czwartek, 4 czerwca 2015

Nowe opowiadanie!

ZAPRASZAM WAS SERDECZNIE NA MOJE NOWE OPOWIADANIE,  JUSTINEM W ROLI KSIĘDZA!

sobota, 30 maja 2015

Uwaga!

Zapraszam Was na drugą, choć niezależną część opowiadania Black tears!
http://getting-closer-jbff.blogspot.com/

sobota, 18 kwietnia 2015

Epilog...

        Proszę, aby KAŻDY, naprawdę każdy przeczytał notatkę pod rozdziałem <3



    Justin wyszedł przed kilkunastopiętrowy budynek i nabrał w płuca świeżego, jesiennego powietrza. Nie potrafił uspokoić dłoni, które wciąż drżały. Nie potrafił uspokoić również serca, które w zdwojonym tempie uderzało o ściany klatki piersiowej. Sądził, że podmuchy wiatru i chłód nocy otrzeźwią go pomogą na nowo myśleć racjonalnie. Justin nie był przyzwyczajony do nadmiaru uczuć, jaki towarzyszył mu u boku Lily i, co gorsza, nie był w stanie zrozumieć, dlaczego przy niej stał się całkiem innym, lepszym człowiekiem.
      Puścił drzwi klatki schodowej i pozwolił im powoli zamknąć się za jego postacią. Sam ruszył w kierunku zaparkowanego nieopodal samochodu, już z daleko otwierając drzwi automatycznym pilotem. Wrzucił do bagażnika sportową torbę, która przypadkowo nacisnęła małą, gumową zabawkę Angel. Uwagę Justina przyciągnął cichy pisk, dochodzący z wnętrza bagażnika. Gdy sięgnął ręką po zabawkę i wyciągnął ją spod torby, znów poczuł się zwyczajnie źle. Doskonale pamiętał moment, w którym włożył do fotelika samochodowego piszczałkę, a teraz miał świadomość, że nie będzie miał kolejnej okazji, aby obdarować córeczkę podobnym prezentem.
      Schował zabawkę do najgłębszej kieszeni bluzy, aby zawsze miał przy sobie coś, co przypomni mu, że zachował się, jak wyrodny ojciec. Zajął miejsce po stronie kierowcy, a kiedy ujrzał rozciągającą się przed nim ciemność nocy, znów poczuł wyrzuty sumienie, tym razem jeszcze silniejsze. Oparł głowę o kierownicę i chociaż obiecał sobie, że nie uroni ani jednej łzy więcej z powodu własnej głupoty, było mu zwyczajnie zbyt ciężko maskować uczucia w środku.
      Całym sobą pragnął, aby wszystko w jego życiu zatrzymało się na właściwej pozycji. Również jego emocje mogłyby w końcu ustabilizować się, aby szatyn mógł rozpocząć wszystko od nowa, a do wspomnień wracać z uśmiechem i nutką sentymentów, bez łez i igieł, przebijających się do wnętrza serca. Nikt z bliskich osób Justina nie potrafił tak naprawdę zrozumieć jego bólu, ponieważ nikt nie wiedział, że Justin całą winą od lat obarczał jedynie siebie.
      Myślami wrócił do dnia, w którym Selena prosiła go, błagała, aby skończył z boksem i przestał współpracować z Tysonem. Od samego początku widziała w nim złego człowieka i z całych swoich sił starała się ochronić przed nim Justina. Jej wysiłek poszedł jednak na marne, a mężczyzna do czasu tragedii nie pojął, że przez długie miesiące był wykorzystywany obietnicami o wielkiej karierze boksera.
      Nagle uniósł głowę znad kierownicy. Zdał sobie bowiem sprawę, że w całej rozpaczy zapomniał o ważnym szczególe sprzed wielu miesięcy, który umknął jego uwadze. Teraz dopiero zrozumiał, jak przez własną nieuwagę bił się z myślami i okrutnie cierpiał.
