sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 43 - Hard to face reality...


    ***Justin's P.O.V***

    Nie wiem, ile czasu wpatrywałem się w jasny ekran telefonu, jednak kiedy powtórzyłem wiadomość kilka razy w myślach i kilka razy na głos, dopiero zrozumiałam, czego tak naprawdę dotyczyła. Prawdę powiedziawszy, nie miałem pojęcia, jak powinienem się zachować. Przez dwa lata ani razu nie wziąłem pod uwagę takich okoliczności i chociaż z całego serca pragnąłem ją odzyskać, móc przytulić i upewnić się, że jest już bezpieczna, teraz stałem, jakby moje bose stopy wtopiły się w podłoże.

    -Angel, ptysiu, tatuś ma ważną sprawę do załatwienia - gdy w końcu wybudziłem się z chwilowego otępienia, chciałem działać jak najszybciej. Zrozumiałem, że nie mam do stracenia ani minuty. Każda może pomóc mi, każda może pomóc jej.

    Włożyłem córeczkę do jej łóżeczka, ogrodzonego drewnianymi szczebelkami, które wraz z Lily pomalowaliśmy na różowo. Przykryłem dziewczynkę kołdrą pod samą szyjkę. Nie potrafiłem natychmiast wyjść z dziecięcego pokoju. Jej słodki, delikatny uśmiech przyciągał mnie, jak magnez, jednocześnie zwiększając częstotliwość bicia mojego serca.

    -Tatuś bardzo cię kocha, słoneczko - przez ostatnie miesiące nauczyłem się wstrzymywać słodkie, szczęsliwe łzy. W przeciwnym razie, wzdłuż moich policzków płynąłby prawdziwy potok, niosący ze sobą ogromną dawkę szczęścia. - A teraz śpij, malutka, i postaraj się nie budzić mamusi. Jest bardzo zmęczona i zasłużyła na odpoczynek.

    Miałem wrażenie, że jej inteligentne oczka wyrażały zrozumienie. Nie czekając, aż wyjdę z pokoju, obróciła się na lewy bok, twarzyczką w stronę ściany. Podczas jej nagłego ruchu kołderka odsłoniła część jej ramienia, które zakryłem z powrotem. Kochałem ją tak niewyobrażalnie mocno, a przez cały czas żyłem w strachu, że nie jest wystarczająco bezpieczna.

    Wchodząc do sypialni, przestałem dbać o zachowanie ciszy. Nie myślałem już teraz o Lily i o jej wciąż przerywanym śnie. Zapaliłem światło, które w pierwszej chwili raziło moje oczy, przyzwyczajone do nocnej ciemności. Zacząłem w pośpiechu ubierać czarne dresy i bluzę z kapturem, jednocześnie zastanawiając się, jak wytłumaczę tę sytuację Lily. Nie chciałem narażać jej na dodatkowy stres. Przy mnie miała być spokojna, bez zmartwień, bez strachu. Tymczasem to właśnie ja narażałem ją na ciągłe poddenerwowanie i niewyjaśniony niepokój.

    -Justin, co się dzieje? Gdzie idziesz? Jest środek nocy - zaspana szatynka usiadła prosto na łóżku, spoglądając na wskazówki zegara, liczącego upływający czas.
    -Lily, aniołku, muszę wyjechać na parę godzin. Obiecuję, że kiedy tylko wrócę, wyjaśnię ci to wszystko, ale teraz nie mam czasu. Przepraszam.

    Doskonale zdawałem sobie sprawę, że pozostawiłem ją w całkowitym zdezorientowaniu, z masą pytań bez odpowiedzi. Tak było mi zwyczajnie łatwiej. Nawet nie wiem, jak powinienem rozpocząć z nią prawdziwie szczerą rozmowę, wyjaśniającą wszystko. Nie wiem, jak po niemal roku naszego związku mam jej powiedzieć, że od samego początku była przeze mnie okłamywana. Z jednej strony bałem się powrotu do wspomnień. Z drugiej jednak czułem strach o Lily. Jedno było pewne - nie była bezpieczna.

    Byłem tak zdenerwowany i jednocześnie zestresowany, że nie pomyślałem nawet, aby zamknąć drzwi mieszkania na klucz. Niemal wbiegłem do windy, której drzwi otworzyły się na moim piętrze, lecz czekanie, aż zamkną się za moją postacią, zdało mi się zbyt długie, dlatego, uderzając dłonią w ścianę, wróciłem na korytarz i wybrałem drogę, prowadzącą przez długie, kręte schody.

    ***

    Noc była przeraźliwie głucha i jeszcze ciemniejsza, niż wszystkie poprzednie. Stawiając kroki na parkowej alejce, rozglądałem się niespokojnie dookoła. Miałem wrażenie, że ktoś podąża krok w krok za mną, goni mnie, chce dopaść. Już niemal czułem dziki, przyspieszony oddech na karku, jednak po gwałtownym odwróceniu się przez ramię dostrzegłem jedynie słaby snop światła, padający z jedynej w okolicy latarni.

    -Justin - tym razem nie miałem wątpliwości, że usłyszałem wyraźny, donośny głos, dochodzący z pobliża. - Spójrz w lewo.

    Na pobliskiej ławce siedział David. Jedynym światłem, bijącym od niego, był żar z zapalonego papierosa, którego trzymał między wargami i którego dymem zaciągał się regularnie co parę sekund, wypuszczając go w otchłań powietrza i pozwalając rozdmuchiwać go wiatru.

    Podszedłem do niego ze sporą niepewnością w samym sposobie poruszania się, chociaż wiem, że powinienem udawać zdecydowanego i odważnego. Nie byłem taki. Cały czas rozglądałem się, mając dziwne przeczucie, że jestem obserwowany. Teraz, kiedy założyłem z Lily prawdziwą rodzinę, a na świat przyszła nasza córeczka, bałem się przede wszystkim o ich bezpieczeństwo. Nie mogłem pozwolić, aby z mojego powodu zostały skrzywdzone.

    -Nie zamierzam kłamać. Cholernie zdziwiłeś mnie tym sms'em - zacząłem wprost. David doskonale wiedział, co czułem i chociaż nie zawsze rozumieliśmy się w ten sam sposób, teraz nie potrzebował słów do odczytania moich zawiłych emocji.
    -Myślałem o niej nieprzerwanie przez dwa lata, rozumiesz? Pieprzone dwa lata, podczas których nie mogłem jej zobaczyć, nie mogłem przytulić, nie wiedziałem nawet, czy żyje, do cholery! - podniósł głos, ale wiedziałem, ż nie na mnie. Był po prostu równie mocno poruszony. - Ale teraz, kiedy wiem, gdzie jest, kiedy wiem, że mogę ją odzyskać, nie zamierzam siedzieć z założonymi rękoma. Ja wciąż ją kocham, rozumiesz? Chcę ją po prostu odzyskać i doskonale wiem, że ty również tego chcesz. W przeciwnym wypadku nie przyjechałbyś tak szybko.

    Czując, że moje nogi stają się coraz cięższe, opadłem w zmęczeniu na drewnianą ławkę, przykrytą świeżym, brązowym lakierem. David nie musiał wypowiadać ani słowa więcej. Doskonale wiedziałem, jak się czuł. Doskonale wiedziałem, jak strata ukochanej osoby boli, pozostawiając w miejscu serca ogromny ślad, którego żadna inna miłość nie będzie w stanie wypełnić.

    -Nie mamy czasu do stracenia, Dav - mruknąłem w końcu. Jednocześnie gwałtownie podniosłem się z ławki. Nagle nabrałem nowych sił, pozwalających mi dokonać zmiany w życiu, które na pozór zdawało się idealne. Ciężar wspomnień potrafił jednak wszystko skomplikować, natomiast wyrzuty sumienia i poczucie winy sprawiało, że nie byłem w stanie siedzieć w miejscu, z założonymi rękoma i obserwować, jak osoba, którą kocham, odchodzi bezpowrotnie.

    Oboje ruszyliśmy w stronę zaparkowanego nieopodal samochodu. Kiedy nie byłem sam, poczucie obcej osoby, śledzącej każdy mój ruch, minęło. Poza tym, nie myślałem teraz w pełni trzeźwo. Miałem szansę zrobić coś, aby pomóc zarówno bliskiej mi osobie, jak i samemu sobie, zdejmując ze swoich barków chociaż część ciężaru, którym obarczałem się od dwóch lat.

    -Nadal jesteś z Lily? - kiedy oboje zajęliśmy miejsca w samochodzie, zapięliśmy pasy, a ja powoli wsuwałem do stacyjki metalowy kluczyk, David spytał cicho. Zazwyczaj potrafiłem rozróżnić emocje, kryjące się w czyimś głosie, zwłaszcza jego. W końcu, kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Teraz jednak nie wiedziałem, czy David zadał pytanie z nadzieją, że nasz związek przetrwał, czy może wolałby, abym znów był samotny i nieszczęśliwy. Wiedziałem, ile znaczyła dla niego Lily. Wiedziałem, jak bardzo niepokoił się o nią. Nie zamierzałem jednak rezygnować z tak wspaniałej dziewczyny, aby on w nocy mógł spać spokojnie. Nie rezygnuje się z miłości. To grzech.

    -Jesteśmy razem naprawdę szczęśliwi. Przy niej potrafiłem zapomnieć, wiesz? Kocham ją. Jest dla mnie całym światem, bez którego teraz nie potrafiłbym już żyć. I czy ci się to podoba, czy nie, musisz to uszanować.

    David był inteligentnym facetem. Doskonale wiedział, że jego siostra jest szczęśliwa i z tego względu nie zamierzał niszczyć miłości, jaka zrodziła się pomiędzy nami. Dlatego nie poruszał już więcej tematu naszego związku. Przyjął do wiadomości, że jego słowa nie zmienią nic, a jedynie umocnią nasze więzy.

    -Wiesz dokładnie, gdzie ona jest? Znasz adres? - jazda w ciszy nie była mi dziś na rękę, dlatego przerwałem ją, zadając Davidowi najistotniejsze pytanie.
    -Zadzwoniła do mnie dzisiaj wieczorem. Płakała do telefonu. Prosiła, żebym jej pomógł, żebym ją uwolnił. Wiesz, jak się czułem? Wiesz, jak się czułem, słuchając jej roztrzęsionego głosu? Chciałem jej obiecać, że wszystko będzie dobrze, że niedługo znów będzie ze mną. Ale nie mogłem. Nie mogłem jej niczego obiecać, bo sam nie byłem niczego pewien.

    Owszem, nie chciałem jechać w ciszy, jednak głos Davida na skraju załamania również nie okazał się pomocny. Im dłużej go słuchałem, tym większe dopadały mnie wyrzuty sumienia. Chciałem w pełni skupić się na głównej drodze w Las Vegas, ale nie potrafiłem. Gest Davida, podczas kórego wierzchem dłoni otarł z policzka łzę sprawił, że i ja zapragnąłem wyrzucić z siebie emocje w postaci słonych kropel. Zamiast tego jednak, mocniej zacisnąłem dłonie na kierownicy, obitej czarną skórą. Zacisnąłem zęby, powieki na moment też. Wszystko po to, aby znów przywrócić spokój ducha.

    -Udało mi się namierzyć położenie telefonu, z którego dzwoniła. To obrzeża miasta, mniej ruchliwa dzielnica - wskazał punkt zaznaczony na mapie Las Vegas, na wyświetlaczu telefonu. - Justin, boję się. Boję się, w jakim stanie ją znajdziemy i czy w ogóle uda nam się ją odzyskać.
    -Myślisz, że dla mnie to proste? Myślisz, że ja się nie boję, że nie zastanawiałem się przez te dwa lata, gdzie jest, co się z nią dzieje? Boję się tak samo, jak ty, ale ja, w przeciwieństwie do ciebie, boję się tylko o nią. Na zewnątrz jestem spokojny. Ty również musisz się uspokoić. Inaczej wszystko spieprzymy i żaden z nas nie zobaczy jej nigdy więcej, rozumiesz? Przestań teraz o niej myśleć, masz się skupić.

    Celowo uderzyłem go pięścią w ramię. Wiedziałem, co mówić i w jaki sposób operować głosem, aby dotrzeć do Davida. Byliśmy przyjaciółmi, którzy traktowali się, jak rodzeni bracia. On wiedział wszystko o mnie, natomiast ja wiedziałem o nim. I pomimo upływającego czasu, nadal był mi bliski, jakkolwiek bym temu zaprzeczał.

    -To gdzieś tutaj, prawda? - po kilkunastu minutach ciągłej jazdy, bez zatrzymywania się nawet na czerwonych światłach, dotarliśmy na właściwą ulicę. Zacząłem przyglądać się numerom na budynkach, szukając właściwego, zaznaczonego w komórce Davida.
    -Ostatni budynek po prawej stronie - spojrzałem wgłąb długiej ulicy. Dostrzegając jej koniec, przyspieszyłem. Nie dawałem tego po sobie poznać, ale cholernie się denerwowałem i chciałem mieć ten moment już za sobą.

