wtorek, 17 marca 2015

Rozdział 46 - Last word...


      Lily's P.O.V

     
      Bardzo długo trzymałam roztrzęsionego Justina w ramionach. Jak nigdy potrzebował teraz bliskości i zwykłego wsparcia. Otworzenie się przede mną było dla niego równie trudne, co dla mnie pojęcie tego wszystkiego i zrozumienie. Cieżko było mi uwierzyć, że przez tyle czasu skrywał przede mną tak niebywale wiele tajemnic. Nie czułam jednak żadnej złości bądź żalu w stosunku do Justina. W głębi mnie tliło się tylko i wyłącznie współczucie.
      Czułam się bardzo dziwnie, kiedy Justin uniósł głowę, którą dotychczas opierał na moim ramieniu, i spojrzał na mnie załzawionymi, zaczerwienionymi i napuchniętymi oczami. Widziałam w nich prawdziwą i niezaprzeczalną miłość już niemal od roku, a mimo to dzisiejszego ranka zwątpiłam w jej szczerość. Wiadomość o bijącym we mnie sercu Seleny, jego zmarłej żony, było dla mnie prawdziwym ciosem. Równie wielki ból zadała mi śmierć dwójki małych dzieci, które zginęły z rąk najbliższych mi osób. Nigdy nie będę potrafiła pogodzić się z faktem, że przez ich nieodpowiedzialność tak małe istoty straciły życie.
      -Dziękuję, Lily. Po prostu dziękuję. Miałaś pełne prawo wstać i wyjść stąd, nie dopuszczając do siebie jakichkolwiek wyjaśnień, a ty mimo wszystko zostałaś - kciukiem przesunął po mojej kości policzkowej i zmył z niej pozpstałą łzę.
      -Zostałam, ponieważ kocham cię najbardziej na świecie, Justin. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę w stanie obdarzyć drugiego człowieka tak ogromnym uczuciem, zwłaszcza takiego dupka, jakiego grałeś na początku - wsunęłam palce prawej dłoni w zdrowe, brązowe włosy Justina i oparłam czoło o jego. - Dziękuję, że w końcu mi zaufałeś. Nie masz pojęcia, jak długo na to czekałam.
      -Zrobiłem to wszystko z miłości do ciebie. Im mniej wiedziałaś, tym bezpieczniejsza byłaś, Lily. Nie wiem, co od dwóch lat dzieje się z tym człowiekiem. Nie wiem również, czy odpuścił, czy wciąż jest rządny zemsty. A ja nie przeżyłbym, gdyby skrzywdził kolejną osobę, którą kocham.
      - Nie myśl w ten sposób, Justin. Najgorsze już za tobą. Teraz będzie tylko lepiej, obiecuję ci to - musnęłam obie jego przymknięte powieki, pod którymi w dalszym ciągu zbierały się łzy.
      -A jeśli nie. A jeśli dowiedział się o tobie, o Angel? Co jeśli zrobi wam krzywdę? Naprawdę mam dość samego siebie. Noszę na sercu ciężar śmierci tak wielu osób. Zarówno te dzieciaki, Selena, jak i twoja matka zginęły z mojej wyłącznej winy.
      -Justin, do cholery, przestań. Moja matka była chora. Nie masz prawa obwiniać się o jej śmierć. Równie dobrze ja mogłabym być za nią odpowiedzialna. W końcu, przystawiałam się do ciebie, zdradziłam ją. Przestań brać na siebie winę całego świata, bo nigdy nie dojdziesz do siebie i nigdy nie poczujesz się lepiej.
      Następne długie minuty spędziliśmy w zupełnej ciszy, przerywanej jedynie cichym tykaniem zegara ściennego. Przez cały czas gładziłam opuszkami palców dużą dłoń Justina, która przylegała do mojego kolana, i co jakiś czas zerkałam w jego wypełnione emocjami oczy, tępo wpatrzone w pluszowego misia Angel, upchniętego do jednej z szuflad.
      -Chcę iść do Drew. Poszłabyś ze mną, Lily? Sam chyba nie będę w stanie. Mam wyrzuty sumienia, że straciłem nadzieję i przestałem go odwiedzać - spojrzał na mnie z nadzieją, splatając palce z moimi.
      -Zrobię to z wielką chęcią, Justin. Chcę go lepiej poznać, zdawał mi się wspaniałym chłopcem i jednocześnie bardzo dojrzałym. Chcę, abyś prosto ze szpitala zabrał go do domu, aby nie musiał być dłużej samotny i opuszczony. Kiedy dowie się, jak wiele czasu spędził w śpiączce i jak wiele go ominęło, będzie jeszcze bardziej potrzebował twojego wsparcia i bliskości. Gdy tylko otworzył oczy, od razu pytał o ciebie, a dopiero później przejął się wszystkim dookoła.
      Po raz pierwszy od wielu godzin na usta Justina wpłynął delikatny, tłumiony pozostałościami łez, uśmiech. Wyglądał pięknie, kiedy oddalał od siebie smutek i przywracał szczęście. Był moją pierwszą i z pewnością jedyną miłością, którą napotkałam i którą chciałam napotkać w życiu. Dlatego tak bardzo zależało mi na choćby cieniu jego uśmiechu, dlatego tak bardzo o niego walczyłam. Jego uśmiech prowokował mój uśmiech i tym sposobem oboje byliśmy szczęśliwi.