      Tym razem powrócił myślami do momentu, w którym to Lily poprosiła go, aby skończył z boksem. Zrobiła to w trosce o jego bezpieczeństwo, mimo że Justin nabawił się jedynie nielicznych zadrapań i rozcięć. Wtedy jednak, zupełnie nieświadomie, Justin zgodził się, kiedy tylko Lily wyznała mu miłość. Ich związek trwał raptem tydzień, a on nie potrafił jej odmówić. I dopiero teraz zrozumiał, dopiero teraz ujrzał różnicę pomiędzy miłością do Seleny, a niezaprzeczalnie ogromną miłością do Lily.
      -Bieber, dlaczego ty musisz być tak potwornym kretynem? - warknął pod nosem i pospiesznie wysiadł z samochodu, trzaskając za sobą drzwiami. Nie dbał o huk, który był w stanie obudzić połowę ulicy. Teraz, kiedy w końcu uświadomił sobie, co tak naprawdę czuje, pragnął jedynie chwycić w ramiona drobne ciało szatynki i przepraszać ją za każdą niepewność, którą dostrzegła w jego oczach.
      Nie czekał na windę, tylko wbiegł schodami na najwyższe piętro budynku. Zanim dotarł jednak pod drzwi mieszkania, uspokoił oddech i rozedrgane ciało. Chwytając za klamkę był bardziej zestresowany, niż kiedykolwiek wcześniej. Wiedział, że jeśli Lily w międzyczasie zdążyła się obudzić, kolejny raz poczuła się zraniona, a każda rana na serduszku dziewczyny oznaczała ostrze, wbite w serce Justina.
      Kiedy w końcu wszedł do mieszkania, zastał w nim ciemność, jaką pozostawił po sobie, wychodząc. Nie zapalał żadnego ze świateł, nie rozglądał się na boki. Nogi prowadziły go prosto do pokrytej mrokiem sypialni, gdzie na wielkim, małżeńskim łóżku spała Lily. Jego serce zaciskało się z każdym krokiem. Jednocześnie z każdym krokiem biło coraz mocniej, jakby chciało wyrwać się z piersi i pokazać dziewczynie, w jakim stopniu na nie działa.
        -Lily - wyszeptał, gdy ujrzał małą postać, skuloną na środku materaca. 
      Spała, oddychając miarowo i cicho. Justin mógł odetchnąć, wiedząc, że ostatnim wśród swoich zawahań nie skrzywdził szatynki. Czuł się tak, jakby miłość przejęła kontrolę nad jego ruchami. To ona kazała mu podejść do łóżka i upaść na kolana. To ona kazała mu oprzeć się o materac, a jedną dłonią odgarnąć pojedyncze kosmyki włosów z policzków Lily. To również ona kazała mu nachylić się i musnąć wargami gładkie czoło śpiącej piękności. 
      I dopiero w momencie, w którym uchylił zaciśnięte przez kilka chwil powieki i spojrzał na Lily, małą, drobną, kruchą i niezwykle wrażliwą, pojął, że Selena nie zginęła na marne. Oddała swoje życie po to, aby ta niespełna szesnastoletnia dziewczyna mogła żyć. Justin zrozumiał, że prawdziwą miłość spotyka się raz w życiu. Zrozumiał, że przez śmierć Seleny poznał aniołka, imieniem Lily, która znaczy dla niego więcej, niż ktokolwiek, kogo kocha, bądź kochał. I już nigdy nie pozwoli jej odejść, ponieważ dostrzegł w szatynce tę prawdziwą i szczerą miłość, spotykaną jedynie raz w  krótkim, ludzkim życiu...
      
