poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 48 - Impossible...

      Lily's P.O.V

      Drzwi windy rozsunęły się z charakterystycznym dźwiękiem, wpuszczając mnie i Jazzy do swojego wnętrza. Obie trzymałyśmy w dłoniach kilka niewielkich reklamówek, chowających w środku obiekt pożądania mężczyzn. Chociaż do samego końca nie byłam przekonana, czy bielizna, wypatrzona przez Jazzy, nie była zbyt wyzywająca, dziewczyna praktycznie nie dała mi możliwości wyboru. Sam jej wzrok mówił mi, że jeśli nie kupię koronkowego skrawka materiału, będę miała do czynienia z jej gniewem.
      -Wiesz, Lily, jeśli chcesz, możemy z Davidem zająć się Angel dzisiaj wieczorem - szatynka poruszyła znacząco brwiami, odrzucając na plecy pasma długich, prostych włosów. - Myślę, że tobie i Justinowi dobrze zrobi odrobina prywatności i intymności.
      -A ja uważam, że za bardzo wnikasz w nasze życie seksualne - przewróciłam oczami, wysiadając z windy na odpowiednim piętrze.
      -Przecież wiesz, że chcę dla was jak najlepiej. Nie chcę, żebyście zakopali się w pieluchach i pampersach.
      -Ale my tego chcemy. Zostaliśmy rodzicami i pragniemy spełniać się w tej ważnej dla nas roli.
      -Momentami zastanawiam się, czy stoi przede mną niespełna szesnastolatka, czy kobitka pod czterdziestkę. Rozluźnij się trochę, póki jesteś jeszcze młoda. Dziecko nie powinno przeszkadzać wam w korzystaniu z życia, Lily.
      Doceniałam to, że Jazzy w pewnym sensie troszczyła się o nasz związek z Justinem i wszelkimi sposobami chciała nam pomóc. Momentami jednak wnikała za bardzo w nasze prywatne sprawy, które powinny pozostać jedynie między nami. Nie byłam spięta i sztywna, ale źle się czułam, kiedy Jazzy wypytywała mnie o nasze relacje w łóżku. Bielizna, na którą mnie namówiła, również nie była w moim guście i szczerze wątpiłam, że kiedykolwiek odważę się pokazać w niej Justinowi.
      Jazzy i Justin różnili się znacznie charakterem. Justin był człowiekiem na ogół spokojnym. Zdawał mi się również omijać wszelkiego rodzaju imprezy i życie z dnia na dzień. Snuł plany na przyszłość i postępował rozważnie. Jazzy natomiast nie dbała o jutrzejszy dzień i podchodziła do życia w bardzo lekki i bezproblemowy sposób. Jednak pomimo różnic nawet ślepy zauważyłby w nich silne pokrewieństwo. Więzy pomiędzy mną, a Davidem, nigdy nie były i nie będą tak silne.
      Nagle, kiedy ciężkie, metalowe drzwi windy rozsunęły się na boki, ukazując korytarz, wyłożony ciemnym, lekko przybrudzonym dywanem, do moich uszu doszły odgłosy kłótni i głośnej wymiany zdań. Spojrzałam ukradkiem na Jazzy, stojącą krok za mną. Była równie zaskoczona co zaniepokojona. Ona także powędrowała wzrokiem na drzwi od naszego mieszkania, lekko uchylone, niosące za sobą krzyki i przekleństwa.
      Pierwszy szok opadł po paru długich sekundach, a wtedy puściłam się biegiem w kierunku wejścia. W przedpokoju rzuciłam na podłogę niewielkie reklamówki. Bielizna wysunęła się częściowo z torebki, lecz nawet nie zwróciłam uwagi na jaskrawą koronkę, przyciągającą wzrok. Zaabsorbowana byłam natomiast Justinem, stojącym po środku salonu. Był roztrzęsiony, a w dół jego policzków spływały słone łzy. Drżały jego dłonie i drżał również głos, którym wypowiadał pojedyncze, coraz cichsze słowa do Davida. Aż w końcu, wyczerpany staraniami, opadł na kolana na miękki dywan przed kanapą i wybuchnął głośnym, szczerym, raniącym serce płaczem.
      -Boże, Justin - wyszeptałam, drżąc na całym ciele.
Nie mogłam pozwolić, aby w takim momencie pozostała pomiędzy nami choćby najmniejsza odległość i przestrzeć. Już po chwili klęczałam przy nim, obejmując jego szyję ramionami, a zalaną łzami twarz wtulając w swoje ramię, na którym wsparł ciężkie czoło.
      -Justin, powiedz mi, co się stało? - dopytywałam, lecz mężczyzna był zbyt rozedrgany i roztrzęsiony, aby przyswoić choćby jedno z moich słów. Do tej pory zdołał jedynie wyczuć moją obecność, która dodawała mu wewnętrznego wsparcia.
      -Angel - wyszeptał i ponownie zalał się wodospadem łez. Ja jednak nie potrzebowałam słyszeć od niego ani słowa więcej. Imię naszej córeczki, wypowiedziane przez drżące wargi Justina, dorosłego mężczyzny, który rzadko okazywał jakiekolwiek emocje, teraz tak bardzo zrozpaczonego, wystarczyło, aby zasiać we mnie ogromny niepokój i obawę.
      -Justin, gdzie jest Angel? - potrząsnęłam jego ramieniem. Na moment przestałam przejmować się stanem, w jakim się znajdował. Chciałam jedynie wiedzieć, co było przyczyną jego smutku i bezsilności. Chciałam wiedzieć, dlaczego, jeśli rzeczywiście doszło do tragedii, siedzi tutaj, w naszym mieszkaniu, tonąc w morzu łez. - Justin, gdzie ona jest? - chociaż tego nie chciałam, mój głos podniósł się o półtonu, wydobywając się z moich ust niemal krzykiem.
      -Lily, przepraszam. Próbowałem cokolwiek zrobić, ale było już za późno - po raz pierwszy od czasu mojego powrotu do mieszkania Justin spojrzał na mnie wielkimi, załzawionymi oczami, których kolor stał się bardziej szarawy i bez wyrazu.
      -Powiedz mi, gdzie ona jest, słyszysz? Gdzie jest moja córeczka? - mimowolnie zacisnęłam niewielką pięść na materiale jego bluzy i ponownie szarpnęłam ramieniem szatyna. Tak, jak jeszcze przed minutą zatliła się we mnie obawa i niepokój, tak teraz byłam przerażona, a jednocześnie przemawiała przeze mnie wściekłość, która dawała mi siłę i zatrzymywała łzy pod powiekami.
      -Porwali ją. Porwali ją jego ludzie. Było ich czterech, na głowach mieli kominiarki. Zanim spostrzegłem się, że są blisko nas, trzymali już Angel w rękach, a nas obezwładnili. Lily, naprawdę nie mogłem nic zrobić, przepraszam - nie przeżyłabym kolejnego wybuchu rozpaczy ze strony Justina, dlatego zanim świeże łzy spłynęły po jego gładkiej skórze, wtuliłam twarz mężczyzny w swoją klatkę piersiową, a wargami zaczęłam całować czubek jego głowy, przyzdobiony gęstymi, brązowymi kosmykami.
     -Przestań płakać, Justin. Przestań. To nam w niczym nie pomoże - czułam, jak z każdym jego pociągnięciem nosa, ja sama zaczynałam się łamać. W rzeczywistości byłam na skraju wytrzymaniu. Moje emocje mogły dać upóst w każdej chwili, w każdej dopuszczalnej formie. Dlatego tak bardzo zależało mi na tym, aby uspokoić Justina, ponieważ jednocześnie uspokajałam samą siebie.
      -To moja, pieprzona wina. Gdyby nie ja, Angel byłaby cała, zdrowa i bezpieczna - Justin znów wybuchł. Ja natomiast czułam, jak stróżki jego słonych łez zaczynają powoli przenikać przez materiał mojej bluzki.
      -Przestań tak mówić. Gdyby nie ty, Angel w ogóle nie byłoby na tym świecie. Jesteśmy jej rodzicami i teraz naszych cholernym obowiązkiem jest ją odnaleźć, rozumiesz mnie? - obejmując jego twarz obiema dłońmi znów zagłębiłam się w odcień hipnotyzujących tęczówek. - Spytałam, czy mnie rozumiesz?
      -Lily, ja nie wiem, gdzie ona jest - wymamrotał, jednak moje słowa wziął sobie głęboko do serca. Przestał płakać, a mokre policzki dokładnie otarł rękawem bluzy. - To wszystko działo się tak szybko. Nie mam pojęcia, gdzie ją zabrali. Nic nie wiem. Jestem kompletnie bezsilny, podczas kiedy oni mają moją małą córeczkę - gdybym nie była tak blisko niego, ponownie zacząłby płakać, jednak silny uścisk moich ramion wokół jego szyi pomógł mu przezwyciężyć chwilowe załamanie.
      Nie dawałam tego po sobie poznać, ale byłam równie bezsilna, co Justin. Tak samo, jak on, miałam ochotę zakryć twarz dłońmi i uciec w krainę łez, w której panował bezkresny smutek i rozpacz. Kiedy wszystko zaczęło powoli układać się w pełną, idealną całość, a nasze życie nabierało nowych, żywych kolorów, jeden moment mógł zaprzepaścić wszystkie piękne chwile, które razem z Justinem pragnęliśmy wspominać. Czując swój smutek, odczuwałam dodatkowo smutek Justina, który silnym uściskiem przenosił do mojego serca. Nie potrafiłam jednak odepchnąć go i, jak egoistka, skupić na własnych emocjach. Justin potrzebował teraz mojego wsparcia, a ja, pomimo własnej rozpaczy, rozprzestrzeniającej się pomiędzy każdą komórkę mojego ciała, musiałam odnaleźć w sobie współczucie i okazać mu przyjacielską, pomocną dłoń. I chociaż było mi bardzo ciężko podnosić go na duchu, kiedy sama znalazłam się w potrzasku, wiedziałam, że tylko razem, wspierając sie nawzajem, mieliśmy szansę odzyskać spokój i szczęście.
      Kiedy Justin zaczął uspokajać się w moich ramionach, oboje usłyszeliśmy cichy dźwięk, jaki wydał jego telefon, informując o nowej wiadomości, dostarczonej na skrzynkę odbiorczą. Justin zignorował wiadomość, jednak moja intuicja nakazała mi wsunąć dłoń do kieszeni jego luźnych dresów i wyciągnąć czarną, dotykową komórkę, idealnie mieszczącą się w dłoni. Miałam dziwne, niezrozumiałe przeczucie, że jeden sms może nam pomóć, może zatlić w nas nadzieję, której ubywało z każdą chwilą. I mimo że zupełnie nie wiedziałam, czego spodziewać się po niepdczytanej wiadomości, sam jej dźwięk umocnił we mnie wiarę.
      Zanim zdążyłam jednak odblokować ekran i skupić się na kilku słowach, zapisanych małą czcionką, Justin wyrwał telefon z mojej dłoni i sam przejechał kciukiem po niezarysowanej szybce. Obserwując jego skupioną twarz i zaciśniętą linię szczęki, przestałam słyszeć jego przyspieszony oddech, który wstrzymał na parę sekund, podczas których jego wzrok wędrował od lewej krawędzi komórki, do prawej, skąd cofał się i z powrotem odczytywał linijkę tekstu. Z każdym ruchem jego skupionych oczu, każdy mięsień w jego ciele stawał się bardziej napięty. Lewą dłoń, którą przez cały czas obejmowałam, zacisnął tak mocno, że kostki straciły swój naturalny kolor i pokryły się odcieniem znacznie bledszym. Dodatkowo miałam wrażenie, jakby jego twarz nie tyle straciła kolor i blask, ale znacznie poszarzała i przestała odbierać obieg krwi.
      -Justin, co się stało? - szarpnęłam jego ramieniem, po raz trzeci w ciągu ostatnich pięciu minut. - To od niego? Od faceta, który porwał Lily? - dopytywałam, chcąc znać każdy szczegół. W tej chwili, chociaż na odległość, walczyliśmy o życie naszej córeczki. Wiedziałam już, co czuli zdeaperowani rodzice, pragnący jedynie bezpieczeństwa własnego dziecka. Byłabym w stanie oddać i poświęcić wszystko, całe swoje dotychczasowe życie, aby mieć pewność, że Angel nie spadł włos z maleńkiej główki. Największym ciosem była dla mnie jednak myśl, że Justin przechodzi przez podobną sytuację już drugi raz. Uwierzcie, nie życzyłabym tego nawet najgorszemu wrogowi, zapisanemu głęboko w moim sercu.