      Justin's P.O.V

      Obejmowałem Lily ramieniem w pasie i przez cały czas przytulałem ją do swojego boku. Po raz pierwszy od dawna czyłem się prawdziwie szczęśliwy. Wyrzucając z serca długo skrywany sekret poczułem ogromną ulgę. Mogłem dzielić się radością z dziewczyną, którą szczerze pokochałem, i uważałem to, za niesamowity dar. Swoim uśmiechem, który nie kosztował mnie już wiele, pomagałem drugiemu człowiekowi.
      -Mi też jest lżej - zacząłem ni stąd, no zowąd, bawiąc się palcami prawej dłoni Lily, która dzięki swoim niewielkim rozmiarom doskonale wpasowywała się w moją. Nawet proporcje naszych ciał dawały nam jasno do zrozumienia, że natura stworzyła nas właśnie po to, abyśmy byli razem. Co więcej, dopiero teraz zwróciłem uwagę na tak istotny szczegół, jak rozmiar dłoni.
      Dłoń Seleny była odrobinę większa i nie dopasowywała się do mojej tak idealnie.
      -Co? - spytała nieprzytomnie Lily, która, myśląc o czymś zupełnie innym, nie zrozumiała moich słów.
      -Powiedziałem, że mi również jest lżej, odkąd opowiedziałem ci o wszystkim. Jesteś dzisiaj zupełnie nieprzytomna - zaśmiałem się i schowałem jej chłodną dłoń do obszernej kieszenie swojej bluzy.
      -Bardzo przepraszam, że przez twoje niewyjaśnione, nocne eskapady i twoją córkę, która po blady świt mruczała coś pod nosem, nie zmrużyłam oka nawet na moment - fuknęła, jednak przebłyski szczęścia w jej oczach zdradzały, że nie kryje do mnie żadnej urazy.
      Gdy dotarliśmy pod główne wejście do szpitala, prowadzące przez monstrualne schody, przystanąłem i zaczerpnąłem w płuca powietrza. Chociaż moja dusza skakała ze szczęścia i radowała się, że po dwóch latach odzyskałem osobę, którą kocham, ciało denerwowało się niemiłosiernie i dawało tego oznaki.
      -Justin, spokojnie, jestem przy tobie przez cały czas - słowa nie były w stanie mnie uspokoić, za to delikatne pocałunki, którymi obdarował linię mojej szczęki, zadziałały jak najcudowniejszy masaż rozluźniający dla duszy.
      -Gdybym był sam, bałbym się choćby zbliżyć do szpitala - odparłem, stawiając pierwsze kroki na schodach, na które Lily wciągnęła mnie niemal siłą.
      -Nie bądź tchórzem, Justin - jęknęła, wykrzywiając usta w grymasie. Nachyliłem się i musnąłem krótko jej wydęte, malinowe wargi. Nie potrafiłem się powstrzymać.
      Lily miała jednak rację. Nie mogłem być tchórzem, który boi się reakcji własnego syna. Chciałem zmienić własne życie, poczynając od odnalezienia odwagi. Bez niej nie ruszę na przód i wciąż pozostanę w tym samym miejscu.
      Tym razem pewnie chwyciłem dłoń Lily i ruszyłem przed siebie. Czułem narastającą we mnie ekscytację, gdy razem z szatynką czekaliśmy, aż winda, przywołana naciśnięciem odpowiedniego przycisku, zatrzyma aię na parterze. Aż w końcu, gdy metalowe drzwi rozsunęły się powoli, ukazując nasze lustrzane odbicie wewnątrz windy, wpadłem do środka, jakby popchnęła mnie ogromna, niewidzialna siła.
Zacząłem uderzać butem o podłogę w windzie, dopóki Lily nie szarpnęła lekko moim ramieniem i spojrzała na mnie wymownie.
      -Uspokój się - objęła dłońmi moją twarz i ustawiła ją na przeciw swojej.