~*~


Wiecie, że to już koniec? Mi jest niesamowicie ciężko w to uwierzyć. W końcu poświęciłam temu opowiadaniu prawie 8 miesięcy. Aż ciężko uwierzyć, że czas tak szybko płynie.
Nie mogę się nawet zebrać, aby napisać w całości tę notatkę. Chciałam każdemu z osobna podziękować za to, że zaglądaliście na tego bloga, że czytaliście, że wspieraliście mnie. Dziękuję, że pozwoliliście mi dokończyć już piątą wśród moich historii. Nie wiecie, jak się czuję, kiedy wiem, że jest tyle osób, które wspierają mnie i czekają na to, co napiszę, na to, co stworzy moja wyobraźnia. 
Odpowiadając na pytanie o drugiej części opowiadanie, nie, drugiej części nie będzie, jednakże za jakiś czas być może dodam rozdział dodatkowy, lekki i przyjemny w czytaniu, jednak, jak już mówiłam, drugiej części nie będzie.
Część  Was o tym wie, a część może dopiero się dowie, że to opowiadanie w każdym najmniejszym szczególe miało wyglądać zupełnie inaczej, jednak mimo wszystko jestem zadowolona z obrotu historii, jaki udało mi się stworzyć. I spójrzcie, jest nawet happy end, dopiero drugi w moim wykonaniu, ale na pewno nie ostatni.
Co mogę jeszcze powiedzieć? Na pewno wiele rzeczy przypomni mi się za kilka dni. Tymczasem, jeśli podobało Wam się o opowiadanie, a aktualnie nie czytacie reszty moich, mogę Wam obiecać, że stworzę jeszcze wiele historii, każdą inną, w której znajdziecie upodobanie.
Mam do Was również prośbę. Wiecie, że nigdy nie zmuszałam nikogo do komentowania, nawet przesadnie na to nie nalegałam, dlatego teraz proszę Was, proszę każdego z osobna, aby skomentował epilog chociaż jednym słowem. Chciałabym wiedzieć, ilu wspaniałych czytelników przyciągnęłam opowiadaniem "Final justice".
I na koniec jeszcze raz chciałam ogromnie Wam podziękować. Dzięki Wam robię coś, co kocham i co praktycznie trzyma mnie przy życiu. Oczywiście, oprócz uśmiechu Justina :)
Dziękuję! <3

ask.fm/Paulaaa962

niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 50 - And you bleed just to know you're alive...

Zanim będziecie chcieli mnie zabić, przeczytajcie notkę pod rozdziałem!