      -Tak - wyszeptał w końcu, lecz tym razem wyraźnie widziałam, że nie zamierzał znów płakać. Był teraz twardszy, niż kiedykolwiek. I w sensie psychicznym, i również fizycznie jego mięśnie stały się nienaturalnie napięte. Przez moment zaczęłam się o niego bać, zwłaszcza w momencie, w którym mój wzrok napotkał jego. Nigdy nie widziałam człowieka tak silnie pragnącego zemsty.
      -Co masz zamiar zrobić? - jęknęłam z lękiem w głosie, kiedy Justin gwałtownie podniósł się z podłogi. Nie było w nim śladu rozpaczy czy żalu. Z chwili na chwilę stał się zupełnie innym człowiekiem, zdederminowanym, może nawet zdesperowanym, żądnym wyrównania rachunków.
Bałam się. Bałam się jego spojrzenia, bałam się zwiniętych w pięści palców, bałam się przyspieszonego, nierównego oddechu i bałam zaciśniętej szczęki. Bałam się każdego gestu, przemawiającego przez Justina.
      -Zapierdolę skurwysyna - warknął głośno, gwałtownie strącając moją dłoń ze swojej.
Teraz bałam się go jeszcze bardziej. Nade wszystko doszedł lęk przed jego głosem, okrutnie, nieludzko wręcz zimnym i pozbawionym emocji.
      -Justin, uspokój się. Nie rób nic pod wpływem chwili. Będziesz tego żałował - starałam się złapać jego umięśnione ramię i powstrzymać przed niewłaściwym krokiem, lecz mężczyzna przewyższał mnie siłą i jednym ruchem wyrwał rękę z objęcia moich dłoni.
      -Ostatnim razem, kiedy siedziałem z założonymi rękoma, czekając na cud, straciłem żonę. Nie zamierzam kolejny raz dopuścić do śmierci osoby, którą kocham - mimo wszystko poczułam minimalne ukłucie wewnątrz serca, kiedy głos Justin złagodniał na wspomnienie Seleny. Nie czułam zazdrości, broń Boże. Po prostu istniało we mnie przekonanie, uporczywie odbijające się po zakamarkach duszy, że nigdy nie będę dla Justina w równym stopniu ważna, co ona.
      Zrezygnowałam z jakichkolwiek prób powstrzymania go. Zrozumiałam, że moja siła i moje słowa są niczym przy wzburzeniu Justina. Wpadł w szał, z którego wydobyć mogłaby go jedynie Angel, bezpiecznie spoczywająca w jego ramionach.
      -Jak masz zamiar ich odnaleźć? - spytałam cicho, pocierając dłonią zziębnięte ramię, odkryte spod krótkiego rękawa bluzki.
      -Namierzę ich przez lokalizację miejsca, z którego wysłali sms'a. Tym razem nie odpuszczę, dopóki nie zakopię ich pierdolonych głów dwa metry pod ziemią.
      Byłam tak przerażona, jak jeszcze nigdy. Miałam wrażenie, jakby stał przede mną obcy człowiek, którego nie znałam, zamiast mężczyzny, którego darzyłam miłością od roku. Nie był już moim Justinem. Stał się potworem, pragnącym zemsty. Nie mogłam mu się jednak dziwić. Stracił wystarczająco wiele bliskich mu osób. Nadszedł moment, w którym jego serce naprawdę pękło i nie wytrzymało ciężaru, zarzucanego na ramiona Justina przez ostatnie lata. Modliłam się tylko, aby zemstą nie wyrządził krzywdy samemu sobie.
      Justin położył na szklanym stoliku czarnego laptopa. Otworzył go z impetem i równie gwałtownie włączył zasilanie. Nie odważyłam się kolejny raz odezwać. Mimo że bardzo chciałam przerwać ciszę, za każdym razem, kiedy otwierałam usta, po chwili ponownie zamykałam je, uświadamiając sobie, że nadal pozostawałam w zbyt głębokim szoku, aby zdać się na choćby ciche jęknięcie. Bardzo chciałam dołączyć do Justina i działać razem z nim, zamiast siedzieć obok niego na kanapie, wystukując stopą rytm o podłoże. Przez narastającą ciszę, przerywaną jedynie tym jednym, irytującym odgłosem, Justin w pewnym momencie położył ciężką dłoń na moim kolanie i powstrzymał mnie od dalszego wyrażania poddenerwowania w gestach. Musiałam więc siedzieć w całkowitym milczeniu. Doszło nawet do momentu, w którym bałam się zaczerpnąć oddech, w obawie, że zrobię to zbyt głośno.
      -Znalazłem gnoja - warknął, przerywając grobową ciszę, panującą w salonie.
Gwałtownie zatrzasnął laptopa, który wydał donośny trzask. Drgnęłam pod wpływem niepokojącego dźwięku, natomiast kiedy Justin wstał z kanapy, ogarnął mnie chłodny, niezrozumiały powiew, bijący od Justina. Z każdą chwilą bałam się go coraz bardziej. Z każdą chwilą, pod wpływem wszystkich negatywnych przeżyć, zmieniał się w zupełnie innego, bezwzględnego człowieka.
      -Idę z tobą, Justin - wyjąkałam cicho i niepewnie, słabym, drżącym głosem.
Ponownie złapałam jego ramię, tym razem dużo mocniej, obiema dłońmi, aby mieć pewność, że Justin nie odtrąci mnie tak szybko, jak poprzednio. Pod wpływem mojego dotyku jego mięśnie zacisnęły się jeszcze silniej i mimo że kilka razy pogładziłam go spokojnie i delikatnie, on nie rozluźnił się, tylko zamarł i przez parę chwil nie dawał żadnych oznak życia. Nie oddychał, nie mrugał, nie poruszał się. Być może nawet jego serce zaprzestało bicia.
      -Nie zamierzam cię stracić, Lily - o dziwo, jego głos, w przeciwieństwie do mowy ciała, był nad zwyczaj łagodny i spokojny, lecz jednocześnie przepełniony bólem. Bólem tak silnym, że przekazywany jedynie w kilku słowach, potrafił mnie sparaliżować. - Zostajesz tutaj i nawet nie próbuj się ze mną kłócić.
      -To nie było pytanie, Justin - pewnym krokiem ruszyłam do przedpokoju, a gdy moja dłoń spoczęła na metalowej, lekko wytartej klamce, obejrzałam się przez ramię na jego skamieniałą postać. - Nie zamierzam siedzieć z założonymi rękoma, kiedy mojej córeczce może dziać się krzywda.
      Tym razem we mnie rozbudził się bojowy nastrój. Przestałam myśleć, chcąc jedynie działać. Szybko zrozumiałam, że w tym wypadku na nic zda się zdrowy rozsądek. Jedynie czyny, czasem bezwzględne i bezlitosne, były w stanie przywrócić równomierny bieg życia.
      Stawiając szybkie kroki po wąskim korytarzu, dotarłam do windy w momencie, w której jej drzwi zaczęły się zamykać. Zatrzymałam je prawą stopą, wsuniętą pomiędzy grube, metalowe płachty. Zanim wewnątrz windy zdążyłam nacisnąć przycisk parteru, dołączył do mnie Justin i David, oboje z determinacją, wypisaną na twarzach.
      -Jeśli coś ci się stanie, Lily, zabiję się. Obiecuję ci to.
      -Przestań tak mówić. Nienawidzę, kiedy to robisz - chwyciłam obiema dłońmi jego bluzę i stanęłam na palcach, aby przybliżyć swoją twarz do jego, w tej chwili niesamowicie poważnej i skupionej. - Kocham cię i wiem, że ty kochasz mnie, więc przestań zachowywać się tak, jakbym cię nie obchodziła - było mi ciężko wypowiedzieć każde z pojedynczych słów, ale przemogłam się, aby uświadomić Justinowi, co czuję. - Teraz najważniejsza jest Angel. Nie możemy się kłócić, kiedy jej może dziać się krzywda.
      -Wiem, aniołku, przepraszam - szybko zrozumiał, że chłodem, bijącym z jego serca, ranił mnie. Dlatego teraz objął mnie silnie jednym ramieniem i złożył delikatny pocałunek na moim bladym czole. Przytrzymał usta przy mojej skórze odrobinę dłużej, aby wyraźnie przelać w to krótkie muśnięcie jak najwięcej emocji. A mi wystarczył jeden dotyk, aby poczuć odprężenie, pomimo napiętej sytuacji.
      -Musisz mi obiecać, Lily, że nie zrobisz nic ryzykownego. Obiecaj mi, że nie narazisz się na niepotrzebne niebezpieczeństwo.
      -Zrobię wszystko, aby uratować naszą córeczkę, nie dbając, czy narażę się tym na niebezpieczeństwo. Jej życie jest dla mnie najważniejsze, Justin. Dobrze o tym wiesz. Nie możesz oczekiwać ode mnie, że będę stała i przyglądała się, jak krzywdzą moją córkę - po raz pierwszy poczułam w sobie prawdziwy, matczyny instynkt, który kazał mi postawić bezpieczeństwo Angel ponad wszystko inne.
      -Nigdy z tobą nie wygram - Justin mruknął ochryple pod nosem, przytrzymując mi drzwi wyjściowe, przez które przeszłam bardzo szybkim krokiem, tempem zbliżonym do biegu.
      -Na pewno nie w takiej sytuacji.
      Sportowy samochód Justina mignął jasnym światłem, padającym z reflektorów, kiedy mężczyzna nacisnął przycisk na automatycznym pilocie. Pospiesznie chwyciłam klamkę, szrpnęłam nią z impetem i zajęłam miejsce na fotelu pasażera. Każda sekunda zdawała się nie mieć końca, gdyż każda oddalała mnie od Angel. Nawet korony drzew w pobliskim parku poruszały się w spowolnionym tempie. Jakby każde zjawisko w przyrodzie pragnęło zadziałać dziś na moją niekorzyść.
      Podczas drogi Justin wielokrotnie próbował odezwać się do mnie, wypowiedzieć choć jedno słowo i załagodzić napiętą atmosferę pomiędzy nami. Ja jednak, kiedy tylko widziałam, że uchyla usta, odwracałam wzrok w stronę bocznej szyby, udając, że pochłonęło mnie piękno krajobrazu. Nie chciałam rozmawiać z nikim. Chciałam jedynie mieć przy sobie dziecko, które nosiłam pod sercem ponad osiem długich miesięcy, które w trudach i bólach urodziłam oraz ktore pokochałam bardziej, niż ludzka wyobraźnia może pojąć.
      Nie czułam nawet, kiedy moje powieki zaczęły powoli opadać. Byłam przytłoczona ciężarem braku snu, a także ciągłego niepokoju. Potrzebowałam odpoczynku, jak nigdy dotychczas. Ożywiłam się jednak natychmiast, kiedy samochód zaczął zwalniać, a silnik wydawał coraz  spokojniejsze i cichsze dźwięki. Zewsząd otoczyła nas dzielnica starych kamienic i wąskich, ciemnych uliczek, będących symbolem mrocznych horrorów.
      -To tutaj? - spytałam Justina, który zdawał się być zaskoczony dźwiękiem mojego głosu.
      -Ostatnia kamienica po lewej stronie drogi - odparł chłodno, skupiając całą swoją uwagę na przedniej szybie, przybrudzonej paroma niewielkimi plamami błota i smugami, dokładnie widocznymi w blasku słońca.
      Nie pytałam już o nic więcej. W zasadzie, nawet gdybym chciała pozyskać od Justina jakiekolwiek dodatkowe informacje, nie chciałam z nim dłużej rozmawiać. Tonem głosu raniliśmy się wzajemnie i chyba oboje woleliśmy przemilczeć ten trudny dla nas okres.
      W tym samym momencie szarpnęliśmy klamką drzwi samochodowych i również w tym samym momencie wysiedliśmy z niego. Oboje, ramię w ramię ruszyliśmy w stronę wejścia do ciemnej, obskurnej kamienicy, jak obcy ludzie, którzy nie są w stanie zdać się nawet na jedno ciepłe spojrzenie. Justin jednak zaskoczył mnie ogromnie, kiedy wyciągnął prawą dłoń z kieszeni bluzy i chwycił nią moją. Wystarczył jeden zwykły gest, abym znów poczuła do niego ogrom niebywałych uczuć.
      Po schodach wbiegliśmy, zatrzymując się przed drewnianymi drzwiami na trzecim piętrze. Chociaż Justin kazał mi czekać, ja nacisnęłam na klamkę i otworzyłam drzwi na całą szerokość. Jednakże, kiedy tylko zobaczyłam zarys postaci, stojącej parę metrów dalej, jego charakterystyczną sylwetkę oraz tatuaż na karku, poczułam, jak coś we mnie pęka, a ja sama znów staję się mała dziewczynką, potrzebującą nieustannej opieki i troski.
      -Tak bardzo za tobą tęskniłam, Tyson.

