. Sądziłem, że tam będzie mi lepiej. Dlatego starałem się, bardzo, ale za każdym razem Bóg nie chciał zabrać mnie do siebie, choć byłem już tak blisko.

    Smutek przepełnił całe moje serce, wypełniając je po brzegi. Chciałam płakać razem z Justinem, ale musiałam być dzielna, dla niego, aby wiedział, że ma we mnie wsparcie. Musiałam udawać silną, ponieważ moje łzy spowodowałyby jeszcze większą ilość jego. Swoim smutkiem raniliśmy się wzajemnie.

    -Po wielu próbach trafiłem do szpitala psychiatrycznego. Tam mnie wyleczyli, pomogli mi, a ja z tego miejsca mogę ci obiecać, że nie będę już próbował. Nie chcę cię zostawiać, kiedy nauczyłaś mnie żyć szczęśliwie. Nie musisz się o mnie bać, Lily. Naprawdę nie zamierzam wracać do przeszłości. Wręcz przeciwnie, chcę od niej uciec i przy tobie czuję, że dam radę. Po prostu mnie nie zostawiaj, Lily.

    Jeszcze mocniej objęłam go ramionami i zaczęłam delikatnie masować skórę jego głowy, co chwila składając wśród włosów Justina pocałunek. On musiał wiedzieć, że przy nim będę. Musiał mieć pewność, że będę zawsze.
    -Nie zostawię, głuptasie. Tylko nie strasz mnie tak więcej.

~*~

    Mam nadzieję, że nie uwierzyliście do końca w bezpodstawny smutek i samotność Justina.

    CZYTASZ=KOMENTUJESZ

    Chciałabym bardzo serdecznie zaprosić Was i polecić jednocześnie bloga:
    http://believe-in-your-dreams-jb.blogspot.com

    ask.fm/Paulaaa962

środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 35 - So much sorrow...


    ***Lily's P.O.V***

     I w końcu stałam się prawdziwie szczęśliwa. Moje uczucia były gorące i szczere, a ja nie musiałam już czekać na miłość, która biegła do mnie okrężną drogą. Teraz czułam ją całą sobą. W każdym, najdalszym zakamarku ciała i duszy. Dusza pragnęła Justin psychicznie, natomiast ciało fizycznie.

    Chciałam płakać ze szczęścia, gdy ujrzałam w tych wiecznie smutnych oczach Justina radosne iskierki. Najpiekniejsza była świadomość, że powstały dzięki mnie. Dzięki mnie i mojej miłości do szatyna, która unosiła go wysoko w powietrze i nie pozwalała upaść. Wiedziałam, ile znaczą dla niego te dwa, proste słowa. Dlatego tak bardzo pragnęłam w końcu móc z czystym sercem wyszeptać mu je do ucha.

    -Dziękuję. - wymruczał, oplatając ramiona ciasno wokół mojej talii. Bał się, że mu ucieknę, że nagle zniknę, a on znów stanie się smutny. A ja pragnęłam, jak niczego innego na świecie, uszczęśliwiać go w każdej minucie naszego związku, w każdej minucie życia. Dopiero teraz tak naprawdę zobaczyłam, że on tego potrzebuje, ponieważ kiedyś, w przeszłości, został prawdziwie skrzywdzony.

    -Kocham cię strasznie, całym serduszkiem. - wyszeptałam cicho do jego ucha, aby mój ciepły oddech odbił się o jego skórę i spowodował dreszcze. Byliśmy ze sobą bardzo blisko, wtuleni, objęci, szczęśliwi w miłości. Dopiero teraz, po dwóch tygodniach, nasz związek stał się prawdziwy, dojrzały. I pomimo mojego młodego wieku, wiedziałam, czego chcę w życiu. Chciałam jego, a wszystko inne było zupełnie drugorzędne.

    Najwidoczniej dla niego byłam wciąż za daleko. Kiedy tylko stanęłam na palcach, złapał mnie za pośladki i podniósł na wysokość swoich bioder, gdzie owinęłam go dookoła nogami. Nasze twarze w końcu były na takiej samej wysokości. Mogłam więc wplątać palce w jego gęste włosy i zbliżyć usta do jego. Nasze wargi drżały, lecz ja celowo nie złączyłam ich jeszcze. Czekałam, aż Justin nie będzie w stanie zachować nawet milimetrowego odstępu i po prostu naprze na moje usta swoimi.

    Zanim jednak zdążył to zrobić, obięłam jego policzki dłońmi, a jednym kciukiem starłam pozostałości krwi z jego dolnej wargi. Wtedy sama nie byłam w stanie już czekać. Musiałam go mieć. Musiałam mieć go całego, dlatego tak bardzo nie mogłam się doczekać, aż wrócimy do domu, do naszej wspólnej sypialni, gdzie oboje w sposób fizyczny będziemy mogli okazać sobie miłość.

    -Lily, czy jeśli dla ciebie zrezygnuję z boksu, będziesz szczęśliwa? - spytał cicho. Zdawałam sobie sprawę z tego, ile znaczą dla niego wypowiadane słowa. To było dla niego naprawdę trudne.
    -Nic nie uszczęśliwiłoby mnie tak, jak właśnie to. Zobaczysz, Justin. Poradzimy sobie. Oboje znajdziemy pracę. Nie potrzebuję luksusów, Justin. Ja chcę tylko, abyśmy się kochali, nic więcej. Proszę, Justin, przemyśl to.

    Im dłużej patrzyłam w jego oczy, tym bardziej przełamywał się w środku. Moje spojrzenie działało na niego tak silnie. Myślę, że pod jego wpływem nie będzie w stanie mi już odmówić, a tym bardziej wyzwać, nakrzyczeć.
    -Zrobię dla ciebie wszystko, księżniczko. Wszystko, czego zapragniesz. Ale jednocześnie jesteś moim małym aniołkiem, którego chcę rozpieszczać, dlatego jak najprędzej muszę znaleźć nową robotę.
    -Żeby mnie rozpieszczać, nie potrzebne są pieniądze. Nie chcę ich. Chcę tylko ciebie.

    Znów zatraciliśmy się w wirze pocałunków. Myślę, że oboje tak bardzo pragnęliśmy siebie, że gdyby nie pojedynczy ludzie, wchodzący i wychodzący ze szpitala, nie zwrócilibyśmy uwagi na centrum miasta, chłodne powietrze i twarde podłoże. Po prostu kochalibyśmy się tu, gdzie staliśmy.

    -Lily, będziesz na mnie bardzo zła, jeśli nie zostanę w szpitalu na tych pieprzonych badaniach? Czuję się naprawdę dobrze, głowa mnie nie boli, a czas ucieka. Chcę cię mieć tylko dla siebie. - wymruczał seksownie, wprost do mojego ucha. Mówił ogólnie, jednak podtekst erotyczny niemal natychmiast nasunął się na moje myśli.

    -Dobrze, ale musisz mi obiecać, że jeśli tylko poczułbyś się gorzej, przyjedziesz do szpitala, dobrze? - Justin zgodziłby się teraz na wszystko, a i ja nie zamierzałam przedłużać czasu oczekiwania. Byłam na niego bardzo napalona, tak samo, jak on na mnie. Nawet nie potrafiłam mu teraz kazać zostać na obserwacji w szpitalu. Oznaczałoby to, że dzisiejszej nocy będzie do dyspozycji lekarzy, nie mojej.

    Kiedy tylko postawił mnie na ziemi, złapałam jego dłoń i objęłam obiema swoimi. Szłam tyłem w stronę samochodu, cały czas patrząc na Justina i uśmiechając się do niego, zarówno słodko, jak i subtelnie. Niemal ciągnęłam go do tego samochodu, tak bardzo go pragnęłam. A on doskonale to widział. Doskonale wiedział, jak na mnie działa.