      Lily otworzyła drzwi łazienki i zamknęła je za sobą cicho. Nie chciała obudzić dzieciaków, które zasypiały w sąsiednich pokojach, przy kojącym głosie Justina, opowiadającym swoim pociechom bajkę. Była z niego dumna. Podziwiała go i jako mężczyznę, potrafiącego utrzymać i pokochać rodzinę, i jako wspaniałego ojca, obdarzającego dzieci ogromną miłością i troską.
      Szatynka powoli rozpięła każdy z guzików koszuli w rzadką kratę. Odpięła guzik jeansów i pozwoliła zsunąć się im wzdłuż nóg. Zdjęła bieliznę i przejechała delikatną dłonią po nagim ramieniu, czując chłód, otulający jej ciało.
     Weszła pod strumień ciepłej wody pod prysznicem, który pozbawił jej dreszczy. Nalała na dłonie dużą porcję owocowego żelu, który delikatnie roztarła na skórze kolistymi ruchami. Uczucie pary, gromadzącej się pod prysznicem, rozgrzewało jej zziębnięte ciało, spragnione pieszczot i dotyku.
      Nagle jęknęła głośno, gdy poczuła parę silnych ramion, obejmującą jej wąską talię. Poczuła również dużą dłoń, zsuwającą się w dół jej podbrzusza. Gdy dwa smukłe palce zostały przyłożone do jej łona, oddech Lily zmienił się w nierówną, rozpaczliwą próbę zaczerpnięcia powietrza. Gdy przyzwyczaiła się do pierwszego niespodziewanego dotyku, zaczęła rozluźniać każdy spięty mięsień w swoim ciele. Pragnęła tego od długich miesięcy, dlatego teraz, kiedy Justin, obejmujący ją delikatnie, zaczął sprawiać jej tak ogromną przyjemność, chciała tym samym odpłacić się jemu.
      -Justin, nie przestawaj - wyszeptała drżącym, roztrzęsionym głosem, który odbijał się od wykafelkowanych ścian pod prysznicem. Justin odebrał to za ogromną zachętę. Gdy czuł, jak spięte ciało Lily rozluźnia się w jego ramionach, miał ochotę unieść ją, zabrać do sypialni, położyć na łóżku i kochać się z nią, jak za pierwszym pamiętnym razem.
      -Nie przestanę, aniołku. Twoja przyjemność jest dla mnie najważniejsza - wymruczał do jej ucha i delikatnie przygryzł jego płatek. Z ust Lily ponownie wydostał się dość głośny jęk.
       Justin poruszał palcami przy jej łechtaczce i wejściu. Po niemal roku związku nauczył się, jakiego rodzaju dotyk Lily lubi najbardziej. Dlatego doskonale wiedział, jakiego rodzaju pieszczot używać względem szatynki. Równocześnie muskał wargami gładką skórę na jej szyi i odznaczających się obojczykach. W pewnym momencie dziewczyna podparła się jedną dłonią o ścianę pod prysznicem, gdy jej nogi zaczęły się minimalnie uginać. Lily odzwyczaiła się od przyjemności, jaką sprawiał jej kojący dotyk szatyna. Teraz było jej wręcz słabo, gdy jej mięśnie jednocześnie zaciskały się i rozluźniały pod wpływem szorstkich palców, kolistymi ruchami masujących jej kobiecość.
      Po kilku chwilach jednak Justin zatrzymał ruchy dłonią, a na jego ustach pojawił się nikły, łobuzerski uśmiech. Lily jęknęła, tym razem z niezadowoleniem, malującym się, jako grymas na jej ustach. Szatynka miała ogromną nadzieję, że Justin nie zostawi jej w taki stanie. Była roztrzęsiona, a jej ciało jak nigdy potrzebowało pieszczot. Pragnąc zrobić wszystko, aby tylko zatrzymać Justin jak najbliżej siebie, odwróciła się twarzą do dwudziestoośmiolatka, zarzuciła ramiona na jego szyję i gwałtownie wpiła się w jego słodkie, malinowe wargi.  Chciała doprowadzić go do takiego stanu, w jakim on przed momentem zostawił ją.
      -Tak dawno tego nie robiliśmy - wyszeptała w jego usta i ponownie zaczęła muskać je, co jakiś czas przygryzając dolną wargę szatyna. Czuła, że jeśli dzisiejszego wieczoru nie dostanie tego, czego pragnie od dawna, zwariuje, zwłaszcza po pieszczotach Justina.