~*~

      No cóż, rozdziału pozwolę sobie nie skomentować :D
      Za to powiem Wam, że zaczęłam powoli poznawać sposób wykonywania szablonów i nagłówków na bloggera, wykonałam już jeden i powoli mam zamiar tworzyć na większość swoich blogów. Tutaj możecie podejrzeć moją pierwszą pracę (the-other-side-jb.blogspot.com) <3
      ask.fm/Paulaaa962

poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 47 - Kidnapping...

      Lily's P.O.V

      Objęłam dłonią kubek, po brzegi wypełniony kawą, i ruszyłam z nim do jednego ze stolików w kącie kawiarni, przy którym siedziała Jazzy, siostra Justina, upijając łyk gorącej czekolady, z bitą śmietaną na wierzchu. Odsunęłam drewniane krzesło i usiadłam na nim, przewieszając kurtkę przez oparcie, a kubek stawiając na powierzchni stolika.
      Obie z Jazzy stwierdziłyśmy, że powinnyśmy lepiej się poznać. Ja byłam dziewczyną jej brata, natomiast ona spotykała się z moim. W pewnym sensie Jazzy była dla mnie nowym członkiem rodziny, do której wkraczałam. Chciałam, aby nasze relacje układały się jak najlepiej. Na tym zależało również Justinowi i Davidowi, a żadna z nas nie chciała ich zawieść.
      -Ile czasu jesteście już z Justinem? Skoro Angel ma ponad miesiąc, wnioskuję, że mieliście już swoją pierwszą rocznicę - uśmiechnęła się do mnie serdecznie, mieszając łyżeczką płynną śmietanę, która rozpuściła się pod wpływem pary, unoszącej się znad kubka.
      -Właściwie, zaszłam z Justinem w ciążę już pierwszego dnia naszego związku - zaśmiałam się, wracając myślami do pamiętnego dnia. Straciłam wtedy matkę, lecz zyskałam najwspanialszego mężczyznę, który kocha mnie, troszczy się o mnie i opiekuje. Zastępuje mi zarówno matkę, jak i ojca, a przede wszystkim moją drugą połówkę, która idealnie dopełniała moje serce.
      -Czyli wpadka? - uniosła jedną brew, jednak z widoczną sympatią.
Od pierwszych chwil poczułam z Jazzy pewnego rodzaju więź i wiedziałam, że będziemy potrafiły odnaleźć wspólny język.
      -Czyli wpadka - westchnęłam, ogrzewając chłodne dłonie, obejmujące kubek. - Ale wpadka bardzo kochana i długo wyczekiwana.
      Jazzy nie odzywała się przez kolejne chwile. Mierzyła wzrokiem moją bladą, lekko zmęczoną twarz i marszczyła brwi, które łączyły się w jedną, prostą linię. Po pewnym czasie jej przenikliwy wzrok zaczął mnie wręcz śmieszyć, dlatego dałam upóst cichemu chichotowi, który jednocześnie wybudził siedemnastolatkę z chwilowego transu.
      -Wiesz, chciałam ci po prostu podziękować. Widzę, że Justin jest przy tobie szczęśliwy. Odkąd zmarła Selena, nikt z nas nie przypuszczał, że jeszcze kiedykolwiek będzie się uśmiechał i cieszył życiem. Gdyby nie ty, w dalszym ciągu wypłakiwałby ostatnie łzy w poduszkę i stracił nadzieję na jakąkolwiek poprawę samopoczucia.
      -Nie miałam pojęcia, że Justin przez tyle przeszedł. Kiedy go poznałam był zwykłym dupkiem. Dopiero teraz dowiedziałam się, że przez cały czas udawał i doskonale maskował wszystkie emocje. Pokochałam go, a mimo to nie zauważyłam, jaki ciężar nosi na sercu.
      Od świtu stanowiło to dla mnie największą zagadkę. Jak mogłam przez tyle czasu niczego nie zauważyć? Jak mogłam przegapić smutek, bijący z jego oczu, proszących o pomoc? Od wielu miesięcy starałam się o jego zaufanie, a nie byłam w stanie ujrzeć ogromnego bólu, wylewanego z każdym spojrzeniem i gestem.
      -Justin od zawsze był bardzo zamknięty w sobie, zwłaszcza po śmierci Seleny. Nie odezwał się do nikogo przez okrągły tydzień. Ignorował nawet własnego syna, Drew, który wszelkimi sposobami próbował pocieszyć Justina. On tego nie dostrzegał. Myślał, że jest w tym wszystkim sam, kiedy tak naprawdę odpychał od siebie oferowaną pomoc. Za to byłam na niego wściekła i dopiero kiedy wygarnęłam mu wszystko prosto w twarz, odezwał się pierwszy raz po jej śmierci. Wierz mi, lub nie, ale tak smutnego człowieka nie słyszałam nigdy.
      -Doskonale wiem, o czym mówisz. Gdy dziś rano opowiedział mi o wszystkim, jednocześnie zalewając się łzami - nabrałam w płuca powietrza, które po chwili wypuściłam z cichym świstem. - Nawet nie potrafię dobrać odpowiednich słów, aby opisać, co czułam.
      W głębi duszy chciałam skończyć temat, który był dla mnie cholernie trudny. Smutek Justina i jego rozpacz po stracie żony zapisał się głęboko w moim sercu. Jego wzrok, tępy i zamglony, kiedy wyrzucał z siebie cały żal, był ostrym sztyletem, który z każdym słowem wbijał w nie coraz głębiej. Teraz, kiedy wszystko znów wróciło do normy, a szczęśliwa przyszłość stoi przed nami otworem, chciałam, abyśmy oboje z Justinem zapomnieli o przeszłości, wyrzucili jej odłamki i dręczące wspomnienia, które uniemożliwiały wykonanie przenośnego kroku w przód.
      -Chyba obie nie chcemy o tym dłużej rozmawiać, prawda, Lily? - Jazzy delikatnie ułożyła swoją dłoń na mojej, spoczywającej na blacie stolika. Przytaknęłam jednym skinieniem głowy, wyrażając jednocześnie wdzięczność, że nie każe mi wracać myślami do tego, o czym za wszelką cenę chciałam zapomnieć. - Powiedz więc, zanim poznałaś Justina, miałaś chłopaka? Spotykałaś się z kimś? - Jazzy nieświadomie znów dotarła do jednego z moich czułych punktów, o których nie było mi łatwo mówić.
      -Cóż, miałam chłopaka, który przez wiele lat był moim przyjacielem. I tak powinno zostać do końca. Przez związek nasze relacje stały się znacznie słabsze, ponieważ ja nic do niego nie czułam. W ostateczności rozstaliśmy się w niezgodzie i już od niemal roku nie mamy ze sobą kontaktu, czego cholernie żałuję. Zdarza mi się za nim tęsknić i obwiniać siebie, że go skrzywdziłam, że złamałam mu serce, jednak wtedy przypominam sobie o Justinie i cały smutek mija.
      W duchu uśmiechnęłam się, wspominając uśmiech Jake'a i uściski, którymi obdarowywał mnie w gorszych dniach. Były dla mnie wyrazem przyjaźni. Jednakże nieliczne pocałunki wywoływały coraz większe wątpliwości. Od początku nic do niego nie czułam i gdybym mogła cofnąć czas, nie zgodziłabym się na związek, który zniszczył naszą wieloletnią i długo budowaną przyjaźń. Było to moją nauczką na przyszłość. I właśnie z tego względu nigdy nie powiedziałam Justinowi, że go kocham, dopóki nie byłam tego bardziej niż pewna.
      -Może to nie będzie miłe w stosunku do twojego przyjaciela, ale cieszę się, że mimo wszystko wybrałaś Justina. Co cię do tego skłoniło? - podparła się na jednym łokciu i, mrugając leniwie, obserwowała każdy ruch mojej twarzy. - Przepraszam, że tak wypytuję, ale jestem po prostu ciekawa. Mam to w naturze - obie zaśmiałyśmy się cicho z wypowiedzianych przez nią słów. Już na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie osoby niezwykle kontaktowej i otwartej na innych, a do tego bardzo bezpośredniej i przyjacielskiej.
      -Nie potrafię ci jednomyślnie odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony Justin jest zabójczo przystojny. Widzę, jak kobiety w różnym wieku oglądają się za nim na każdym kroku. Z drugiej natomiast ma w sobie to coś, co wyróżnia go od innych facetów. Nie mam pojęcia, jak to nazwać. Po prostu poczułam, że pomimo nienawiści, którą darzyłam go na początku, z czasem zaczynałam odkrywać w nim wspaniałego człowieka. Pokochałam go, po prostu - na koniec wzruszyłam ramionami. W środku jednak dosięgnęło mnie wzruszenie, które spowodowało minimalne drżenie mojego głosu i stróżkę jednej łzy, spływającej w dół policzka. Byłam osobą wrażliwą i nie kryłam tego. Teraz również nie starałam się otrzeć łzy. Pozwoliłam obejrzeć ją Jazzy, a potem pozostawiłam do samoistego wyschnięcia.
      -No już, nie płacz, bo pomyślę, że to moja wina - poklepała wierzch mojej dłoni i znów upiła parę łyków gorącej czekolady, która w międzyczasie zdążyła już ostygnąć.
      -Dziękuję, że pozwoliłaś mi się wygadać. Dawno nie miałam na to okazji, a nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebowałam otworzyć się przed kimś. Wiesz, Justin jest facetem i nie wszystko mogę mu powiedzieć.
      -Nie masz za co mi dziękować. Cieszę się, że zyskałam taką przyjaciółkę, jak ty - wymieniłyśmy się serdecznymi uśmiechami.
      Byłam Jazzy wdzięczna za to, że była teraz przy mnie, że siedziała na krześle obok i że wysłuchała mnie, jak prawdziwa przyjaciółka. Chociaż znałam ją raptem parę godzin, poczułam, że mogę jej zaufać, tak, jak mogłam zaufać Justinowi. Pod tym względem byli identyczni. Oboje doskonale wypełniali rolę słuchacza.
      -A teraz, Lily, proponuję wspólne zakupy - Jazzy zamaszycie podniosła swoją torebkę i przewiesiła je przez przedramię, ozdobione kilkoma bransoletkami i pozłacanym zegarkiem.
Chociaż wiedziałam, że w żadnym stopniu nie jest dla mnie zagrożeniem na drodze do serca Justina, patrzyłam z podziwem na jej nieskazitelną cerę, delikatne rysy twarzy i wspaniałą sylwetkę. Była po prostu piękna. Gdyby nie była siostrą Justina, z pewnością zawróciłaby w jego głowie i przyćmiła miłość do mnie.
      Po wyjściu z niewielkiej kawiarenki, umieszczonej w jednym z większych galerii handlowych, zaczęłyśmy powoli przechadzać się po zatłoczonych korytarzach, otoczonych sklepowymi witrynami. Podczas kiedy ja wzrokiem dosięgnęłam stoiska z lodami owocowymi, Jazzy nagle przystanęła i złapała mój rękaw prawą dłonią. Zaskoczona, wykonałam pół obrotu, aby, razem z szatynką, stanąć twarzą w twarz z oszkloną wystawą sklepową, prezentującą różne kroje skąpej, koronkowej i niezwykle seksownej bielizny.
      -Wyobrażam sobie reakcję Justina, gdyby zobaczył mnie w czymś takim - wyrwało mi się, przez co szybko przysłoniłam usta dłonią. Jazzy jednak doskonale usłyszała każde z moich słów, a w jej oku zalśnił łobuzerski błysk. Był identyczny, jak błysk w oczach Justina.
      -Przyznaj, przez ciążę i wszystkie niepewności, związane z tajemnicami Justina, wasze życie seksualne pewnie nie jest w pełni rozkwitu, co? Kiedy ostatni raz ze sobą spaliście? - poruszyła sugestywnie brwiami, przytupując jednym butem podłoże.
      -Będzie już parę miesięcy - przyznałam cicho i jednocześnie poczułam, jak nachodzi mnie czysta ochota na seks. Mimo że teraz byliśmy z Justinem znacznie bliżej, niż przed porodem, nam obojgu brakowało fizycznych więzi. Chciałam znów znaleźć się pod jego umięśnionym ciałem, pomiędzy prawym, a lewym ramieniem, w których czułam się bezpiecznie. Pragnęłam znów poczuć jego gorące pocałunki na skórze i duże dłonie na piersiach. I dopiero przenikliwy wzrok Jazzy uświadomił mi, jak bardzo pożądałam Justina. - Cholera, napaliłam się na niego - chwyciłam między zęby dolną wargę i zaczęłam przygryzać ją w nerwach.
      -Sama widzisz, potrzebujecie urozmaicenia. Jestem pewna, że kiedy Justin zobaczy cię w takiej bieliźnie, nie wypuści cię z łóżka przez tydzień.
      -Widzisz, w tym rzecz, że mamy małą córeczkę i tygodniowe grzeszenie nie wchodzi w grę - machnęłam lekceważąco ręką i chciałam odwrócić się na pięcie, aby w końcu dotrzeć do stoiska z lodami, jednak Jazzy nie pozwoliła mi odejść. Objęła mój nadgarstek dłonią i zatrzymała mnie w pół kroku.
      -Nie uciekaj, Lily. Ta bielizna jest dla ciebie stworzona.
      -Tak sądzisz? Nie jest zbyt - przerwałam, aby znaleźć odpowiednie słowo, jednak jak na złość mój umysł świecił pustkami. - Prowokująca?
      -Zapomnij. Nie puszczę cię, dopóki jej nie kupisz - ze zwycięskim uśmiechem wciągnęła mnie do wnętrza sklepu, w którym czułam się bynajmniej nieswojo. - A ja zafunduję sobie podobną dla Davida. Niech się chłopak nacieszy.

      Justin's P.O.V

      Dopiłem ostatni łyk herbaty, kiedy z głębi sypialni dobiegło mnie ciche pochlipywanie Angel. Z brzdękiem postawiłem kubek na szklanym stoliku i podniosłem się z kanapy, ruszając w stronę otwartych drzwi od pokoju, z którego z lekko skrzywioną miną wyszedł David, drapiąc się po karku i swoim wzrokiem przepraszając mnie.
      -Co zrobiłeś, że znów mi dzieciaka obudziłeś? - westchnąłem głośno, zbliżając się do łóżka, na którego środku, zawinięta w kremowy kocyk, leżała Angel, wymachując rączkami w powietrzu.
      -Przysięgam, nic - mężczyzna bronił się, chociaż doskonale wiedział, że nie mam mu tego za złe. W rzeczywistości wolałem, kiedy Angel miała otwarte oczka, abym mógł wpatrywać się w nie i podziwiać piękno swojej małej córeczki.
      -Jasne. Takie samo nic, jak za dwoma poprzednimi razami - prychnąłem, obejmując drobne ciałko dziewczynki dłońmi. Była na tyle malutka, że mieściła się w moich rękach, jak pluszowa zabawka. Nigdy jednak żadnego misia nie tuliłem do piersi tak, jak Angel, której główka już od kilkunastu sekund przylegała do mojej klatki piersiowej. - Wiesz, myślę, że nie ma sensu usypiać jej tutaj kolejny raz. Dużo szybciej zaśnie na spacerze.
      Pogoda była wprost idealna na długie przechadzanie się pomiędzy parkowymi alejkami. Słońce świeciło od samego rana, a nieba nie przykrywała żadna chmura. Temperatura powietrza również nie pozostawiała nic do życzenia, dlatego włożyłem córeczkę do wózka w samych śpioszkach i jedynie przykryłem polarowym kocykiem, który od razu złapała małymi paluszkami, przysunęła do ust i obśliniła jedną z krawędzi.
      -Przyznaj, jest strasznie słodka - rozczuliłem się i chociaż obiecałem sobie, że nie będę dłużej wpatrywać się w nią, jak w obrazek, i nie będę rozpieszczał jej od pierwszych dni życia, nie potrafiłem odeprzeć szerokiego uśmiechu, kształtującego się na ustach. Ta dziecinka była po prostu urocza.
      -Nie da się zaprzeczyć, stary. Trafiła ci się piękna córeczka.
      -Jakie trafiła? Lily jest piękna, ja jestem piękny, więc Angel również musiała się taka urodzić - szturchnąłem go ramieniem, po czym odwróciłem wzrok od wypływającej z wózka słodkości i zacząłem wiązać buty, założone na obie stopy.
      Wyszliśmy z mieszkania dwie minuty później, kiedy zamknąłem drzwi na klucz, a mały, metalowy przedmiot schowałem do kieszeni spodni. Złapałem obiema dłońmi rączki wózka i zacząłem go pchać, najpierw do windy, a kiedy znaleźliśmy się na parterze, przez obszerną klatkę schodową do samego wyjścia.
      Tak, jak zaobserwowałem z okna w mieszkaniu, pogoda była idealna i niemal od razu poprawiała człowiekowi nastrój. Wziąłem głęboki oddech, napawając się uczuciem, gdy świeże powietrze wypełniło moje płuca. Jednocześnie wystawiłem twarz na promienie słoneczne i zmrużyłem powieki. Warto było żyć choćby dla takich chwil.
      -Kiedyś był podryw na tatusia, więc teraz też może być, co, Justin? - David wsunął dłonie do kieszeni nisko opuszczonych dresów i ruszył razem ze mną wzdłuż jednej z osiedlowych ulic, prowadzących przez miejski park.
      -Ja mam swoją Lily i, w przeciwieństwie do ciebie, jestem jej wierny - wzruszyłem ramionami, jednak nie mogłem udawać, że nie widzę spojrzeń wielu kobiet, podąrzających za mną i za przyjacielem.
      -Ale w dalszym ciągu oglądasz się za fajnymi dupeczkami - chciałem przerwać mu gwałtownie, lecz David zasłonił mi usta dłonią. - Nawet nie próbuj zaprzeczać!
      -No dobra, zdarza mi się za jakąś obejrzeć, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Jestem facetem, nie zmienię tego. A Lily kocham ponad własne życie, więc niczego mi tutaj nie insynuuj.
      -Święty się znalazł - David prychnął, lecz jednocześnie zakończył drażliwy temat, który momentami potrafił mnie irytować. Nic nie poradzę na to, że oglądam się za młodszymi, a często również starszymi kobietami, zadbanymi, z ładną figurą. Nigdy jednak nie przeszło mi przez myśl, aby zdradzić Lily. Nigdy nie przeszło mi przez myśl, aby zdradzić osobę, którą kocham.
      W parku słońce jedynie w pojedynczych promieniach przebijało się przez kurtynę drzew. Mogłem więc swobodnie odsłonić daszek w wózku, nie bojąc się, że nadmiar światła słonecznego zaszkodzi Angel. Razem z Davidem natomiast usiedliśmy na ławce w cieniu. Jak za starych, dobrych czasów oboje oparliśmy się o kolana i westchnęliśmy w tym samym momencie.
      -Ale ten czas zapierdala - szatyn przetarł dłońmi twarz i znów wbił wzrok w jeden z niewielkich kamieni. - Pamiętam jeszcze, jak każdego dnia mijałem cię na korytarzu na uczelni, a teraz siedzę tutaj, opiekując się twoim drugim bachorkiem, którego w dodatku wytworzyłeś przy pomocy mojej siostry. Udławiłbym się ze śmiechu, gdyby ktoś powiedział mi o tym pięć lat temu.
      -Nie narzekaj. Zanim się obejrzysz, twoje dziecko będzie w drodze.
      -Nie strasz mnie. Nasz stary dostałby zawału, gdyby dowiedział się, że w międzyczasie zarówno ja, jak i Lily dorobiliśmy się po dzieciaku. Nadal myśli, że ma trzydzieści lat. Wiadomość, że został dziadkiem, wysłałaby go na przedwczesną emeryturę społeczną.
      -Wiesz, akurat mi wasz ojciec wydał się całkiem w porządku facetem. Mało który zgodziłby się, aby jego piętnastoletnia córka zamieszkała na drugim końcu Stanów z kilkanaście lat starszym facetem.
      -To nie jest cechą dobrego ojca. On ma Lily zwyczajnie w dupie. Nie płacił na nią nawet alimentów, a widzieli się jedynie dwa razy w roku. Raz na święta, a drugi raz w dzień jej urodzin, o których swoją drogą musiałem mu przypominać. Naprawdę szkoda gadać - machnął ręką obok głowy. Widziałem, że był zwyczajnie wkurzony na ojca. Mógł wybaczyć mu zaniedbywanie jego samego, ale Lily zasługiwała na obojga rodziców.
      Nagle, kiedy miałem poklepać przyjaciela po ramieniu i pocieszyć go najprostszymi słowami, z kilku różnych kierunków podbiegli do nas zamaskowani, zakapturzeni faceci, dobrze zbudowani, dość wysocy. Z pierwszym pojawieniem się ich postaci poczułem narastający ucisk w żołądku, zwiastujący kłopoty i mnożące się problemy. Nie zdążyłem w żaden sposób zareagować, kiedy dwóch mężczyzn dotarło do wózka, natomiast gdy oboje z Davidem zerwaliśmy się z ławki, jak oparzeni, dwóch pozostałych w jednej chwili obezwładniło nas nasączonymi chloroformem szmatkami, przyłożonymi pod sam nos. Ostatnim widokiem, kiedy bezwładnie opadałem na alejkę, był widok mężczyzn, uciekających wraz z moją miesięczną córeczką, niedbale trzymaną w ramionach.

