poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 48 - Impossible...

      Lily's P.O.V

      Drzwi windy rozsunęły się z charakterystycznym dźwiękiem, wpuszczając mnie i Jazzy do swojego wnętrza. Obie trzymałyśmy w dłoniach kilka niewielkich reklamówek, chowających w środku obiekt pożądania mężczyzn. Chociaż do samego końca nie byłam przekonana, czy bielizna, wypatrzona przez Jazzy, nie była zbyt wyzywająca, dziewczyna praktycznie nie dała mi możliwości wyboru. Sam jej wzrok mówił mi, że jeśli nie kupię koronkowego skrawka materiału, będę miała do czynienia z jej gniewem.
      -Wiesz, Lily, jeśli chcesz, możemy z Davidem zająć się Angel dzisiaj wieczorem - szatynka poruszyła znacząco brwiami, odrzucając na plecy pasma długich, prostych włosów. - Myślę, że tobie i Justinowi dobrze zrobi odrobina prywatności i intymności.
      -A ja uważam, że za bardzo wnikasz w nasze życie seksualne - przewróciłam oczami, wysiadając z windy na odpowiednim piętrze.
      -Przecież wiesz, że chcę dla was jak najlepiej. Nie chcę, żebyście zakopali się w pieluchach i pampersach.
      -Ale my tego chcemy. Zostaliśmy rodzicami i pragniemy spełniać się w tej ważnej dla nas roli.
      -Momentami zastanawiam się, czy stoi przede mną niespełna szesnastolatka, czy kobitka pod czterdziestkę. Rozluźnij się trochę, póki jesteś jeszcze młoda. Dziecko nie powinno przeszkadzać wam w korzystaniu z życia, Lily.
      Doceniałam to, że Jazzy w pewnym sensie troszczyła się o nasz związek z Justinem i wszelkimi sposobami chciała nam pomóc. Momentami jednak wnikała za bardzo w nasze prywatne sprawy, które powinny pozostać jedynie między nami. Nie byłam spięta i sztywna, ale źle się czułam, kiedy Jazzy wypytywała mnie o nasze relacje w łóżku. Bielizna, na którą mnie namówiła, również nie była w moim guście i szczerze wątpiłam, że kiedykolwiek odważę się pokazać w niej Justinowi.
      Jazzy i Justin różnili się znacznie charakterem. Justin był człowiekiem na ogół spokojnym. Zdawał mi się również omijać wszelkiego rodzaju imprezy i życie z dnia na dzień. Snuł plany na przyszłość i postępował rozważnie. Jazzy natomiast nie dbała o jutrzejszy dzień i podchodziła do życia w bardzo lekki i bezproblemowy sposób. Jednak pomimo różnic nawet ślepy zauważyłby w nich silne pokrewieństwo. Więzy pomiędzy mną, a Davidem, nigdy nie były i nie będą tak silne.
      Nagle, kiedy ciężkie, metalowe drzwi windy rozsunęły się na boki, ukazując korytarz, wyłożony ciemnym, lekko przybrudzonym dywanem, do moich uszu doszły odgłosy kłótni i głośnej wymiany zdań. Spojrzałam ukradkiem na Jazzy, stojącą krok za mną. Była równie zaskoczona co zaniepokojona. Ona także powędrowała wzrokiem na drzwi od naszego mieszkania, lekko uchylone, niosące za sobą krzyki i przekleństwa.
      Pierwszy szok opadł po paru długich sekundach, a wtedy puściłam się biegiem w kierunku wejścia. W przedpokoju rzuciłam na podłogę niewielkie reklamówki. Bielizna wysunęła się częściowo z torebki, lecz nawet nie zwróciłam uwagi na jaskrawą koronkę, przyciągającą wzrok. Zaabsorbowana byłam natomiast Justinem, stojącym po środku salonu. Był roztrzęsiony, a w dół jego policzków spływały słone łzy. Drżały jego dłonie i drżał również głos, którym wypowiadał pojedyncze, coraz cichsze słowa do Davida. Aż w końcu, wyczerpany staraniami, opadł na kolana na miękki dywan przed kanapą i wybuchnął głośnym, szczerym, raniącym serce płaczem.
      -Boże, Justin - wyszeptałam, drżąc na całym ciele.