      -Myślę, że najwyższy czas, abyśmy nadrobili zaległości, koteczku - zsunął duże dłonie wzdłuż jej bioder, aż położył je na pośladkach piętnastolatki. Objął je i ścisnął, a kolejny tego typu gest z jego strony sprowokował głośny jęk Lily.
      -Co proponujesz? - na jej ustach mimowolnie zakwitł szeroki uśmiech. I chociaż chciała go zamaskować, nie potrafiła, wiedząc, że za parę chwil otrzyma przyjemność, o jakiej marzyła od dawna.
      -Pójdziemy teraz po cichu do sypialni, zamkniemy za sobą drzwi, a później będziemy się kochać tak długo, jak tylko zechcesz - wychrypiał seksownie, a jego ciepły oddech odbił się od wrażliwej skóry szatynki.
      -Czekałam na te słowa - przyznała nieśmiało, kiedy Justin założył kosmyk jej wilgotnych włosów za ucho i przejechał kciukiem po gładkim policzku.
      Justin nie czekał na kolejne słowo Lily. Otworzył drzwi kabiny prysznicowej i zdjął z wieszaka dwa białe ręczniki. Jeden owinął wokół swoich bioder, natomiast drugim okrył nagie zziębnięte ciało Lily, którą pocałował jednocześnie w czoło.
      Czuł, jak emocje w jego ciele z każdą chwilą wzrastały. Chociaż nie przyznawał tego na głos, marzył o seksie jeszcze bardziej, niż Lily. Kilkumiesięczna wstrzemięźliwość nie była dla mężczyzny takiego, jak on. Potrafił jednak wziąć pod uwagę zdrowie Lily, która wcześniej nie była gotowa na powrót do intensywnego życia seksualnego. Poród dla każdej kobiety jest nie lada wyzwaniem, nie mówiąc o piętnastolatce drobnej postury ciała, która nie była jeszcze w pełni rozwinięta fizycznie. Jednak teraz, gdy widział w jej oczach tylko i wyłącznie pożądanie i był jednocześnie pewien, że to samo odbijało się w jego spojrzeniu, pragnął jej w każdy możliwy sposób i wiedział, że może pozwolić sobie na spełnienie najskrytszych pragnień.
      Gdy oboje wyszli spod prysznica, Justin przepuścił Lily pierwszą w drzwiach łazienki. Z jednej strony, kolejny raz chciał jej zaimponować dobrym wychowaniem i męskością, a z drugiej chciał zawiesić wzrok na jej delikatnie, ponętnie kołyszących się biodrach. Oczyma wyobraźni już teraz widział, jak za parę chwil silnie obejmie je dłońmi i zaciśnie na nich palce. Jego erekcja powiększała się z każdą myślą o nagim ciele Lily, nie mówiąc już o spojrzeniach w jej kierunku. Psychicznie przez cały czas miał ją przy sobie, jednak fizycznie tęsknił za nią tak, jakby szatynki nie było przy nim przez lata.
      -Angel jest jeszcze zbyt malutka, ale Drew jest już dużym chłopakiem. Co jeśli obudzi się, podczas kiedy my - wykonała kilka gestów dłońmi, aby Justin jednoznacznie domyślił się, o czym mówiła.
      -Spokojnie, padł, jak zabity. Nie obudzi się - kiedy tylko ostrożnie zamknął za nimi drzwi od sypialni, pchnął drobne ciało piętnastolatki na beżową ścianę i przywarł ustami do jej nagiego dekoltu, odsłoniętego spod ręcznika, który opinał się jedynie na jej biuście. Teraz, kiedy został z nią sam, dał upust wszelkim hamulcom w swoim ciele i od pierwszych chwil jednoznacznie pokazał dziewczynie, czego pragnie dzisiejszego wieczoru.
      Rozumieli się bez słów. Ona pragnęła tego samego.
      -Masz świadomość, jak bardzo cię pragnę? - warknął cicho, popychając Lily na materac na łóżku. Jednocześnie szarpnął ręcznikiem, owiniętym wokół jego bioder, i odrzucił go na podłogę.
      -Właśnie widzę - zagryzła między zębami dolną wargę i spojrzała wymownie na odsłonięte przyrodzenie mężczyzny.
      -A wiesz, co to oznacza? - zbliżył się do łóżka i chwycił między palce materiał białego ręcznika, którym nadal otulone było jego słoneczko.
      -Wiem - zachichotała w ostatecznym momencie, w którym została pozbawiona okrycia, a jej nagie ciało wystawione zostało głodnym oczom Justina.
      Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i wdrapał na łóżko, na małe ciałko nastolatki, która wdzięczyła się słodko, posyłając szatynowi zalotne spojrzenia. Jej urokliwy wzrok działał na niego w każdej minucie, a każda słodycz, która biła z jej ciałka, rozbudzała w nim prócz pożądania również coraz silniejszą miłość. Wiedział, że Lily mogła czuć się gorsza i odrzucona przez wszystkie tajemnice, które niedawno wyszły na światło dzienne. Justin chciał pokazać jej, jak ważna dla niego była i pragnął również, aby uwierzyła w to całą sobą.
      Justin usiadł okrakiem na wąskich biodrach Lily i przywarł dłońmi do piersi dziewczyny. Gdy ugniatał je delikatnie, zdał sobie sprawę, że z tak drobnego, prostego gestu, przyjemność czerpią oboje. Nie dość, że była to przyjemność fizyczna, to w dodatku oboje byli szczęśliwi, że swoim istnieniem sprawiali przyjemność drugiej osobie. W ten sposób oboje dojrzewali do miłości. Zaczęli stawiać przyjemność partnera bądź partnerki ponad własne potrzeby.
      -Justin, jedna uwaga - Lily ułożyła niewielką dłoń na umięśnionym torsie mężczyzny i delikatnie odepchnęła go od siebie. Szatyn na moment przerwał pieszczenie ciała swojej dziewczyny i spojrzał na nią z wysoko uniesionymi brwiami. - Nie planuję drugiego dziecka i sądzę, że tobie trzecie również nie byłoby a rękę.
      Justin od razu zrozumiał jednoznaczny przekaz dziewczyny. Miała rację. Nie planował kolejnego dziecka. Chciał skupić się na poświęceniu całego siebie Angel, Drew i przede wszystkim Lily, którą zaniedbał. Dlatego od razu sięgnął dłonią do szuflady w szafce nocnej, z której wyjął opakowanie z prezerwatywą. Rozdarł niewielką paczuszkę, czując na sobie przenikliwe spojrzenie Lily, nieopuszczające go ani na moment. Założył gumkę szybko i narzucił na ich nagie, niemal złączone ciała, beżową kołdrę, która sprawiła, że im obojgu temperatura podwyższyła się jeszcze bardziej. Otoczenie rozgrzewały również ich gorące oddechy, odbijające się od siebie.
      Justin zobaczył w oczach Lily minimalny strach. Czuła niepewność i lekkie zdenerwowanie. Nie uprawiała seksu od dawna, tak samo, jak Justin. Nie wiedziała, jak obejdzie się z nią dzisiejszego wieczoru, czy będzie delikatny i troskliwy. Obawiała się, że skupi się przede wszystkim na swoich własnych odczuciach, dlatego zanim jeszcze Justin umiejscowił się pomiędzy jej nogami, szatynka zacisnęła małe piąstki na prześcieradle.
Mężczyźnie natomiast nawet przez myśl nie przeszło, aby nie zadbać o emocje Lily. Dbał o nią bardziej, niż o kogokolwiek, ponieważ to ją obdarzał tak niesamowitym uczuciem. Wiedział, że pierwszy raz po takim czasie może sprawić Lily ból i za to nienawidził samego siebie.
      -Spokojnie, aniołku. Obiecuję, że będę delikatny. Nie pozwolę ci cierpieć - pogłaskał ją opiekuńczo po zarumienionym policzku i zaczesał jej włosy na tył głowy.
      Lily poczuła ogromną ulgę, gdy otulił ją kojący, cichy i uspokajający głos Justina. Od razu poczuła się lepiej, a wszelkie niepewności zniknęły po kolejnym pocałunku mężczyzny. Muskał jej gładkie policzki, całował także czubek jej nosa i linię szczęki. Lily czuła się dokładnie tak, jak pierwszego dnia, gdy Justin wyznał jej miłość. Czuła ogrom uczuć, wypływających zarówno z każdym jego słowem, jak i każdym gestem.
      Kochał ją, a ona kochała jego. Nic więcej nie miało znaczenia.
      -Nie musisz się niczego bać, aniołku - ostatni raz wyszeptał do jej ucha, przykrytego jasnymi kosmykami włosów, po czym rozsunął ostrożnie jej nogi i umiejscowił się pomiędzy nimi.