      Zmierzyłem ją przelotnym spojrzeniem, a w moim oku pojawił się łobuzerski błysk. Liky była przepiękną i naprawdę seksowną dziewczyną, a już tak dawno nie trzymałem jej ciałka w ramionach. Brakowało mi tego. Zwyczajnie brakowało mi widoku jej nagich piersi i smukłych nóg, owiniętych wokół moich bioder. Opieka nad maleńką Angel, a także ostatni niepokój o ujawnienie wspomnień, odwlekało mnie od umacniania fizycznych więzi, pomiędzy mną, a Lily. Ona tego potrzebowała, a ja potrzebowałem bardziej. Cholera, zwyczajnie pragnąłem seksu.
      Położyłem swoje usta na jej, jednak w geście tym nie uwzględniłem delikatności i subtelności. Zwyczajnie zaatakowałem jej wargi z agresją, jednocześnie popychając jej drobną postać na ścianę windy. Nie pomyślałem nawet o bólu, który mogłem sprawić Lily, uderzając jej pleckami o lustro. Palce obu dłoni wbiłem w jej biodra, które w znacznej części byłem w stanie objąć. Całowałem ją niemal brutalnie, zupełnie inaczej, niż zazwyczaj, ale dzisiaj nie potrafiłem delikatnie przejechać językiem po jej dolnje wardze i poprosić o dostęp do środka. Po prostu wsunąłem język pomiędzy jej pełne wargi, rozpoczynając taniec pełen namiętności i pożądania. Ponadto, moje dłonie, które wymknęły się spoza kontroli, agresywnie rozpięły dwa pierwsze guziki koszuli Lily i przywarły do jej piersi, okrytych materiałem cienkiego, koronkowego stanika.
      Byłem w niebie.
      Uczucie błogości zostało jednak brutalnie przerwane, gdy winda wydała charakterystyczny dźwięk i zatrzymała się na ostatnim piętrze. Lily gwałtownie odepchnęła mnie od siebie, jednak nie zdążyła zapiąć koszuli, zanim drzwi rozsunęły się na boki. Nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł mieć złudzeń, co do naszej małej, miłosnej sesji w windzie. Moje włosy pozostawały w nieładzie, a szyja Lily ukazywała kilka malinek, które usilnie starała się zakryć pasmami włosów.
      Myślę, że najbezpieczniej dla naszej dwójki będzie, jeśli, wychodząc ze szpitala, wybierzemy schody zamiast windy, w której za bardzo dajemy ponieść się emocjom.
      -To było gorące - Lily wypuściła ze świstem powietrze, gdy chwyciłem mocno jej dłoń i pociągnąłem w stronę odpowiedniego korytarza.
      -Aż dostałem wypieków - zachichotałem, wskazując rumieńce na swoich policzkach. - Jesteś cudowna, skarbie - roztrzepałem jeszcze jej włosy, zanim ponownie zmieniłem się w poważnego człowieka, stojącego przed ważnym momentem w życiu.
      Przeszedłem bowiem przez próg korytarza, na którym niegdyś przesiadywałem długie godziny, na którego posadzkę wylałem wiele łez. Korytarz, na którym wierzyłem w cud, jak i również straciłem nadzieję, która podobno umiera ostatnia. U mnie umarła o wiele prędzej. Nie czekała do śmierci. Wygasła, kiedy tylko poczułem, że jestem na świecie zupełnie sam i nie mam nikogo, kto w gorszej chwili mógłby pogłaskać moją dłoń i pocieszyć najbardziej banalnymi i oklepanymi słowami.
      -Pan Bieber? - nagle usłyszałem cichy, spokojny, męski głos, dochodzący zza pleców. Z jednego z pomieszczeń po lewej stronie korytarza wyłonił się lekarz w średnim wieku, z lekko siwiejącymi włosami, ubrany w biały kitel, zapięty po ostatni guzik. Na jego nosie opierała się para okularów, zza których badał moją twarz, a między palcami obracał biały długopis, włączając go co jakiś czas i roznosząc po korytarzu charakterystyczny dźwięk. - Dawno tu pana nie widziałem.