Nie mogłam pozwolić, aby w takim momencie pozostała pomiędzy nami choćby najmniejsza odległość i przestrzeć. Już po chwili klęczałam przy nim, obejmując jego szyję ramionami, a zalaną łzami twarz wtulając w swoje ramię, na którym wsparł ciężkie czoło.
      -Justin, powiedz mi, co się stało? - dopytywałam, lecz mężczyzna był zbyt rozedrgany i roztrzęsiony, aby przyswoić choćby jedno z moich słów. Do tej pory zdołał jedynie wyczuć moją obecność, która dodawała mu wewnętrznego wsparcia.
      -Angel - wyszeptał i ponownie zalał się wodospadem łez. Ja jednak nie potrzebowałam słyszeć od niego ani słowa więcej. Imię naszej córeczki, wypowiedziane przez drżące wargi Justina, dorosłego mężczyzny, który rzadko okazywał jakiekolwiek emocje, teraz tak bardzo zrozpaczonego, wystarczyło, aby zasiać we mnie ogromny niepokój i obawę.
      -Justin, gdzie jest Angel? - potrząsnęłam jego ramieniem. Na moment przestałam przejmować się stanem, w jakim się znajdował. Chciałam jedynie wiedzieć, co było przyczyną jego smutku i bezsilności. Chciałam wiedzieć, dlaczego, jeśli rzeczywiście doszło do tragedii, siedzi tutaj, w naszym mieszkaniu, tonąc w morzu łez. - Justin, gdzie ona jest? - chociaż tego nie chciałam, mój głos podniósł się o półtonu, wydobywając się z moich ust niemal krzykiem.
      -Lily, przepraszam. Próbowałem cokolwiek zrobić, ale było już za późno - po raz pierwszy od czasu mojego powrotu do mieszkania Justin spojrzał na mnie wielkimi, załzawionymi oczami, których kolor stał się bardziej szarawy i bez wyrazu.
      -Powiedz mi, gdzie ona jest, słyszysz? Gdzie jest moja córeczka? - mimowolnie zacisnęłam niewielką pięść na materiale jego bluzy i ponownie szarpnęłam ramieniem szatyna. Tak, jak jeszcze przed minutą zatliła się we mnie obawa i niepokój, tak teraz byłam przerażona, a jednocześnie przemawiała przeze mnie wściekłość, która dawała mi siłę i zatrzymywała łzy pod powiekami.
      -Porwali ją. Porwali ją jego ludzie. Było ich czterech, na głowach mieli kominiarki. Zanim spostrzegłem się, że są blisko nas, trzymali już Angel w rękach, a nas obezwładnili. Lily, naprawdę nie mogłem nic zrobić, przepraszam - nie przeżyłabym kolejnego wybuchu rozpaczy ze strony Justina, dlatego zanim świeże łzy spłynęły po jego gładkiej skórze, wtuliłam twarz mężczyzny w swoją klatkę piersiową, a wargami zaczęłam całować czubek jego głowy, przyzdobiony gęstymi, brązowymi kosmykami.
     -Przestań płakać, Justin. Przestań. To nam w niczym nie pomoże - czułam, jak z każdym jego pociągnięciem nosa, ja sama zaczynałam się łamać. W rzeczywistości byłam na skraju wytrzymaniu. Moje emocje mogły dać upóst w każdej chwili, w każdej dopuszczalnej formie. Dlatego tak bardzo zależało mi na tym, aby uspokoić Justina, ponieważ jednocześnie uspokajałam samą siebie.
      -To moja, pieprzona wina. Gdyby nie ja, Angel byłaby cała, zdrowa i bezpieczna - Justin znów wybuchł. Ja natomiast czułam, jak stróżki jego słonych łez zaczynają powoli przenikać przez materiał mojej bluzki.
      -Przestań tak mówić. Gdyby nie ty, Angel w ogóle nie byłoby na tym świecie. Jesteśmy jej rodzicami i teraz naszych cholernym obowiązkiem jest ją odnaleźć, rozumiesz mnie? - obejmując jego twarz obiema dłońmi znów zagłębiłam się w odcień hipnotyzujących tęczówek. - Spytałam, czy mnie rozumiesz?