    -Czy to jest to, co myślę? - nie byłem przekonany, jak odczytać na pozór nieprzyciągający wzrok budynek. Jednakże, rosły ochroniarz przed wejściem i wnętrze, odsłonięte na moment przez uchylone drzwi, urządzone w kolorze czerwonym, pozbawiło mnie złudzeń.
    -Zrobili z niej dziwkę. Zrobili dziwkę z mojej małek kruszynki - David mógł jednocześnie wybuchnąć płaczem, jak i ogromną agresją. To do mnie należało zadanie, aby uspokoić go do granic możliwości.

    Mężczyzna gwałtownie złapał za klamkę i szarpnąłby nią, gdybym ponownie nie złapał go za ramię i siłą nie zatrzymał na skórzanym fotelu. Równocześnie skarciłem jego nieodpowiedzialność ostrym spojrzeniem. Naprawdę potrafiłem wczuć się w sytuację Davida, ale, na miłość Boską, powinien chociaż postarać się zachować trzeźwość umysłu.

    -Posłuchaj mnie uważnie - zacząłem dosadnym tonem. - Nie możemy żadnego ruchu wykonać pochopnie. Każdy nasz krok musi być dwa razy przemyślany. Dlatego teraz ty siadasz na miejscu kierowcy i parkujesz samochód na tyłach budynku, a ja idę zapoznać się z sytuacją. I nawet nie próbuj robić czegokolwiek na własną rękę, bo wszystko spieprzysz.

    Tylko ostre słowa, które skierowałem do Davida, mogły do niego dotrzeć. Gdybym tłumaczył mu wszystko na spokojnie, znów zachowałby się nierozsądnie i pogrzebał nasze szanse na sukces.

    Poprawiłem w przednim lusterku pojedyncze pasma brązowej grzywki, po czym otworzyłem drzi samochodu na całą szerokość i wysiadłem na opuszczoną ulicę, z nikłym światłem, bijącym od jedynej w okolicy latarni. Starałem się zachowywać naturalnie, dlatego wsunąłem dłonie w kieszenie czarnych dresów i ruszyłem w kierunku ochroniarza spokojnym krokiem. Gdy doszedłem do drzwi, jedynie kiwnąłem na niego głową. Robiłem wrażenie, jakbym bywał w tym miejscu regularnie, a tymczasem, jeśli moje przypuszczenia okażą się słuszne, czułem wstręt i odrazę.

    Ochroniarz otworzył przede mną drzwi. Wszedłem do czerwono urządzonego wnętrza. Wystarczyło, że przelotnie obrzuciłem pomieszczenie spojrzeniem, aby wiedzieć, że znajdowałem się w zwyczajnym burdelu, bez klasy, bez dostatecznego poziomu. Prymitywni faceci przychodzili tu tylko i wyłącznie w jednym celu, dlatego niemal od razu zacząłem się modlić, aby informacje Davida okazały się fałszywe.

    -W czym mogę pomóc? - drugi mężczyzna, stojący w głębi korytarza, wyłonił się zza filara, zainteresowny moją obecnością.
    -Poszukuję przyjemnej dziewczynki na godzinkę. Dobrze trafiłem? - rozpocząłem blef, mający na celu wprowadzenie ochroniarza w błąd. Wiedziałem, że drogą do sukcesu było tylko i wyłącznie zachowanie spokoju.
    -Jakieś konkretne upodobania?
    -Szatynka z długimi, prostymi włosami, drobna i najlepiej młoda, bardzo młoda. Małolata byłaby idealna.

    Mdliło mnie na samą myśl, że muszę tu być. Sam kolor i wystrój tego miejsca wzbudzał u mnie odrazę. Najbardziej bałem się jednak, do kogo poprowadzi mnie ochroniarz. Ruszyłem za nim bez słowa. Przeszedłem schodami na pierwsze piętro i wkroczyłem na kolejny korytarz. Zza poszczególnych drzwi dochodziły do mnie odłosy pojękiwań. Gdybym tylko mógł, opuściłbym to miejsce jak najprędzej. Miałem cholernie złe przeczucia i zwyczajnie się bałem, lecz sądzę, że nikt nie może mnie za to winić.

    -Twoja zabaweczka już czeka - ochroniarz zatrzymał się przed ostatnimi drzwiami i otworzył je. Pragnąłem jak najszybciej ujrzeć dziewczynę wenątrz pokoju, jednak był on zaciemniony i mogłem dostrzec jedynie zarys łóżka, ustawionego po środku pomieszczenia.

    Podziękowałem ochroniarzowi skinieniem głowy i wszedłem do pokoju, upewniając się, że zamknąłem za sobą drzwi. Kiedy w pomieszczeniu byliśmy już tylko ja i dziewczyna, skulona na łóżku, podbiegłem do niej i gwałtownie objąłem dłońmi jej twarz. W pierwszym momencie mogłem wyczuć na dłoniach łzy, spływające po jej policzkach. I już wtedy część mnie podpowiadała mi, że odnalazłem właściwą dziewczynę. Natomiast kiedy szatynka uniosła głowę i spojrzała na mnie wielkimi, ciemnymi oczami, otoczonymi gęstymi rzęsami, których trzepotaniem potrafiła ukraść serce niejednego faceta, zyskałem pewność, że to Jazzy.

    Moja malutka siostrzyczka znów była przy mnie.

    -Justin? - wyszeptała z niedowierzaniem. Ja jednak nie chciałem teraz nic mówić. Pragnąłem jedynie objąć ją ramionami i znów, po dwóch latach, poczuć blisko siebie ciepło jej ciała.

    Dopiero po kilku, długich sekundach uwierzyła, że naprawdę kucam zaraz przed jej kolanami, że naprawdę tu jestem, że naprawdę pragnę jej pomóc. Zawiesiła chude ramiona na mojej szyi i mocno wtuliła się we mnie. Czułem, że cholernie tego potrzebowała, że marzyła o zwykłym uścisku, w którym ktoś pokazałby szatynce jej wartość.

    -Spokojnie, nie płacz. Jestem tutaj i nie zamierzam cię zostawić - wiedziałem, że uspokojenie jej zajmie mi sporo czasu, lecz kiedy w końcu będzie w stanie powstrzymać łzy, zdoła przywołać na usta uśmiech. - Posłuchaj mnie teraz uważnie, Jazzy. Musimy się stąd wydostać. David czeka na dole. Jesteś już bezpieczna, nikt cię nie skrzywdzi. Musisz tylko przez następne minuty zachować spokój, aby wszystko poszło zgodnie z planem - ostatni raz ucałowałem jej gładkie czółko i choć w rzeczywistości chciałem przez następne godziny trzymać ją w ramionach, musiałem na nowo zacząć racjonalne myślenie, stawiające na pierwszym miejscu bezpieczeństwo Jazzy.

    Szatynka rozumiała to doskonale. Wiedziała, że musi jak najprędzej opuścić to miejsce i powrócić do normalnego życia. Dlatego wstała z łóżka, kiedy wskazałem palcem okno. Teraz, kiedy byłem przy niej, w jej sercu zapaliła się lampka nadziei, odzyskała również odwagę. Chociaż w ten sposób mogłem odpokutować swoje grzechy.

    Byłem sporo wyższy od Jazzy, dlatego w łatwością złapałem klamkę od okna i obróciłem ją o 90 stopni, aby otworzyć okno na całą szerokość. Bez zbędnych słów chwyciłem dziewczynę obiema dłońmi za wąskie biodra i podsadziłem, wierząc, że odnajdzie w sobie siłę i zwyczajną odwagę, aby zsunąć się z parapetu, zawieszonego kilka metrów nad ziemią.

    Po paru chwilach Jazzy zniknęła z mojego pola widzenia. W tym samym momencie odetchnąłem głęboko. Wolałem, aby złamała rękę i nogę, niefortunnie lądując na chodniku, niż gdyby miała zostać w tym miejscu chociaż pięć minut dłużej.

    Sam wsunąłem się na parapet zaraz za Jazzy i skoczyłem na ziemię bez uprzedniego przygotowania. Najważniejszym było dla mnie teraz, aby usiąść w samochodzie, odpalić silnik i odjechać jak najdalej stąd. Chciałem w końcu mieć możliwość zadbania o jej bezpieczeństwo, czego nie potrafiłem upilnować w ciągu ostatnich lat.

    Chociaż, jak mówiłem, chciałem jak najprędzej znaleźć się w samochodzie, David nie był w stanie usiedzieć na fotelu, widząc dziewczynę, którą kocha całym sercem. Przed zniknięciem Jazzy, niemal dwa lata temu, ona i Dav byli parą. Nie byłem z tego powodu szczęśliwy. On był już dorosłym facetem, miał dwadzieścia trzy lata, natomiast ona była młodziutką piętnastolatką, przeżywającą okres pierwszej, młodzieńczej miłości. Z czasem jednak przekonałem się, że David jako jedyny zasłużył na serce mojej siostry. Dbał o nią i traktował należycie. W zamian pogodziłem się z myślą, że moja siostrzyczka, którą zawsze otaczałem niesamowitą opieką i troską, przestaje być małą dziewczynką, a staje się młodą kobietą.

    Z uśmiechem na ustach patrzyłem w dwójkę zakochanych. David złapał drobną postać Jazzy w objęcia i nie był w stanie puścić przez następne minuty. Byłem pewien, że płakał w jej ramię, natomiast ona robiła to samo, w rękaw jego koszulki. W tym momencie zapragnąłem przytulić do piersi swoją dziewczynę i zupełnie bez okazji powiedzieć jej, jak bardzo ją kocham, zwłaszcza przed zbliżającą się, poważną rozmową, która nas czeka. Chciałbym wyjawić jej każdy ze swoich sekretów, powiedzieć, jaką rolę w moim życiu pełniły wszystkie, bliskie mi osoby. Byłem pewien, że zrozumiałaby mnie, jak nikt inny. Wiedziałem jednak, że ujawnieniem prawdy naraziłbym Lily na ogromne niebezpieczeństwo i właśnie z tego względu milczałem, jak zaklęty.

    -Tak bardzo za tobą tęskniłem, Jazzy - David, kiedy zdołał opanować świeże łzy, wyszeptał wprost w pełne, rozchylone wargi szatynki. Ona odpowiedziała mu krótkim muśnięciem, po chwili znów tonąc w odcieniu jego oczu. Ta sytuacja dała mi również pewność, że uczucia Davida są szczere, a on niczego przede mną nie ukrywał. Kochał Jazzy, pomimo upływu czasu i braku jej ciałko obok niego. Kochał ją, pomimo wszelkich przeciwności, jakie stanęły na drodze. Po prostu kochał ją szczerze, tak, jak ja pokochałem jego siostrę, jeszcze młodszą i jeszcze bardziej wrażliwą.

    W trójkę wsiedliśmy do mojego samochodu. Ja zająłem miejsce kierowcy, David pasażera, a Jazzy rozsiadła się na tylnych siedzeniach. Z pewnością było jej bardzo ciężko udawać niewzruszoną, kiedy w głębi serca chciała płakać, ale była niesamowicie dzielna. Przetrwała, a teraz potrafiła się nawet uśmiechać. Byłem z niej tak cholernie dumny.

    -Jazzy, opowiedz nam o wszystkim. Co oni ci robili? - byłem na Davida wściekły. Jasnym było, że Jazzy będzie chciała zapomnieć, a nie wspominać wszystkie krzywdy.
    -David, nie chcę do tego wracać. Dla mnie to temat zamknięty. Mam zamiar zapomnieć, wyrzucić z pamięci i nigdy więcej nie wspominać. Dlatego proszę, nie pytajcie nigdy więcej. I tak wam nie odpowiem. Musicie to uszanować.

    David dość szybko zrozumiał, jaki błąd popełnił. Zamilkł gwałtownie. Miałem wrażenie, że poczuł się dość głupio, jednak ja nie potrafiłem mu się dziwić. Bądź co bądź, Jazzy przez dwa lata była zmuszana do prostytucji. Na miejscu Davida mimowolnie zadałbym takie samo pytanie. Każdy facet, pomimo sytuacji, czułby zwyczajną zazdrość, której nie potrafiłby poskromić.

    -Może ja nie mam nic do powiedzenia, ale Justin z pewnością ma bardzo wiele - ton głosu Jazzy uległ zupełnej zmianie. Jeszcze przed chwilą był przygnębiony, a teraz znów mogłem usłyszeć, że na jej ustach zagościł uśmiech.
    -O czym mówisz?
    -Mógłbyś nam powiedzieć, kogo wozisz w tym dziecięcym foteliku?

    Dopiero po chwili zrozumiałem sens słów szatynki. Zerknąłem w przednie lusterko i rzeczywiście pierwszą rzeczą, jaką napotkał mój wzrok, był różowy fotelik, w którym woziłem ze sobą malutką Angel. Na samo wspomnienie roześmianego ptysia poczułem przyjemne ciepło, okalające moje serce.