~*~

      No, w końcu udało mi się dodać, wybaczcie mi tyle dni czekania. Dodatkowo, nie złośćcie się na mnie za końcówkę. Tym razem nie złamię Wam serc, hah :)
      ask.fm/Paulaaa962

wtorek, 17 marca 2015

Rozdział 46 - Last word...


      Lily's P.O.V

     
      Bardzo długo trzymałam roztrzęsionego Justina w ramionach. Jak nigdy potrzebował teraz bliskości i zwykłego wsparcia. Otworzenie się przede mną było dla niego równie trudne, co dla mnie pojęcie tego wszystkiego i zrozumienie. Cieżko było mi uwierzyć, że przez tyle czasu skrywał przede mną tak niebywale wiele tajemnic. Nie czułam jednak żadnej złości bądź żalu w stosunku do Justina. W głębi mnie tliło się tylko i wyłącznie współczucie.
      Czułam się bardzo dziwnie, kiedy Justin uniósł głowę, którą dotychczas opierał na moim ramieniu, i spojrzał na mnie załzawionymi, zaczerwienionymi i napuchniętymi oczami. Widziałam w nich prawdziwą i niezaprzeczalną miłość już niemal od roku, a mimo to dzisiejszego ranka zwątpiłam w jej szczerość. Wiadomość o bijącym we mnie sercu Seleny, jego zmarłej żony, było dla mnie prawdziwym ciosem. Równie wielki ból zadała mi śmierć dwójki małych dzieci, które zginęły z rąk najbliższych mi osób. Nigdy nie będę potrafiła pogodzić się z faktem, że przez ich nieodpowiedzialność tak małe istoty straciły życie.
      -Dziękuję, Lily. Po prostu dziękuję. Miałaś pełne prawo wstać i wyjść stąd, nie dopuszczając do siebie jakichkolwiek wyjaśnień, a ty mimo wszystko zostałaś - kciukiem przesunął po mojej kości policzkowej i zmył z niej pozpstałą łzę.
      -Zostałam, ponieważ kocham cię najbardziej na świecie, Justin. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę w stanie obdarzyć drugiego człowieka tak ogromnym uczuciem, zwłaszcza takiego dupka, jakiego grałeś na początku - wsunęłam palce prawej dłoni w zdrowe, brązowe włosy Justina i oparłam czoło o jego. - Dziękuję, że w końcu mi zaufałeś. Nie masz pojęcia, jak długo na to czekałam.
      -Zrobiłem to wszystko z miłości do ciebie. Im mniej wiedziałaś, tym bezpieczniejsza byłaś, Lily. Nie wiem, co od dwóch lat dzieje się z tym człowiekiem. Nie wiem również, czy odpuścił, czy wciąż jest rządny zemsty. A ja nie przeżyłbym, gdyby skrzywdził kolejną osobę, którą kocham.
      - Nie myśl w ten sposób, Justin. Najgorsze już za tobą. Teraz będzie tylko lepiej, obiecuję ci to - musnęłam obie jego przymknięte powieki, pod którymi w dalszym ciągu zbierały się łzy.
      -A jeśli nie. A jeśli dowiedział się o tobie, o Angel? Co jeśli zrobi wam krzywdę? Naprawdę mam dość samego siebie. Noszę na sercu ciężar śmierci tak wielu osób. Zarówno te dzieciaki, Selena, jak i twoja matka zginęły z mojej wyłącznej winy.
      -Justin, do cholery, przestań. Moja matka była chora. Nie masz prawa obwiniać się o jej śmierć. Równie dobrze ja mogłabym być za nią odpowiedzialna. W końcu, przystawiałam się do ciebie, zdradziłam ją. Przestań brać na siebie winę całego świata, bo nigdy nie dojdziesz do siebie i nigdy nie poczujesz się lepiej.
      Następne długie minuty spędziliśmy w zupełnej ciszy, przerywanej jedynie cichym tykaniem zegara ściennego. Przez cały czas gładziłam opuszkami palców dużą dłoń Justina, która przylegała do mojego kolana, i co jakiś czas zerkałam w jego wypełnione emocjami oczy, tępo wpatrzone w pluszowego misia Angel, upchniętego do jednej z szuflad.
      -Chcę iść do Drew. Poszłabyś ze mną, Lily? Sam chyba nie będę w stanie. Mam wyrzuty sumienia, że straciłem nadzieję i przestałem go odwiedzać - spojrzał na mnie z nadzieją, splatając palce z moimi.
      -Zrobię to z wielką chęcią, Justin. Chcę go lepiej poznać, zdawał mi się wspaniałym chłopcem i jednocześnie bardzo dojrzałym. Chcę, abyś prosto ze szpitala zabrał go do domu, aby nie musiał być dłużej samotny i opuszczony. Kiedy dowie się, jak wiele czasu spędził w śpiączce i jak wiele go ominęło, będzie jeszcze bardziej potrzebował twojego wsparcia i bliskości. Gdy tylko otworzył oczy, od razu pytał o ciebie, a dopiero później przejął się wszystkim dookoła.
      Po raz pierwszy od wielu godzin na usta Justina wpłynął delikatny, tłumiony pozostałościami łez, uśmiech. Wyglądał pięknie, kiedy oddalał od siebie smutek i przywracał szczęście. Był moją pierwszą i z pewnością jedyną miłością, którą napotkałam i którą chciałam napotkać w życiu. Dlatego tak bardzo zależało mi na choćby cieniu jego uśmiechu, dlatego tak bardzo o niego walczyłam. Jego uśmiech prowokował mój uśmiech i tym sposobem oboje byliśmy szczęśliwi.