    -Tym razem ja prowadzę. - mężczyzna wyjął z tylnej kieszeni moich spodni kluczyki od samochodu i zajął miejsce kierowcy. Nie protestowałam, tylko grzecznie usiadłam na miejscu pasażera, złożyłam dłonie, jak do modlitwy, i położyłam je na kolanach. Czekałam. Cały czas czekałam, aż będę mogła znów go dotknąć, pocałować i aż on będzie mógł zrobić to samo.

   Kolejne minuty jazdy mijały nam w ciszy. Zupełnej, jednak niezwykle komfortowej i przejemnej. Co chwila wymienialiśmy się spojrzeniami, pełnymi pożądania i wzajemnego pragnienia. W dole mojego brzucha wciąż narastało dziwne, lecz przyjemne uczucie błogości i całkowitego rozluźnienia, odstresowania. W końcu zrozumiałam, że jestem zakochana. Tyle wystarczyło, abym pozbyła się wspomnień wszystkich kłótni i nieporozumień. Chciałam być szczęśliwa, a teraz w końcu mogłam.

    -Lily, w pobliżu znajduje się przytulny, mały, leśny parking, odsunięty od drogi, z dala od ludzi. Co byś powiedziała, gdybym za parę chwil skręcił w lasek? Droga do domu jest tak długa. Nie wiem, czy oboje dotrwamy do końca. - nie spuszczał wzroku z jezdni, jednak kątem oka wciąż spoglądał na mnie.

    Chciałam przykleić do twarzy ogromny uśmiech, ukazujący szereg białych zębów, jednak w ostatniej chwili zatrzymałam go w sobie. Skoro Justin potrafił udawać i chował emocje w środku, ja również muszę przyswoić tę ważną umiejętność. Dlatego zaczerpnęłam cicho powietrza i jedynie uśmiechnęłam się delikatnie, choć w głębi duszy wariowałam.

    -Nie będę miała zupełnie nic przeciwko. - odparłam krótko i szybko. Zbyt szybko, bo Justin zachichotał cicho i mimowolnie przyspieszył prędkość samochodu.

    Kiedy wjechał na boczną, leśną drogę, moje wewnętrzne hamulce zaczęły się osłabiać. Powoli traciłam nad sobą kontrolę, z każdą chwilą pragnąc go coraz bardziej. Dlatego zdjęłam ze stóp buty na wysokim obcasie i usiadłam na swoich kolanach. Moja dłoń zabłądziła na nagą klatkę piersiową Justina i zaczęła ją gładzić, delikatnie, subtelnie i powoli, jednakże wciąż zsuwałam ją w dół.

    -Misia, kontroluj się, jeszcze minutka. - uwielbiałam, kiedy był spokojny i poważny, jednak czasem cieszy mnie, gdy zmienia się w podrywacza. Może wtedy przypomina niedojrzałego gówniarza, ale rozbudza moją fantazję i sprawia, że chcę go jeszcze bardziej.

    Po jego ostrzeżeniach, które były jednocześnie motywacją, moja dłoń sunęła niżej, wzdłuż brzucha i podbrzusza. Chociaż doskonale wiedziałam, że Justin był pobudzony, moim zadaniem było maksymalne nakręcenie go. W tym momencie chciałam, aby myślał tylko o mnie. Nie o naszej miłości, nie o szczęściu. Jedynie o mnie, o moim ciele, o moich atutach.

    Kiedy tylko Justin zaparkował i odsunął lekko fotel, uklęknęłam na fotelu i zwinnie przedostałam się na jego uda, na których usiadłam okrakiem. Nie zwróciłam nawet uwagi, czy faktycznie zatrzymaliśmy się na leśnym parkingu, czy na środku ścieżki, aby przyspieszyć moment naszego zbliżenia. Dziękowałam jednak Justinowi, że nie kazał mi dłużej czekać.

    -Stęskniłem się za tobą. - wymruczał. Doskonale wiedziałam, co miał na myśli. Nie kochaliśmy się od dwóch tygodni, a dla niego był to dość długi okres czasu. W końcu, nie był chłopcem, tylko dorosłym, dojrzałym facetem, który miał swoje potrzeby. Ja natomiast byłam po części po to, aby je zaspokajać, jednocześnie sama czerpiąc przyjemność.

    -Wiem, Justin, i przepraszam. - wtuliłam twarz w jego szyję, błądząc po niej nosem. Podczas tego napawałam się jego niesamowitym zapachem. Zawsze wyczuwałam w nim taką męskość i siłę, chociaż sama nie wiedziałam, jak mogłam rozpoznać to po samym zapachu.

    -Nie masz za co, misia. To w najmniejszym stopniu nie jest twój obowiązek i nie chcę, abyś w taki sposób to traktowała. - objął moją twarz dłońmi i nie pozwolił, abym w dalszym ciągu delikatnie muskała jego skórę. Przez długi czas patrzył mi w oczy. Chyba chciał się upewnić, czy rzeczywiście nie traktuję tego, jako przykry obowiązek. Dla mnie jednak seks z nim był przede wszystkim wymianą uczuć, a także dobrą zabawą, podczas której zbliżaliśmy się do siebie i lepiej poznawaliśmy.
   
    -Przecież wiesz, że cię kocham i nigdy w życiu nie zmuszałabym się do tego. - położyłam dłonie na jego, delikatnie ujęłam i przeniosłam na swoją talię. Prędzej uniemożliwiały mi zbliżenie się do niego. Teraz nie widziałam już przeszkody i swobodnie mogłam przenieść pupę bliżej jego krocza, z którym zetknęła się po chwili.

    Muskałam wargami jego rozgrzaną skórę na szyi. Mogę wręcz powiedzieć, że bawiłam się nią. Czasem przygryzałam, czasem sunęłam po niej krańcem języka. Robiłam to, ponieważ wiedziałam, co lubi Justin. Byliśmy ze sobą krótko, lecz od początku starałam się go poznać i fizycznie myślę że dałam radę. Gorzej z jego wnętrzem, które w dalszym ciągu pozostawało dla mnie tajemnicą.

    Justin delikatnie podwinął materiał mojej bluzki, dopasowanej do ciała. Już dawno nie czułam jego dłoni na swojej nagiej skórze, pod ubraniami, dlatego jeden dotyk od razu wywołał dreszcze. Dodatkowo, jego dłonie były chłodne i idealnie kontrastowały z moją rozpaloną skórą. Było mi tak przyjemnie, a na razie jedynie gładził moje plecy, nic więcej.

    Dopiero kiedy jego usta przylgnęły do moich, trochę mocniej złapał między palce bluzkę i unosił ją, aż w pewnym momencie musiałam odsunąć się odrobinę, aby pozwolić mężczyźnie zdjąć ją z mojej klatki piersiowej. Jednak kiedy tylko mogłam, znów przysunęłam się do niego tak blisko, jak tylko pozwalały nam na to nasze ciała.

    -Tak blisko, a wciąż za daleko. -wyszeptał, w przerwie, podczas której oboje zaczerpnęliśmy powietrza. Jednocześnie dłońmi objął dokładnie moje pośladki i jeszcze bardziej przyciągnął do siebie, choć przed chwilą sądziłam, że to niemożliwe i że sama przylgnęłam do niego maksymalnie. Wciąż mnie zaskakiwał.

    Dzięki temu, że mężczyzna miał na sobie jedynie sportowe spodenki, mogłam dokładnie poczuć jego wzwód przez cienki materiał, który wbijał się w moje miejsce intymne, jednocześnie powodując przyjemne skurcze w dole brzucha, narastające z każdym ruchem bioder.