      -Lily, ja nie wiem, gdzie ona jest - wymamrotał, jednak moje słowa wziął sobie głęboko do serca. Przestał płakać, a mokre policzki dokładnie otarł rękawem bluzy. - To wszystko działo się tak szybko. Nie mam pojęcia, gdzie ją zabrali. Nic nie wiem. Jestem kompletnie bezsilny, podczas kiedy oni mają moją małą córeczkę - gdybym nie była tak blisko niego, ponownie zacząłby płakać, jednak silny uścisk moich ramion wokół jego szyi pomógł mu przezwyciężyć chwilowe załamanie.
      Nie dawałam tego po sobie poznać, ale byłam równie bezsilna, co Justin. Tak samo, jak on, miałam ochotę zakryć twarz dłońmi i uciec w krainę łez, w której panował bezkresny smutek i rozpacz. Kiedy wszystko zaczęło powoli układać się w pełną, idealną całość, a nasze życie nabierało nowych, żywych kolorów, jeden moment mógł zaprzepaścić wszystkie piękne chwile, które razem z Justinem pragnęliśmy wspominać. Czując swój smutek, odczuwałam dodatkowo smutek Justina, który silnym uściskiem przenosił do mojego serca. Nie potrafiłam jednak odepchnąć go i, jak egoistka, skupić na własnych emocjach. Justin potrzebował teraz mojego wsparcia, a ja, pomimo własnej rozpaczy, rozprzestrzeniającej się pomiędzy każdą komórkę mojego ciała, musiałam odnaleźć w sobie współczucie i okazać mu przyjacielską, pomocną dłoń. I chociaż było mi bardzo ciężko podnosić go na duchu, kiedy sama znalazłam się w potrzasku, wiedziałam, że tylko razem, wspierając sie nawzajem, mieliśmy szansę odzyskać spokój i szczęście.
      Kiedy Justin zaczął uspokajać się w moich ramionach, oboje usłyszeliśmy cichy dźwięk, jaki wydał jego telefon, informując o nowej wiadomości, dostarczonej na skrzynkę odbiorczą. Justin zignorował wiadomość, jednak moja intuicja nakazała mi wsunąć dłoń do kieszeni jego luźnych dresów i wyciągnąć czarną, dotykową komórkę, idealnie mieszczącą się w dłoni. Miałam dziwne, niezrozumiałe przeczucie, że jeden sms może nam pomóć, może zatlić w nas nadzieję, której ubywało z każdą chwilą. I mimo że zupełnie nie wiedziałam, czego spodziewać się po niepdczytanej wiadomości, sam jej dźwięk umocnił we mnie wiarę.
      Zanim zdążyłam jednak odblokować ekran i skupić się na kilku słowach, zapisanych małą czcionką, Justin wyrwał telefon z mojej dłoni i sam przejechał kciukiem po niezarysowanej szybce. Obserwując jego skupioną twarz i zaciśniętą linię szczęki, przestałam słyszeć jego przyspieszony oddech, który wstrzymał na parę sekund, podczas których jego wzrok wędrował od lewej krawędzi komórki, do prawej, skąd cofał się i z powrotem odczytywał linijkę tekstu. Z każdym ruchem jego skupionych oczu, każdy mięsień w jego ciele stawał się bardziej napięty. Lewą dłoń, którą przez cały czas obejmowałam, zacisnął tak mocno, że kostki straciły swój naturalny kolor i pokryły się odcieniem znacznie bledszym. Dodatkowo miałam wrażenie, jakby jego twarz nie tyle straciła kolor i blask, ale znacznie poszarzała i przestała odbierać obieg krwi.
      -Justin, co się stało? - szarpnęłam jego ramieniem, po raz trzeci w ciągu ostatnich pięciu minut. - To od niego? Od faceta, który porwał Lily? - dopytywałam, chcąc znać każdy szczegół. W tej chwili, chociaż na odległość, walczyliśmy o życie naszej córeczki. Wiedziałam już, co czuli zdeaperowani rodzice, pragnący jedynie bezpieczeństwa własnego dziecka. Byłabym w stanie oddać i poświęcić wszystko, całe swoje dotychczasowe życie, aby mieć pewność, że Angel nie spadł włos z maleńkiej główki. Największym ciosem była dla mnie jednak myśl, że Justin przechodzi przez podobną sytuację już drugi raz. Uwierzcie, nie życzyłabym tego nawet najgorszemu wrogowi, zapisanemu głęboko w moim sercu.