Po paru kolejnych chwilach jego głos, a także wyraz twarzy złagodniał. Mężczyzna podszedł do mnie i wymienił krótki uścisk naszych dłoni. Wiele miesięcy temu to właśnie on podnosił mnie na duchu i kazał walczyć o zachowanie nadziei. Był przy tym niezwykle opanowany. Zawsze pragnąłem być taki, jak on i zamiast siedzieć pod ścianą, zalewając się łzami, uspokajać w myślach siebie i rozedrgane emocje.
      -Przestałem wierzyć i poddałem się, czego teraz ogromnie żałuję - spuściłem głowę i wbiłem wzrok w czubki butów. Czułem się z tym naprawdę źle. Zachowałem się w sposób egoistyczny. Moje słabości wygrały i przejęły nade mną kontrolę.
      -Mam dla pana niesamowite wieści. Pański syn dzisiejszego ranka wybudził się ze śpiączki - choć usłyszałem te słowa z ust Lily, powtórzone przez lekarza nabrały nowego znaczenia.
      -Wiem. Moja dziewczyna była przy nim, kiedy otworzył oczy - mimowolnie mocniej ścisnąłem dłoń Lily. Chciałem bez użycia słów podziękować jej, że jest tutaj ze mną i wspiera mnie samą obecnością. - Panie doktorze, w jakim stanie jest Drew? Jak on się czuję? Będę mógł go zobaczyć?
      -Myślę, że on potrzebuje teraz tego najbardziej. Zbadałem go, porozmawiałem chwilę. Nie wykazuje żadnych oznak zaników pamięci. Nie odczuł tych niemal dwóch lat, które spędził w śpiączce. Za to niesamowicie zatęsknił za panem. Powinien pan jak najprędzej pójść do niego. On tylko na to czeka. Czeka, aż w końcu będzie mógł zobaczyć swojego ojca.
      Jego słowa podziałały na mnie, jak kubeł zimnej wody. Musiałem być naprawdę ogromnym tchórzem, skoro nawet lekarz dawał mi jasno do zrozumienia, że nie świeciłem ojcowskim przykładem w ciągu ostatnich miesięcy. Z całego serca pragnąłem to naprawić. Wiedząc, że otacza mnie miłość Lily, nieodwołalna i niezaprzeczalna, mogłem w równym stopniu poświęcić uwagę synkowi, co jej i naszej córeczce. Musiałem wynagrodzić Drew dwa stracone lata.
      Odwróciłem się plecami do Lily i lekarza. Powoli ruszyłem w stronę ostatniej sali, znajdującej się na cichym, opustoszałym korytarzu. Już niemal dotykałem dłonią klamki, już niemal widziałem za szklanymi drzwiami uśmiechniętą twarz Drew. Nagle jednak zapomniałem o wszystkim, gdy poczułem, że nie ma przy mnie Lily, która popychała mnie ku dobrym uczynkom i która dała mi siłę, abym porządnie stawił czoła przeszłości i zmierzył się z nią również dzisiaj.
      -Bez ciebie nie idę, Lily - wyciągnąłem w jej kierunku otwartą dłoń. Pragnąłem, aby podeszła bliżej, aby ułożyła w niej swoją małą rączkę i aby znów odnalazła we mnie odwagę, która pomogłaby mi przekroczyć próg sali.
      -A ja nie zamierzam gdziekolwiek puszczać cię samego - podbiegła do mnie z taką płynnością, jakby zamiast smukłych, pięknych nóg używała skrzydeł.
      Ostatni raz musnąłem z pasją jej czoło, przykryte niesfornym kosmykiem włosów. Odpowiedziała na mój gest promiennym uśmiechem, który niemal natychmiast dodał mi pewności siebie i pozwolił ułożyć dłoń na klamce, nacisnąć ją, a na koniec pchnąć drzwi do wnętrza sali.
      Promienie słoneczne na ten jeden moment jakby przygasły, a nawet najmniejszy szmer został wyciszony i zagłuszony odgłosem mojego serca, uderzającego w piersi. Wypuściłem powietrze ze świstem z rozchylonych warg i zwilżyłem je językiem. Czułem, jak ten jeden moment wypełnie mnie od wewnątrz i dociera do każdej komórki. Każdy proces w moim ciele został nagle wstrzymany, gdy para karmelowych tęczówek uniosła się znad białej pościeli i zatrzymała na mnie.