    Teraz, po upływie kilku tygodni, cieszyłam się, że nie popełniłam błędu i pierwszy raz nie poszłam do łóżka z Jake'iem, do którego nie czułam nic, poza sympatią. Dopiero kiedy pierwszy raz zakochałam się, a strzała Amora trafiła w serce Justina, zrozumiałam, że on jest właściwym mężczyzną, przy którym nie muszę się wstydzić i któremu ufam na tyle, aby bez obaw oddawać mu się.
   
    Justin delikatnie zdjął z moich ramion stanik. Nie był to nasz pierwszy raz, nie był to mój pierwszy raz, przy którym naprawdę potrzebowałam łagodności, a on i tak wykonywał każdy ruch niezwykle ostrożnie i z wyczuciem. Jego duże, męskie dłonie mogłyby nawet przypadkowo wyrządzić mi krzywdę, jednym, zbyt mocnym chwytem, lecz on uważał na każdy swój gest, ponieważ wiedział, jak krucha i delikatna jestem, zwłaszcza w porównaniu z nim.

    Gdy uniosłam się lekko na kolanach, moje piersi były na wysokości twarzy Justina. Pragnęłam, aby mnie dotknął, aby znów sprawił mi przyjemność. On również czuł, że potrzebuję poczuć szorstką skórę jego dłoni w swoich wrażliwych miejscach i potrzebuję tego jak najprędzej. Dlatego obie jego dłonie przywarły do moich piersi, dokładnie zakrywając ich powierzchnię. Kiedy tylko jego skóra weszła w kontakt z moją, a dodatkowo na moim dekolcie została złożona krótka ścieżka delikatnych pocałunków, na moment przymknęłam oczy, aby napawać się pierwszym odczuciem, pierwszym wrażeniem.

    -Potrzebuję więcej. - wyszeptałam, tak samo nieprzytomnym i nieobecnym głosem, jakbym była przy nim jedynie ciałem, odbierającym przyjemność, podczas kiedy moja dusza dryfowała gdzieś daleko i rozkoszowała się każdym bodźcem, docierającym z otoczenia, odległego i niezbadanego.

    Teraz również wiedział, co zrobić, aby mnie uszczęśliwić. Obsypywał pocałunkami wierzch moich piersi, a kciukami pieścił sutki, które delikatnie nabrzmiały pod wpływem podniecenia. Pozwoliłam sobie na ciche jęki, bez obaw, że wydostaną się poza szyby samochodu. Właściwie, nie miałam żadnych obaw, ponieważ Justin nie dawał mi do nich powodów.

    Przez kilka minut bawił się moimi piersiami, niczym dwoma zabawkami, z uśmiechem na twarzy i szczęściem, wymalowanym w oczach, kiedy ja z każdym ruchem jego dłoni, palców i ust, pieszczących najbardziej wrażliwe miejsca biustu, czułam się coraz wspanialej i coraz lżej. Uleciała ze mnie cała negatywna energia, a pozostała jedynie ta pozytywna, która sprawiała, że czułam się, jak nowonarodzona.

    Kiedy w dalszym ciągu nie usiadłam na jego udach, tylko klęczałam, delikatnie, przeczesując włosy Justina i zaczesując je na każdą stronę, on odpiął guzik i rozporek moich jeansów, po czym zsunął je z mojej pupy, do samych kolan. Aby ściągnąć je do końca, musiałam wyjąć z nogawek najpierw prawą, a później lewą nogę, aż w końcu uwolniłam się z niewygodnego materiału, a od spodenek Justina, które były nie mniej zwiewne, niż firanka, dzieliły mnie tylko cienkie majtki.

    Justin uniósł lekko swoje biodra, jakby chciał zbliżyć się do mnie wypukłością, wciąż wzrastającą w jego bokserkach. Jednocześnie zsunął spodenki i bieliznę w tym samym momencie. Nie spieszył się, wiedziałam o tym. Po prostu, równie bardzo, jak ja, nie mógł się doczekać, aż wypełni moje wnętrze, sprawiając przyjemność jednocześnie sobie i mnie.

    -Tak bardzo cię kocham, Lily. - wyszeptał, gdy zdjęłam już majtki i od osunięcie się na niego dzieliły nas dosłownie sekundy. - Ciebie i twoje małe serduszko. - zaczął składać ciepłe pocałunki na moich piersiach, ramionach, obojczykach i znów na piersiach, a każdy jeden był coraz dłuższy i przyjemniejszy, zwłaszcza kiedy dodatkowo przejeżdżał po skórze językiem.

    -Powiedz, że masz gumki, proszę. - jęknęłam, kiedy spojrzałam z góry na jego członka, w pełni na mnie gotowego, i uświadomiłam sobie, że naprawdę mało brakowało, abyśmy kolejny raz zapomnieli o zabezpieczeniach. Teraz jednak modliłam się, aby Justin w istocie miał w samochodzie choćby jedną prezerwatywę. Nie potrafiłabym teraz ubrać się z powrotem i wrócić na miejsce pasażera, nie zaspokajając swoich potrzeb.

    -Całą paczuszkę. - wyjął opakowanie ze schowka i lekko pomachał nim przed moją twarzą, sprawiając jednocześnie, że w duchu odetchnęłam. Teraz byłam już spokojna, kiedy od delikatnego wsunięcia jego przyrodzenia w swoje ciało dzieliło mnie naprawdę kilka chwil, podczas których Justin zakładał prezerwatywę.

    Atmosfera w samochodzie stawała się coraz bardziej gorąca, a w powietrzu wisiało tylko pożądanie, dogłębnie wypełniające nasze spragnione ciała. Teraz czekałam już tylko, aby Justin skończył i wreszcie położył dłonie na moich biodrach, kierując moje wejście wprost na jego męskość.

    I doczekałam się, wypuszczając cały stres i nagromadzone emocje, razem z głośnym jękiem, jeszcze przez długi czas odbijającym się echem po głowie.

    ***

    Nie wiem, ile czasu spędziliśmy na leśnym parkingu, lecz w międzyczasie wieczór zdążyła zastąpić ciemna noc. Z głową, opartą o szybę, wypatrywałam przez samochodowe okno spadającej gwiazdy, która mogłaby spełnić moje najskrytsze marzenie. Właściwie, pragnęłam tylko jednego. Wiecznego szczęścia.

    Justin prowadził w pełnym skupieniu, jednak wyraźnie odprężony i rozluźniony. Pokazał dzisiaj, że jest prawdziwym mężczyzną, który troszczy się o kobietę w tych najbardziej intymnych chwilach. Nie wiedziałam, jaki będzie tym razem i, prawdę powiedziawszy, bałam się, że agresją może w pewnym stopniu zrazić mnie do siebie. On jednak wykazał się taką delikatnością, jakiej pragnęłam i jakiej potrzebowałam. Nie zrobił nic, na co bym mu nie pozwoliła. Innymi słowami, w tej kwestii również okazał się ideałem.

    -Lily, jesteś bardzo zmęczona? Chciałbym załatwić jeszcze jedną sprawę, ale obiecuję, że nie potrwa to długo. - pogładził mnie opiekuńczo po włosach, a jeden, niesforny kosmyk, który opadł na czoło, odgarnął za lewe ucho.
    -Nie jestem zmęczona. Możesz śmiało jechać tam, gdzie zechcesz. - odparłam, nadal wypatrując gwiazdy przez przednią szybę. Każda, nawet najmniejsza kropka na niebie zdawała mi się dziś tak piękna. I każda była niesamowita, tak, jak niesamowita była nasza miłość.