      -Tak - wyszeptał w końcu, lecz tym razem wyraźnie widziałam, że nie zamierzał znów płakać. Był teraz twardszy, niż kiedykolwiek. I w sensie psychicznym, i również fizycznie jego mięśnie stały się nienaturalnie napięte. Przez moment zaczęłam się o niego bać, zwłaszcza w momencie, w którym mój wzrok napotkał jego. Nigdy nie widziałam człowieka tak silnie pragnącego zemsty.
      -Co masz zamiar zrobić? - jęknęłam z lękiem w głosie, kiedy Justin gwałtownie podniósł się z podłogi. Nie było w nim śladu rozpaczy czy żalu. Z chwili na chwilę stał się zupełnie innym człowiekiem, zdederminowanym, może nawet zdesperowanym, żądnym wyrównania rachunków.
Bałam się. Bałam się jego spojrzenia, bałam się zwiniętych w pięści palców, bałam się przyspieszonego, nierównego oddechu i bałam zaciśniętej szczęki. Bałam się każdego gestu, przemawiającego przez Justina.
      -Zapierdolę skurwysyna - warknął głośno, gwałtownie strącając moją dłoń ze swojej.
Teraz bałam się go jeszcze bardziej. Nade wszystko doszedł lęk przed jego głosem, okrutnie, nieludzko wręcz zimnym i pozbawionym emocji.
      -Justin, uspokój się. Nie rób nic pod wpływem chwili. Będziesz tego żałował - starałam się złapać jego umięśnione ramię i powstrzymać przed niewłaściwym krokiem, lecz mężczyzna przewyższał mnie siłą i jednym ruchem wyrwał rękę z objęcia moich dłoni.
      -Ostatnim razem, kiedy siedziałem z założonymi rękoma, czekając na cud, straciłem żonę. Nie zamierzam kolejny raz dopuścić do śmierci osoby, którą kocham - mimo wszystko poczułam minimalne ukłucie wewnątrz serca, kiedy głos Justin złagodniał na wspomnienie Seleny. Nie czułam zazdrości, broń Boże. Po prostu istniało we mnie przekonanie, uporczywie odbijające się po zakamarkach duszy, że nigdy nie będę dla Justina w równym stopniu ważna, co ona.
      Zrezygnowałam z jakichkolwiek prób powstrzymania go. Zrozumiałam, że moja siła i moje słowa są niczym przy wzburzeniu Justina. Wpadł w szał, z którego wydobyć mogłaby go jedynie Angel, bezpiecznie spoczywająca w jego ramionach.
      -Jak masz zamiar ich odnaleźć? - spytałam cicho, pocierając dłonią zziębnięte ramię, odkryte spod krótkiego rękawa bluzki.
      -Namierzę ich przez lokalizację miejsca, z którego wysłali sms'a. Tym razem nie odpuszczę, dopóki nie zakopię ich pierdolonych głów dwa metry pod ziemią.
      Byłam tak przerażona, jak jeszcze nigdy. Miałam wrażenie, jakby stał przede mną obcy człowiek, którego nie znałam, zamiast mężczyzny, którego darzyłam miłością od roku. Nie był już moim Justinem. Stał się potworem, pragnącym zemsty. Nie mogłam mu się jednak dziwić. Stracił wystarczająco wiele bliskich mu osób. Nadszedł moment, w którym jego serce naprawdę pękło i nie wytrzymało ciężaru, zarzucanego na ramiona Justina przez ostatnie lata. Modliłam się tylko, aby zemstą nie wyrządził krzywdy samemu sobie.
      Justin położył na szklanym stoliku czarnego laptopa. Otworzył go z impetem i równie gwałtownie włączył zasilanie. Nie odważyłam się kolejny raz odezwać. Mimo że bardzo chciałam przerwać ciszę, za każdym razem, kiedy otwierałam usta, po chwili ponownie zamykałam je, uświadamiając sobie, że nadal pozostawałam w zbyt głębokim szoku, aby zdać się na choćby ciche jęknięcie. Bardzo chciałam dołączyć do Justina i działać razem z nim, zamiast siedzieć obok niego na kanapie, wystukując stopą rytm o podłoże. Przez narastającą ciszę, przerywaną jedynie tym jednym, irytującym odgłosem, Justin w pewnym momencie położył ciężką dłoń na moim kolanie i powstrzymał mnie od dalszego wyrażania poddenerwowania w gestach. Musiałam więc siedzieć w całkowitym milczeniu. Doszło nawet do momentu, w którym bałam się zaczerpnąć oddech, w obawie, że zrobię to zbyt głośno.