      Wstrzymałem oddech na dobre kilkanaście sekund, podczas których czułem wzmożony uścisk dłoni Lily na swojej. Chciałem w jednej chwili zalać się łzami, a jednocześnie podskoczyć ze szczęścia. Odzyskanie osoby obdarzonej miłością, którą utraciliśmy przed laty, raduje serce jeszcze bardziej, niż pozyskanie nowej miłości. Dlatego przez długie chwile wpatrywałem się w pełne przejęcia oczy dziesięciolatka i ukradkiem uszczypnąłem się w udo, aby upewnić się, że nie jest to jedynie wytworem mojej wyobraźni.
      Nie śniłem.
      -Tata - wyszeptał Drew z przejęciem i niedowierzaniem. Nie pamiętałem nawet, jak brzmiał jego głos, lecz już po pierwszym słowie odżyły we mnie wszelkie wspomnienia, związane z synkiem.
      -Tak, maluchu - uśmiechnąłem się promiennie, gdy nogi same poprowadziły mnie do metalowego łóżka, ustawionego w jednym z kątów sali.
      Chociaż miałem go przed sobą, chociaż doskonale widziałem każdy szczegół jego dziecięcej buzi, nadal nie byłem pewien, czy nie dryfuję wśród zbłąkanych marzeń sennych. Jednak gdy usiadłem na białej pościeli, którą do pasa przykryty był Drew, a potem objąłem ramionami jego szczupłe ciało, w końcu pojąłem, że rzeczywiście znów mogłem go przytulić, rozczochrać jego gęste włosy i usłyszeć cichy głos chłopca.
      -Tęskniłem za tobą, tato. Lekarz powiedział mi, że leżałem w śpiączce przez dwa lata. To strasznie dużo. Jak myślisz, czy koledzy pamiętają jeszcze o mnie?
Nie mogłem powstrzymać cichego chichotu. Drew był jedną z najbardziej pozytywnych osób. W jego otoczeniu uśmiech nie schodził z moich ust. Miałem również nadzieję, że będzie nim zarażał mnie i Lily przez kolejne wiele lat.
      -Stary, oczywiście, że o tobie pamiętają. Wyjdziesz stąd, wrócisz do szkoły i na nowo każdego popołudnia będziesz grał z nimi w piłkę, a kiedy twoja siostra podrośnie, nauczysz ją grać.
      -Wtedy stworzymy prawdziwą drużynę. Ja i Angel przeciwko wam, chłopaki - Lily zawiesiła ramiona na mojej szyi od tyłu i oparła brodę na czubku mojej głowy. - Pokonamy was bez najmniejszego problemu.
      Widząc ogromne szczęście w oczach Drew, naprawdę chciałem wydać z siebie okrzyk radości. Wpatrywał się z uwielbieniem we mnie i w Lily, widział naszą miłość, mimo że był jeszcze małym gówniarzem. Ze śmiercią matki pogodził się dużo szybciej niż ja. W zasadzie, ja nigdy nie przyjąłem tego do wiadomości i nie zaakceptowałem. Momentami mój własny syn przerastał mnie inteligencją i dojrzałością.
      -W końcu jesteś szczęśliwy, tato - powiedział, kiedy musnąłem wargami policzek Lily i posadziłem ją na swoim lewym kolanie.
      -Masz rację, młody. W końcu jestem szczęśliwy. Mam Angel, mam Lily i przede wszystkim odzyskałem ciebie. Tylko czekam na moment, w którym będę mógł zabrać cię do domu. Zachowałem wszystkie twoje zabawki, co do jednej. Marzę o tym, aby w końcu wszystko wróciło do normy.
      -I wróci, zobaczycie - Lily wyciągnęła jedną rękę w stronę mojej głowy, a drugą w kierunku czupryny Drew. Obie fryzury, złożone niemal z tego samego odcienia włosów, roztrzepała w każdym możliwym kierunku, a na koniec obdarowała zarówno moje, jak i czoło Drew, długim pocałunkiem.
      Byłem szczęśliwy i miałem przy sobie wszystko, czego pragnąłem i do czego zawsze dążyłem w życiu. Dlaczego więc czułem, że po śmierci Seleny już nigdy nie powinienem być szczęśliwy?