    I nagle zobaczyłam jasny punkt, szybko przemieszczający się po niebie. Zamknęłam oczy, z całej siły zacisnęłam na nich powieki, a kciuki zwinęłam do środka pięści.

    Chciałabym, aby jutro zdażyło się coś, czego nie zapomnę do końca życia.

    Sama nie wiedziałam, co chciałam powiedzieć, przez prośbę, kierowaną do gwiazd. Może chciałam przerwać wiecznie poukładane życie, a może pragnęłam jeszcze większych zmian, niż te, które zdążyły w nim nastąpić.

    Nie sądziłam jednak, że jutrzejszego dnia rzeczywiście nie zapomnę nigdy.

    Justin zatrzymał samochód na niewielkim parkingu za budynkiem, na obrzeżach miasta. Rozejrzałam się po okolicy przez szybę, jednak w pobliżu nie paliła się żadna latarnia, żadna, nawet najmniejsza żarówka. Jedyne, co widziałam, to zarys budynku i kilku samochodów.

    -Pozwolisz, że wytłumaczę ci wszystko w skrócie. Mój znajomy, który wisi mi przysługę, jest właścicielem klubu. Wiele razy powtarzał, że gdybym potrzebował roboty, zawsze coś dla mnie znajdzie. Wolę załatwić te najważniejsze sprawy od razu, niż później nie spać po nocach, denerwując się, czy moja misia będzie miała wszystko, czego zapragnie. - przejechał opuszkami palców po mojej dłoni, ułożonej  na jego kolanie.

    -Naprawdę nie chcesz poczekać z tym do jutra? Jest noc, na pewno jesteś zmęczony. Nie poświecaj się tak dla mnie, Justin. Doceniam wszystko, co robisz, ale nie chcę, abyś się przemęczał, zwłaszcza po takim dniu. - był osobą, przy której czułam się bezpiecznie, w każdym znaczeniu tego słowa. Stał się bardzo odpowiedzialny, udowadniając tym, że chce założyć ze mną szczęśliwą rodzinę, bez strachu o kolejny dzień.

    -Chcę, aby niczego ci w życiu nie brakowało. - złożył krótki pocałunek na moim czole, a później wysiadł z samochodu na podwórze przed klubem, osłonięte mrokiem. Wysiadłam razem za nim i złapałam jego rękę, czując się blisko niego znacznie bezpieczniej i pewniej. Nie znałam miasta, nie znałam tutejszych ludzi, a Justin był moim przewodnikiem, który prowadził mnie przez życie.

    Przy tylnym wyjściu stał postawny mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany, ubrany w czarną, skórzaną kurtkę. Pełnił rolę typowego goryla, ochroniarza, zabiającego wzrokiem każdego, napotkanego człowieka. Odniosłam jednak wrażenie, że znali się z Justinem, ponieważ przepuścił naszą dwójkę bez słowa.

    -Justin, brachu, ile to czasu? - z początku nie wiedziałam, skąd dochodzi głos, jednak kiedy przed nami pojawił się mężczyzna po trzydziestce, ubrany w szary garnitur, z białą koszulą i krawatem, zrozumiałam, że zwracał się do mojego chłopaka.
    -Zdecydowanie zbyt długo. - przywitali się w sposób, jaki leży w zwyczaju facetów, na koniec wymieniając się mocnym uściskiem dłoni.

    -Jak mogę ci pomóc, stary? - na moją obecność z początku nie zwracał uwagi, ale nie czułam się przez to gorsza, czy odrzucona. Prawdę mówiąc, było mi z tym lepiej, niż gdybym musiała uśmiechać się sztucznie, aby robić dobre wrażenie na znajomych Justina.
    -Pamiętasz, jak kiedyś wielokrotnie proponowałeś mi robotę? Jeśli to w dalszym ciągu aktualne, teraz bardzo chętnie bym skorzystał.

    Mężczyzna wysłuchał Justina z uwagą. Wtedy spojrzał również na mnie i przez kilka dłuższych chwil nie odrywał wzroku od mojej twarzy, której badał niemal każdy szczegół.
    -Rozumiem, kolego. Piękna dziewczyna na utrzymaniu, pewnie dziecko w drodze, wszystko staje się jasne. - poklepał go po ramieniu, jednak gest ten wydał mi się serdeczny. Mężczyzna wzbudził we mnie sympatię, zdawał się szczery i otwarty na innych.

    -Potrzebuję ochroniarza, więc jeśli pasuje ci ta robota, możesz zaczynać od jutra.
    -Dzięki, stary. Będę ci dożywotnio wdzięczny.
    -Porozmawiaj z jednym z naszych ochroniarzy, on wytłumaczy ci wszystko. Natomiast ja w tym czasie zajmę się twoją dziewczyną.

    Brunet szarmancko zarzucił rękę na moje ramię, lecz zrobił to na tyle ostrożnie i delikatnie, abym ledwie to poczuła. Obejrzałam się przez ramię na Justina i posłałam mu krzywe spojrzenie, jednak on najwyraźniej ufał mężczyźnie na tyle, aby bez wyrzutów sumienia pozwolić mu oddalić się razem ze mną.

    -Czego byś się napiła? - usiedliśmy razem przy barze, a mężczyzna przywołał gestem dłoni barmana.
    -Sok będzie w porządku. - uśmiechnęłam się do niego słodko, opierając się przedramieniem o blat i zakładając jednocześnie kosmyk włosów za ucho. Nie, nie uwodziłam go. Chciałam jedynie zrobić dobre wrażenie na znajomych Justina.

    -Długo jesteście razem z Justinem? - spytał, sącząc powoli bursztynowy alkohol ze szklanki, podczas kiedy ja mieszałam słomką sok pomarańczowy.
    -Dopiero od dwóch tygodni, ale za to jesteśmy najszczęśliwsi na świecie. - nie zamierzałam wstydzić się swoich uczuć i mówiłam o nich chętnie, ponieważ były dla mnie czymś niesamowitym, czymś, czym mogę dzielić się z innymi.

    -Może ty również szukasz pracy? Jeśli tak, bardzo chętnie zatrudniłbym barmankę, zwłaszcza tak idealnie prezentującą się, jak ty. - mruknął, jedną stopą wystukując rytm na parkiecie klubu, jednocześnie nie odrywając ode mnie wzroku. Był zupełnie inny, niż Justin. Miałam wrażenie, że przez całe życie chodził w garniturze, może nawet w nim spał, natomiast Justin najlepiej czuł się w dresach i zwykłej koszulce. Myślę, że garnitur był dla niego ograniczającą klatką.

    -A zatrudniasz piętnastolatki z zerowym doświadczeniem? - uniosłam jedną brew, upijając kilka łyków. Oczywiście wiedziałam, że mój wiek będzie dla niego zaskoczeniem.
    -Masz piętnaście lat? Dałbym ci przynajmniej osiemnaście, nawet kiedy nie masz na sobie makijażu. - pokiwał głową, dopijając alkohol do końca. - Ale tak, bardzo chętnie zatrudnię piętnastolatkę bez doświadczenia.

    Owszem, chciałam podjąć jakąś pracę, ponieważ nie zamierzałam wracać do szkoły. Nie myślałam jednak nad tym na poważnie, do czasu, aż z ust mężczyzny nie wyszła propozycja pracy. Zaczęłam zastanawiać się nad nią i oglądać niemal z każdej strony, przeglądać jej plusy i minusy, a także wyobrażać sobie reakcję Justina, kiedy dowie się, że rzeczywiście podjęłam się pracy, w dodatku w klubie nocnym.