      -Znalazłem gnoja - warknął, przerywając grobową ciszę, panującą w salonie.
Gwałtownie zatrzasnął laptopa, który wydał donośny trzask. Drgnęłam pod wpływem niepokojącego dźwięku, natomiast kiedy Justin wstał z kanapy, ogarnął mnie chłodny, niezrozumiały powiew, bijący od Justina. Z każdą chwilą bałam się go coraz bardziej. Z każdą chwilą, pod wpływem wszystkich negatywnych przeżyć, zmieniał się w zupełnie innego, bezwzględnego człowieka.
      -Idę z tobą, Justin - wyjąkałam cicho i niepewnie, słabym, drżącym głosem.
Ponownie złapałam jego ramię, tym razem dużo mocniej, obiema dłońmi, aby mieć pewność, że Justin nie odtrąci mnie tak szybko, jak poprzednio. Pod wpływem mojego dotyku jego mięśnie zacisnęły się jeszcze silniej i mimo że kilka razy pogładziłam go spokojnie i delikatnie, on nie rozluźnił się, tylko zamarł i przez parę chwil nie dawał żadnych oznak życia. Nie oddychał, nie mrugał, nie poruszał się. Być może nawet jego serce zaprzestało bicia.
      -Nie zamierzam cię stracić, Lily - o dziwo, jego głos, w przeciwieństwie do mowy ciała, był nad zwyczaj łagodny i spokojny, lecz jednocześnie przepełniony bólem. Bólem tak silnym, że przekazywany jedynie w kilku słowach, potrafił mnie sparaliżować. - Zostajesz tutaj i nawet nie próbuj się ze mną kłócić.
      -To nie było pytanie, Justin - pewnym krokiem ruszyłam do przedpokoju, a gdy moja dłoń spoczęła na metalowej, lekko wytartej klamce, obejrzałam się przez ramię na jego skamieniałą postać. - Nie zamierzam siedzieć z założonymi rękoma, kiedy mojej córeczce może dziać się krzywda.
      Tym razem we mnie rozbudził się bojowy nastrój. Przestałam myśleć, chcąc jedynie działać. Szybko zrozumiałam, że w tym wypadku na nic zda się zdrowy rozsądek. Jedynie czyny, czasem bezwzględne i bezlitosne, były w stanie przywrócić równomierny bieg życia.
      Stawiając szybkie kroki po wąskim korytarzu, dotarłam do windy w momencie, w której jej drzwi zaczęły się zamykać. Zatrzymałam je prawą stopą, wsuniętą pomiędzy grube, metalowe płachty. Zanim wewnątrz windy zdążyłam nacisnąć przycisk parteru, dołączył do mnie Justin i David, oboje z determinacją, wypisaną na twarzach.
      -Jeśli coś ci się stanie, Lily, zabiję się. Obiecuję ci to.
      -Przestań tak mówić. Nienawidzę, kiedy to robisz - chwyciłam obiema dłońmi jego bluzę i stanęłam na palcach, aby przybliżyć swoją twarz do jego, w tej chwili niesamowicie poważnej i skupionej. - Kocham cię i wiem, że ty kochasz mnie, więc przestań zachowywać się tak, jakbym cię nie obchodziła - było mi ciężko wypowiedzieć każde z pojedynczych słów, ale przemogłam się, aby uświadomić Justinowi, co czuję. - Teraz najważniejsza jest Angel. Nie możemy się kłócić, kiedy jej może dziać się krzywda.
      -Wiem, aniołku, przepraszam - szybko zrozumiał, że chłodem, bijącym z jego serca, ranił mnie. Dlatego teraz objął mnie silnie jednym ramieniem i złożył delikatny pocałunek na moim bladym czole. Przytrzymał usta przy mojej skórze odrobinę dłużej, aby wyraźnie przelać w to krótkie muśnięcie jak najwięcej emocji. A mi wystarczył jeden dotyk, aby poczuć odprężenie, pomimo napiętej sytuacji.
      -Musisz mi obiecać, Lily, że nie zrobisz nic ryzykownego. Obiecaj mi, że nie narazisz się na niepotrzebne niebezpieczeństwo.