      Nobody's P.O.V

      Czarnoskóry mężczyzna, ubrany w dopasowaną, skórzaną kurtkę, kroczył po jednej z bocznych, zaciemnionych uliczek, do której docierały nieliczne promienie słońca, wschodzącego ponad łunę miasta. Kroki stawiał pewne i szybkie, odbijające się echem wśród murów starych kamienic. Palce obu jego dłoni zwinięte były w pięści, a szczęka zaciśnięta. Każdy element jego wyglądu, a ponadto mimika twarzy wskazywała na jego bojowe nastawienie do otaczającego go świata.
      Chociaż minęło już tyle czasu, w jego uszach wciąż rozbrzmiewał płacz jego dwójki małych dzieci, które w panice starały się wydostać z płonących ścian starej, drewnianej chaty na skraju lasu. Na samo wspomnienie ognistych płomieni, pokrywających budynek, jego oczy napełniły się łzami, lecz jednocześnie jego serce znów zawołało rządzą zemsty.
      Pospiesznie przetarł dłonią załzawione oczy, aby nikt nie dostrzegł jego łez, które ewidentnie były oznaką słabości. Mężczyzna nie był jednak bezsilny. Stał się bezwzględny i nie zawahałby się przed najokropniejszą zbrodnią, aby przynieść ukojenie poranionemu sercu, po stracie dwóch najważniejszych w jego życiu istot.
      Przyspieszył i kolejne uliczki pokonał niemal biegiem, omijając pojedyncze promienie słoneczne, padające na brukową drogę. Zatrzymał się dopiero przed znajomymi drzwiami na tyłach jednej z kamienic, przed którymi stał rosły mężczyzna, mierzący surowym wzrokiem okolicę. I tak, jak każdego przed wejściem legitymował, tak na czarnoskórego jedynie spojrzał przelotnie i bez słowa wpuścił go do wnętrza kamienicy.
      -Dobrze, że jesteś, Tyson. Czekaliśmy na ciebie - w pierwszym korytarzu, wyłożonym czerwoną farbą i podświetlonym białymi smugami światła, stało dwóch mężczyzn, trzymających między środkowym palcem, a wskazującym, rozpalone i żarzące się przy końcach papierosy.
Wyglądali równie groźnie i niebezpiecznie, jednak ich pięści i szczęki nie były zaciśnięte, a z ich oczu nie biła tak wyraźna wrogość, jak z oczu Tysona. Ich życia nie dotknęła bowiem tak ogormna tragedia, jak czarnoskórego. Tylko człowiek, który stracił ukochane dzieci, mógł utożsamić się z jego cierpieniem.
      -O co chodzi? Dlaczego ściągacie mnie tutaj w środku nocy? - wyraźnie się niecierpliwił, lecz jednocześnie objęła go obawa.
      -Koło dwóch godzin temu przyszedł do nas facet. Mruknął, że potrzebuje młodej dupy na godzinę. Skierowałem go do Jazzy, a po wyznaczonym czasie zniknęli oboje.