    -W takim razie kiedy mogę zacząć? - może była to spontaniczna decyzja, ale myślę, że nie popełniłam błędu, przystając na jego propozycję.
    -Jutro was oboje chcę widzieć w pełnej gotowości, z pozytywnym nastawieniem, rozumiemy się? - naprawdę biła od niego sympatia. Nie znał mnie praktycznie w ogóle, zatrudnił mnie nielegalnie, a w dodatku wciąż się uśmiechał.
    -Tak jest, szefie.

    Wtedy poczułam, jak para silnych, wytatuowanych ramion, przytula mnie od tyłu. Uwielbiałam, kiedy robił to z zaskoczenia. Wtedy zawsze czułam się tak ważna i potrzebna. Byłam dla niego całym światem i pokazywał mi to na każdym kroku.

    -O czym plotkujecie? - wymruczał, jednocześnie całując mnie kilka razy. Najchętniej znów zabrałabym go w miejsce, w którym bylibyśmy sami. Kiedy tylko mnie dotykał, nie widziałam poza nim świata.
    -O nowej pracy twojej dziewczyny. Jeszcze nie wiesz, ale właśnie zatrudniłem ją, jako barmankę. Cieszysz się?

    Chociaż nie potrafiłam jeszcze spojrzeć w twarz Justinowi, poczułam, jak jego mięśnie się spięły. Nie był zadowolony. Myślę, że po prostu bał się o mnie. To miejsce nie należało do najbezpieczniejszych, a Justin doskonale o tym wiedział. Ja jednak zaczęłam dorosłe życie, wkraczając do Los Angeles. Musiałam powoli przyzwyczajać do tego Justina.

    -Do jutra, stary. - mruknął szybko. Chciał w pośpiechu wyjść z klubu. Nie zdążyłam nawet wstać z krzesła. Justin wziął mnie na ręce i przytulił do swojej klatki piersiowej. Poczułam teraz, że całkowicie przejął nade mną kontrolę i nie pozwalał mi samodzielnie wykonywać jakiegokolwiek ruchu. Nie sprzeciwiłam się jednak. I tak wiedziałam, że czeka nas poważna rozmowa, kiedy tylko zajmiemy miejsca w samochodzie.

    -Masz piętnaście lat, jesteś mała, drobna i krucha, a chcesz pracować w klubie, w którym każdego wieczoru dochodzi do bójek i awantur? Myślałem, że jesteś trochę bardziej inteligentna, Lily. - nasza rozmowa kolejny raz zmierzała w stronę kłótni, a ja miałam już serdecznie dość nieporozumień, ostrych słów, a później milczenia. Każda sprzeczka powodowała delikatne pęknięcie mojego serca. Naprawdę chciałam, aby między mną, a Justinem, układało się, jak w kolorowej bajce.

    -Myślę, że ani ja, ani ty nie chcemy znów się kłócić. Powiem ci tylko jedno, Justin. Nie jesteś moim ojcem i musisz wiedzieć, że będę robić to, co uznam za słuszne. - chciałam, aby moje słowa naprawdę do niego dotarły, dlatego patrzyłam mu prosto w oczy i nie pozwoliłam, aby odwrócił wzrok.

    -Nie chcę się kłócić, ale jeśli stanie ci się krzywda, nie daruję tego zarówno tobie, jak i samemu sobie.
    -Nikomu nie stanie się krzywda. Obiecuję, Justin. - musnęłam jego gładki policzek, przyzdobiony delikatnym zarostem, dodającym mu męskiego wyglądu. Był tak cholernie przystojny. Nie mógł równać się z żadnym innym mężczyzną, którego znam.

    ***

    Powoli podeszłam do dużego, małżeńskiego łóżka, ustawionego pod jedną ze ścian sypialni. Odkryłam cienką kołdrę i ostrożnie wsunęłam się na miejsce, obok Justina, wpatrzonego w ekran swojego telefonu. To dziwne, ale czułam się przy nim, jak przy mężu, z którym wzięłam ślub, o którym wiem wszystko i którego kocham całym sercem. Myślę, że Justin nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, ile dla mnie znaczy. Uważał mnie jeszcze za dziecko, które dopiero uczy się miłości. Byłam jednak przekonana, że w ciągu tego krótkiego czasu nauczyłam się jej wystarczająco.

    -Co czytasz? - spytałam słodko, opierając głowę na jego barku, na którym widniał niewielki siniak, powstały w trakcie dzisiejszej bójki. To cud, że jedynymi obrażeniami Justina okazały się rozcięta warga i łuk brwiowy. Mógł skończyć na szpitalnym łóżku, ze złamanym nosem i wstrząśnieniem mózgu.

    -Najnowsze ploteczki o gwiazdach. - zachichotał, obejmując mnie jednym ramieniem i obniżając lekko telefon, abyśmy oboje widzieli jego jasny wyświetlacz. Choć sądziłam, że jedynie żartuje i zajmuje się czymś w istocie poważniejszym, on rzeczywiście czytał plotki o jakiejś nastoletniej modelce, która w wieku dziewiętnastu lat poddała się zabiegowi powiększenia biustu. I sama nie wiedziałam, czy powinnam Justina wyśmiać, czy litować się nad jego głupotą.

    -Mam być zazdrosna, że oglądasz zdjęcia półnagich modelek? - uniosłam jedną brew, biorąc do ręki jego komórkę i zjeżdżając niżej na otwartej stronie internetowej, aby doczytać pasjonujący artykuł o biuście obcej dziewczyny.
    -Nie musisz być zazdrosna, widziałem ją nago, kiedy jeszcze była naturalna. Niczego jej nie brakowało, oprócz wrodzonej inteligencji, której pożałował jej Bóg, więc nie mam pojęcia, po jaką cholerę poddała się operacji.

    Spojrzałam na niego zarówno zaskoczona, jak i zaciekawiona jego słowami. Przez moment naprawdę poczułam zazdrość, taką zwyczajną, którą podświadomie czuje chyba każdy zakochany, jednak Justin nie wyrażał najmniejszego zainteresowania zdjęciem, które mimowolnie przyciągało nawet mój wzrok.

    -Mówisz tak, jakbyś ją znał. - mruknęłam, bardziej wtulając się w jego ciało, które, mimo że pokryte kilkoma siniakami, nie wyrażało oznak bólu.
    -Ponieważ znam. To moje była dziewczyna. Byliśmy ze sobą parę tygodni, ale zupełnie nam nie wyszło. Dla niej liczyły się jedynie ciuchy, kosmetyki i jej buźka. Nie kryła w sobie żadnych, głębszych wartości, poza dbaniem o urodę. A ja nie potrzebuję wymalowanej, sztucznej lalki, z sylikonami, zamiast prawdziwego ciała. Ja potrzebuję moją śliczną, kochaną Lily.

    Na sam koniec pocałował mnie w czółko, odłożył komórkę na szafkę nocną i przytulił, wykorzystując do tego oba ramiona. Był męski, a zarazem słodki, kiedy tylko tego chciał, lub kiedy widział, że tego potrzebuję. Mogłam porównać go do opakowania kredek, które malowały na ustach uśmiech. Justin był przyczyną mojego uśmiechu. Jedyną przyczyną. Gdyby nie on, moje życie w dalszym ciągu byłoby monotonne, a ja, wbrew własnej woli, spotykałabym się z Jake'iem, oszukując zarówno jego, jak i samą siebie.

    Nie wychwyciłam nawet momentu, w którym Justin zasnął, wtulony w moje ciało, jak mały chłopiec w swoją matkę. Był tak uroczy, kiedy spał. Jego usta pozostawały delikatnie rozchylone, a oddech uciekał z nich równomiernie i cicho. Dodatkowo, pojedyncze pasemka z brązowej grzywki opadały na jego gładkie czoło. Nigdy nie wierzyłam, że mężczyzna jego pokroju choćby na mnie spojrzy, a tymczasem potrafiłam ukraść jego serce.