      Chciał, aby ten pierwszy moment był na tyle delikatny, na ile tylko było go stać. Dlatego odetchnął głęboko i spojrzał w oczy swojej ukochanej, aby ostatecznie ją uspokoić. Spokojnie pchnął biodrami, zanurzając się w niej odrobinę. Gdy nie spostrzegł na twarzy szatynki grymasu bólu lub niezadowolenia, a jedynie przymknięte powieki i lekko uchylone usta, wsunął swojego członka głębiej.
      Już od pierwszych chwil towarzyszyła mu ogromna przyjemność. Wystarczyło, że otarł się o nią ledwie wyczuwalnie, a jego usta chciał opuścić głośny jęk, który był w stanie powstrzymać. Kiedy jednak wszedł w nią do połowy, nagromadzone emocje zaczęły opuszczać jego usta w postaci nierównego, przyspieszonego oddechu. Lily natomiast zacisnęła zęby gdy poczuła pierwsze ukłucie bólu. Nie dała tego po sobie poznać, więc Justin nie zaprzestał wsuwania się w nią. Dziewczyna bała się, że ból zacznie narastać, jednak dzięki niezwykłej delikatności mężczyzny, który zdążył już dojrzeć do roli dobrego partnera, ból po kilku sekundach przerodził się w błogą rozkosz, wstrząsającą jej ciałem.
      -Tęskniłem za tobą - wysapał do ucha dziewczyny, wchodząc w nią do samego końca.
      W powietrzu rozległy się przeplatane ze sobą głośne jęki zakochanych, a po nich od razu przyspieszone oddechy.  Oprócz spełniania swoich wzajemnych potrzeb, bawili się i cieszyli, że w końcu odnaleźli chwilę tylko i wyłącznie dla nich, wypełnioną prywatnością i intymnością. Wiedzieli, że teraz będą musieli usilnie poszukiwać podobnych momentów. Praca, dzieci i dom w znacznym stopniu ograniczą ich wolny czas, jednak jeśli mieliby wybór, nie zmieniliby nawet jednego szczegółu ich wspólnego życia. Założyli prawdziwą rodzinę, wspierającą się i ufającą sobie. Oboje podświadomie dążyli jedynie do tego.
      -Ja za tobą też, Justin. Nawet nie wiesz, jak bardzo - wymruczała, sunąc chłodnymi dłońmi po umięśnionych plecach mężczyzny, przyozdobionych nielicznymi tatuażami. Otaczała opuszką palca każdy z pojedynczych mięśni i podziwiała czas, który Justin włożył w pracę nad swoim ciałem.
      -Tyle czasu przerwy od seksu nie jest na moje nerwy - mężczyzna zachichotał, wykonując płynne, spokojne ruchy wewnątrz swojej dziewczyny.
      -Przez ciebie, na moje również. To za długo. Zdecydowanie za długo - przygryzła płatek jego ucha, mrucząc krótkie przekleństwo najciszej, jak potrafiła. Nie chciała dawać Justinowi ogromnej satysfakcji, mimo że szatyn i tak doskonale wiedział, jak działa na Lily. Udawał jedynie, że tego nie widzi.
      Justin skupił się na dostarczaniu przyjemności sobie i szatynce. Wyłączył umysł na wszelkiego rodzaju problemy i kłopoty, które nękały go w dalszym ciągu. Nie chciał, aby rozpraszał go jakikolwiek bodziec, docierający z otoczenia. Każdego dnia jego najważniejszym zadaniem było dbanie o Lily najlepiej, jak umiał. Chciał wyręczać ją w każdej życiowej czynności, aby Lily żyło się przy jego boku jak najlepiej.
      Ich jęki przeplatały się ze sobą w powietrzu i docierały do ich uszu. Oboje czerpali przyjemność z oznak przyjemności drugiej osoby i uważali to za piękne. Kiedy Justin wykonywał szybsze i mocniejsze pchnięcia, dostarczające im obojgu więcej rozkoszy, Lily obdarzała go delikatnym pocałunkiem, składanym albo na dolnej wardze, albo na linii szczęki. Dodatkowo, z każdym przypływem przyjemności drapała skórę jego głowy końcówkami paznokci.
      -Boże, Justin, kocham cię - wydyszała, unosząc swoje biodra, gdy delikatne ruchy bioder Justina przestały jej wystarczać. Potęgowała przyjemność swoją, a także Justina, z którego ust zaczęły uciekać coraz głośniejsze jęki i przekleństwa.