      W jednej chwili Tyson wymierzył uderzenie pięścią w ścianę, odbijając kilka centymetrów kwadratowych jaskrawej farby. Chociaż piekły go rozcięte kostki, większy ból czuł w sercu. Nie mógł pogodzić się z faktem, że kiedy on nadal cierpiał, drugi człowiek rósł w siłę.
      -Jak wyglądał ten facet? - warknął głośno, zaciskając i rozluźniając pięści. Czuł, że nagromadziło się w nim zbyt dużo negatywnych odczuć i emocji. Chciał zachować pozory opanowanego, lecz w niektórych sytuacjach jego własne serce go przerastało.
      -Jasnobrązowe włosy z grzywką, postawioną do góry, czarne, opuszczone w kroku dresy, koło 1,80 wzrostu, dobrze zbudowany.
      Tyson czuł, jak przepełnia go coraz większa wściekłość. Obawiał się tego od samego początku, dlatego wchodził do budynku z tak ogromną niepewnością. Wiedział jednak, że wyrażanie złości w gestach nie przyniesie mu upragnionego ukojenia, którego poszukiwał przez ostatnie dwa lata, mszcząc się i zmieniając w bezwzględnego potwora.
      -Popamiętasz mnie, Bieber. Obiecuję ci to - wbijając tępy wzrok w czubek swojego buta, znów zalał swoje serce lodowatym powiewem, przysięgając sobie, że sprawi Justinowi ból tak ogromny, jaki on sprawił przed laty jemu.

~*~

      Końcówka rozdziału wskazuje na jakąś akcję pod koniec opowiadania, a tymczasem ja nie mam pojęcia, co nią będzie, tak więc czekają mnie dni pełne rozmyślań haha :)
      ask.fm/Paulaaa962
      Polecam! ---> http://secret17love.blogspot.com

18 komentarzy:

  1. Wspaniały :) Czekam na next ! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta część jak poszli do Drew: awwww, taki uśmiech cały czas, to było słodkie ♥ widać, że Justin bardzo kocha Lily i jak sam Drew powiedział, widać, że w końcu odnalazł szczęście :') Cieszę się, że już wszystko się ułożyło i nie mogę się doczekać aż jego synek wyjdzie ze szpitala i zaczną tworzyć tą prawdziwą rodzinę.
    Tylko ta końcówka taka grrrr...
    Hahah, mimo iż teraz nie masz pomysłu, to na pewno wymyślisz coś super jako końcową dramę, tylko proszę nie wykorzystu pomysłu Miki, który ci wysłała na asku xdd
    Rozdział świetny i czekam na nexta ;*
    Weny ♥
    believe-in-your-dreams-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowity. Kocham, jak piszesz. Czuje się jakbym czytała książkę, a to jest naprawdę rzadkość. Masz niesamowity styl pisania. Czytając to mam wrażenie, że dajesz z siebie, jak najwięcej, połowę siebie. Kochasz to co robisz, a twoje czytelniczki na tym korzystają. Rozdział cudowny. Czekam na next i weny życzę. Kocham ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. jeeej cudny <3 a to z Drew mmm :> tak słodko :3
    Ej, to ile jeszcze będzie rozdziałów, że ty nam tu już o końcu piszesz? hmm ?