    I nagle poczułam się tak, jakbym nigdy nie miała być szczęśliwa. Wpatrywałam się w jeden punkt tak blisko mnie, z szeroko otwartymi oczami i ustami, oraz z szokiem w duszy, który przepełniał ją do granic możliwości. A im dłużej miałam przed sobą ten potworny widok, tym bardziej łamało się moje serce.

    ~*~

    Jej, ale długi rozdział mi wyszedł :')

    Jak sądzicie, co Lily ujrzała pod koniec rozdziału? Czekam na propozycje.

    Jeśli czytacie, skomentujcie rozdział <3

    ask.fm/Paulaaa962

    Drugie opowiadanie:
    goodnight-sweetheart-jb.blogspot.com

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 34 - Do it for me, please...

    Przeczytajcie notkę pod rozdziałem :)

    ***Lily's P.O.V***

    Niemal ze wstrzymanym oddechem wpatrywałam się w ring. Justin nie wyobrażał sobie nawet, jak bardzo bałam się o niego. Boks nie był bezpiecznym sportem, a ja zwyczajnie nie chciałam, aby ktokolwiek zrobił mu krzywdę i zmasakrował jego śliczną buźkę. Nikt nie miał prawa go uszkodzić.

    Choć nie znałam się na boksie, od samego początku wiedziałam, że walka nie zaczęła się w sposób czysty i zgodny z zasadami. Już na starcie przerodziła się w zwykłą bójkę, bardziej agresywną i niebezpieczną, powodującą więcej szkód i wylewającą więcej krwi, od której już teraz czułam dreszcze.

    Justin i drugi mężczyzna obrzucali się uderzeniami i kopnięciami. Od samego widoku bolało mnie całe ciało. Nie wiedziałam, jakim cudem Justin wytrzymywał to wszystko i nie wiem również, dlaczego wciąż tego nie porzucił. Jak mógł sam, z własnej woli, wystawiać swoje ciało na ból i liczne siniaki?

    Nagle zobaczyłam, jak przeciwnik uderzył Justina z taką siłą, że szatyn przewrócił się i uderzył głową o słupek ringu. Teraz, oprócz wstrzymanego powietrza, zatrzymało się również moje serce. Autentycznie przestało bić, a ja straciłam czucie w każdej części ciała. Tak bardzo się o niego bałam, zwłaszcza, kiedy przez kilkanaście sekund nie podnosił się z ziemi, tylko trzymał się za głowę, bez ruchu, bez żadnego znaku życia.

    Tak bardzo chciałam podbiec do niego, przytulić, pocałować i upewnić się, że wszystko z nim w porządku, że nie cierpi i może bez trudu podnieść się o własnych siłach. Wtedy jednak mężczyzna podparł się obiema dłońmi i ustał na stopach. Jeszcze przez chwilę zostawał pochylony. Miałam wrażenie, że wszyscy zebrani w magazynie wstrzymali oddechy, ponieważ zapadła głucha cisza. Każdy oczekiwał na ciąg dalszy, podczas kiedy ja pragnęłam, aby to wszystko w końcu się skończyło.

    Nagle Justin wyprostował się gwałtownie i, wykorzystując chwilę nieuwagi przeciwnika, rzucił się na niego z pieściami. Zaczął go okładać po niemal całym ciele. Prędkość jego uderzeń była tak szybka, że drugi z mężczyzn nie był nawet w stanie unieść ręki i obronić się. Miałam wrażenie, że podczas chwilowego upadku nabrał nowej energii, którą teraz wyładowywał na drugim z bokserów.

    Byłam autentycznie oburzona, że sędzia w żaden sposób nie zareagował. Mogli pozabijać się na tym ringu, a on wciąż siedziałby z zamkniętymi oczami, jakby bał się przerwać tę chorą bójkę i próbę sił. Aż w końcu zrozumiałam, że to ja, jako jedyna na hali, muszę zebrać w sobie pokłady odwagi, aby wejść na ring i, ryzykując swoje życie, zakończyć wymianę zatrważających kopnięć i ciosów.

    -Przestańcie! - pisnęłam, przechodząc sprawnie przez relingi ringu. Cholernie bałam się wkroczyć pomiędzy dwóch mężczyzn. Byłam niemal pewna, że ja również nie wyjdę z tego bez szwanku, ale nie mogłam dłużej patrzeć, jak mój chłopak zostaje krzywdzony. To mnie zwyczajnie bolało. Bolało w środku.

    Kiedy moje krzyki nie przynosiły żadnego rezultatu, po prostu ułożyłam jedną dłoń na klatce piersiowej Justina, a drugą na torsie nieznanego mężczyzny i, używając całej swojej siły, odepchnęłam ich od siebie. Przyznam, było to cholernie trudne, jednak w nagłym przypływie agresji, która zrodziła się we mnie, dałam radę ich rozdzielić, a kiedy ich ciała dzieliła niewielka przestrzeń, po prostu stanęłam pomiędzy nimi, ryzykując niemal wszystko, co miałam do stracenia. Byłam od nich o wiele mniejsza, lżejsza i bardziej krucha. Wystarczyłoby niewiele, aby przez przypadek wyrządzili mi niemałą krzywdę.

    Chyba dopiero moja obecność pomiędzy nimi otworzyła im oczy i uświadomiła, że muszą natychmiast zakończyć tę niedorzeczną bójkę. Zachowywali się, jak dwójka gówniarzy, kiedy oboje byli pod trzydziestkę. Powinni chociaż udawać poważnych, dorosłych ludzi, zachowując pozory przyzwoitości.

    Bałam się, że za kilka krótkich chwil znów zaczną skakać sobie do gardeł. A ja nie chciałam oglądać już krwi i kolejnych siniaków, powstających na ciele Justina. Gdybym tylko mogła, siłą ściągnęłabym go z ringu. Nie miałam jednak wystarczająco dużo siły. Mogłam jedynie przytulić się do niego, dlatego już parę sekund później moje ramiona objęły go w pasie, a lewy policzek przywarł do nagiej, spoconej klatki piersiowej. Był to mój jedyny sposób, aby ujarzmić agresję, kłębiącą się w Justinie.

    Bez zbędnych słów złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę jednego z narożników ringu, aby zaraz po mnie przeszedł przez relingi. Po raz pierwszy w życiu posłuchał mnie. Jak grzeczny piesek stawiał krok za krokiem, ze spuszczoną głową, co jakiś czas ocierając przedramieniem krew, cieknącą z nosa. Na koniec tylko spojrzał na swojego przeciwnika, który wcale nie był w lepszym stanie, niż Justin. Wymienili się spojrzeniami, zupełnie bez wyrazu. A może to ja nie potrafiłam dostrzedz w nich emocji, które zdołali tak precyzyjne ukryć?

    -Marsz do samochodu. Ja pójdę tylko po twoje rzeczy i za minutę do ciebie dołączę. - powiedziałam ostro, wskazując Justinowi główne drzwi magazynu. Mój ton nie znosił sprzeciwu, a Justin dobrze o tym wiedział. Potrafił rozpoznać, kiedy byłam wzburzona.
    -Ale...
    -Nie ma żadnego ale. Powiedziałam, marsz do samochodu.

    Zupełnie nie przejmowałam się tym, że zwracałam się do Justina, jak do syna, kiedy w rzeczywistości był niemal dwa razy starszy ode mnie. Wbrew pozorom, nie czułam względem niego współczucia, tylko zwyczajną złość. Prosiłam go, aby na siebie uważał. Powinien liczyć się z moim zdaniem i zrozumieć, że naprawdę martwię się o niego.