    -Co mogę wam powiedzieć? Dwa miesiące temu przyszła na świat moja córeczka, zwana również słodkim ptysiem. To jej tron przypięty jest pasami na tylnych siedzeniach.
    -Poczekaj, Justin. Chcesz mi powiedzieć, że zrobiłeś Lily dziecko? Czy ty na pewno wiesz, ile ona ma lat? Sądziłem, że jesteś bardziej odpowiedzialny - od wybuchu Davida dzieliły nas dosłownie sekundy, jednak mała dłoń Jazzy, która zaczęła gładzić jego spięty kark, dostatecznie uspokoiła szatyna i wyrównała tempo jego oddechu.
    -Panowie, czy mogłabym się dowiedzieć, kim jest Lily? - wtrąciła szatynka, która z zaciekawieniem przenosiła wzrok z Davida na mnie.
    -Lily jest od roku dziewczyną Justina, a jednocześnie moją siostrą. Jednak najgorsze jest to, że nie mogę mieć do niego pretensji, że pokochał Lily, ponieważ sam kocham cię, jak szaleniec. Upiekło ci się, Bieber.

    Chociaż spotykałem na swej drodze w życiu naprawdę liczne przeciwności, z każdym kolejnym dniem wychodziłem na prostą i naprawiałem błędy, popełniane w młodości. Zadośćuczynienie za popełnione winy nie potrafiło pokryć wszystkich szkód mentalnych, jednak mimo wszystko czułem się lepiej, wiedząc, że po burzliwych dniach zacząłem wnosić w życie dobro.

~*~

    Czy tylko w moim przypadku tytuł rozdziału jest ulubioną wśród piosenek Justina? :)

    ask.fm/Paulaaa962

wtorek, 24 lutego 2015

Rozdział 42 - I've waited long enough...


    ***Lily's P.O.V***

    Nie wiedziałam, czy powinnam wykonać kolejny krok w przód, czy może wycofać się, dopóki szok nie dosięgnął każdej cząstki mojego ciała. Równie dobrze mogłabym stąd po prostu uciec i zapomnieć o wszystkim, co zobaczyłam, jednak myśląc tak oszukiwałam samą siebie. Ciekawość była zbyt silna, aby choćby próbować z nią walczyć.

    Przysiadłam na krańcu krzesła, ustawionego przy łóżku. W zdenerwowaniu zaczęłam pocierać dłonie o kolana. Odkąd usiadłam, nie uniosłam wzroku. Byłam zbyt słaba, zbyt przestraszona, lub po prostu zbyt zdezorientowa. W końcu jednak, przygryzając delikatnie dolną wargę, zaczęłam powoli unosić głowę. Powieki z każdą chwilą odsłaniały większą część ciała, spoczywającego na łóżku. Z każdą chwilą również wprowadzały mnie w większe zmieszanie.

    Brązowa grzywka opadała w nieładzie na blade czoło chłopca, przykrytego do ramion czystą pościelą. Jego oczy okalały gęste brwi i rzęsy. Usta, chodź zamknięte i suche, wyraźnie odzwierciedlały kolor świeżych malin, zerwanych na słońcu. I mimo że jego oczy były zamknięte, byłam pewna, że pod powiekami kryje się czysty, bursztynowy kolor tęczówek, w których zatracałam się każdego dnia od wielu miesięcy.

    Choć nie wiedziałam, jak brzmiało imię chłopca, mogłabym z czystym sumieniem nazwać go młodszym klonem Justina. Byli do siebie niewyobrażalnie podobni. Czułam się, jakbym nagle cofnęła się dwadzieścia lat i wpatrywała się w śpiącą postać swojego chłopaka, w najmłodszym okresie. Jednocześnie rozpoznałam w chłopcu dziecko z fotografii, którą odnalazłam w przednim schowku, w samochodzie Justina. Miałam wątpliwości. Czy jedynie siostrzeniec może być tak uderzająco podobny do wujka?

    Kątem oka dostrzegłam kartę pacjenta, wiszącą przy łóżku. Cholernie bałam się ująć ją w dłoń i przyłożyć do oczu, aby odczytać kolejno małe literki na papierze. Miałam świadomość, że kilka odczytanych słów może zmienić moje ułożone życie. Nie mówię, że na gorsze, jednak z początku zmiany zawsze są utrapieniem i potrzeba czasu, aby przyzwyczaić się do nich.

    Ostrożnie wyjęłam kartkę z foliowej koszulki, aby nie zagiąć żadnego z jej rogów. Na pierwszy rzut oka dostrzegłam niewiele tekstu. Głównie informował o dwuletniej już śpiączce chłopca, bez żadnych oznak, że mógłby się z niej wybudzić. Podświadomie szukałam jednak imienia i nazwiska, które rozwiałoby moje wszelkie wątpliwości, lub jeszcze ich namnożyło.

    Chociaż spodziewałam się najgorszego, a może najlepszego, kiedy w końcu odnalazłam nazwisko chłopca, wstrzymałam oddech na długie chwile. Odczytałam dwa wyraźne słowa - Drew Bieber. Powtórzyłam je w głowie wielokrotnie i za każdym kolejnym razem wprowadzały mnie w coraz większe zakłopotanie. Nie wierzyłam w przypadki, zwłaszcza tak silne i poważne. Nie wierzyłam już, że chłopiec jest siostrzeńcem Justina. W końcu przejrzałam na oczy i zaczęłam dostrzegać swoją naiwność, ujawnianą każdego dnia. Jak mogłam ufać Justinowi? Jak mogłam wierzyć w każde jego słowo?

    Teraz miałam już pewność, że wpatrywałam się w bladą twarz synka Justina. Podobieństwo pomiędzy nimi, identyczne nazwisko, nie mogło być zbiegiem okoliczności. Przestałam się łudzić, że Justin kiedykolwiek był ze mną szczery. Okłamywał mnie od początku. Dlaczego? Bał się mojej reakcji na wieść o dziecku? Bał się, że go zostawię, że taki ciężar przytłoczy mnie i zaćmi miłość do niego? Był cholernie głupi, jeśli rzeczywiście tak myślał. Kocham go mimo wszystko i równie mocno pokochałabym jego syna, gdyby tylko odważył się powiedzieć mi o nim.

    Kiedy minął pierwszy szok, zdałam sobie sprawę, że to dopiero pierwsza część zagadki, jaką Justin skrywał przede mną. Jego synek nie był normalnym, szczęśliwym, pełnym życia dzieckiem. Leżał na szpitalnym łóżku, z zamkniętymi oczkami i nie poruszył się od dwóch lat. Ludzie nie zapadają w śpiączkę sami z siebie. Obawiam się, że ktoś mu w tym pomógł. Ktoś przykłuł go do łóżka i pozbawił możliwości normalnego życia.

    Zaczęło mnie również zastanawiać, kim jest matka chłopca. Justin sam syna nie urodził. Musiał być związany z jakąś kobietą, utrzymywać z nią bliższe relacje. Nie czułam zazdrości, ale ciekawość była nieposkromiona. Marzyłam tylko o tym, aby Justin usiadł przy mnie i wytłumaczył wszystko, abym mogła spać spokojnie, nie zastanawiając się nad odpowiedziami.

    Dalsze wpatrywanie się w zamknięte oczy Drewa wydało mi się okropnie przytłaczające. Pogładziłam go jedynie po dłoni, ułożonej na kołdrze, i na moment zacisnęłam powieki. Poczułam z nim dziwnego rodzaju więź, która kazała mi siedzieć na krześle przy jego łóżku i z niecierpliwością czekać, aż wybudzi się ze śpiączki.

    Wstałam z krzesła, kiedy ciężar świadomości zaczął mnie przytłaczać. Im dłużej siedziałam przy Drew, tym więcej myślałam, a im więcej myślałam, tym więcej pytań tworzyłam. Pytań, na które nie byłam w stanie zdobyć odpowiedzi. Po cichu wyszłam ze szpitalnej sali i znów znalazłam się na pustym, cichym korytarzu. Oparłam się plecami o ścianę i zsunęłam po niej na podłogę. Byłam zupełnie skołowana. Nagle zapomniałam nawet, że wczoraj zostałam mamą, że urodziłam śliczną dziewczynkę. Widziałam jedynie bladą twarz Drewa i jasną grzywkę, opadającą na jego czoło.

    Musiałam dojść do siebie, zanim wyjdę z oddziału i stanę twarzą w twarz z Justinem. Nie byłam na niego zła. Było mi zwyczajnie przykro, że ukrywał przede mną tak istotne fakty. Nie należałam jednak do tych zazdrosnych dziewczyn, które na moim miejscu zrobiłyby Justinowi awanturę. Ja nie zamierzałam z nim nawet rozmawiać, licząc na to, że pewnego dnia odzyska odwagę i zaprosi mnie do otchłani swojej tajemniczej przeszłości.

    Wyszłam z oddziału po paru kolejnych chwilach namysłu. Szłam przed siebie, ze wzrokiem wbitym w kafelki. Nie docierały do mnie żadne odgłosy, żadne rozmowy, żadne śmiechy. Wybudziłam się z transu dopiero wtedy, kiedy poczułam silne ramiona, delikatnie obejmujące moją talię, i silne, męskie perfumy, przyjemnie drażniące nozdrza.

    -Gdzie ty spacerujesz, aniołku? Jeśli dobrze pamiętam, miałaś leżeć i odpoczywać. Nagle zapragnęłaś zwiedzić szpital? - przywitał mnie długim całusem, złożonym na czole, oraz delikatnym gładzeniem dołu pleców.
    -A co, masz coś do ukrycia? - nie chciałam tego powiedzieć. W ogóle nie chciałam wracać do swojego odkrycia. Mimowolnie otworzyłam usta i mimowolnie zadałam pytanie.
    -Ależ skąd, koteczku. Niczego przed tobą nie ukrywam. Może z wyjątkiem tego, że kocham cię mocniej każdego dnia.

    Nie potrafiłam się nawet szeroko uśmiechnąć, słysząc kłamstwa, wydobywające się z jego ust. Darzyłam go zaufaniem niemal od roku, a on nadal nie potrafił otworzyć sie przede mną. Czasem czułam się, jakbym żyła pod jednym dachem z kryminalistą. Co innego mógł ukrywać, nie mogąc wyjawić mi prawdy? Naprawdę zaczęłam myśleć, że Justin zrobił coś okropnego i bał się, że nie będę potrafiła mu wybaczyć.

    -Chodźmy do naszego maluszka. Angel z pewnością stęskniła się za nami - mimo wszystko, kiedy wspomniał o naszej córeczce, znów ujrzałam jej małe, szczęśliwe oczka. Nie potrafiłam i nie chciałam dłużej gniewać się na Justina, chociaż momentami zachowywał się zupełnie nieodpowiedzialnie.

    Wróciłam na swój oddział, tym razem w towarzystwie Justina, trzymającego moją dłoń w swojej. Im bardziej czułam go przy sobie, tym bardziej pragnęłam znów przytulić do piersi maleńkie ciałko Angel, mając świadomość, że jest na tym świecie tylko dzięki naszej miłości. Czułam się wspaniale, kiedy mogłam podziwiać życie, które sama stworzyłam. Nowe życie, które po części dzięki mnie może się uśmiechać, rozwijać, poznawać świat i uczyć, czym jest miłość.

    -Gdyby tylko Angel potrafiła mówić, z pewnością od samego świtu dopytywałaby się o rodziców - młoda pielęgniarka powitała nas szerokim uśmiechem, kiedy tylko zbliżyliśmy się do pokoju Angel. Dziś byłam podekscytowana jeszcze bardziej, niż wczoraj, bez największego zmęczenia i bólu po porodzie.
    -Moja kochana córeczka tatusia - Justin potarł o siebie dłonie, kiedy podchodził do wysokiego łóżeczka dziewczynki. Wczoraj nie zwróciłam uwagi, jak precyzyjnie chwytał jej małe ciałko, jak idealnie układał dłoń pod główką. Potrafił trzymać ją tak, aby była bezpieczna. Taką umiejętność zdobywa się podczas praktyk, a nie z forum internetowego. Niejednokrotnie trzymał na rękach małe dziecko, dlatego teraz wiedział, w jaki sposob troszczyć się o naszą córeczkę. A ja nie potrafiłam się z tego tak zwyczajnie cieszyć.

    Była prześliczna i dużo słodsza, niż wyobrażałam ją sobie jeszcze parę tygodni temu, ukrytą w moim brzuchu. Jej oczy przypominały perełki, mieniące się szczęściem i czystą, dziecięcą radością. W tym momencie największym szczęściem byliśmy dla niej my, nasze dłonie, trzymające ją delikatnie, nasze ramiona, kołyszące z prawej na lewą stronę. Sama nasza obecność dawała jej znak, że jest kochana już od pierwszych dni i nigdy tej miłości w stosunku do niej nie zabraknie.

    ***Justin's P.O.V***

    Od narodzin naszej córeczki minął już ponad miesiąc, a ja nadal nie mogłem uwierzyć, że zostałem ojcem i że mam możliwość podzielić moją miłość pomiędzy dwie, najwspanialsze osoby. W końcu mogłem nazwać się człowiekiem szczęśliwym. Miałem nadzieję, że niczego mi już nie zabraknie, ponieważ to, co najważniejsze, miałem przy sobie - dwie, najpiękniejsze kobiety, o których mogłem tylko zamarzyć.