      Justin's P.O.V

      Obejmowałem Lily ramieniem w pasie i przez cały czas przytulałem ją do swojego boku. Po raz pierwszy od dawna czyłem się prawdziwie szczęśliwy. Wyrzucając z serca długo skrywany sekret poczułem ogromną ulgę. Mogłem dzielić się radością z dziewczyną, którą szczerze pokochałem, i uważałem to, za niesamowity dar. Swoim uśmiechem, który nie kosztował mnie już wiele, pomagałem drugiemu człowiekowi.
      -Mi też jest lżej - zacząłem ni stąd, no zowąd, bawiąc się palcami prawej dłoni Lily, która dzięki swoim niewielkim rozmiarom doskonale wpasowywała się w moją. Nawet proporcje naszych ciał dawały nam jasno do zrozumienia, że natura stworzyła nas właśnie po to, abyśmy byli razem. Co więcej, dopiero teraz zwróciłem uwagę na tak istotny szczegół, jak rozmiar dłoni.
      Dłoń Seleny była odrobinę większa i nie dopasowywała się do mojej tak idealnie.
      -Co? - spytała nieprzytomnie Lily, która, myśląc o czymś zupełnie innym, nie zrozumiała moich słów.
      -Powiedziałem, że mi również jest lżej, odkąd opowiedziałem ci o wszystkim. Jesteś dzisiaj zupełnie nieprzytomna - zaśmiałem się i schowałem jej chłodną dłoń do obszernej kieszenie swojej bluzy.
      -Bardzo przepraszam, że przez twoje niewyjaśnione, nocne eskapady i twoją córkę, która po blady świt mruczała coś pod nosem, nie zmrużyłam oka nawet na moment - fuknęła, jednak przebłyski szczęścia w jej oczach zdradzały, że nie kryje do mnie żadnej urazy.
      Gdy dotarliśmy pod główne wejście do szpitala, prowadzące przez monstrualne schody, przystanąłem i zaczerpnąłem w płuca powietrza. Chociaż moja dusza skakała ze szczęścia i radowała się, że po dwóch latach odzyskałem osobę, którą kocham, ciało denerwowało się niemiłosiernie i dawało tego oznaki.
      -Justin, spokojnie, jestem przy tobie przez cały czas - słowa nie były w stanie mnie uspokoić, za to delikatne pocałunki, którymi obdarował linię mojej szczęki, zadziałały jak najcudowniejszy masaż rozluźniający dla duszy.
      -Gdybym był sam, bałbym się choćby zbliżyć do szpitala - odparłem, stawiając pierwsze kroki na schodach, na które Lily wciągnęła mnie niemal siłą.
      -Nie bądź tchórzem, Justin - jęknęła, wykrzywiając usta w grymasie. Nachyliłem się i musnąłem krótko jej wydęte, malinowe wargi. Nie potrafiłem się powstrzymać.
      Lily miała jednak rację. Nie mogłem być tchórzem, który boi się reakcji własnego syna. Chciałem zmienić własne życie, poczynając od odnalezienia odwagi. Bez niej nie ruszę na przód i wciąż pozostanę w tym samym miejscu.
      Tym razem pewnie chwyciłem dłoń Lily i ruszyłem przed siebie. Czułem narastającą we mnie ekscytację, gdy razem z szatynką czekaliśmy, aż winda, przywołana naciśnięciem odpowiedniego przycisku, zatrzyma aię na parterze. Aż w końcu, gdy metalowe drzwi rozsunęły się powoli, ukazując nasze lustrzane odbicie wewnątrz windy, wpadłem do środka, jakby popchnęła mnie ogromna, niewidzialna siła.
Zacząłem uderzać butem o podłogę w windzie, dopóki Lily nie szarpnęła lekko moim ramieniem i spojrzała na mnie wymownie.
      -Uspokój się - objęła dłońmi moją twarz i ustawiła ją na przeciw swojej.
      Zmierzyłem ją przelotnym spojrzeniem, a w moim oku pojawił się łobuzerski błysk. Liky była przepiękną i naprawdę seksowną dziewczyną, a już tak dawno nie trzymałem jej ciałka w ramionach. Brakowało mi tego. Zwyczajnie brakowało mi widoku jej nagich piersi i smukłych nóg, owiniętych wokół moich bioder. Opieka nad maleńką Angel, a także ostatni niepokój o ujawnienie wspomnień, odwlekało mnie od umacniania fizycznych więzi, pomiędzy mną, a Lily. Ona tego potrzebowała, a ja potrzebowałem bardziej. Cholera, zwyczajnie pragnąłem seksu.
      Położyłem swoje usta na jej, jednak w geście tym nie uwzględniłem delikatności i subtelności. Zwyczajnie zaatakowałem jej wargi z agresją, jednocześnie popychając jej drobną postać na ścianę windy. Nie pomyślałem nawet o bólu, który mogłem sprawić Lily, uderzając jej pleckami o lustro. Palce obu dłoni wbiłem w jej biodra, które w znacznej części byłem w stanie objąć. Całowałem ją niemal brutalnie, zupełnie inaczej, niż zazwyczaj, ale dzisiaj nie potrafiłem delikatnie przejechać językiem po jej dolnje wardze i poprosić o dostęp do środka. Po prostu wsunąłem język pomiędzy jej pełne wargi, rozpoczynając taniec pełen namiętności i pożądania. Ponadto, moje dłonie, które wymknęły się spoza kontroli, agresywnie rozpięły dwa pierwsze guziki koszuli Lily i przywarły do jej piersi, okrytych materiałem cienkiego, koronkowego stanika.
      Byłem w niebie.
      Uczucie błogości zostało jednak brutalnie przerwane, gdy winda wydała charakterystyczny dźwięk i zatrzymała się na ostatnim piętrze. Lily gwałtownie odepchnęła mnie od siebie, jednak nie zdążyła zapiąć koszuli, zanim drzwi rozsunęły się na boki. Nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł mieć złudzeń, co do naszej małej, miłosnej sesji w windzie. Moje włosy pozostawały w nieładzie, a szyja Lily ukazywała kilka malinek, które usilnie starała się zakryć pasmami włosów.
      Myślę, że najbezpieczniej dla naszej dwójki będzie, jeśli, wychodząc ze szpitala, wybierzemy schody zamiast windy, w której za bardzo dajemy ponieść się emocjom.
      -To było gorące - Lily wypuściła ze świstem powietrze, gdy chwyciłem mocno jej dłoń i pociągnąłem w stronę odpowiedniego korytarza.
      -Aż dostałem wypieków - zachichotałem, wskazując rumieńce na swoich policzkach. - Jesteś cudowna, skarbie - roztrzepałem jeszcze jej włosy, zanim ponownie zmieniłem się w poważnego człowieka, stojącego przed ważnym momentem w życiu.
      Przeszedłem bowiem przez próg korytarza, na którym niegdyś przesiadywałem długie godziny, na którego posadzkę wylałem wiele łez. Korytarz, na którym wierzyłem w cud, jak i również straciłem nadzieję, która podobno umiera ostatnia. U mnie umarła o wiele prędzej. Nie czekała do śmierci. Wygasła, kiedy tylko poczułem, że jestem na świecie zupełnie sam i nie mam nikogo, kto w gorszej chwili mógłby pogłaskać moją dłoń i pocieszyć najbardziej banalnymi i oklepanymi słowami.
      -Pan Bieber? - nagle usłyszałem cichy, spokojny, męski głos, dochodzący zza pleców. Z jednego z pomieszczeń po lewej stronie korytarza wyłonił się lekarz w średnim wieku, z lekko siwiejącymi włosami, ubrany w biały kitel, zapięty po ostatni guzik. Na jego nosie opierała się para okularów, zza których badał moją twarz, a między palcami obracał biały długopis, włączając go co jakiś czas i roznosząc po korytarzu charakterystyczny dźwięk. - Dawno tu pana nie widziałem.
Po paru kolejnych chwilach jego głos, a także wyraz twarzy złagodniał. Mężczyzna podszedł do mnie i wymienił krótki uścisk naszych dłoni. Wiele miesięcy temu to właśnie on podnosił mnie na duchu i kazał walczyć o zachowanie nadziei. Był przy tym niezwykle opanowany. Zawsze pragnąłem być taki, jak on i zamiast siedzieć pod ścianą, zalewając się łzami, uspokajać w myślach siebie i rozedrgane emocje.
      -Przestałem wierzyć i poddałem się, czego teraz ogromnie żałuję - spuściłem głowę i wbiłem wzrok w czubki butów. Czułem się z tym naprawdę źle. Zachowałem się w sposób egoistyczny. Moje słabości wygrały i przejęły nade mną kontrolę.
      -Mam dla pana niesamowite wieści. Pański syn dzisiejszego ranka wybudził się ze śpiączki - choć usłyszałem te słowa z ust Lily, powtórzone przez lekarza nabrały nowego znaczenia.
      -Wiem. Moja dziewczyna była przy nim, kiedy otworzył oczy - mimowolnie mocniej ścisnąłem dłoń Lily. Chciałem bez użycia słów podziękować jej, że jest tutaj ze mną i wspiera mnie samą obecnością. - Panie doktorze, w jakim stanie jest Drew? Jak on się czuję? Będę mógł go zobaczyć?
      -Myślę, że on potrzebuje teraz tego najbardziej. Zbadałem go, porozmawiałem chwilę. Nie wykazuje żadnych oznak zaników pamięci. Nie odczuł tych niemal dwóch lat, które spędził w śpiączce. Za to niesamowicie zatęsknił za panem. Powinien pan jak najprędzej pójść do niego. On tylko na to czeka. Czeka, aż w końcu będzie mógł zobaczyć swojego ojca.
      Jego słowa podziałały na mnie, jak kubeł zimnej wody. Musiałem być naprawdę ogromnym tchórzem, skoro nawet lekarz dawał mi jasno do zrozumienia, że nie świeciłem ojcowskim przykładem w ciągu ostatnich miesięcy. Z całego serca pragnąłem to naprawić. Wiedząc, że otacza mnie miłość Lily, nieodwołalna i niezaprzeczalna, mogłem w równym stopniu poświęcić uwagę synkowi, co jej i naszej córeczce. Musiałem wynagrodzić Drew dwa stracone lata.
      Odwróciłem się plecami do Lily i lekarza. Powoli ruszyłem w stronę ostatniej sali, znajdującej się na cichym, opustoszałym korytarzu. Już niemal dotykałem dłonią klamki, już niemal widziałem za szklanymi drzwiami uśmiechniętą twarz Drew. Nagle jednak zapomniałem o wszystkim, gdy poczułem, że nie ma przy mnie Lily, która popychała mnie ku dobrym uczynkom i która dała mi siłę, abym porządnie stawił czoła przeszłości i zmierzył się z nią również dzisiaj.
      -Bez ciebie nie idę, Lily - wyciągnąłem w jej kierunku otwartą dłoń. Pragnąłem, aby podeszła bliżej, aby ułożyła w niej swoją małą rączkę i aby znów odnalazła we mnie odwagę, która pomogłaby mi przekroczyć próg sali.
      -A ja nie zamierzam gdziekolwiek puszczać cię samego - podbiegła do mnie z taką płynnością, jakby zamiast smukłych, pięknych nóg używała skrzydeł.
      Ostatni raz musnąłem z pasją jej czoło, przykryte niesfornym kosmykiem włosów. Odpowiedziała na mój gest promiennym uśmiechem, który niemal natychmiast dodał mi pewności siebie i pozwolił ułożyć dłoń na klamce, nacisnąć ją, a na koniec pchnąć drzwi do wnętrza sali.
      Promienie słoneczne na ten jeden moment jakby przygasły, a nawet najmniejszy szmer został wyciszony i zagłuszony odgłosem mojego serca, uderzającego w piersi. Wypuściłem powietrze ze świstem z rozchylonych warg i zwilżyłem je językiem. Czułem, jak ten jeden moment wypełnie mnie od wewnątrz i dociera do każdej komórki. Każdy proces w moim ciele został nagle wstrzymany, gdy para karmelowych tęczówek uniosła się znad białej pościeli i zatrzymała na mnie.
      Wstrzymałem oddech na dobre kilkanaście sekund, podczas których czułem wzmożony uścisk dłoni Lily na swojej. Chciałem w jednej chwili zalać się łzami, a jednocześnie podskoczyć ze szczęścia. Odzyskanie osoby obdarzonej miłością, którą utraciliśmy przed laty, raduje serce jeszcze bardziej, niż pozyskanie nowej miłości. Dlatego przez długie chwile wpatrywałem się w pełne przejęcia oczy dziesięciolatka i ukradkiem uszczypnąłem się w udo, aby upewnić się, że nie jest to jedynie wytworem mojej wyobraźni.
      Nie śniłem.
      -Tata - wyszeptał Drew z przejęciem i niedowierzaniem. Nie pamiętałem nawet, jak brzmiał jego głos, lecz już po pierwszym słowie odżyły we mnie wszelkie wspomnienia, związane z synkiem.
      -Tak, maluchu - uśmiechnąłem się promiennie, gdy nogi same poprowadziły mnie do metalowego łóżka, ustawionego w jednym z kątów sali.
      Chociaż miałem go przed sobą, chociaż doskonale widziałem każdy szczegół jego dziecięcej buzi, nadal nie byłem pewien, czy nie dryfuję wśród zbłąkanych marzeń sennych. Jednak gdy usiadłem na białej pościeli, którą do pasa przykryty był Drew, a potem objąłem ramionami jego szczupłe ciało, w końcu pojąłem, że rzeczywiście znów mogłem go przytulić, rozczochrać jego gęste włosy i usłyszeć cichy głos chłopca.
      -Tęskniłem za tobą, tato. Lekarz powiedział mi, że leżałem w śpiączce przez dwa lata. To strasznie dużo. Jak myślisz, czy koledzy pamiętają jeszcze o mnie?
Nie mogłem powstrzymać cichego chichotu. Drew był jedną z najbardziej pozytywnych osób. W jego otoczeniu uśmiech nie schodził z moich ust. Miałem również nadzieję, że będzie nim zarażał mnie i Lily przez kolejne wiele lat.
      -Stary, oczywiście, że o tobie pamiętają. Wyjdziesz stąd, wrócisz do szkoły i na nowo każdego popołudnia będziesz grał z nimi w piłkę, a kiedy twoja siostra podrośnie, nauczysz ją grać.
      -Wtedy stworzymy prawdziwą drużynę. Ja i Angel przeciwko wam, chłopaki - Lily zawiesiła ramiona na mojej szyi od tyłu i oparła brodę na czubku mojej głowy. - Pokonamy was bez najmniejszego problemu.
      Widząc ogromne szczęście w oczach Drew, naprawdę chciałem wydać z siebie okrzyk radości. Wpatrywał się z uwielbieniem we mnie i w Lily, widział naszą miłość, mimo że był jeszcze małym gówniarzem. Ze śmiercią matki pogodził się dużo szybciej niż ja. W zasadzie, ja nigdy nie przyjąłem tego do wiadomości i nie zaakceptowałem. Momentami mój własny syn przerastał mnie inteligencją i dojrzałością.
      -W końcu jesteś szczęśliwy, tato - powiedział, kiedy musnąłem wargami policzek Lily i posadziłem ją na swoim lewym kolanie.
      -Masz rację, młody. W końcu jestem szczęśliwy. Mam Angel, mam Lily i przede wszystkim odzyskałem ciebie. Tylko czekam na moment, w którym będę mógł zabrać cię do domu. Zachowałem wszystkie twoje zabawki, co do jednej. Marzę o tym, aby w końcu wszystko wróciło do normy.
      -I wróci, zobaczycie - Lily wyciągnęła jedną rękę w stronę mojej głowy, a drugą w kierunku czupryny Drew. Obie fryzury, złożone niemal z tego samego odcienia włosów, roztrzepała w każdym możliwym kierunku, a na koniec obdarowała zarówno moje, jak i czoło Drew, długim pocałunkiem.
      Byłem szczęśliwy i miałem przy sobie wszystko, czego pragnąłem i do czego zawsze dążyłem w życiu. Dlaczego więc czułem, że po śmierci Seleny już nigdy nie powinienem być szczęśliwy?

      Nobody's P.O.V

      Czarnoskóry mężczyzna, ubrany w dopasowaną, skórzaną kurtkę, kroczył po jednej z bocznych, zaciemnionych uliczek, do której docierały nieliczne promienie słońca, wschodzącego ponad łunę miasta. Kroki stawiał pewne i szybkie, odbijające się echem wśród murów starych kamienic. Palce obu jego dłoni zwinięte były w pięści, a szczęka zaciśnięta. Każdy element jego wyglądu, a ponadto mimika twarzy wskazywała na jego bojowe nastawienie do otaczającego go świata.
      Chociaż minęło już tyle czasu, w jego uszach wciąż rozbrzmiewał płacz jego dwójki małych dzieci, które w panice starały się wydostać z płonących ścian starej, drewnianej chaty na skraju lasu. Na samo wspomnienie ognistych płomieni, pokrywających budynek, jego oczy napełniły się łzami, lecz jednocześnie jego serce znów zawołało rządzą zemsty.
      Pospiesznie przetarł dłonią załzawione oczy, aby nikt nie dostrzegł jego łez, które ewidentnie były oznaką słabości. Mężczyzna nie był jednak bezsilny. Stał się bezwzględny i nie zawahałby się przed najokropniejszą zbrodnią, aby przynieść ukojenie poranionemu sercu, po stracie dwóch najważniejszych w jego życiu istot.
      Przyspieszył i kolejne uliczki pokonał niemal biegiem, omijając pojedyncze promienie słoneczne, padające na brukową drogę. Zatrzymał się dopiero przed znajomymi drzwiami na tyłach jednej z kamienic, przed którymi stał rosły mężczyzna, mierzący surowym wzrokiem okolicę. I tak, jak każdego przed wejściem legitymował, tak na czarnoskórego jedynie spojrzał przelotnie i bez słowa wpuścił go do wnętrza kamienicy.
      -Dobrze, że jesteś, Tyson. Czekaliśmy na ciebie - w pierwszym korytarzu, wyłożonym czerwoną farbą i podświetlonym białymi smugami światła, stało dwóch mężczyzn, trzymających między środkowym palcem, a wskazującym, rozpalone i żarzące się przy końcach papierosy.
Wyglądali równie groźnie i niebezpiecznie, jednak ich pięści i szczęki nie były zaciśnięte, a z ich oczu nie biła tak wyraźna wrogość, jak z oczu Tysona. Ich życia nie dotknęła bowiem tak ogormna tragedia, jak czarnoskórego. Tylko człowiek, który stracił ukochane dzieci, mógł utożsamić się z jego cierpieniem.
      -O co chodzi? Dlaczego ściągacie mnie tutaj w środku nocy? - wyraźnie się niecierpliwił, lecz jednocześnie objęła go obawa.
      -Koło dwóch godzin temu przyszedł do nas facet. Mruknął, że potrzebuje młodej dupy na godzinę. Skierowałem go do Jazzy, a po wyznaczonym czasie zniknęli oboje.
      W jednej chwili Tyson wymierzył uderzenie pięścią w ścianę, odbijając kilka centymetrów kwadratowych jaskrawej farby. Chociaż piekły go rozcięte kostki, większy ból czuł w sercu. Nie mógł pogodzić się z faktem, że kiedy on nadal cierpiał, drugi człowiek rósł w siłę.
      -Jak wyglądał ten facet? - warknął głośno, zaciskając i rozluźniając pięści. Czuł, że nagromadziło się w nim zbyt dużo negatywnych odczuć i emocji. Chciał zachować pozory opanowanego, lecz w niektórych sytuacjach jego własne serce go przerastało.
      -Jasnobrązowe włosy z grzywką, postawioną do góry, czarne, opuszczone w kroku dresy, koło 1,80 wzrostu, dobrze zbudowany.
      Tyson czuł, jak przepełnia go coraz większa wściekłość. Obawiał się tego od samego początku, dlatego wchodził do budynku z tak ogromną niepewnością. Wiedział jednak, że wyrażanie złości w gestach nie przyniesie mu upragnionego ukojenia, którego poszukiwał przez ostatnie dwa lata, mszcząc się i zmieniając w bezwzględnego potwora.
      -Popamiętasz mnie, Bieber. Obiecuję ci to - wbijając tępy wzrok w czubek swojego buta, znów zalał swoje serce lodowatym powiewem, przysięgając sobie, że sprawi Justinowi ból tak ogromny, jaki on sprawił przed laty jemu.