    Pchnęłam jedną ręką metalowe drzwi, prowadzące do szatni. Dzięki Bogu, w pomieszczeniu nie było żywego ducha, który mógłby się do mnie odezwać, lub wykonać jakikolwiek inny gest, który w tej chwili wyprowadziłby mnie z równowagi.

    Wyciągnęłam z szafki sportową torbę Justina i wrzuciłam do niej jego szmaty, porozrzucane po szatni. Naprawdę musiałam traktować Justina, jak małego chłopca, niepotrafiącego o siebie zadbać. Wzbudzało to u mnie zwykłą irytację. W końcu, to on miał opiekować się mną, nie na odwrót.

    Wyszłam z szatni tylnym wyjściem, aby nie musieć znów przechodzić przez środek magazynu i oglądać tych wszystkich twarzy, które nagle wzbudzały we mnie obrzydzenie. Podczas kiedy ja, mała, drobna dziewczyna, szarpała się z dorosłymi mężczyznami, nikt inny nie raczył mi pomóc. Zaczynam rozumieć, że ludzie naprawdę czerpią przyjemność z cudzej krzywdy.

    -Kluczyki. - kiedy tylko doszłam do samochodu, o którego maskę opierał się Justin, wystawiłam przed siebie otwartą dłoń i zaczęłam wybijać prawą stopą rytm na podłożu.
    -Żartujesz sobie ze mnie. - podczas kiedy ja byłam lekko wkurzona, do jego twarzy wciąż doczepiony był uśmiech. - Słońce, nigdy w życiu nie dam ci prowadzić.

    Wydałam z siebie westchnienie, pełne irytacji, a moja stopa uderzała o ziemię coraz szybciej i mocniej. Nie mogłam mu pozwolić prowadzić w takim stanie i chociaż ja sama nie miałam prawa jazdy, będę czuła się znacznie bezpieczniej za kierownicą, niż na miejscu pasażera. Oczy Justina były lekko przymknięte, a wzrok nieobecny. Wyraźnie było z nim coś nie tak.

    -Justin, mówię poważnie. Daj mi kluczyki, albo sama je od ciebie wezmę. - spojrzałam mu prosto w oczy, bez cienia uśmiechu, aby uwiarygodnić swoje słowa. Choć w głębi duszy, chciałam roześmiać się na widok jego głupkowatej miny.
    -Jak ty to sobie wyobrażasz? Masz piętnaście lat, nie masz prawa jazdy, nie masz również zielonego pojęcia o prowadzeniu. Uwierz mi, nie chcę jeszcze zginąć.

    Miałam ochotę zatkać mu usta dłonią i wyrwać z ręki kluczyki, lecz zamiast tego dalej czekałam, aż odda mi je dobrowolnie. On natomiast zrozumiał, że choćbym miała stać tutaj do usranej śmierci, nie odpuszczę. Zdecydował się więc, z ogromną niepewnością i wręcz przerażeniem, powierzyć mi kluczyki od swojego samochodu.

    -Dziękuję. - ukłoniłam się przed nim delikatnie, a później zajęłam miejsce kierowcy. Zanim Justin wsiadł, zdążyłam już poprawić lusterka, aby żadne nie ograniczało mi widoczności. Powiem szczerze, nie siedziałam za kierownicą pierwszy raz, dlatego nie miałam żadnych obaw, czy wątpliwości. To Justin niepotrzepnie panikował i uważał mnie za mniej inteligentną, niż w rzeczywistości byłam. Tym bardziej chciałam mu udowodnić, że nie należy oceniać książki po okładce, a słodka buźka może czasem kryć za sobą naprawdę wiele.

    -Jeśli znajdę na swoim autku chciaż małą rysę, nie daruję ci tego, Lily, obiecuję. - ostrzegł, wsiadając do samochodu, z chusteczką, przyłożoną do nosa.
    -Pieprzysz. - mruknęłam pod nosem. Nie wiem, dlaczego, ale irytowało mnie jego przywiązanie do rzeczy, jaką był samochód. Nie miał duszy, nie miał uczuć, a dbał o niego bardziej, niż o człowieka.

    Bez problemu ruszyłam z miejsca parkingowego. Kiedy tylko wjechałam na drogę, sunęłam po gładkim asfalcie, jakbym miała to we krwi i urodziła się z tą wrodzoną umiejętnością. Zauważyłam również, że Justin nie mrugnął ani razu przez kilka minut. Przestałam już nawet zwracać uwagę na tę jego nieufność. Gdybym przejmowała się nią za każdym razem, moja dusza byłaby bardzo obolała.

    -Lily, gdzie ty, do cholery, jedziesz? Mieszkamy w drugiej części miasta. - sapnął Justin. Widziałam, jak rozglądał się przez przednią szybę, marszcząc brwi. Nie wiem, dlaczego, ale dzisiejszego wieczoru zdawał mi się niezmiernie denerwujący. Prawdę powiedziawszy, miałam ochotę uderzyć go w policzek, aby rozładować napięcie, ale został już wystarczająco poobijany. Nie chciałam dokładać mu siniaków.

    -Zabieram cię do szpitala. I nie waż się nawet protestować. Przysięgam, zaciągnę cię tam siłą. Nie chcę, żebyś mi później z bólu po nocach jęczał.
    -W związku z jęczeniem chętnie wtrąciłbym erotyczny komentarz, ale czuję, że księżniczce zbliża się okres, więc wolę nie ryzykować i po prostu się zamknę.
    -Dziękuję.

    Byłam dzisiaj niesamowicie cięta na każdy jego komentarz, dlatego odetchnęłam z ulgą, kiedy przestał wtrącać się w każdy mój ruch. Naprawdę nie potrafiłam stwierdzić, co takiego na każdym kroku wyprowadzało mnie z równowagi. Byłam, niczym chodząca, tykająca bomba, która może wybuchnąć niemal w każdym momencie.

    Po kilkunastu kolejnych minutach zaparkowałam przed szpitalem. To również zrobiłam z precyzją, a Justin, mimo że starał się ukryć emocje, był pod sporym wrażeniem moich umiejętności. Nie zdobył się jednak na choćby cichą pochwałę, na którą podświadomie tak bardzo liczyłam. Czułam się niedoceniona nie tylko przez Justina, ale ogólnie przez życie.

    -Obiecasz, że nie będziesz się tam stawiać i dasz sobie pomóc? - spojrzałam na niego łagodnie. Nie chciałam żadnych kłótni, które powodowały spustoszenie w moim organizmie. Pamiętam, kiedy pierwszy raz pokłóciłam się z Jake'iem. Nie byłam w stanie przełknąć czegokolwiek przez kilka dni.
    -Obiecuję, Lily, jeśli ty obiecasz, że zaraz po szpitalu wrócimy do domu i będę mógł w końcu poświecić całą uwagę swojej dziewczynie, dobrze? - uśmiechając się delikatnie, odparłam na jego pytanie. Między nami wystarczyły gesty, abyśmy zdołali się zrozumieć.

    Weszliśmy do recepcji szpitala, zupełnie pustej, ze względu na późną godzinę. Niektóre lampy, zawieszone na suficie, migały, wzbudzając we mnie grozę. Miałam uraz do szpitali, odkąd spędzałam w nich zdecydowanie zbyt dużo czasu. Budziły we mnie nieprzyjemne wspomnienia i jednocześnie budowały obawy.