    -Czuję się, jak w bajce, wiesz? - kiedy mała główka Lily spoczęła na mojej klatce piersiowej, wplątałem palce jednej dłoni w jej długie włosy.
    -To moje zadanie. Chcę, abyś czuła się, jak księżniczka w naszej własnej bajce - zachichotałem, mocno tuląc ją do swojego ciała. I chociaż wiedziała, że wciąż jestem przy niej, w dziwny sposób próbowałem pokazywać jej to każdego dnia coraz bardziej.
    -Dziękuję, za to kocham cię najbardziej. Zawsze wiesz, czego potrzebuję.

    Kiedy poczułem na skórze mokre, delikatne pocałunki, moje powieki opadły same. Nie w zmęczeniu, a w niezaprzeczalnie ogromnej przyjemności, jaką sprawiał mi jej gorący dotyk. Nasze życie intymne nie rozkwitało w ciągu ostatnich tygodni i oboje doskonale to rozumieliśmy. Od czasu porodu nawet nie starałem się nakłaniać do czegokolwiek Lily. Najpierw musiałem zadbać, aby doszła do siebie, wypoczęła, odprężyła się i pomyślała wyłącznie o sobie. Nie chciałem, aby stawiała moje potrzeby ponad swoje. To jej zdrowie i komfort były dla mnie najważniejsze.

    -Co ty kombinujesz, skarbie? - wymruczałem, kiedy jej pocałunki, choć nadal wolne i spokojne, zaczęły zwiedzać coraz większą powierzchnię mojego torsu, który pragnął jej pieszczot równie bardzo, co całe, spragnione ciało.
    -Justin, czy ja nadal ci się podobam? Czy ja nadal cię pociągam? - spytała bardzo nieśmiałym i cichym głosem. Nie patrzyła mi w oczy. Wolała schować twarz w zagłębieniu mojej szyi. Poczułem, że Lily krępowała się mnie.
    -Kochanie, o czym ty mówisz? Dobrze wiesz, że jesteś dla mnie najpiękniejsza i niesamowicie mnie pociągasz. Skąd to pytanie? - sam nie wiedziałem, czy po ciąży tego typu myśli u kobiet są normalne, czy może ja zrobiłem, bądź powiedziałem coś niestosownego, czym uraziłem Lily. Tak czy owak, Lily po ciąży wygląda tak samo niesamowicie, jak przed. Nie przytyła, jej ciało niemal wcale nie uległo zmianie. Gdybym nie oglądał jej zaokrąglonego brzuszka i nie trzymał naszej córeczki na rękach, nigdy nie powiedziałbym, że była w ciąży. Wyglądała doskonale.
    -Sama nie wiem. Chciałam się po prostu upewnić, że nadal jestem dla ciebie atrakcyjna i - jeśli przed momentem była nieśmiała, nie potrafiłem powiedzieć, jak czuła się teraz. - I że się mnie nie brzydzisz.

    Poczułem się tak, jakby Lily wbiła niewidzialne ostrze w moje serce. Swoimi słowami mnie zraniła, okropnie zraniła. Prawdę powiedziawszy, chciałem na nią nakrzyczeć. Byłem prawdziwie wściekły na tę drobną szatynkę. Jak mogła chociażby tak pomyśleć? Jak mogła pomyśleć, że się nią brzydzę? Kocham ją całym sercem i pokazuję jej to w każdej minucie, dlatego jej słowa tak cholernie mnie zabolały.

    -Boże, dziewczyno, jak możesz być tak cholernie głupiutka? - dość gwałtownie docisnąłem jej ciało do materaca na łóżku i zacisnąłem w dłoniach nadgarstki. W oczach Lily ujrzałem nutkę strachu. Moja złość odwróciła się tym razem w moją stronę.
    -Jesteś zły? - wyszeptała. Celowo nie mówiła głośniej. Jej głos zacząłby drżeć.
    -Przestań, Lily. Przestań. Kocham cię kurewsko mocno, a twoje słowa mnie po prostu ranią. Jak mógłbym się ciebie brzydzić? Jak mógłbym, Lily?
    -Przepraszam, ja po prostu - zaczerpnęła głęboko powietrza. - Myślałam, że ciąża, że poród zmienił wszystko. Bałam się, że nie będziesz chciał mnie więcej dotknąć.

    Tak, jak przed chwilą byłem na nią zły, tak teraz było mi jej zwyczajnie szkoda. Czułem, że zawiodłem, jako kochający mężczyzna, że nie wspierałem jej wystarczająco dobrze. Była smutna, chociaż obiecałem samemu sobie, że nigdy nie dopuszczę do takiej sytuacji.

    Poluzowałem uścisk na nadgarstkach Lily, za to kolejny raz docisnąłem do materaca jej ciało, delikatnie kładąc się na niej. Moja kruszynka, domyślając się, do czego zmierzam, uśmiechnęła się do mnie łagodnie i powoli zatrzepotała rzęsami. Była zmęczona, a dodatkowo zwróciłem uwagę na jej widoczne żebra. Wbrew temu, co mówią lekarze, Lily po ciąży schudła. Zdałem sobie sprawę, że od kilku tygodni bardzo mało jadła. Robiła to wszystko dla mnie, bojąc się, że przestałem się nią interesować. Dzisiaj chciałem jej pokazać, że pociąga mnie z każdym dniem coraz bardziej, a jej ciało jest dla mnie idealne i nie musi zmieniać go dietami.

    -Czy coś cię boli, kotuś? - spytałem z troską, jednak zanim otrzymałem odpowiedź, moja dłoń zaczęła rozpinać poszczególne guziki białej koszuli, zarzuconej na ramiona Lily.
    -Nie - odpowiedziała krótko. Jej powieki opadły, a głowa odchyliła się lekko w tył, kiedy rozsunąłem materiał koszuli i ująłem w dłoń jedną z jej piersi. Zacząłem ją delikatnie ugniatać i bawić się, jak najwspanialszą zabawką. Nie zapomniałem jednak o przyjemności Lily. Kiedy mój wzrok chociaż odrobinę nacieszył się widokiem jej pełnego biustu i nabrzmiałych sutków, wziąłem jednego z nich w usta. Zacząłem pieścić go językiem w sposób, w jaki najbardziej odpowiadał Lily. Otaczałem go językiem i ssałem delikatnie, potem całowałem skórę obok i znów wracałem do ssania, odbierając w odpowiedzi ciche jęki zadowolenia.

    Najbardziej podniecił mnie fakt, że kiedy ja pieściłem prawą pierś Lily, ona zaczęła bawić się lewą. Przy mnie nauczyła się, czego chce, co sprawia jej największą przyjemność. Potrafiła poprosić o to, czego potrzebowała. Byłem dumny z samego siebie, że nauczyłem ją, jak odbierać przyjemność z każdej pieszczoty.

    Nie chciałem doprowadzić do szybkiego stosunku, który zakończyłby się po paru mocniejszych pchnięciach. Przez ten niemal rok zrozumiałem, że oboje z Lily wolimy kochać się przez długie chwile i okazywać sobie w ten sposób miłość. Dlatego każdy ruch wykonywałem powoli i delikatnie. Ściągałem z niej koszulę, nie spiesząc się i składając co centymetr pocałunek na jej odkrytych ramionach. Wdychałem jej słodki zapach i odbierałem silne bodźce z każdego jej dotyku, nawet przypadkowego muśnięcia skóry opuszkiem palca.

    -Będziesz się ze mną kochał? - spytała słodko, wijąc się pod moim dotykiem.
    -Nie, rozebrałem cię dlatego, że jestem masochistą i lubię znęcać się nad sobą, wpatrując się w twoje nagie ciałko, którego nie mogę dotknąć, głuptasie - moja klatka piersiowa zadrżała w cichym śmiechu, kiedy musnąłem wargami czubek jej noska. - A teraz zamknij oczka i rozluźnij się. Mam wrażenie, że zaczęłaś się mnie wstydzić - pogładziłem wierzchem dłoni jej gładki policzek. Widząc nikły rumieniec, rozlewający się po jej policzkach, zyskałem pewność, że przez okres, podczas którego nie doprowadzaliśmy do zbliżeń, Lily zaczęła się przede mną krępować.

    Odłożyłem beżową pościel na prawą stronę łóżka, jednak ona, zamiast spokojnie leżeć na materacu, zsunęła się na podłogę. Lily zachichotała, a ja jedynie przewróciłem oczami, powracając do ponownego oswajania Lily ze swoim dotykiem. Bądź co bądź, będzie to nasz drugi "pierwszy raz". Tak też się czułem. Znów odczucia Lily postawiłem na samej górze.

    -Możesz mi obiecać, że nie będziesz się mnie wstydzić? Naprawdę nie masz ku temu najmniejszych powodów. Kocham cię, jesteśmy razem niemal od roku. Nie chcę, żebyś się mnie bała - pod wpływem moich kojących słów, Lily zaczęła się uspokajać, a jej spięte mięśnie ulegały rozluźnieniu. Zacząłem więc składać pocałunki na jej smukłych nogach, zaczynając od kostki, przez łydki, kończąc na wewnętrznej stronie uda, blisko koronki majtek.
    -Postaram się, tylko nie przestawaj - kiedy Lily zagryzała dolną wargę, nieświadomie dawała mi znak, że jest jej dobrze i czeka na więcej.

    Delikatnie i powolutku pozbawiłem szatynkę bielizny. Sam również zdjąłem bokserki. Trzy skrawki materiału wylądowały na kołdrze, spoczywającej na podłodze. Chciałem, abyśmy mieli z Lily dużo wolnego miejsca, aby całe łóżko było naszym prywatnym królestwem do przeżywania niesamowitych doznań. Odrzuciłem na ziemię również jedną z dwóch poduszek, pozostawiając tylko jedną, pod głową Lily.

    -Justin, na razie nie planuję drugiego dziecka, więc bądź łaskaw ubrać swojego przyjaciela w gumkę - z typowym dla niej, pięknym uśmiechem, pomachała przed moją twarzą małym opakowaniem z prezerwatywą i spojrzała wymownie na mojego członka, umieszczonego pomiędzy jej udami. Naprawdę o tym zapomniałem. Zapomniałem, że Lily nie jest już "bezpieczna" i brak zabezpieczeń może spowodować kolejną ciążę, której oboje, jak na razie, chcieliśmy uniknąć.

    Zdążyłem jedynie rozerwać małą paczuszkę, kiedy nagle usłyszałem cichy płacz, wzrastający z każdą sekundą. Spojrzałem na Lily i nie wiedziałem, czy powinienem płakać, czy wybuchnąć śmiechem. W końcu jednak uczyniłem to drugie, kiedy widziałem, jak Lily powstrzymywała w sobie parsknięcie.

    -Nawet nie pozwoli nam się zabawić - udałem urażonego, opadając na materac, obok ciała Lily. Dziewczyna westchnęła głośno i chciała sięgnąć po pierwszy lepszy skrawek ubrania, jednak w porę zatrzymałem ją, obejmując dłonie Lily swoimi. - Śpij, kochanie. Ja posiedzę z Angel. Zasłużyłaś na wypoczynek.

    Kiedy ponownie wsunąłem na siebie bokserki, silną wolą starając się uspokoić swoje wariujące przyrodzenie, podniosłem z podłogi kołdrę i nakryłem nią nagie, piękne ciało Lily, która w międzyczasie przytuliła głowę do poduszki, jak mała dziewczynka, tuląca swojego misia. Złożyłem jeszcze pocałunek na jej rozgrzanym policzku, po czym wyszedłem z sypialni, zamykając za sobą drzwi.

    -Dlaczego mój słodki ptyś płacze? - wydąłem dolną wargę, wsuwając dłonie pod ramionka Angel. Kiedy uniosłem ją, szczelnie wtuliłem w swoją nagą klatkę piersiową, którą moje słoneczko niemal natychmiast obśliniło. Zaskakujący był jednak fakt, jak mój głos potrafił ją uspokoić i powoli zatrzymywać płacz. Może to i dziwne, ale czułem, że Angel kochała mnie całym serduszkiem, mimo że nie znała jeszcze znaczenia słowa miłość.

    -Chcesz, żeby tatuś zaśpiewał ci kołysankę? Ostrzegam, okropnie fałszuję - przyłożyłem usta do jej czółka, czując na skórze spokojny, równomierny oddech. - Ach śpij, kochanie. Jeśli gwiazdkę z nieba chcesz, dostaniesz. A gdy rankiem przyjdzie świt księżycowi będzie wstyd, że on zasnął, a nie ty - zanuciłem cicho pod nosem, kołysząc w ramionach Angel. Nie sądziłem nawet, że pamiętam jeszcze słowa kołysanki, którą wiele lat temu śpiewałem siostrze.

    Nagle usłyszałem cichy dźwięk przychodzącej wiadomości. Ujrzałem również łunę jasnego światła, bijącego z wyświetlacza. Byłem zupełnie zdezorientowany. Nie zdarzało mi się otrzymywać sms'ów w środku nocy, dlatego ze sporym zaciekawieniem podszedłem do komórki.

    Nagle mój oddech został wstrzymany. Wiadomość została dostarczona z numeru Davida, brata Lily. Chociaż teoretycznie mogła dotyczyć wielu spraw, ja automatycznie pomyślałem o jednej, która znacznie nas połączyła. I nie myliłem się.

    "Znalazłem ją. Las Vegas. Park centralny. Czekam."