~*~

      Końcówka rozdziału wskazuje na jakąś akcję pod koniec opowiadania, a tymczasem ja nie mam pojęcia, co nią będzie, tak więc czekają mnie dni pełne rozmyślań haha :)
      ask.fm/Paulaaa962
      Polecam! ---> http://secret17love.blogspot.com

środa, 11 marca 2015

Rozdział 45 - Breaktrough...


   
    ***Justin's P.O.V***

      Oboje staliśmy bez ruchu, jakby razem ze wzmianką o Drew czas stanął w miejscu. Lily szukała w moich oczach odpowiedzi, lub choćby jakiegokolwiek wsparcia, które obiecywałem jej przez długie miesiące, natomiast ja, patrząc w brązowe tęczówki szatynki chciałem jedynie upewnić się, że nie kłamała. Chociaż sam oszukiwałem ją przez niemal rok, sam nie przeżyłbym, gdyby jej słowa okazały się jedynie blefem.
      Po dwóch długich latach w moim sercu odrodziła się nadzieja. Sądziłem, że utraciłem ją naprawdę dawno temu, jednak teraz na nowo poczułem, jak wiele straciłem i jak wiele jeszcze mogę stracić, jeśli nie przejrzę na oczy i nie zobaczę, jak bardzo krzywdzę Lily, która niczego nieświadoma każdego dnia stara się podnosić mnie na duchu i walczyć o mój uśmiech. Powinienem dbać o nią lepiej, niż potrafię, a tymczasem pozwalam jej płakać i niepotrzebnie niepokoić się. Moje zachowanie nie było przejawem męskości, a jedynie tchórzostwa. Chciałem grać twardego i niewzruszonego, kiedy w rzeczywistości wszyscy prócz mnie wiedzieli, jak niewiele trzeba było, aby sprowokować moje łzy do spływania po rozgrzanych policzkach.
      -Jak to z nim rozmawiałaś? - wymamrotałem, nie będąc pewnym, czy dobrze odebrałem jej słowa. Mój synek, mój mały Drew, od dwóch lat pozostawał w śpiączce, a ja już po kilku miesiącach straciłem nadzieję, że kiedykolwiek ujrzę kolor jego tęczówek, od samych narodzin przypominający mój.
      -Normalnie, Justin. Drew wybudził się dzisiaj ze śpiączki. Poznałam go, on poznał mnie. Jest bardzo osłabiony, ale żyje, uśmiecha się. Rozmawiałam z nim o tobie, powiedziałam mu, że ma maleńką siostrzyczkę. Nawet nie wiesz, jak bardzo się ucieszył - w kącikach moich oczu mimowolnie zebrały się krople łez. Wyobraziłem sobie bowiem uśmiech, rozciągający się na małych ustach Drew. - Aż w końcu musiałam zapytać Drew o jego mamę.
      Miałem wrażenie, że w jednej chwili każdy wstrzymał oddech i oczekiwał mojej reakcji. Jedynie mój pozostawał nienaturalnie przyspieszony i nierówny. Gdybym był teraz sam na sam z Lily z pewnością płakałbym w jej ramię, jak małe dziecko, jednak przy rodzicach, siostrze i przyjacielu udawałem, że wciąż jestem silny. Oni jednak doskonale wiedzieli, że walczyłem z samym sobą. Widziałem zmartwienie, troskę i zwykły smutek na ich twarzach. Pomagali mi przez wiele miesięcy, lecz w końcu nadszedł moment, abym sam zebrał się w garść i przestał rozpaczać nad swoim losem. Innymi słowy, aby poczuć się lepiej musiałem w końcu wyrzucić z siebie ciężar wspomnień.
      -Proszę cię tylko o jedno, Justin. Nie kłam więcej. Prędzej czy później i tak poznam prawdę, a nie chcę kłócić się z tobą dłużej. Dlatego teraz sam zdecyduj, czy dalej udajesz twardego faceta, którego nie potrafi poruszyć nic, czy w końcu przyznasz się, że masz problem i potrzebujesz pomocy.
      Aż nazbyt dobrze wiedziałem, że przyszedł czas, abym w końcu wyjawił Lily całą prawdę. I chociaż nie czułem się gotowy, ona na to zasłużyła. Wystarczająco długo tolerowała moje kłamstwa i przymykała oczy na wszelkiego rodzaju niedomówienia. Gdybym tylko mógł, kłamałbym nadal. Zrozumiałem jednak, że jestem facetem, a tytuł ten do czegoś zobowiązuje. Pomyślałem, jak sam czułbym się, gdyby Lily przez tak długi okres czasu okłamywała mnie i każde niedopowiedzenie tłumiła tanią, mało wiarygodną bajeczką. Byłbym zwyczajnie wściekły. Teraz byłem wręcz zdziwiony, jakim cudem Lily tak długo ze mną wytrzymała. Codzienne mydlenie oczu już dawno powinno wyprowadzić ją z równowagi.
      -Dobrze, Lily. Dobrze. Opowiem ci wszystko i odpowiem na każde twoje pytanie, tylko proszę, nie bądź już dłużej tak cholernie smutna, to mnie zwyczajnie boli.
      Wyminąłem stojącego nieopodal Davida, któremu przekazałem Angel, trzymaną na rękach. Mężczyzna ponownie chwycił dziewczynkę tak, jakby umieścił w ramionach najcenniejszy skarb. Angel była natomiast tak rozkojarzona, że co chwila przenosiła wzrok ze mnie, na Lily i z powrotem na Davida, którego koszulkę zacisnęła w piąstce, drugą przykładając do ust. Dla mnie jednak liczył się teraz jedynie silny uścisk, którym obdarzyłem ciało Lily. Był niesamowicie szczery, tak jak życie, które od dnia dzisiejszego planowałem rozpocząć. Życie u boku Lily, bez miejsca na kłamstwa.
      -Chodź - złapałem dłoń Lily w swoją i delikatnie pociągnąłem do sypialni, do której światło słoneczne nieśmiało wpadało przez podciągnięte do połowy okna rolety.
Spojrzałem również znacząco na Davida, który oddał dzieciątko Jazzy i razem z nami wszedł do przepełnionej głuchą ciszą sypialni. Skrywane tajemnice nie dotyczyły jedynie mnie. David miał w nich swój własny, znaczący udział, dlatego teraz dużo łatwiej będzie mi wrócić do wspomnień z jego pomocą. Liczyłem na to, że wesprze mnie paroma słowami i zdoła w razie konieczności przekazać Lily to, czego ja nie byłbym w stanie z siebie wydusić.
      -Czyli w końcu dowiem się wszystkiego? - spytała, nie kryjąc nadziei, może nawet lekkiego podekscytowania. Nie mogłem dziwić się szatynce. Zbyt długo żyła w nieświadomości, aż w końcu misa ciekawości ostatecznie została przepełniona.
      -Tak, opowiem ci wszystko od początku. Tylko proszę, postaraj się nas zrozumieć - ostatni raz zerknąłem na Davida, który delikatnym skinieniem głowy dodał mi otuchy. - Kłamałem, mówiąc, że nigdy nie byłem zakochany. Kłamałem cholernie. W rzeczywistości przed poznaniem ciebie doskonale znałem znaczenie słowa miłość. W drugiej klasie szkoły średniej poznałem Selenę. Pamiętam ten dzień, jakby miał miejsce najdalej wczoraj, a tymczasem minęło już dziesięć długich lat.



      Siedziałem na szkolnym korytarzu, podparty plecami o ścianę. Między kolanami trzymałem zeszyt od matematyki klasowej koleżanki, a w rękach długopis i swój notes, do którego przerysowywałem wykresy funkcji matematycznych. Z ostatnich tematów lekcyjnych nie zrozumiałem nic, dlatego nawet nie starałem się samodzielnie odrobić zadanych do domu zadań.
      -Mógłbyś choć raz sam się wysilić, a nie wykorzystujesz zakochane w tobie kujonki - po ścianie obok mnie zsunął się Jaxon, mój młodszy brat, rzucając plecak między nogi. Miał siedemnaście lat, dlatego traktowałem go, jak równego sobie, praktycznie nie zwracając uwagi na roczną różnicę wieku.
      -Nie widzę takiej potrzeby. Matematyka i tak nie przyda mi się w życiu. Jedynym praktycznym zastosowaniem matematyki jest wyliczanie reszty w sklepie spożywczym. Pieprzone funkcje w układzie współrzędnych nie są na moją głowę. Od dziecka marzyłem, aby zostać bokserem i choćbym miał poświęcić wszystko, będę mistrzem i nikt mi nie podskoczy.
      Wróciłem do przerysowywania wzorów, jednak przerwałem, kiedy tylko moje ramię zostało potrącone przez pięść Jaxona. 
      -Co do cholery? - wyrzuciłem w powietrze obie ręce, upuszczając zeszyt na podłogę.
      -Umarłem? Jestem w niebie? - wymamrotał, wpatrując się w jeden punkt i mimo że machałem dłonią przed jego twarzą, nie zareagował.
      -Młody, co ty pieprzysz? Naćpałeś się czegoś? - dla pewności zerknąłem w jego źrenice. Nie zobaczyłem w nich jednak niczego odmiennego.
      -Widzę anioła, Justin. Prawdziwego anioła.
      Podążając za jego wzrokiem dotarłem do smukłych, opalonych nóg, oddalonych kilkanaście metrów od naszej dwójki, siedzącej pod ścianą. Zacząłem powoli wędrować wzrokiem wzdłuż ciała dziewczyny, przez krótkie szorty, opięte na jej pupie, luźną bokserkę, wsuniętą w materiał spodenek, po kruczoczarne włosy, opadające falami na szczupłe ramiona brunetki. Kiedy dotarłem do jej twarzy, musiałem przyznać Jaxonowi rację - była aniołem, ukrytym w ludzkim ciele.
      -Jest moja - wydusiłem przez zaciśnięte gardło, które nagle wyschło i stało się nienaturalnie napuchnięte.
      -Zapomnij, pierwszy ją zobaczyłem - podczas kiedy próbowałem podnieść się z podłogi, Jaxon już stał na prostych nogach, poprawiając grzywkę na czubku głowy. 
      Chociaż doskonale wiedziałem, że skoro Jaxon wychwycił ją w tłumie jako pierwszy, ja nie powinienem nawet zabiegać o względy brunetki. Tak brzmiały słowa naszej umowy, sporządzonej słownie przed dwoma laty. Nie mogłem jednak nic poradzić na szalejące hormony i serce, które na widok dziewczyny zabiło mocniej. Gwałtownie zerwałem się z podłogi i poprawiłem czarne, zwężane w nogawkach dresy. W dodatku odepchnąłem gotowego do podrywu Jaxona i sam ruszyłem w stronę piękności, stojącej przy szafce, parę metrów przede mną.
      -Siema - zacząłem, opierając się barkiem o metalową szafkę, a ręce zaplatając w krzyż na piersi. - Jesteś tu nowa? Nigdy wcześniej nie widziałem cię w tej szkole - posłałem jej lekki uśmiech, chociaż gdzieś w środku czułem, że na nią nie działają takie tanie sztuczki.
      -To mój pierwszy dzień - przytaknęła i odwzajemniła uśmiech, zakładając jednocześnie długi kosmyk czarnych włosów za ucho. I tak, jak po krótkiej rozmowie na policzki niemal każdej dziewczyny wpływał słodki rumieniec, tak ona w żaden sposób nie zareagowała na moją obecność. Doskonale znała swoją wartość.
      -Jestem Justin - wyciągnąłem do niej otwartą dłoń, którą subtelnie i delikatnie uścisnęła.
      -Selena - i znów posłała mi uśmiech, który tym razem zadziałał na mnie piorunująco. Nagle zacząłem się denerwować. - Szukam kogoś, kto oprowadzi mnie po szkole. Jesteś może chętny?
      -Z wielką chęcią - zarzuciłem rękę na jej ramię ostrożnie, aby jednocześnie zbliżyć się do niej, ale także nie odstraszyć jej w pierwszej chwili.
        Ruszyliśmy wzdłuż korytarzem, zaczynając rozmowę, która od samego początku zapowiadała się bardzo dobrze. Przechodząc jednak obok Jaxona spojrzałem w jego pełne wściekłości oczy. I wiedziałem już, że znienawidził mnie w tamtym momencie, a nasze braterskie relacje zmienią się w pełną wrogości rywalizację o serce Seleny.
  

     
      Lily powoli przyłożyła dłoń do ust i zaczerpnęła powietrza. Z pewnością większe wrażenie sprawiła na niej wzmianka o moim bracie, niż o Selenie. Miała okazję go poznać, przekonała się, jakim potworem się stał. A ja nadal nie mogłem wybaczyć sobie, że po części przeze mnie dwie niewinne dziewczyny poniosły brutalną śmierć, natomiast Lily omal nie została dotkliwie skrzywdzona.
      -Jaxon zakochał się w Selenie, prawda? - spytała, a jej twarz lekko pobladła.
      -Zakochał? - David otworzył szeroko oczy i oparł się o szafkę z ubraniami, kręcąc głową. - On zwariował na jej punkcie. Był w stanie zrobić wszystko, aby tylko odbić ją Justinowi. Ten facet był chory, oszalał już w liceum, a to tak naprawdę był dopiero początek.
      -To prawda. Wielokrotnie starał się nas rozdzielić. Był w Selenie ślepo zakochany i nie dostrzegał, że ona nic do niego nie czuje. Ubzdurał sobie, że będą razem szczęśliwi. Zwyczajnie oszalał i nikt nie był w stanie mu pomóc.
      Lily przez kilka chwil kiwała lekko głową, cały czas starając się przyswoić wszystko, czego się dowiedziała. W rzeczywistości był to jednak sam początek. Do tej pory poznała historię mojego brata, który wbrew pozorom nie miał większego wpływu na moją mało kolorową przeszłość. Był jedynie jednym z jej mało znaczących elementów.
      -Opowiedz mi o Selenie. Jaka była i jak wiele was łączyło. Chcę wiedzieć, jaka kobieta na zawsze skradła twoje serce. - chociaż było jej ciężko, zdołała posłać mi delikatny uśmiech.
      -Selena była moją pierwszą dziewczyną, na której zależało mi od samego początku. To przy niej uczyłem się, co oznacza miłość i poczucie zaufania. Ona przekazywała mi to wszystko, odkrywała nową, piękniejszą stronę świata. Byłem w niej do reszty zakochany.