    -Przepraszam, mógłby pan pomóc mojemu chłopakowi? - widząc na końcu korytarza lekarza, podbiegałam do niego, zostawiając Justina samego w poczekalni. - Został pobity i mocno uderzył się w głowę.
    -Oczywiście. Wejdźcie na salę przyjęć. - odparł, z delikatnym uśmiechem. Był inny, niż ci, którzy opiekowali się mną. Wydawał się sympatyczny, natomiast moi poprzedni lekarze bardziej spełnialiby się, pracując w zakładzie pogrzebowym.

    Według poleceń lekarza, Justin wszedł do dużej sali, a ja krok w krok za nim. Nie chciałam go opuścić, bo tak samo, jak mnie dzisiaj denerwował, tak samo przyciągał do siebie niewidoczną nicią, która nie byłaby w stanie zerwać się przez jakąkolwiek kłótnię, bądź nieporozumienie. Nicią, którą rozplotły uczucia, gorące i namiętne.

    -Połóż się i lekko opuść spodnie. - polecił Justinowi lekarz. Wtedy szatyn spojrzał na mnie z tak przerażoną miną, jakby w rzeczywistości sądził, że lekrz ma względem niego nieczyste zamiary. I pomimo mojego dzisiejszego nastroju, który nie był najlepszy, nie potrafiłam zatrzymać cichego chichotu.

    Lekarz zaczął delikatnie uciskać brzuch mężczyzny, lecz nie stwierdził w nim żadnych, niepokojących zmian. Nie spodobały mu się jedynie rozcięcia na jego wardze i łuku brwiowym, jednak uznał, że przegroda jego nosa nie jest złamana, a krew wkrótce przestanie zalewać kolejne chusteczki.

    -Mogę z nim porozmawiać? - spytałam cicho lekarza, gdy skończył wstępne badanie Justina.
    -Tak, tylko nie za długo. Chciałbym zrobić mu bardziej szczegółowe badanie głowy. - skinął na koniec głową i odsunął dla mnie niskie krzesło przy łóżku Justina. Gdy spojrzałam na jego ciało, bezwładnie leżące na łóżku, zrozumiałam, że moim marzeniem jest, aby Justin więcej nie narażał się na siniaki i krew. Nie potrafiłam uwierzyć, że coś, co sprawia ból, potrafi być pasją i rozrywką. Jak dla mnie, była to tylko próba sił i pokazanie wszystkim swojej odwagi, która mi nie imponowała.

    -Justin, nie będę cię okłamywać. Chcę, abyś skończył z boksem. To wszystko robi się zbyt niebezpieczne. - ze wstrzymanym oddechem oczekiwałam jego reakcji, której, prawdę mówiąc, zwyczajnie się bałam. Bałam się, że Justin wpadnie we wściekłość, zarzuci mi, że nie pozwalam mu realizować jego pasji. W duchu jednak miałam nadzieję, że zrozumie moją troskę względem niego.

    -Pomyślałaś, z czego byśmy wtedy żyli? Wyobraź sobie, że boks jest jednocześnie moim zawodem, za który dostaję grube pieniądze.
    -Coś wymyślimy, Justin. Ja także zacznę pracować. Zobaczysz, damy radę.
    -Więc może ja zacznę sprzedawać prochy w podstawówce i zabijać niewinne dzieciaki, a ty zaczniesz zarabiać, jako kurwa pod latarnią, hm?

    Przyznam szczerze, że sto razy bardziej wolałabym, aby na mnie nakrzyczał i zwyczajnie obraził się na mnie, że wtrącam się w jego życie. Wyzwisko, jakie skierował do mojej osoby zabolało znacznie bardziej i miało dla mnie o wiele większe znaczenie. I chociaż naprawdę starałam się nie wszczynać pomiędzy nami kłótni, nie potrafiłam puścić tego mimo uszu.

    -Jeśli kłócimy się już na samym początku, nie wróżę nam długiego związku. Jak przemyślisz to, co powiedziałeś i zrozumiesz, jak bardzo mnie to zabolało, wtedy do mnie przyjdź. Teraz nie mam najmniejszego zamiaru z tobą rozmawiać. - powiedziałam szeptem, po czym wstałam z krzesła i pospieszenie wyszłam ze szpitalnej sali. Kiedy natomiast znalazłam się w recepcji, jeszcze bardziej przyspieszyłam, aby zwyczajnie wybiec z dużego, białego budynku.

    Oparłam się o metalową barierkę przed szpitalem i pochyliłam głowę. Po moim policzku spłynął strumień ciepłych łez. Bolał mnie jego oschły stosunek do mnie, choć jednocześnie wiedziałam, że jestem temu współwinna. Oddalaliśmy się od siebie, zanim w ogóle zaczęliśmy się zbliżać. Chciałam dla nas pięknej, świetlanej przyszłości, a jak na razie, teraźniejszość opierała się na kłamstwach, tajemnicach i braku zaufania.

    Wtedy poczułam silne ramiona, owijające moją szczupłą talię, a także umięśnioną klatkę piersiową, wtuloną w moje plecy. Justin obejmował moje ciało, a mi wystarczył ten gest, aby znów czuć się, jak księżniczka. Ten dzień zdecydowanie nie należał do naszych najlepszych, ale miałam nadzieję, że skoro wyszedł ze szpitala zaraz za mną, może zrozumiał to samo, co ja i oboje damy radę wszystko naprawić.

    -Misia, nie płacz. Nie przeze mnie. Nie jestem tego wart i oboje dobrze o tym wiemy. - wyszeptał do mojego ucha i kilka razy pocałował moją skórę, spragnioną jego dotyku. Chyba nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo pragnęłam go fizycznie. Nie uprawialiśmy seksu od niemal dwóch tygodni. Właśnie tyle minęło od śmierci mamy. W tamtym okresie nie miałam najmniejszej ochoty na jakiekolwiek zbliżenia. Natomiast dzisiejszej nocy pragnęłam tego, jak niczego innego.

    -Doskonale wiem, że jesteś wart każdych łez, Justin, a zwłaszcza moich. Dlatego tak bardzo martwię się o ciebie. Dlatego nie chcę znów patrzeć, jak ktokolwiek sprawia ci ból. Nie chcę patrzeć, jak cierpisz i nie chcę czuć twojego smutku.

    Kiedy otarłam z policzków łzy, odwróciłam się twarzą do Justina. Patrzył na mnie z góry, a jego oczy znów wyrażały pustkę. Doszukałam się w nich jednak silnego, wewnętrznego smutku, którego nie ujawniał światu. A ja przyrzekłam sobie, że pomogę mu pozbyć się go, raz na zawsze.

    -Dlaczego, Lily? Dlaczego tak bardzo zależy ci, abym był szczęśliwy i bezpieczny? - czułam, że Justin wiedział, co usłyszy za parę chwil. Czułam to, kiedy zbliżył się do mnie maksymalnie blisko i przyparł moje ciało do metalowej barierki, pokrytej złuszczającą się, białą farbą.
    -Ponieważ kocham cię, Justin, jak nikogo innego na świecie i ze wszystkich ludzi liczysz się dla mnie tylko ty.

    ~*~

    Chciałabym w tej notce zwrócić się do osób, które skrytykowały moje nowe opowiadanie. Doskonale rozumiem tę krytykę i byłam na nią z góry przygotowana. Chciałabym Was jednak prosić, abyście nie zrażali się konkretnie do mnie, a jedynie do jednego z wielu pomysłów. Nie chcę stracić tak wspaniałych czytelników <3

    Polecam blogi! <3
    http://you-can-make-me-fall-in-love.blogspot.com/?m=1
    http://holidayloveandmore.blogspot.com/?m=1

    I równocześnie zapraszam na moje nowe opowiadanie :)
    http://goodnight-sweetheart-jb.blogspot.com

    ask.fm/Paulaaa962