~*~

    Dziękuję za ponad 150 tysięcy wyświetleń! <3

    ask.fm/Paulaaa962

wtorek, 17 lutego 2015

Rozdział 41 - Daydreaming...


    ***Justin's P.O.V***

    Otwartą dłonią dotknąłem ściany na wysokości głowy, przytrzymując w ten sposób swoje ciało, które nagle straciło całą energię i chyliło się ku podłodze. Na ustach jednak wyczułem rozpościerający się uśmiech, siegający do przeciwnych krańców twarzy. Cholera, jaki ja byłem szczęśliwy. Jakbym narodził się na nowo, jakbym od nowa zaczął żyć.

    -Kiedy będę mógł ją zobaczyć? I córeczkę, i Lily? - spytałem, póki lekarz nie oddalił się w swoim kierunku, pozostawiając mnie sam na sam z radością i euforią.
    -Już niedługo. Proszę uzbroić się w cierpliwość, chociaż dobrze wiem, jak ciężkim jest to wyzwaniem. Pielęgniarka powie panu, kiedy będzie mógł pan zobaczyć swoje piękne dziewczyny - był lekarzem i zwracał się do mnie oficjalnie, a mimo to wyczułem w jego głosie sporą nutkę sympatii. Zwykłym poklepaniem mojego ramienia podniósł mnie na duchu.

    Gdyby nie mama, w dalszym ciągu opierałbym się dłońmi o ścianę. Ona jednak ujęła ostrożnie moje ramię i posadziła mnie na białym, plastikowym krześle. Byłem teraz tak uległy i tak słaby, że jednym gestem przejmowała nade mną kontrolę. Mogła dowolnie mną kierować, a ja i tak nie zobaczyłbym, że prowadzi mnie na zbocze wzgórza, z którego chce pchnąć mnie w przepaść. Mgłą na oczach okazała się wizja mojej córeczki, tak słabej i bezbronnej, jednak prawdziwej, żywej, silnej i zdrowej. O zdrowie dla niej modliłem się każdego dnia, przez kilka ostatnich miesięcy.

    -Nie wiesz nawet, jak się cieszę, Justin. Cieszę się waszym szczęściem. Twoim, Lily i waszej małej córeczki. Gratuluję, synku - znów poczułem na ciele jej matczyny uścisk i małe dłonie, gładzące plecy. Poczułem się, jak mały chłopiec, którego mama utula nocą do snu. I choć nie byłem już chłopcem, a do snu nie potrzebowałem bajek mamy, poczułem troskę, bijąca z jej serca. Troskę, która na nowo odrodziła się po latach.

    -Jestem tak cholernie szczęśliwy na samą myśl, że za parę dni obie zabiorę do domu i obiema będę mógł się opiekować - wyszeptałam, poruszony każdym bodźcem, docierającym z otoczenia. Miałem wrażenie, jakby ktoś wypełnił je miłością, dobrem i zapachem kwiatów o poranku. Każdy czynnik sprawiał, że kochałem życie jeszcze bardziej.

    -Jak chcecie nazwać swoją córeczkę? Jest wyjątkowa, musi mieć wyjątkowe imię. Myśleliście już nad tym? - przygryzłem dolną wargę, kiedy w słowach mamy usłyszałem szepty wspomnień. Nawiedzały mnie każdej nocy, każdego dnia, w każdej, drobnej czynności. Teraz również poczułem ten charakterystyczny ucisk w żołądku, który przypominał mi, że pomimo szczęścia i spokoju, panującego w moim życiu od wielu miesięcy, nie wszystko jest na swoim miejscu, a ja w końcowym efekcie będę musiał stawić czoła temu, przed czym przez tyle czasu uciekałem.

    -Chciałbym nazwać swoją córeczkę Selena - wymamrotałem z bólem i oparłem łokcie o kolana. Schyliłem się w przód, łudząc się, że ucieknę tym samym od przenikliwego spojrzenia matki, które wzbudzało u mnie ogromną niepewność, dodatkowo potęgowaną wielosekundowym milczeniem.

    -Nie zgadzam się. Nie zgadzam się, Justin. Wiem, że teoretycznie nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia, ale dopóki nie podejmiesz ostatecznej decyzji, zrobię wszystko, abyś zmienił imię dla waszej córeczki. Dzieciaku, czy ty nie rozumiesz, że czas najwyższy, aby przestać żyć przeszłością? Masz wspaniałą dziewczynę, maleńką córeczkę i poukładane życie. Dlaczego robisz wszystko, aby to zniszczyć? Nie rozumiesz, że imię to każdego dnia będzie przywoływało ci na myśl przeszłość, o której powinieneś zapomnieć? Nie cofniesz czasu, bez względu na to, jak bardzo byś tego pragnął. Musisz raz na zawsze odciąć się od wspomnieć, przestać nimi żyć i skupić się na tym, co masz teraz, bo pewnego dnia, kiedy naprawdę otworzysz oczy, zobaczysz, że jest już za późno, aby wszystko naprawić.

    Byłem pewien niemal każdego słowa, które wypowiedziała do mnie matka. Wiedziałem również, że każde przepełnione było najszczerszą prawdą. Chyba potrzebowałem tych, bądź co bądź, ostrych słów, aby zrozumieć, że zacząłem nowe życie, przy Lily, przy naszym aniołku, w którym nie ma miejsca na dołujące wspomnienia, wysysające ze mnie życie i resztkę człowieczeństwa. Mama ma rację. Choćbym nie wiem, jak tego pragnął, nie cofnę czasu i nie zmienię przeszłości, jednakże przeszłość stoi przede mną otworem. Już dzisiaj muszę o nią walczyć, aby któregoś dnia nie obudzić się samotnie, w pustym, pozbawionym życia mieszkaniu, z równie pustą duszą w środku.

    -Doskonale wiem, że wszystko, co przed chwilą powiedziałaś, jest prawdą. Ale nie jest mi łatwo. Nie potrafię zapomnieć. Nie będę w stanie, dopóki nie pogodzę się z tym. A nie pogodzę się nigdy.
    -Wszyscy dobrze wiemy, jak ciężko ci było. Wszyscy dobrze pamiętamy, jak wielokrotnie leżałeś w szpitalu, a twoje oczy były zupełnie puste, bez wyrazu. Justin, zrozum, nie chcę stracić syna. Nie chcę stracić kolejnego dziecka. Dlatego proszę, zrób wszystko, aby wyrzucić z głowy wspomnienia, zaczynając od błahego imienia. Uwierz mi, poczujesz się lepiej.

    Głośno wypuściłem z płuc powietrze i przez kilka chwil nie pamiętałem, aby zaczerpnąć nową dawkę. Dopiero kiedy wstałem z krzesła, wziąłem głęboki oddech, wypełniający wnętrze moich płuc. Przez rozmowę z mamą nie potrafiłem w pełni cieszyć się narodzinami córeczki. Wiedziałem jednak, że potrzebowałem jej cholernie, aby chociaż część myśli w głowie przyporządkować do odpowiednich szufladek.

    -Lily nie była przypadkową dziewczyną, mam rację? - po wielu chwilach ciszy znów usłyszałem delikatny głos mamy, ostrożnie dobierający każde słowo. - Czekałeś na nią, prawda? Czekałeś, aż podrośnie, będzie starsza, mam rację? - czytała ze mnie emocje, jak z otwartej księgi, którą przez lata trzymałem zamkniętą pod kluczem. - Powiedz mi, kochasz ją chociaż?

    Spojrzałem na matkę spod długich rzęs. Wiedziała, ile kosztuje mnie ta rozmowa i jak wiele bólu mi zadaje, a mimo to nie przestała. Ona jako jedyna wiedziała, że poddam się dopiero wtedy, kiedy ból będzie zbyt silny, abym mógł go przetrwać.

    -Kocham Lily całym sercem. Chcę, aby czuła się przy mnie, jak księżniczka. Chcę być z nią do końca swoich dni, poślubić ją, zrobić wszystko, aby widziała, że jest dla mnie najważniejsza.
    -Więc najpierw otwórz się przed nią, powiedz jej o wszystkim, porozmawiaj. Ją jako jedyną kochasz i tylko ona może ci pomóc, a widzę, że w dalszym ciągu potrzebujesz pomocy. Potrzebujesz zapomnieć i tylko przy niej możesz to zrobić. Pomyśl nad tym, Justin, i chociaż raz posłuchaj słów matki. Chcę, abyś wiedział, że cię kocham i będę cię wspierać, ale jesteś dorosłym, niezależnym facetem, który musi zaakceptować przeszkody, które życie postawiło na jego drodze. Przemyśl to, proszę.

    Matka ostatni raz przejechała dłonią po moim ramieniu, obdarzając mnie krótkim, szczerym uśmiechem. Potem odwróciła się i powoli odeszła w stronę drzwi, prowadzących na inny oddział. Odprowadziłem ją jedynie wzrokiem. Jej słowa wprawiłem w powolny taniec, odprawiany w mojej głowie, aby każde obiło się o podświadomość i choćby w części pomogło mi zmienić podejście do życia.

    W momencie, w którym zniknęła za drzwiami, drugie, za moją prawą ręką, skrzypnęły cicho. Musiałem zmyć z twarzy cały ból i smutek. W zasadzie, kiedy uświadomiłem sobie, że brakuje tak niewiele, abym w końcu ujrzał swoją córeczkę, o której śniłem każdej nocy, w moim ciele znów zagościło szczęście i podekscytowanie.

    -Myślę, że może pan wejść na chwilę. Tylko proszę zachowywać się cicho. Pańska dziewczyna jest jeszcze bardzo słaba i nie może się przemęczać.

    Nieświadomie, wszedłem do pomieszczenia na palcach, bojąc się, że każdy szmer może przynieść Lily dziwny rodzaj bólu. Kiedy zobaczyłem ją, leżącą na białej pościeli, gdy ujrzałem jej bladą, piękną twarzyczkę, kiedy niemal widziałem, jak siły zupełnie opuściły jej małe ciało, ukłuły mnie wyrzuty sumienia. Jednak widząc delikatny uśmiech, rozprzestrzeniający się na jej ustach, widząc radość i ulgę, bijącą z jej wnętrza, mogłem odczytać z jej oczu jedno. Czuła, że było warto znieść cały ból i cierpienie, aby później móc do końca życia cieszyć się miłością, bijącą z serca naszego aniołka.

    -Kocham cię, Lily - zacisnąłem powieki, kiedy mogłem poczuć gładką skórę jej dłoni na swojej. - Kocham cię, słoneczko - kilka muśnięć, złożonych na opuszkach jej palców, zdawało mi się niewystarczających, aby pokazać jej, co czuję, jak ogromnym szczęściem potrafiła mnie obdarzyć. - Chciałbym ci powiedzieć, jak wiele dla mnie znaczysz, ale żadne słowa nie są w stanie tego wyrazić.
    -Po prostu bądź, Justin. Niczego więcej mi nie potrzeba - wyszeptała słabym głosem, pozbawionym siły i energii. Chciałbym zrobić wszystko, aby przywrócić ją do kruchego ciałka Lily, ale dobrze wiedziałem, że najważniejszy jest dla niej odpoczynek, przeplatany z moimi pocałunkami, delkatnymi uściskami i przebywaniem przy niej. Jak powiedziała, tego potrzebuje najbardziej. A ja miałem zamiar dać jej wszystko, czego tylko zapragnie.

    -Jak się czujesz, kochanie? - spytałem z troską, wciąż trzymając maleńką dłoń Lily, zamkniętą w swojej. Chciałem przez cały czas mieć świadomość, że jest tak blisko mnie, czuć ją fizycznie.
    -Jestem bardzo słaba i zupełnie wykończona, ale nie odmówię słodkiego buziaka od najkochańszego, najprzystojniejszego mężczyzny.

    Uśmiechnąłem się szeroko do emanującej szczęściem Lily. W następnej sekundzie opierałem łokcie po obu stronach jej głowy i zbliżałem usta do jej na tyle blisko, aby stykały się samymi krańcami. By zwilżyć miękkie wargi Lily, przejechałem po nich czubkiem języka, a potem zachłannie zassałem jej dolną wargę pomiędzy swoje. Kiedy czułem ją w ten sposób, zacząłem coraz bardziej doceniać słowa matki, ich wagę i szczerość. Miałem przy sobie dziewczynę swoich marzeń. Musiałem zacząć traktować wspomnienia, jak niepasujący element układanki, nie podstawę w życiu.

    -Musisz teraz dużo odpoczywać, skarbie. Osobiście dopilnuję, abyś się nie przemęczała - siedziałem bardzo blisko łóżka i co chwila przeczesywałem miękkie kosmyki włosów Lily, co jakiś czas zakładając pojedynczy za ucho. - Będę gotował ci obiadki, robił zakupy, przewijał naszego aniołka i...
    -Karmić piersią też będziesz? - zachichotała słodko, przerywając mi w pół zdania.
    -Karmić nie, ale z chęcią popatrzę, jak ty to robisz. - z przygryzioną między zębami wargą i przymkniętą powieką, wsunąłem chłodną dłoń pod kołdrę i, udając, że moje palce stawiają kroki wzdłuż koszulki Lily, umieściłem dłoń na piersi szatynki. Choć odkąd wyjawiła mi ciążę nie unikała mojego dotyku, w zaawansowanym stadium ciąży nie mogliśmy ze sobą sypiać, a mi brakowało zbliżeń fizycznych.