      Trzymałem dłoń Seleny tak silnie, jakbym bał się, że silniejszy podmuch wiatru może mi ją zabrać. Słońce w swej pełnej okazałości rozświetlało błękitne niebo i w rażących promieniach padało na jasnozieloną trawę, pokrywającą łąkę. Nawet bez słonecznego światła czułem ciepło, rozchodzące się po całym wnętrzu. Docierało do każdej osobnej komórki w moim ciele i na nowo pobudzało je do życia.
      -Jesteś dzisiaj wyjątkowo szczęśliwy, Justin - gdy przysiadłem na trawie, wśród wielu odmian polnych kwiatów, Selena uklęknęła za moimi plecami i wsparła się na moich silnych barkach. Pod wpływem jej dotyku mimowolnie spiąłem mięśnie. Wystarczyło jednak, że przejechała po nich samymi opuszkami palców, aby na nowo doznały rozluźnienia, przeplatanego z przyjemnością, bijącą od jej dotyku.
    -Jestem szczęśliwy, kiedy tylko jesteś ze mną. Jestem więc od kilku lat nieustannie szczęśliwy i chyba nigdy wcześniej ci za to nie podziękowałem.
    -Dziękowałeś wiele razy, za każdym razem, kiedy mówiłeś, że mnie kochasz, Justin. Najpiękniejszym podziękowaniem jest dla mnie szczerość, widoczna w twoich oczach.
      Selena, ujmując moją twarz w dłonie, odchyliła delikatnie głowę. Pod wpływem słońca, padającego na wrażliwe źrenice, gwałtownie malejące, przymknąłem oczy. Poczułem wtedy słodki zapach, bijący od bujnych, kruczoczarnych włosów dziewczyny, rozwiewanych przez podmuchy wiatru. Ostrożnie nachyliła się nad moją twarzą i złożyła dwa delikatne muśnięcia na powiekach, które następnie przeniosła na czubek nosa, aż w końcu swoje wargi położyła na moich, jednocześnie układając moją głowę na kolanach i lekko przekręcając swoją, aby idealnie dopasować nasze zgrane usta, które połączyliśmy na zawsze już pierwszym nieśmiałym pocałunkiem.
      Wyciągnąłem przed siebie otwartą dłoń i przyłożyłem ją do gładkiego, chłodnego policzka Seleny. Pod wpływem dotyku przymknęła powieki w uczuciu błogości. Przytuliła twarz do dużej dłoni i objęła ją swoimi małymi. Uwielbiałem przyglądać się, jak w każdy gest przelewa miłość. Każdy jej ruch kierowany był dobrem, ponieważ w jej sercu nie było miejsca na zło. Przepełniała je bowiem miłość do mnie oraz miłość do naszego trzyletniego synka.
      Tak cholernie ją kochałem. Byłem w stanie poświęcić wszystko, w zamian za jej zdrowie, szczęście i bezpieczeństwo. Mógłbym skoczyć w płomienie ognia, gdybym tylko wiedział, że to pomoże Selenie. Była niezaprzeczalnie i nieodwołalnie miłością mojego życia, tą największą, tą jedyną, tą, z którą stanę przed ołtarzem i tą, z której ciałem pochowają mnie w trumnie. Nie potrafiłem odnaleźć słów, odzwierciedlających ogrom moich uczuć, nagromadzonych w sercu. I chociaż znałem ją dopiero od trzech lat, poznałem, jak nikt inny i ona w tym samym stopniu zdążyła poznać mnie. Była tą jedyną, która zdołała odkryć hasło do mojego serca, a kiedy ukradła je, schowała w dobrym miejscu - w swoim sercu. Póki jej serce będzie biło, ja będę żył, ponieważ jedynie bicie jej serca przytrzymuje mnie przy życiu.
      -Masz świadomość, jak bardzo cię kocham? - teraz oboje leżeliśmy na świeżej, zielonej trawie, ramię w ramię, zarówno jak zakochani, jak i wieloletni przyjaciele, rozumiejący się bez słów. To uważałem w naszym związku za najpiękniejsze.
      -Wiem, Justin. Wiem - jej drobna dłoń zaczęła podwijać materiał mojej czarnej koszulki bez rękawów, zasłaniających jeden z pierwszych tatuaży na umięśnionym ramieniu. Przejechała palcem po wyrzeźbionej lini V na podbrzuszu. Dzięki jej ruchom poczułem narastające w dole brzucha uczucie podniecenia, którego nie potrafiłem i nie chciałem powstrzymać. Z jej drobnymi rączkami przy ciele czułem się znacznie lepiej. - Możesz mi obiecać, że już zawsze będziemy razem? - z łagodnym uśmiechem ujęła moją dłoń i musnęła wargami każdy opuszek moich palców. W każdym pocałunku czułem miłość, którą również chciałem przekazać dwudziestolatce.
      -Obiecuję, maleńka - wyciągnąłem mały palec i zgiąłem go. - Obietnicy na mały palec nie można złamać - szepnąłem, kiedy Sel połaczyła go z moim.
      -Nigdy.




      -Kochałeś ją - stwierdziła wprost z powiewającym w jej głosie smutkiem. Chciałem ją przytulić, pocieszyć, znów przywołać na jej usta uśmiech, lecz jednocześnie nie byłem w stanie od razu oddalić od siebie wspomnienia Seleny, miłości mojego życia. Czułem się cholernie nieswojo, zwierzając się z tak silnych uczuć osobie, która teraz zajmuje największą część mojego serca.
      -Cholernie mocno - przyznałem, splatając dłonie na kolanach, które bez celu zaczęły w nerwach poprawiać włosy. Zdałem sobie jednak sprawę, że bardziej, niż swojej reakcji na powrót do wspomnień, obawiałem się reakcji Lily. Chyba zwyczajnie bałem się, że po wszystkim, co razem przeszliśmy, ona nie wytrzyma i odejdzie, a wtedy ja stracę jedyny sens w życiu. - Mieliśmy wspaniałego synka i byliśmy zwyczajnie szczęśliwi. Selena była moim ideałem w każdym znaczeniu tego słowa. Dlatego pobraliśmy się, kiedy ja miałem dwadzieścia jeden lat, a ona dwadzieścia. Pamiętam moment, kiedy oboje staliśmy przed ołtarzem. Wyglądała tak pięknie w długiej, białej, koronkowej sukni. Była prawdziwym aniołem. Miała dobre serce i uwielbiała pomagać ludziom. Nie przeszłaby obojętnie obok potrzebującego. Dlatego czułem się przy niej tak wspaniale.
      Może nie powinienem, ale wyrzuciłem z siebie wszystko, co leżało mi na sercu. Niestety, doskonale zdawałem sobie sprawę, że tak szczerymi słowami ranię Lily. Jednak po tylu miesiącach kłamstw chciałem być z nią w końcu szczery. Chociaż ten jeden, pieprzony raz.
      -To prawda - z drugiego końca sypialni usłyszałem głos Davida, który powoli podszedł do obrotowego fotela i usiadł na nim, podpierając się o kolana. - Selena była wspaniałą dziewczyną. Piękna, inteligentna i przede wszystkim dobra. Zarówno ją, jak i Justina poznałem na studiach. Ona studiowała literaturę angielską, ja ekonomię, a Justin psychologię. Na początku starałem się o względy Seleny, ale szybko przekonałem się, że jest pilnie strzeżona przez prywatnego ochroniarza i męża w jednym. Od tamtej pory przyjaźniliśmy się. Selena podobała mi się nadal, jednak nie pokazywałem już tego, wiedząc, jak szczęśliwa jest przy Justinie. Aż w końcu przestałem zwracać uwagę na Selenę, przestałem zwracać uwagę na jakąkolwiek inną dziewczynę, odkąd pewnego dnia przez przypadek wpadłem do domu Justina  i poznałem jego czternastoletnią wówczas siostrę - uśmiechnął się do samego siebie, wspominając pierwsze zalotne spojrzenie, które otrzymał od Jazzy.
      -Doskonale pamiętam tamten dzień. Byłem wtedy nieźle wkurzony. Jazzy była moim oczkiem w głowie, a tymczasem mając czternaście lat zakochała się w dwudziestojednoletnim facecie. Całe szczęście ze wzajemnością. Zacząłem zauważać, że Davidowi naprawdę na niej zależy. Owszem, kiedy zupełnie przez przypadek przyłapałem ich razem w łóżku, cała złość na Davida odżyła, ale szybko odpuściłem. Stwierdziłem, że nie warto, skoro oboje są szczęśliwi - poklepałem Davida po ramieniu i uśmiechnąłem się lekko. Czułem, że dzięki całej tej sytuacji, że dzięki Lily nasza przyjaźń ma szansę odżyć.
      -Niestety, wtedy przestało być już tak kolorowo. Oboje z Justinem byliśmy zafascynowani boksem do tego stopnia, że byliśmy w stanie poświęcić wszystko, aby wzbić się w tym biznesie na sam szczyt. Kiedy byłem na trzecim roku studiów poznaliśmy faceta, który był oczarowany naszymi umiejętnościami. Łudziliśmy się, że pomoże nam się wybić, a tymczasem jemu zależało jedynie na kasie, którą może na nas zarobić. Razem z Justinem braliśmy udział w nielegalnych walkach w klatkach. Zamykają cię w czterech ścianach, złożonych z metalowych prętów i nie wypuszczą, dopóki nie padniesz ledwo żywy, lub do tego stopnia nie pobijesz przeciwnika. Godziliśmy się na to przez długi czas, jednak Selena i Jazzy nie. One od początku były przeciwne tym walkom, wielokrotnie namawiały nas, abyśmy z tym skończyli. Aż w końcu, kiedy przejrzeliśmy na oczy, było już za późno.
      Lily z wielkim przejęciem wsłuchiwała się w każde nasze słowo i każde starała się zapamiętać. Wciąż czułem, że ranię ją, opowiadając jej o wszystkim po tak długim czasie kłamst i niedopowiedzeń, jednak nie potrafiłem już ulżyć jej cierpieniom, gdyż sam zaczynałem się łamać, dochodząc do największego koszmaru, zawartego we wspomnieniach. Koszmaru, który przeżyłem, jak i koszmaru, który sprawiłem drugiemu człowiekowi.
      -Chcieliśmy zerwać współpracę z tym facetem, jednak on zaczął nam grozić i z coraz większą gorliwością zmuszać do brania udziału w walkach, podczas których odnosiliśmy coraz poważniejsze obrażenia. Przełom nastał w momencie, kiedy trafiłem do szpitala z połamanymi żebrami. Obiecaliśmy sobie z Davidem, że ostatecznie to zakończymy. Poszliśmy więc do niego i wprost wygarnęliśmy, że nie zamierzamy dłużej dla niego pracować. Zagroził nam, że jeśli nie zjawimy się na kolejnej walce zrobi krzywdę bliskim nam osobom. Doskonale wiedzieliśmy, że był do tego zdolny. Miał za sobą wielu ludzi, z którymi lepiej było nie zadzierać. My jednak zadarliśmy. Cholernie.



      Zarzuciłem na głowę kaptur, a palce prawej dłoni zacisnąłem na rączce kanistra, po brzegi wypełnionego benzyną. Oblizałem wargi i przyspieszyłem kroku, aby dogonić Davida, który zatrzymał się przed drewnianą chatą na obrzeżach miasta. Ukucnął pod jednym z okien i gestem dłoni nakazał mi podbiec. Dotarłem do ściany budynku w tym samym momencie, w którym silnik sportowego samochodu na podjeździe zawarczał głośno. Jasne światła mignęły po okolicy i rozświetliły szutrową drogę, po której auto zaczęło toczyć się powoli. 
      Razem z Davidem kucaliśmy przy ścianie, bez ruchu, bez zaczerpnięcia oddechu. Nie mogliśmy zostać zauważeni, a reflektory samochodowe niebezpiecznie rozświetlały przestrzeń dookoła. Odetchnąć mogliśmy dopiero w momencie, w którym samochód oddalił się wystarczająco i zniknął z pola widzenia.
      -Justin, nie jestem przekonany, czy dobrze postępujemy - David mruknął ochryple, a jego dłonie minimalnie drżały.
      -Myślisz, że chcę to zrobić? Gdybym tylko mógł, spierdoliłbym stąd jak najprędzej. Dobrze jednak wiesz, że nie możemy. Czas zakończyć ten horror, zanim któryś z nas wyląduje w szpitalu z rozwaloną głową i krwiakiem w mózgu.
      Przekonując Davida tak naprawdę przekonywałem samego siebie. Bałem się cholernie tego, co razem zamierzaliśmy zrobić. Jednocześnie nie chciałem się wcofać, wiedząc, że to jedyne słuszne wyjście z opresji.
      -Zaczynamy, David - kiwnąłem głową w stronę kanistrów i ostatni raz klepnąłem przyjaciela w plecy. 
      Oboje chwyciliśmy w ręce po dwa dziesięciolitrowe, odkręcone baniaki i zaczęliśmy na oślep wylewać benzynę dookoła drewnianej chaty oraz przez otwarte okna do wnętrza, na podłogę, złożoną z surowego drewna, pokrytego paroma dywanami. Już teraz wyobrażałem sobie ogniste płomienie, unoszące się ponad domem, kiedy tylko wrzucimy do jego wnętrza parę podpalonych papierów. I na samo wyobrażenie moje usta układały się w uśmiechu.
      Chcieliśmy razem z Davidem spalić dom, do którego nasz, pożal się Boże pracodawca, zwykł przyjeżdżać na weekendy. Kiedy mieliśmy pewność, że wsiadł do samochodu i odjechał, a dom pozostał pusty, bez wyrzutów wylaliśmy całe czterdzieści litrów benzyny, zakupionej na pobliskiej stacji benzynowej.
      -Gotowy? - spojrzałem niepewnie na Davida, który jedynie skinął głową, wyciągając z kieszeni zapałki. 
      Oboje zapaliliśmy kilka zgniecionych w kulkę kartek papieru i, zachowując bezpieczną odległość, odrzuciliśmy je w stronę domu. Niewiele trzeba było, aby chata stanęła w płomieniach pod wpływem pierwszego wybuchu oparów benzyny. Stałem, jak zahipnotyzowany, wpatrując się w żółtopomarańczowe odcienie, tańczące na wietrze i rozprzestrzeniające się na dalsze pomieszczenia domu. I mógłbym uznać ten widok za piękny, gdyby nie nagły wstrząs, którego doznaliśmy oboje z Davidem.
      Z wnętrza domu doszedł nas bowiem cichy płacz. Dwie odmiany cichego, dziecięcego płaczu, który w jednej chwili był w stanie złamać nasze serca. Wtedy już nie z podziwem, a z prawdziwym przerażeniem utrzymywaliśmy wzrok wbity w otwarte okno na parterze i już bez złudzeń przyjęliśmy, że dom, wbrew naszym wcześniejszym przypuszczeniom nie był pusty. Chował wewnątrz dwie, maleńkie istoty, które z naszych rąk poniosły śmierć.