      -Zrobię wszystko, aby uratować naszą córeczkę, nie dbając, czy narażę się tym na niebezpieczeństwo. Jej życie jest dla mnie najważniejsze, Justin. Dobrze o tym wiesz. Nie możesz oczekiwać ode mnie, że będę stała i przyglądała się, jak krzywdzą moją córkę - po raz pierwszy poczułam w sobie prawdziwy, matczyny instynkt, który kazał mi postawić bezpieczeństwo Angel ponad wszystko inne.
      -Nigdy z tobą nie wygram - Justin mruknął ochryple pod nosem, przytrzymując mi drzwi wyjściowe, przez które przeszłam bardzo szybkim krokiem, tempem zbliżonym do biegu.
      -Na pewno nie w takiej sytuacji.
      Sportowy samochód Justina mignął jasnym światłem, padającym z reflektorów, kiedy mężczyzna nacisnął przycisk na automatycznym pilocie. Pospiesznie chwyciłam klamkę, szrpnęłam nią z impetem i zajęłam miejsce na fotelu pasażera. Każda sekunda zdawała się nie mieć końca, gdyż każda oddalała mnie od Angel. Nawet korony drzew w pobliskim parku poruszały się w spowolnionym tempie. Jakby każde zjawisko w przyrodzie pragnęło zadziałać dziś na moją niekorzyść.
      Podczas drogi Justin wielokrotnie próbował odezwać się do mnie, wypowiedzieć choć jedno słowo i załagodzić napiętą atmosferę pomiędzy nami. Ja jednak, kiedy tylko widziałam, że uchyla usta, odwracałam wzrok w stronę bocznej szyby, udając, że pochłonęło mnie piękno krajobrazu. Nie chciałam rozmawiać z nikim. Chciałam jedynie mieć przy sobie dziecko, które nosiłam pod sercem ponad osiem długich miesięcy, które w trudach i bólach urodziłam oraz ktore pokochałam bardziej, niż ludzka wyobraźnia może pojąć.
      Nie czułam nawet, kiedy moje powieki zaczęły powoli opadać. Byłam przytłoczona ciężarem braku snu, a także ciągłego niepokoju. Potrzebowałam odpoczynku, jak nigdy dotychczas. Ożywiłam się jednak natychmiast, kiedy samochód zaczął zwalniać, a silnik wydawał coraz  spokojniejsze i cichsze dźwięki. Zewsząd otoczyła nas dzielnica starych kamienic i wąskich, ciemnych uliczek, będących symbolem mrocznych horrorów.
      -To tutaj? - spytałam Justina, który zdawał się być zaskoczony dźwiękiem mojego głosu.
      -Ostatnia kamienica po lewej stronie drogi - odparł chłodno, skupiając całą swoją uwagę na przedniej szybie, przybrudzonej paroma niewielkimi plamami błota i smugami, dokładnie widocznymi w blasku słońca.
      Nie pytałam już o nic więcej. W zasadzie, nawet gdybym chciała pozyskać od Justina jakiekolwiek dodatkowe informacje, nie chciałam z nim dłużej rozmawiać. Tonem głosu raniliśmy się wzajemnie i chyba oboje woleliśmy przemilczeć ten trudny dla nas okres.
      W tym samym momencie szarpnęliśmy klamką drzwi samochodowych i również w tym samym momencie wysiedliśmy z niego. Oboje, ramię w ramię ruszyliśmy w stronę wejścia do ciemnej, obskurnej kamienicy, jak obcy ludzie, którzy nie są w stanie zdać się nawet na jedno ciepłe spojrzenie. Justin jednak zaskoczył mnie ogromnie, kiedy wyciągnął prawą dłoń z kieszeni bluzy i chwycił nią moją. Wystarczył jeden zwykły gest, abym znów poczuła do niego ogrom niebywałych uczuć.
      Po schodach wbiegliśmy, zatrzymując się przed drewnianymi drzwiami na trzecim piętrze. Chociaż Justin kazał mi czekać, ja nacisnęłam na klamkę i otworzyłam drzwi na całą szerokość. Jednakże, kiedy tylko zobaczyłam zarys postaci, stojącej parę metrów dalej, jego charakterystyczną sylwetkę oraz tatuaż na karku, poczułam, jak coś we mnie pęka, a ja sama znów staję się mała dziewczynką, potrzebującą nieustannej opieki i troski.
      -Tak bardzo za tobą tęskniłam, Tyson.