    W pewnym momencie poczułem się tak, jakby czas zatrzymał się, razem z życiem dookoła. Duże, ciemne oczy Lily zatrzymały się na bocznych drzwiach. Bałem się obrócić głowę, aby spojrzeć w to samo miejsce. Bałem się, chociaż zupełnie nie wiedziałem, czego. Nieznane dotychczas emocje, kwitnące w oczach Lily, spowodowały skurcz żołądka i narastającą niepewność.

    Ujrzałem cień postaci po lewej stronie, parę rąk wysuwających się w przód, a w dłoniach maleńką istotę, zawiniętą w białe prześcieradła. I od tamtej pory nie widziałem już niczego innego. Zniknęły ściany, zniknęła pielęgniarka, zniknęło łóżko, razem z kołdrą i poduszką. Widziałem tylko i wyłącznie Lily, ze łzami w oczach, trzymającą na rękach naszą małą córeczkę, której oboje daliśmy życie.

    Gdy patrzyłem, jak ostrożnie trzyma ją w ramionach, jak delikatnie głaszcze po policzku i jak troszczy się o nią samym spojrzeniem, bałem się nawet dotknąć naszego aniołka. Zdawała się tak krucha i słaba. Jednym dotykiem, jednym złym umieszczeniem dłoni, mógłbym nieświadomie wyrządzić jej krzywdę.
   
    -Cześć, aniołku - szept Lily przepełniony był najgłębszymi uczuciami, miłością, troską i chęcią opieki. Była ogromnie wzruszona, a ja w dalszym ciągu nie potrafiłem oderwać wzroku od samotnej łzy, spływającej wzdłuż jej policzka. Nie potrafiłem spojrzeć na swoją nowonarodzoną córeczkę, w obawie, że zagłębienia moich powiek zmienią się w wodospady łez. - Jestem twoją mamusią, maluszku - delikatnie musnęła opuszkiem palca nosek dzieciaczka. W następnej chwili jego małe ciałko przylegało do piersi Lily, kiedy tuliła je i kołysała delikatnie.

    Naraz ujrzałem, jak spod materiału prześcieradeł, przykrywających aniołka, wysuwa się maleńka dłoń, zaciśnięta w piąstkę. Powoli ujęła pojedynczy kosmyk włosów Lily i pociągnęła za niego na tyle ostrożnie, jakby czuła, że z większą siłą sprawiłaby ból swojej mamusi, która kocha ją ponad wszystko.

    -Czy - zająkałem się. - Czy mogę? - zapatrzony byłem w tę maleńką piąstkę, jakbym dostrzegł w niej sens swojego istnienia, jakby nagle znalazła się w centrum świata.
    -Oczywiście, Justin. W końcu, to twoja córeczka - powoli wyciągnąłem przed siebie obie ręce, lecz droga, którą przebyły od mojego ciała, do zawiniątka w prześcieradłach, zdawała mi się niekończącą podróżą, bez ostatniego punktu. Czułem się tak, jakbym przez wieki wyciągał przed siebie ręce, a mimo to nie mógł dosięgnąć dziewczynki. I w końcu, kiedy traciłem już nadzieję, że przemogę w sobie strach i dosięgnę jej, Lily odchyliła się delikatnie, układając małego szkraba prosto w moich ramionach.

    Małe, ciemne oczy okalane były gęstymi rzęsami, powoli unoszącymi się i opadającymi pod wpływem ciężkich powiek. Maleńki nosek co chwila marszczył się i rozluźniał, poznając nowe zapachy, a malutkie usteczka przez cały czas pozostawały minimalnie rozchylone.

    Trzymałem w dłoniach swoją nowonarodzoną córeczkę i uwierzcie mi, to najwspanialsze uczucie, jakiego kiedykolwiek było mi dane doświadczyć.

    Pozwoliłem jednej łzie spłynąć po policzku, potem wzdłuż brody i po szyi. Miejsce, które utorowała słona kropelka zaczęło delikatnie piec. Wtedy ta sama maleńka dłoń, która przed sekundą trzymała włosy Lily, teraz uniosła się i przylgnęła do mojego policzka, jakby chciała powiedzieć, abym nie płakał i uśmiechnął się, ponieważ ona nie zamierza dawać mi powodów do smutku.

    -Tatuś bardzo cię kocha, aniołku - wyszeptałem, tak samo roztrzęsiony, jak Lily przed momentem. Autentycznie zakochałem się w tych świecących oczkach, w słodkim nosku i pucatych policzkach. Czułem się tak, jakby z mojego serca wypłynęła bariera ochronna, osłaniająca dziewczynkę po kres mojego życia. - Jesteś naszym największym szczęściem - przyłożyłem usta do czoła maleństwa i musnąłem gładką skórę, jednocześnie opuszczając powieki, aby głęboko wczuć się w tę chwilę, w ten cudowny moment, który na zawsze pozostanie zapisany w moim sercu.

    -Nasza piękna Selenka - Lily dotknęła dłonią główki dziewczynki, lecz swoimi słowami momentalnie wybudziła mnie z błogiego stanu, pozbawionego trosk i smutków. Znów wspomniałem każde słowo matki. Razem z nimi poczułem żal i wyrzuty sumienia do samego siebie. I chociaż było to dla mnie naprawdę trudne, musiałem oderwać od siebie ślady przeszłości, zaczynając w tym jednym z najważniejszych momentów swojego życia.
    -Nie Selenka - zaprzeczyłem, zdobywając zaskoczone spojrzenie Lily, które stłumiłem głośnym wypuszczeniem powietrza. - Po prostu Angel. Nasza mała Angel.

    ***Lily's P.O.V***

    Obudziłam się nadal bardzo słaba i wycieńczona, jednak szczęśliwa, jak nigdy przedtem. Miałam świadomość, że swoimi siłami dałam życie nowej, maleńkiej istotce, którą będę mogła obdarzyć zupełnie inną miłością, niż tą, która biła z mojego serca dla Justina. I chociaż fizycznie cierpiałam, czułam ogromny ból, którego nie zaznałam wcześniej, którego nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, było warto znieść każdy rodzaj bólu, aby na sam koniec ujrzeć największe szczęście - maleńkie, wystraszone oczy naszej córeczki .

    O dziwo, całą noc przespałam spokojnie. Miałam świadomość, że wszystko zatrzymało się na właściwym miejscu. Wszelkie przeszkody odeszły w zapomnienie, pozwoliły cieszyć się naszym wspólnym życiem. Życiem, które, bądź co bądź, wraz z narodzinami naszego małego aniołka ulegnie zmianie. Oboje z Justinem będziemy musieli zmienić jego tryb, zmienić postrzeganie świata, zmienić drabinę wartości i priorytetów.

    Ostrożnie odkryłam materiał kołdry, wykonując każdy gest delikatnie, spokojnie i powoli. Chciałam uniknąć bólu, który odczuwałam w dalszym ciągu, gdy poruszałam się gwałtowniej. I choć cierpiałam, wspomnienie spokojnego i opiekuńczego głosu oraz wzroku Justina, jego spojrzenie, gdy spoglądał na naszą córeczkę, niwelowało wszystko, każde nieprzyjemne uczucie.

    -Lily, dzieciaku, powinnaś leżeć - lekarz, którego w ciągu kilku godzin zdążyłam obdarzyć ogromną sympatią, przeszedł przez otwarte drzwi.
    -Chcę tylko przejść się po korytarzu, rozprostować kości. Obiecuję, że zaraz wrócę z powrotem do łóżka.
    -Jak się czujesz? Wszystko w porządku? W dalszym ciągu odczuwasz ból?
    -Już dużo mniejszy, niż wczoraj wieczorem. Jest zdecydowanie lepiej. A i samopoczucie jest wyśmienite. Wszystko zdaje mi się piękniejsze.

    Z ust lekarza wydostał się cichy, krótki śmiech, który po chwili stłumił dłonią. Wskazał drzwi, prowadzące na korytarz, dając mi tym samym pozwolenie na krótki spacer. Surowym spojrzeniem chciał mi jednak dać do zrozumienia, że nie mogę się przemęczać. O tym jednak wiedziałam doskonale. Zresztą, nie miałam siły na nic.

    Przez duże okna na korytarzu wpadały promienie światła słonecznego, poszerzające uśmiech na moich ustach. Podeszłam do okna z przymkniętymi oczami, zasłoniętymi przez powieki. Czułam ciepło, rozlewające się po twarzy, a kiedy dłońmi dotknęłam szyby, okazała się rozgrzana i przyjemnie grzejąca chłodną skórę.

    Szłam powoli korytarzem, pozbawionym żywego ducha, pozbawionym jakiegokolwiek szmeru. Czułam się, jak w opustoszałym lesie, nocą, różniącym się jedynie światłem. Poruszając się powoli, czułam się fizycznie dobrze, dlatego gdy doszłam do końca korytarza, poza który nie mogłam wychodzić, zaryzykowałam i nacisnęłam metalową klamkę w szklanych drzwiach, stawiając krok poza swój oddział.

    W korytarzach pomiędzy oddziałami przebywało wiele osób niezarejestrowanych w szpitalu. Odwiedzali znajomych, przyjaciół, rodzinę. Dotychczas nie wzruszał mnie widok ludzi, darzących się miłością, jednak teraz, gdy zyskałam swoją własną, małą rodzinę, czułam z tymi ludźmi więź.

    Nogi zaprowadziły mnie na sąsiedni oddział. Miałam wrażenie, że panowała na nim jeszcze intensywniejsza cisza. Ta jednak wzbudzała u mnie lęk, zwłaszcza że korytarz nie był ozdobiony oknami, wpuszczającymi do wnętrza słoneczne promienie. W tej części szpitala czułam się w dziwny sposób przygnębiona.

    Szłam wzdłuż korytarzem, zatrzymując się przed każdą szybą w drzwiach sal. Żadna z osób, leżących w środku, nie poruszała nawet palcem. Wyglądało to wręcz nienaturalnie, jakby zostali wprowadzeni w sztuczny, nieprzerwany sen, w śpiączkę.

    Każdą salę mijałam bez większego zainteresowania, obok każdej przechodziłam na swój sposób obojętnie. I żadna z osób nie przyciągnęłaby mojej uwagi na dłużej, gdybym w pewnym momencie nie odwróciła głowy w stronę szyby, przed ostatnią salą na korytarzu. To jedno, niewielkie pomieszczenie przyciągnęło mój wzrok kilkoma pluszowymi zabawkami, porozkładanymi obok łóżka, i zdecydowanie mniejszą postacią, spoczywającą na metalowym łóżku.

    Rozejrzałam się na boki, aby sprawdzić, czy nikt nie pojawił się w pobliżu. Nacisnęłam cicho klamkę, a skrzypnięcie drzwi, które z pewnością usłyszałam jedynie ja, rozbrzmiało w moich uszach, jakbym co najmniej obudziła wszystkich, wprowadzonych w stan śpiączki.

    Niepewnie podeszłam do ramy łóżka. Z każdym krokiem widziałam coraz większą część postaci, przykrytej pod szyję kołdrą. Od początku ogarniało mnie dziwne uczucie, które objawiało się skurczami w podbrzuszu. Aż w końcu moje dłonie wystrzeliły do ust, niczym dwa, rozpędzone pociski.

    Szok, którego doznałam w tym momencie, ciężko było wytłumaczyć słowami.
   
~*~

    Bardzo przepraszam za tę końcówkę, naprawdę. Ale przynajmniej będziecie mieli okazję wykazać się kreatywną wyobraźnią haha :)

    Obliczyłam, że spisałam już 82% tego opowiadania, co oznacza, że do końca zostało już tylko 18%. Smutni, czy szczęśliwi? :)

    Kocham <3

    ask.fm/Paulaaa962

piątek, 13 lutego 2015

Rozdział 40 - My beautiful angel...


    ***Lily's P.O.V***

    Ciężko mi wręcz uwierzyć, że od początku naszego związku, mojego i Justina, który z każdym dniem przepełnia się jeszcze głębszą miłością, minęło już osiem miesięcy. Osiem, długich miesięcy, które zdały mi się jednym, krótkim dniem, którego każdą sekundę wykorzystaliśmy w idealny sposób. Jednocześnie, minęło już osiem miesięcy, odkąd pod moim sercem pojawiła się mała istotka, czekająca, aby w końcu, po takim czasie, ujrzeć światło dzienne i zachwycić nas swoim uśmiechem.

    -Jak spało się moim księżniczkom? - usłyszałam przy uchu cichy, zachrypnięty głos, wywołujący błogie dreszcze. Jednocześnie, jego ciepły oddech odbił się od mojej skóry. Każdego ranka słyszałam dźwięk jego głosu, kiedy budził mnie słodkim pocałunkiem. I każdego ranka zastanawiałam się, czym zasłużyłam na tak ogromne szczęście, które przez cały czas wisiało w zasięgu moich dłoni.

    -Bardzo, bardzo dobrze. - ziewnęłam głęboko, przykładając dłoń do ust, jednak chwilę później obie przyłożyłam do brzucha, odkrytego spod kołdry, którą delikatnie ściągnął ze mnie Justin. Stał się potężnie zaokrąglony, dając wyraźny sygnał obecności naszego maleństwa.