      -O mój Boże - Lily wyszeptała, a ja byłem pewien, że jej głos załamałby się, gdyby wypuściła go z ust odrobinę głośniej. - Nie wierzę. Nie wierzę w to, co zrobiliście - gwałtownie przenosiła wzrok ze mnie na Davida i z powrotem, a spod jej powiek wypłynęły stróżki łez, moczące gładkie, zarumienione policzki.
      -Jak się później okazało, wewnątrz domu spała dwójka jego małych dzieci. Chłopiec miał cztery latka, a dziewczynka zaledwie dwa. Oboje spłonęli żywcem - przerwałem, kiedy mój głos załamał się i ucichł do tego stopnia, że nawet ja nie byłem w stanie usłyszeć własnych słów. I mimo upływu czasu znów poczułem na policzku łzę. Wyrzuty sumienia nigdy nie pozwoliły mi odetchnąć, a ja doskonale wiedziałem, że zasłużyłem na to w pełni.
      -Jak mogliście być tak cholernie głupi? - Lily gwałtownie wstała z łóżka i, pochlipując cicho, zaczęła przechadzać się wzdłuż pokoju, od jednej ściany do drugiej.
      -Nie wiem. Nie wiem, jak mogliśmy to zrobić. Ale wiedz, że nie jest nam z tym łatwo. Chociaż minęło już tyle czasu, nadal śni mi się po nocach płacz tych dzieciaków. Nie mogę wyrzucić go z głowy - pociągnąłem nosem, aby zupełnie nie rozkleić się przed Lily i Davidem. Wiedziałem jednak, że jeszcze wiele łez wyleję, kończąc przywoływanie wspomnień. - Tyson, mężczyzna, u którego pracowaliśmy i jednocześnie ojciec tych dzieci, wpadł w szał. Postawił sobie za punkt honoru, aby zemścić się na nas. Porwał Selenę i naszego synka, Drew. Jego ludzie więzili ich w starej piwnicy. Jazzy natomiast wywieźli do burdelu w Las Vegas i zmuszali do prostytucji. Postrzelili Drew, który trafił do szpitala w stanie śpiączki. Lekarze nie dawali mu szans na to, aby wybudził się z niej. Natomiast Selenę - tu przerwałem, aby zaczerpnąć powietrza i otrzeć świeże łzy. - Bili ją, katowali, znęcali się nad nią i gwałcili. Aż w końcu, po wielu dniach cierpienia, zastrzelili ją na moich oczach. Trzymałem jej umierające ciało w ramionach, płakałem, kiedy słabym głosem żegnała się ze mną i prosiła, abym był szczęśliwy. Wiesz, jak się wtedy czułem? - wiedziałem, że długo nie wytrzymam i już po paru zdaniach cierpienia, jakie zadali Selenie, rozpłakałem się, jak małe dziecko. W tej chwili nie potrzebowałem jednak pocieszenia. Musiałem raz na dobre wyrzucić z siebie cały żal i całą złość do świata, do ludzi, do samego siebie. - Patrzyłem, jak moja żona, jak kobieta, którą kocham, umiera. Ja nie chciałem już dłużej żyć. Marzyłem, aby ten skurwysyn zastrzelił również mnie. On jednak doskonale wiedział, że zabijając ją, a mnie pozostawiając na świecie, skrzywdzi mnie dużo bardziej. Zabrał mi siostrę, syna i żonę. Zabrał mi wszystko, co liczyło się w moim życiu.
      -Justin wielokrotnie próbował odebrać sobie życie, aby dołączyć do Seleny. Przestał wierzyć, że kiedykolwiek odzyska siostrę. Nie wierzył również, że Drew wybudzi się ze śpiączki. Byłem przy nim, kiedy tylko mogłem, jednak to nie działało w żaden sposób. Wspólnie z jego rodzicami uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli trafi do specjalistycznej kliniki psychiatrycznej. Tylko tam, stosując wymyślne metody i silne leki antydepresyjne, byli w stanie mu pomóc. Był jednak jeden, jedyny szczegół, który trzymał Justina przy życiu. Jeden szczegół, który przed każdą próbą samobójczą kazał mu zastanowić się, czy aby na pewno postępuje słusznie. Tym jednym, jedynym szczegółem, byłaś ty.
      Lily przystanęła nagle i wbiła wzrok w brata, który nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy. Ja również nie mogłem jej odnaleźć. Oboje wpatrywaliśmy się w ciemnobrązowe panele i oboje szukaliśmy słów, jakimi moglibyśmy kontynuować opowieść.
      -Ja? Co ja mam z tym wspólnego? - spytała, nie kryjąc prawdziwego przerażenia. Zamiast rozumieć, zadawała sobie coraz więcej pytań, a ja w końcu zrozumiałem, że przyszedł właściwy moment, aby wyjawić Lily wszystko, od początku, po sam koniec.
       -Dosłownie minuty po śmierci Seleny, kiedy byłem najbardziej roztrzęsiony, David podszedł do mnie i spojrzał wzrokiem, jakiego wcześniej nie znałem. Wiedział, że nie jest do dobry moment na tego typu rozmowy, ale była to jego jedyna szansa. Wtedy opowiedział mi o tym, że ma chorą siostrę, która potrzebuje przeszczepu serca, aby móc normalnie żyć. Wiedział, że nie powinien, a mimo wszystko zadał pytanie, za które w tamtym momencie byłem w stanie go zabić. Zrozumiałem jednak, że zgadzając się, mam szansę uratować czyjeś życie - teraz tym bardziej żaden z nas nie odważyłby się podnieść wzroku. Nigdy nie bałem się czyjejś reakcji tak, jak w tym momencie.
      -O Boże, nie - wyszeptała Lily, a jej nogi, które gwałtownie odmówiły posłuszeństwa, posadziły ją na krańcu łóżka.
      -David poprosił mnie, abym pozwolił, by jego siostra otrzymała serce Seleny, które nigdy nie przestało bić. A ja się zgodziłem - wypuściłem z ust słowa na jednym tchu, a w moich uszach zabrzmiała cisza. Głucha cisza, odbijająca się echem po opustoszałej głowie.
      -Boże, nie wierzę w to - Lily ponownie wstała z łóżka i stanęła przed dużym lustrem. Odpięła dwa guziki koszuli, rozchyliła ubranie i przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze, jedną dłonią trzymając materiał, natomiast drugą przykładając do serca. - Czy to oznacza, że wewnątrz mnie bije serce twojej zmarłej żony?
      -Tak, Lily. Już dawno chciałem ci o tym powiedzieć, ale zwyczajnie nie wiedziałem, jak. Przepraszam, że okłamywałem cię przez tyle czasu - nadal bałem się spojrzeć jej w oczy, ale przemogłem się i zatrzymałem wzrok na dwóch ciemnych tęczówkach, pozbawionych jakiegokolwiek wyrazu. Mogłem niemal dostrzedz, jak krew z twarzy Lily odpływa, pozostawiając jedynie bladą poświatę. - Kiedy wyszedłem ze szpitala psychiatrycznego obiecałem sobie, że cię odnajdę, mimo że David kategorycznie mi tego zabronił. Odnalazłem twój adres, odnalazłem twoje dane, a także szkołę, do której chodziłaś. Prosto z Los Angeles przyjechałem pod podstawówkę, do której jeszcze wtedy uczęszczałaś. Nie wiedziałem jednak, ile masz lat. Byłem niemało zaskoczony, kiedy okazałaś się być czternastoletnią wówczas dziewczynką. Jednak kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy, od razu poczułem coś więcej. Oprócz świadomości, że bije w tobie serce Seleny, zwyczajnie mi się spodobałaś. Byłaś pierwszą dziewczyną, na którą zwróciłem uwagę od poznania Seleny. Przez lata liczyła się dla mnie tylko ona, dlatego doznałem szoku, kiedy zatrzymałem się na parkingu przed szkołą i ze zwyczajną przyjemnością obserwowałem, jak żegnałaś się z koleżankami i, trzymając w dłoni pasek od torby, ruszyłaś w stronę domu. Byłaś za młoda, abym mógł tak po prostu wysiąść, podejść do ciebie i zwyczajnie zagadać. Potrzebowałem innego sposobu, w jaki mógłbym zbliżyć się do ciebie. Tym sposobem okazała się naiwność twojej matki. Zacząłem spotykać się z Alison, narażając się jednocześnie na nienawiść ze strony Davida. Kiedy zaproponowała mi wspólne mieszkanie, niemal od razu się zgodziłem. Wiedziałem, że to pomoże mi być jak najbliżej ciebie. Od samego początku grałem przed tobą dupka, ponieważ sądziłem, że na takiego płytkiego faceta polecisz. Doskonale pamiętam, kiedy po raz pierwszy to ty natknęłaś się na mnie. Szłaś wtedy wąską uliczką o zmierzchu, a ja zaczepiłem cię, jak zwyczajny prostak. Sądziłem, że tak będzie mi łatwiej. Nie widziałem jeszcze wtedy anioła, ukrytego w tobie. Z początku dostrzegałem w tobie jedynie serce Seleny, lecz po sytuacji z Marco, którą swoją drogą sprowokowałem celowo, kiedy pierwszy raz kochaliśmy się ze sobą, poczułem coś zupełnie innego. Zrozumiałem, że ty jako jedyna możesz wyleczyć mnie z obsesji, którą miałem na punkcie Seleny. Chociaż mijałem się z prawdą wiele razy, nigdy nie oszukałem cię w jednej kwestii. Nigdy nie kłamałem, mówiąc, że cię kocham. To jedno od roku pozostaje prawdą. Nie liczy się już dla mnie jej serce, które bije w tobie. Teraz liczysz się tylko ty, jako zupełnie odrębna osoba. Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że kocham cię bardziej, ale na pewno nie mogę powiedzieć, że kocham cię mniej, Lily. Jesteś całym moim światem i przyrzekam, że zabiję się, kiedy postanowisz ode mnie odejść.
      W pomieszczeniu ponownie zapadła głucha cisza, przerywana jedynie oddechem Davida. Ja i Lily prawdopodobnie wstrzymaliśmy go na długie sekundy, wpatrzeni w odcień swoich tęczówek. Jej reakcja była teraz wszystkim, co mi pozostało. Miała pełne prawo mnie znienawidzić. Musiała jednak wiedzieć, że moje uczucia do niej od zawsze były prawdziwie szczere.
      -Justin, powiedz mi tylko jedno. Kochałbyś mnie, gdyby w mojej piersi biło moje własne, małe serduszko? - wyszeptała w końcu, a jej oczy pokryły się słoną wilgocią.
      -Kochałbym cię mimo wszystko, Lily. Kochałbym cię prawdziwie i szczerze, ponieważ jestem zakochany w tobie. W twoich oczach, w twoim uśmiechu, który budzi mnie rano, w twoim głosie, który potrafi wzbudzić u mnie najcudowniejsze dreszcze. W twoich słowach, które zawsze będą w stanie przynieść mi ukojenie. I przede wszystkim kocham miłość, jaką obdarzyłaś mnie, mimo że nigdy na nią nie zasłużyłem.
      Po raz pierwszy moje słowa były tak szczere i po raz pierwszy płynęły z najgłębiej skrywanego miejsca w sercu. Ale nie potrafiłem ująć swoich uczuć inaczej. Były zbyt silne i zbyt prawdziwe.
      Lily zareagowała natychmiast. Podeszła do mnie i mocno przytuliła, jednocześnie wybuchając płaczem, z twarzą wtuloną w moją koszulkę. Ja również zacząłem płakać, kryjąc łzy w jej gęstych włosach. David natomiast opuścił sypialnię i zostawił nas samych, czując, że potrzebujemy chwili wyłącznie dla siebie.
      Nie wiem, ile czasu trzymałem ją w ramionach i ile chwil uspokajałem zarówno siebie, jak i Lily, ale po raz pierwszy poczułem, że było warto przywołać wszystkie najokrutniejsze wspomnienia, aby móc z czystym sumieniem spojrzeć w oczy dziewczynie, która na nowo zawładnęła moim sercem i wyparła z niego nieszczęśliwą, pełną cierpienia miłość.
 
     
~*~

      Łooo, muszę przyznać, że ten rozdział podoba mi się najbardziej wśród wszystkich, które kiedykolwiek napisałam. Jestem z niego w pełni zadowolona. A Wam jak się podobał? Jakie macie odczucia po poznaniu wszystkich sekretów Justina? Zaskoczeni, czy może zawiedzeni? Czekam na Wasze opinie! <3
      Drugą sprawą jest natomiast fakt, że będę musiała teraz pogodzić pisanie ze szkołą i nauką, której wciąż przybywa, a także z dorywczą pracą, którą udało mi się złapać. Mimo to mam na razie bardzo dużo weny, którą chcę spożytkować jak najlepiej, dlatego postaram się równie często dodawać rozdziały na obu aktualnych blogach, a także na kolejnym, który rozpocznę niedługo :))
      ask.fm/Paulaaa962