~*~

      No cóż, rozdziału pozwolę sobie nie skomentować :D
      Za to powiem Wam, że zaczęłam powoli poznawać sposób wykonywania szablonów i nagłówków na bloggera, wykonałam już jeden i powoli mam zamiar tworzyć na większość swoich blogów. Tutaj możecie podejrzeć moją pierwszą pracę (the-other-side-jb.blogspot.com) <3
      ask.fm/Paulaaa962

17 komentarzy:

  1. o boże, najlpeszy ... boski, cudowny <3
    kocham to <3

    OdpowiedzUsuń
  2. O co znowuu chodzi? Nie rozumiem już...to ostatnie powiedziała Lily? Rozdział powala! Do następnego ✌

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie no, nie wyrabiam! Najbardziej ciekawi mnie oczywiście skąd Lily zna Tysona :) Siuper rozdział ;*
    Zapraszam do mnie: boyfriend-jb-jbff.blogspot.com ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Ona go zna?! Co do chuja?! WTF?!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kończyc w takim momencie ! chcesz nas wykończyć czy co ?
    ciekawe skąd ona go zna ;O
    xx

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja wale Dlaczego teraz kończysz ??
    Boski rozdział, czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kończyć w takim momencie?! Skąd ona go zna? Może to jej nie wiem brat, kuzyn, przyjaciel, siostra(?)! 😂 :D no nie wiem ugh! Strasznie mi przykro, bo wiem, że opowiadanie zbilża się do końca :c
    Rozdział jest jak zwykle wspaniały i jestem pod wrażeniem tego jak precyzyjnie opisujesz każdą emocję.
    Czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
  8. o maj gasz! kto to dla niej jest ?! zastanawiałam się, czy jakoś nie namieszasz, ale tego się nie spodziewałam ?! <33333 też uczę się robić szblony :> ale proponuję zrobić tak, żeby ten obrazek był jako nagłówek, bo kiedy się przewija tekst to ciężko jest czytać, bo prześwituje :P ale grafika piękna <3

    OdpowiedzUsuń
  9. O nie wierzę skąd ona zna Tysona?! Czy to w ogóle możliwe?! JAK, ja się pytam J A K
    ugh, mam nadzieję, że Angel wyjdzie z tego cało i nikomu nie stanie się krzywda:/

    Aaaa, czekam na nn z niecierpliwością
    Zapraszam do siebie:
    three-months.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział genialny, ale jak mogłaś zakończyć w takim momencie. Błagam dodaj jak najszybciej kolejny rozdział, bo mam wrażenie że nie wytrzymam psychicznie. Weny życzę. ♥

    OdpowiedzUsuń
  11. Oby sie przez to nie rpzstala z justinem!:-( roDzial swoetny, czekam nn, buzi:**

    OdpowiedzUsuń
  12. Kurde ile emocji w tym rozdziale było ;o
    Ale końcówka mnie bardzo zszkokowała aż nie wiem co napisać. Ale zawsze musisz przerwać w takim momencie i jak ja mam teraz spać spokojnie ?

    OdpowiedzUsuń
  13. Omg, rozdział taki emocjonalny... ;o
    Wiadomo jak to u Pauli, akcja do ostatniego rozdziału :p <3
    Ale, eyy, no jak mogłaś zakończyć w takim momencie :/ uduszę cię kiedyś za to, że tak robisz xdd
    Ciekawe skąd ona zna Tysona. I w ogóle jak to teraz będzie, Lily i Tyson się znają i najwyraźniej bardzo lubią, a Justin i Tyson się nienawidzą ;o
    Mam nadzieję, że skoro lubią się z Lily, to on im odda ich córeczkę, bez większego zamieszania, ale jak to u ciebie nigdy nic nie wiadomo, więc może jednak jeszcze coś się wydarzy ;*
    Przepraszam, że ta wypowiedź taka chaotyczna, mam nadzieję, że się nie pogubisz w tym co napisałam xdd
    Czekam na następny i na wyjaśnienie tej sytuacji <3
    Weny<3
    believe-in-your-dreams-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  14. OMG skąd Lily go zna ??? Rozdział świetny do następnego

    OdpowiedzUsuń
  15. Genialne czekam na nex <3

    OdpowiedzUsuń