    -Co słychać u mojej kruszynki? - Justin zniżył się na łóżku i podwinął materiał białej, luźnej koszulki, zarzuconej na moje ramiona. Zaczął torować krętą ścieżkę z pocałunków, na całej powierzchni brzuszka. Dosłownie, nie ominął ani milimetra, jakby chciał pokazać, że każdą cząstkę naszego aniołka, słodko śpiącego zaraz pod powierzchnią cienkiej skóry, kocha równie mocno. Jego miłość była niezaprzeczalna i nieodwołalna. Odliczał dni do porodu. Odliczał dni do momentu, aż w końcu spojrzy w oczy swojej maleńkiej córeczce. I choć ja wyczekiwałam tej chwili z ogromną niecierpliwością i radością w sercu, jego uczucia przewyższały wszystko.

    -Słyszysz mnie, skarbie? - wymruczał cicho, nie odrywając warg od skóry na brzuchu. - Chciałem, abyś wiedziała, że tatuś bardzo mocno cię kocha i nie może się doczekać, aż w końcu przyjdziesz na świat. Pomalował ci już pokoik na różowo i tylko czeka, aby móc utulić cię w nim do snu.

    Teraz, zamiast brzucha, zaczęłam gładzić włosy Justina, układające się w nieładzie na czubku głowy. Mogłam godzinami wsłuchiwać się w jego głos, a zwłaszcza w piękne słowa, jakie wypowiadał w kierunku naszego dziecka. Za każdym razem, kiedy to robił, a powtarzał słodkie zdania co poranek, o świcie, kiedy budził mnie rozpromieniony, miałam wrażenie, jakby odrębna część mnie skakała ze szczęścią. Tą odrębną częścią było nasze słodkie maleństwo. Byłam przekonana, że słyszało głos tatusia, że rozpoznawało go i tylko czekało, aż ponownie będzie mogło cieszyć uszki jego dźwiękiem.

    Wtedy poczułam pojedyncze kopnięcie w podbrzuszu. Ujęłam dłoń Justina w swoją i przyłożyłam do tego miejsca. Po kilku sekundach poczułam kolejne, w podobnej okolicy. Oboje spojrzeliśmy na siebie z Justinem. Każdy, drobny gest naszej córeczki, choćby zwykłe kopnięcie czy czkawka, którą miewała dość często, był dla nas powodem do radości.

    -Nie może się doczekać, aż nas zobaczy - wymruczał, głaszcząc delikatnie moją skórę, co jakiś czas razem ze mną odczuwając na dłoniach kopnięcia.
    -A my nie możemy się doczekać, aż w końcu zobaczymy ją - dokończyłam, sunąc wzrokiem wzdłuż ogromnego szczęścia, tymczasowo zamieszkującego mój brzuch.

    -Wiesz, że jeszcze ani razu nie rozmawialiśmy na poważnie nad wyborem imienia? Chciałabym mieć to zaplanowane, zanim malutka przyjdzie na świat. Chciałabym już teraz mówić o niej jej przyszłym imieniem - spojrzałam na Justina, który teraz położył się obok mnie i do pasa przykrył kołdrą, a potem odwrócił na bok i schował twarz w moich piersiach, które podczas ciąży stały się pełniejsze.

    Westchnął głośno, a jego oddech przebił się przez materiał koszulki i podrażnił wrażliwą skórę, w wyniku czego moje usta opuścił cichy jęk. Justin przez parę kolejnych chwil zdawał się bardzo skupiony, w pełni oddany swoim myślom. Aż w końcu, kiedy chciałam przerwać milczenie, powtarzając wypowiedziane parę chwil temu słowa, on wsparł się na jednym łokciu, znów przywierając dłonią do mojego okragłego brzucha.

    -Co byś powiedziała, gdybyśmy nazwali naszą córeczkę Selena? - przez chwilę miałam wrażenie, jakby świat dookoła się zatrzymał. W taki stan wprowadziło mnie przenikliwe spojrzenie Justina, analizujące każdy grymas, pojawiający się na mojej twarzy. Nie spuszczał ze mnie wzroku. Zdawało mi się, albo szukał w moich oczach pozwolenia.
    -Selenka - powtórzyłam zdrobniale. - Podoba mi się. To piękne imię, na które nasza córeczka z pewnością zasłużyła.

    Chyba dłużej nie potrafiłam patrzeć w jego tęczówki, które nagle straciły wyraz i wszystkie emocje, które przepełniały je jeszcze chwilę temu. Nie wiedziałam, co zmieniło się w tak zawrotnym tempie i, prawdę powiedziawszy, nie chciałam wiedzieć, dlatego ramionami objęłam szyję Justina i delikatnie wtuliłam go w swoje ciało. Dziwnym trafem czułam, że tego potrzebował najbardziej.

    ***

    Od kilku miesięcy gdziekolwiek szłam, zawsze jedną z dłoni trzymałam na brzuchu. Chyba w ten sposób chciałam pokazać wszystkim, że dzidziuś jest mój i nie pozwolę go skrzywdzić. Moja ręka stanowiła barierę ochronną, odgradzającą aniołka od świata, pełnego niebezpieczeństw, czyhających za rogiem.

    Byłam tak wpatrzona w brzuszek, który rozciągał materiał bluzki, że nie zauważyłam idącej z naprzeciwka kobiety, która od dawna kroczyła w prostej linii po parkowej alejce. Swoją drogą, im wyższy był stan zaawansowania ciąży, tym bardziej polubiłam samotne spacery po parku, podczas kiedy Justin był w pracy, a dotychczas moim jedynym zajęciem w tym czasie było oczekiwanie na jego powrót w czterech ścianach.

    -Najmocniej panią przepraszam - schyliłam się, aby podnieść torebkę kobiety, która podczas zderzenia upadła na ziemię.
    -Nic się nie stało, kochanie - już sam jej głos wydał mi się znajomy, jednak rozpoznałam ją dopiero wtedy, kiedy uniosłam wzrok, a nasze spojrzenia spotkały się.

    Rozpoznałam podobne oczy i kolor tęczówek, a także kształt ust. Nawet w jej spojrzeniu kryło się coś podobnego, czego nie potrafiłam do końca nazwać. Byłam jednak pewna, że stoję twarzą w twarz z matką Justina, którą widziałam w swoim życiu tylko raz, jednak zdążyłam zapamiętać, dzięki przyjaznemu, życzliwemu wyrazowi twarzy.

    Myślę, że ona również zdołała mnie rozpoznać. Kiedy wyprostowała się, przez dobre kilka sekund wpatrywała się we mnie, nie mrugając, nie poruszając się. A ja czekałam na jej reakcję, chociaż zupełnie nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Przedstawić się? Powiedzieć, kim jestem? Czy może posłać nikły uśmiech i po prostu odejść?

    -Jesteś Lily, tak? - jedną dłoń spokojnie ułożyła na moim szczupłym ramieniu. Cały czas patrzyła mi w oczy, z pewnego rodzaju zmartwieniem, widocznym w nich.
    -Zgadza się - przytaknęłam cicho, zakładając kosmyk włosów, błąkający się po zarumienionych policzkach. - Pani jest matką Justina, prawda? - kobieta jedynie skinęła głową, gdyż całą jej uwagę pochłonął mój brzuch, mocno zaokrąglony. Chciałam poznać jej myśli. Chciałam wiedzieć, co krąży w jej głowie i jakie domysły zaczynają się w niej pojawiać.

    -Masz chwilę? Może usiądziemy? - wskazała jedną z parkowych ławek. Nie miałam powodu, aby nie zgodzić się na rozmowę. Wręcz przeciwnie, również uważałam, że powinnyśmy zamienić parę słów. W końcu, noszę pod sercem jej wnuczkę. Miała pełne prawo wiedzieć, że już za niespełna cztery tygodnie zostanie babcią. Taka informacja jest niezwykle ważna dla każdej kobiety, która kiedykolwiek marzyła o spełnieniu się w roli babci i osoby, która bezkarnie mogłaby rozpieszczać małego aniołka.

    -Czy ty i Justin spotykacie się? - spytała, nadal z błąkającym się w jej głosie zdenerwowaniem. Potarła ręce o kolana, a później jedną z dłoni położyła na moim udzie. Obie byłyśmy zestresowane i obie nie starałyśmy się nawet tego ukrywać.
    -Tak, jesteśmy razem od ośmiu miesięcy, mieszkamy razem i, jak pani zdążyła już zauważyć, spodziewamy się dziecka - wyrzuciłam z siebie na jednym tchu, bojąc się, że gdybym mówiła wolniej, mój głos zacząłby drżeć i utrudniać mi komunikowanie się z kobietą.

    Matka Justina wydała z siebie coś na kształt stłumionego krzyku, który zatrzymała w sobie, zakrywając dłonią usta. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w mój brzuch, który przez cały czas delikatnie głaskałam. Selenka w ten sposób uspokajała się i nie dawała się we znaki tak silnie.

    -Czyli to dziecko Justina - szepnęła bardziej do samej siebie, niż do mnie. I pomimo tej krępującej sytuacji, na jej usta wpłynął nikły uśmiech, kiedy dotknęła materiału mojej bluzki, przykrywającej brzuch.
    -Tak. Nawet sobie pani nie wyobraża, jak ogromnie cieszy się na samą myśl, że zostanie ojcem. Traktuje mnie, jak prawdziwą księżniczkę, zwłaszcza od momentu, w którym dowiedział się o ciąży. Niczego mi przy nim nie brakuje. Jest troskliwy, opiekuje się mną. - prawdę powiedziawszy, przed matką szatyna otworzyłam się, jak przed najlepszą przyjaciółką, której nigdy nie miałam. Potrzebowałam takiej rozmowy. Potrzebowałam zwierzyć się komuś ze swoich uczuć.

    Kobieta zamilkła na kilka dłuższych chwil. Jej uśmiech zmalał, a zastąpił go smutek i ciężar wspomnień. Siedziała jedynie, ze wzrokiem wbitym w parkową alejkę. Nie wiedziałam, czy stosownym byłoby przerwać jej milczenie. Skoro utrzymywała je w dalszym ciągu, prawdopodobnie potrzebowała go w tym momencie.

    -Jak podejrzewam, Justin ci nie powiedział, prawda? - spojrzała na mnie, teraz już z wyraźnym smutkiem. Długo jednak nie utrzymała spojrzenia. Szybko spuściła je i zaczęła nerwowo poprawiać złote bransoletki na nadgarstkach.
    -Nie rozumiem, o czym miał mi powiedzieć? - udawałam przed matką Justina głupią. W rzeczywistości aż zbyt dobrze wiedziałam, że Justin miał mi wiele rzeczy do przekazania, na co nigdy nie mógł się zdobyć. Miałam nadzieję, że kiedy nadarzyła się okazja, dowiem się czegokolwiek od matki Justina, osoby, która była przy nim przez wiele lat.

    Moje słowa wyraźnie wprawiły ją w zakłopotanie. Nerwowo poprawiła włosy, nienagannie ułożone, po czym chwyciła swoją torebkę. Najpierw położyła ją na kolanach, lecz po chwili znów ujęła ją w dłonie, tym razem wstając z ławki.

    -O czym miał mi powiedzieć? - próbowałam ją zatrzymać, lecz moje dobitnie składane pytania jeszcze bardziej ją peszyły.
    -Przepraszam, kochanie, muszę już iść. Mam ważne spotkanie. Przepraszam. - nawet ślepy byłby w stanie dostrzedz, że kłamała. Kłamała, jak z nut, od dawna nauczona przekazywania fałszywych informacji, lub po prostu zatrzymywania ich w sobie.

    I odeszłaby, bez słowa wyjaśnienia, gdyby nie nagłe skurcze, które poczułam w dole brzucha. Pierwszym uczuciem, jakie ogarnęło mnie od stóp po czubek głowy, był strach o nienarodzone dziecko. Etap ciąży był już naprawdę zaawansowany, a ja fizycznie nie byłam na to gotowa. Lekarz od początku powtarzał mi, że muszę na siebie szczególnie uważać. Jeden, niewłaściwy ruch, a zapłacę za to życiem własnego dziecka. Zabronił mi również znajdowania się w sytuacjach stresowych. To jednak, jako jedyny element, nie zależało ode mnie.

    -Lily, dziecko, co się dzieje? - nagle zapomniała o wyimaginowanym, ważnym spotkaniu. Znów przysiadła na ławce, obejmując mnie ramieniem. Poczułam się przy niej, jak przy swojej kochającej matce. W ciągu tych kilku minut rozmowy zdobyłam do niej ogromne zaufanie. Czułam się przy niej bezpiecznie, zupełnie, jak przy jej synu, który troszczył się o mnie w każdej minucie, przez ostatnie osiem miesięcy.