    http://fighteverysecond-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialny rozdział. Drew wygląda na bardzo mądrego chłopca i jest bardzo silny. Po tym co się stało on dalej potrafi się uśmiechać. Cieszyłam się tym, że teraz Justin Lily Drew i Angel będą mogli żyć spokojnie i szczęśliwie, ale końcówka mnie przeraziła. Przeszli tak dużo, a dalej czyha na nich ktoś kto chce ich zniszczyć. Życzę weny i czekam na kolejny. Kocham cię xx

    OdpowiedzUsuń
  6. O jezujezujezujezu
    Świetny rozdział, odnoszę wrażenie,.że każdy kolejny jest lepszy od poprzedniego
    Nie mogę doczekać się rozwiniecia wątły, jak i samego zakonczenia, chociaż to mogłabyś na moje odwlekać w nieskończoność.

    Czekam na nn, a tymczasem zapraszam do siebie i proszę o jakiś. komentarz<3
    three-months.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. O taaak! Będzie akcja taka jaką lubię! Ale tak już z góry mówię... Angel, Drew i Lily mają być cali i zdrowi! Zrozumiano?! :D
    Buziaki :3

    OdpowiedzUsuń
  8. Lily i Justin są słodcy <3 a Drew? Uroczy i mądry chłopak. Cieszę się, że Justin wreszcie się jej "wyspowiadał", bo widać było, że ciąży mu to na sercu.
    A co do tego całego Tysona to... Angel, Drew, Lily i Justin mają być cali i zdrowi do jasnej cholery!
    school-loser-and-love-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetne! Ta końcówka.. Błagam tylko o jedno. Nie krzywdź Justina poprzez ciepienie Lily, Drew lub Angel.

    OdpowiedzUsuń
  10. Super, wchodze na bloga a tu taka niespodzianka. Rozdzial jak zwykle fajny.. oby ten murzyn nic nie zrobil Jazzy Angel Drew czy tez Justinowi.. do następnego

    OdpowiedzUsuń
  11. Ochh...Az mi sie przypomnialy czasy Dangera przez te koncowke... Naprawde wspanialy rozdzial, nie moge sie doczekac nn, mam nadzieje, ze szybko ci przyjdzie do glowy jakis genialny pomysl :D No innej opcji nie ma xd

    OdpowiedzUsuń
  12. Jejuuu cudownyy<3 tylko prosze niech bedzie szczesliwe zakonczenie :( czekam nn:*

    OdpowiedzUsuń
  13. Kocham kocham i jeszcze raz kocham :**
    Czekam na nexta :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Wierzę, że nie zawiedziesz, bo zawsze dobre pomysły masz <3 Tak więc czekam :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Jaaak zwykle rewelacja ! ;* czekam na kolejny ^ ^

    OdpowiedzUsuń
  16. Hej, nudzisz się? :) Jeśli tak to zapraszam Cię na Czat GG, gdzie miło i fajnie spędzisz czas. To proste! Dodaj ten numer gg:37841898 do kontaktów i w treści wiadomości wpisz "/join" i potem postępuj według wskazówki :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Hej rozdział prze cudowny. Cieszę się że w końcu powiedział jej prawde, ponieważ pomogło to im. Drew to cudowny dzieciak. Jest bardzo inteligentny. Inne dzieci były by pewnie złe na tate że znalazł sobie inną a on ucieszył się jego szczęściem. Scena jak razem rozmawiali taka śłodka. Końcówka mnie trochę martwi. Jednak mam nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. Rób dalej co chcesz tylko, żeby Justin, Lili, Drew i Angel byli cali. Czekam na następny. Do następnego <3<3<3

    OdpowiedzUsuń