    -Nie wiem. Bardzo boli mnie brzuch. Boję się. - wyznałam szczerze, zaciskając powieki w przypływie paraliżującego bólu. Najbardziej pragnęłam w tej chwili, aby był przy mnie Justin i trzymał moją dłoń w swojej, głaszcząc ją opuszkami palców.
    -Lily, który to miesiąc? - kobieta wyraźnie przejęła się moim stanem. Bądź co bądź, noszę pod sercem jej wnuczkę. Nie dziwię się, że teraz, skoro może, skoro ma okazję, chce się o nią zatroszczyć.
    -Początek dziewiątego. Boję się, że to może być ten moment. Jakkolwiek źle to zabrzmi, nie jestem jeszcze gotowa. Nie jestem gotowa na poród - zapłakałam cicho, nie do końca wiedząc, czy z powodu bólu, narastającego w podbrzuszu, czy ze strachu, coraz dosadniej ogarniającego każdą komórkę mojego ciała.

    Matka Justina nie dawała po sobie poznać zdenerwowania, które z pewnością ogarnęło ją równie mocno, co mnie. Wzięła głęboki oddech, aby zachować trzeźwość umysłu, po czym zwróciła się do mnie poważnym, surowym tonem. I mimo że w tej chwili potrzebowałam czułości i ciepłych słów Justina, taki otrzeźwiający prysznic zdań z jej strony zdecydowanie mi pomoże.

    -Lily, wiem, że jesteś jeszcze bardzo młoda. Ja również nie byłabym gotowa na ciążę i poród w twoim wieku. Ale pomyśl inaczej, Justin cię kocha. Wasze dziecko będzie szczęśliwe, kiedy tylko przyjdzie na świat, a później będzie dorastało ze świadomością, że ma obojgu kochających rodziców. Więc teraz musisz zacisnąć zęby i myśleć tylko o nim, o dziecku, o Justinie. Wszystko będzie dobrze, zaufaj mi. - na moim czole zaczęły pojawiać się pojedyncze kropelki potu, dlatego kobieta odgarnęła z niego włosy, zakładając kosmyk za ucho. - Przecznicę dalej znajduje się szpital. Dasz radę dojść tam o własnych siłach, czy chciałabyś, abym zadzwoniła po karetkę?

    Byłam tak zdenerwowana, że docierało do mnie jedynie co drugie słowo kobiety. Chciałam, aby było już po wszystkim. Abym mogła przytulić do piersi mojego szkraba i nie zadręczać się myślą o czekającym mnie porodzie. Nie byłam w stanie racjonalnie myśleć i, prawdę powiedziawszy, nie mam pojęcia, co bym zrobiła, gdyby matki Justina nie było obok.

    -Dam radę. - szepnęłam, aby oszczędzać siły. Wiedziałam, że w najbliższych godzinach będę potrzebowała ich bardzo wielu. Już teraz zaczęłam się modlić. Ogarnął mnie potworny lęk przed tym, co nieznane, a przede wszystkim, ogromny lęk przed czekającym mnie bólem.

    ***Justin's P.O.V***

    Wszedłem do szatni na tyłach klubu, w drodze rozpinając czarną, elegancką koszulę. Odpiąłem jedynie połowę guzików. Tyle wystarczyło, abym mógł ściągnąć ubranie przez głowę. Zastąpiłem je natomiast swoją zwykłą, szarą koszulką, z rękawami do połowy ramion. Dużo swobodniej czułem się we własnych ubraniach. Oficjalne nie odzwierciedlały mojego usposobienia, dlatego wystrzegałem się ich, jak ognia.

    Zacząłem wiązać buty, poprawiając przy tym nogawki ciemnych jeansów, nisko opuszczonych w kroku. Styl ubioru ukształtowałem już w szkole średniej i od tamtego czasu wymieniałem jedynie pojedyncze części garderoby. Doskonale wiedziałem, jak chciałem wyglądać i jakie wrażenie sprawiać, dlatego każdego dnia ubierałem się dość skromnie, ale jednocześnie dobierałem każdą koszulkę do odpowiednich spodni, a buty pod kolor nogawek.

    Wtedy po opustoszałej szatni rozniósł się dźwięk dzwoniącego telefonu. Sięgnąłem ręką do kieszeni spodni i lekko uniosłem biodra, aby wyjąć z wnętrza komórkę. Chciałem odebrać połączenie od razu. Nie spodziewałem się nikogo, prócz Lily. Dlatego tak ogromne zdziwienie wywołało u mnie imię matki, widoczne na wyświetlaczu.

    Wtedy zawahałem się. Sam nie wiedziałem, czy powinienem był odebrać, czy może zignorować ją, tak samo jak ona przez lata ignorowała mnie. Nie chciałem być jednak taki sam, jak moi bliscy. Chciałem zrekompensować im wszystkie straty i pokazać, że również potrafię być dobrym człowiekiem.

    -Cześć, mamo - zacząłem spokojnie, ze słyszalnymi obawami w głosie. - Jestem zdziwiony, że dzwonisz do mnie po takim czasie. Coś się stało? - prawdę mówiąc, chciałem, aby dzwoniła bez powodu. Po prostu, aby znów usłyszeć mój głos, aby dowiedzieć się, jak układa mi się w życiu. Pomimo sporej urazy, jaką chowałem głęboko w sercu, byłbym w stanie zapomnieć o wszystkim od razu, po usłyszeniu jej delikatnego głosu, który rzadko kiedy przyjmował surową postać.

    -Justin, jestem z twoją dziewczyną w szpitalu. Lily zaczęła rodzić. Myślę, że powinieneś przyjechać tutaj, być przy niej. - nawet nie pozwoliłem jej dokończyć. W jednej chwili telefon wypadł mi z ręki i uderzył o kafelkową posadzkę. Myślałem, że moje nogi nie będą w stanie przenieść mnie o krok. Tymczasem nabrały tak zawrotnego tempa, że nim zdążyłem się zorientować, szarpałem już klamką w drzwiach od strony kierowcy, w swoim sportowym samochodzie, zaparkowanym na tyłach klubu.

    Czułem narastający wewnątrz mnie niepokój, który z każdym kolejnym metrem w stronę szpitala zmieniał się w szczęście i radość, eksplodującą w moim żołądku. Byłem bardzo rozkojarzony i doprawdy niewiele brakowało, abym spowodował wypadek. Znaki drogowe jakby przestały mnie interesować. Na prędkościomierz nawet nie spoglądałem. Nie chciałem przerazić się liczbą, widoczną na wyświetlaczu. Po prostu sunąłem po gładkim asfalcie tak szybko, na ile pozwalał mi ruch uliczny i setki innych samochodów.

    Kiedy znalazłem wolne miejsce na szpitalnym parkingu, niemal wypadłem z samochodu. W pośpiechu zamykałem za sobą drzwi i, co chwila potykając się o najdrobniejszy kamień, dotarłem do drzwi, przez które z każdą chwilą wychodzili pacjenci, zastępowani przez nowych.

    Czułem, jakbym popadł w trans, z którego wybudzą mnie dopiero słodkie, dziecięce oczka, wpatrzone we mnie z miłością. Choć miałem te swoje dwadzieścia osiem lat, teraz czułem się, jak gówniarz, który nie potrafi myśleć spokojnie i racjonalnie. Byłem do tego stopnia naładowany pozytywną energią, że żadne problemy nie zdawały mi się wystarczająco duże, abym nie mógł ich pokonać.

    Nagle zatrzymałem się gwałtownie w progu szklanych drzwi, prowadzących na oddział. I choć przed chwilą tak bardzo się spieszyłem, teraz zatrzymał mnie sam zarys postaci, siedzącej na jednym z plastikowych krzeseł pod ścianą. Delikatnie uderzała dłonią o kolano, przykryte materiałem czarnej spódnicy, a złote bransoletki, odbijane o siebie, wydawały ciche dźwięki.

    -Mamo - wyszeptałem, stawiając kroki w stronę kobiety, która na dźwięk mojego głosu uniosła głowę. Wstała powoli i odkaszlnęła, nerwowo poprawiając włosy. Mimowolnie zrobiłem to samo i zaczesałem je na tył głowy. Może to głupie, ale chciałem w tej chwili zarzucić ramiona na jej szyję i zwyczajnie przytulić się do matki, jak dwadzieścia lat temu. Bądź co bądź tęskniłem za nią. Za jej matczynymi radami i słowami otuchy, których brakowało mi w ostatnich latach.

    -Justin, zanim cokolwiek powiesz, chciałam cię przeprosić. Nie powinniśmy zostawiać cię samego. Nie powinniśmy całą winą obarczać ciebie. Dopiero teraz, kiedy poznałam Lily, kiedy usłyszałam od niej, jak wspaniale opiekujesz się nią, zrozumiałam, że jesteś dobrym człowiekiem. Przepraszam cię, synku. - razem z ostatnimi słowami wykonała gest, na który czekałem od dawna. Podeszła do mnie i przytuliła w sposób, w jaki matki okazują synom uczucia. Poczułem niewyobrażalne ciepło, rozchodzące się po moim sercu, które przez bardzo długi okres czasu pozostawało zimne i zamknięte.

    Oddałem uścisk bez zawahania. Objąłem matkę w pasie, a czoło oparłem na jej ramieniu, przykrytym czerwoną marynarką. Czułem, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, że naprawdę wychodzę w życiu na prostą. Mam wspaniałą dziewczynę, dziecko w drodze, a dodatkowo odzyskałem przynajmniej część rodziny.

    -Nie masz nawet pojęcia, jak dobrze się teraz czuję, wiedząc, że znów jesteś przy mnie. Ale proszę, powiedz mi teraz, co z Lily. Oszaleję, jeśli zaraz nie dowiem się, co się z nią stało. Kocham ją całym sercem i tak samo kocham naszego aniołka. - przyznałem bez cienia zawahania. W pierwszej chwili otrzymałem w odpowiedzi jedynie uśmiech kobiety, ale zaraz po tym kazała mi usiąść na krześle i wziąć parę głębokich oddechów, które rzeczywiście były w stanie mnie uspokoić.

    -Spotkałam Lily w parku, zupełnie przez przypadek. Chwilę rozmawiałyśmy, aż nagle poczuła silne skurcze brzucha. Urodziłam trójkę dzieci, więc doskonale wiedziałam, co oznaczały. Od razu zabrałam ją do szpitala, a kiedy lekarz wstępnie ją przebadał, stwierdził, że właśnie rozpoczął się poród. Od tamtego czasu nie mam żadnych informacji o jej stanie, ani o dziecku. Ale nie musisz się martwić, Justin. Ciąża nie jest w żadnym stopniu zagrożona. Dziecko po prostu urodzi się, jako wcześniak, ale jestem pewna, że będzie zdrowe i silne.

    Gdybym został sam chociaż na chwilę, zwariowałbym, natomiast z dłonią mamym głaszczącą uspokajająco moje ramię, byłem nadzwyczaj spokojny i opanowany. Po prostu w jej zapewnienia wierzyłem. Ufałem każdemu jej słowu. Ufałem jej.

    -Skoro i tak nie dowiemy się w tej chwili niczego na temat Lily, może opowiesz mi, jak się poznaliście? Wydaje się bardzo sympatyczną, ciepłą dziewczyną.
    -Właśnie taka jest. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś będę w stanie kogokolwiek pokochać, ale kiedy poznałem, jaka Lily jest w środku, zakochałem się w niej na zabój. Świata poza nią nie widzę.
    -Gdzie się poznaliście? Z tego, co zauważyłam, Lily jest jeszcze bardzo młoda. Przypadek was połączył?

    Wiedziałem, że ukrywanie przed matką prawdy nie wyjdzie mi na dobre, zwłaszcza teraz, kiedy udało mi się naprawić nasze wzajemne relacje. Zasługiwała na prawdę, a ja chciałem w końcu podzielić się nią z drugą osobą, która wysłucha mnie i postara się zrozumieć.

    -Mamo, Lily jest siostrą Davida - wymamrotałem, spuszczając głowę, gdyż palący wzrok matki nie pozwolił mi dłużej utrzymywać jej w górze.

    Na korytarzu zapadła zupełna cisza. Nie było słychać żadnego, nawet najcichszego szmeru. Widziałem tylko kątem oka, jak mama przyłożyła obie dłonie do ust i chociaż bardzo chciała odezwać się, próbowała uczynić to kilka razy, nie była w stanie wydusić z siebie żadnego dźwięku. Odniosłem wrażenie, że prócz szoku odczuwała również pewien rodzaj strachu.

    Wtedy jednak po korytarzu rozniosło się skrzypnięcie jednych z drzwi. Automatycznie nasze głowy uniosły się, a wewnątrz mnie urosło podekscytowanie. Kiedy natomiast ujrzałem przed sobą lekarza, dosłownie wstrzymałem oddech. Każdy łyk powietrza zdawał mi się trwać zbyt długo i jedynie podbudowywał niepewność.

    -Panie doktorze, co z Lily i dzieckiem? Muszę wiedzieć, bo inaczej oszaleję. - przyłożyłem dłonie do karku i przeczesałem włosy z tyłu głowy. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak bardzo się bałem.
    -Lily jest bardzo słaba, ale czuje się dobrze. Ma pan piękną, zdrową córeczkę, gratuluję.

~*~

    Ile szczęścia, aż się krzywię, hah :)

    Polecam!
    http://bieberstouch-fanfiction.blogspot.com

    CZYTASZ=KOMENTUJESZ

    ask.fm/Paulaaa962