      -Wiem, aniołku - zachichotał, jednak każde z podobnych wyznań Lily docierały do jego serca i chowały się w nim głęboko, aby pozostać na zawsze. Z dzisiejszego punktu widzenia nie wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek miał związać się z inną kobietą. Jego serce wyczerpało już dożywotni limit uczuć i miłości, którą obdarzał drugą osobę.
      Od samego początku, kiedy Justin objął Lily silnymi ramionami pod prysznicem, byli bardzo podnieceni i napaleni na swoje ciała. Wystarczyło więc jedynie kilka mocniejszych i szybszych pchnięć, które doprowadziły dwójkę zakochanych na sam szczyt. Justin wtulił twarz w zagłębienie szyi Lily, tłumiąc w niej głośny jęk. Lily natomiast dała upust podnieceniu, gromadzonym w ciele od kilku miesięcy, w postaci głośnego przekleństwa. Oboje zamarli na kilka dłuższych chwil, rozkoszując się uczuciem błogości.
      -To było cholernie dobre - wymruczał Justin,zsuwając się ostrożnie z jej kruchego ciała, a zużytą prezerwatywę wyrzucił do śmietnika.
      -Wiem - westchnęła głośno.
Nie potrafiła wytrzymać bez ciepła mężczyzny ani chwili, dlatego od razu przytuliła policzek do jego nagiego,wyrzeźbionego torsu, również ozdobionego tatuażami. Chociaż jeszcze rok temu nie zwracała uwagi na facetów z tatuażami, zdawali jej się mało stabilni i porywczy, gdy poznała Justina zupełnie zmieniła zdanie. Nauczyła się, że ludzi nie powinno się oceniać po pozorach, a dopiero wtedy, gdy odkryje się ich wnętrze i emocje, skrywane w sercu.
      -Wiesz, teraz, jak tak sobie myślę, nie wyobrażam sobie siebie, siedzącej w domu z mamą i żyjącej dawnym życiem. Po prostu nie wyobrażam sobie, że mogłabym nigdy cię nie spotkać, nie pokochać. Nie umiem nawet o tym myśleć. Kocham cię całym sercem i dziękuję ci za to, że jesteś, Justin.  Chciałabym móc powiedzieć ci wszystko, co czuję, ale nie umiem. Czuję po prostu za dużo, jak na jedno serce.
      -Mi nie potrzeba żadnych słów, wiesz o tym. Najważniejsze, że jesteś, po prostu - objął ją silnym ramieniem i przytulił do swojego ciała, aby pocałować w czoło.
      Żadne z nich nie odezwało się już więcej. Lily jeszcze przez chwile rozmyślała nad ogromnym szczęściem, jakie ją spotkało, aż w końcu usnęła naprawdę twardym snem, nad zwyczaj spokojnym. Justin natomiast przez długie minuty bił się z myślami. Było mu przy Lily cholernie dobrze i sądził, że wyzbył się uczucia sprzed lat. Teraz jednak znów poczuł ukłucie w sercu. Znów był rozbity i znów chciał płakać z bezsilności. Marzył jedynie o tym, aby już nigdy więcej nikogo nie skrzywdzić, a przede wszystkim osób, które kochał. Nie mógł znieść myśli, że przez swoją niepewność i ciągłe zawahanie może zranić nie tylko osoby obdarzane miłością, ale także samego siebie.
      -Zaraz nie wytrzymam - warknął szeptem i szarpnął za końcówki włosów.
      Chociaż z całego serca starał się to powstrzymać, przed jego oczami znów stanęła uśmiechnięta Selena. Widział jej gęste, kruczoczarne włosy i ciemne, wesołe oczy. Myślał, że nadal ją kocha. W rzeczywistości było to jedynie silne przywiązanie do osoby, którą może zobaczyć jedynie na zdjęciach. W jego oku zakręciła się pojedyncza łza, którą szybko otarł. Miał już dość kołysania się pomiędzy dwoma kobietami, które kochał. Nie potrafił wytrzymać przeskoku z miłości do depresji i z powrotem do miłości. W międzyczasie nie miał chwili na wewnętrzne, spokojne przemyślenia, których cholernie potrzebował.
      -Ja tak nie mogę, Lily, przepraszam - wyszeptał, wiedząc, że szatynka śpi i nie będzie w stanie go usłyszeć. Gdyby docierało do niej każde słowo, w życiu nie zdobyłby się na taką odwagę.
      Przeklął głośno i ostrożnie wyplątał się z objęcia ramion Lily. Spojrzał na nią smutno, jednak szybko potrząsnął głową i podszedł do szafy. Ubrał się, po czym wyjął sportową torbę, jakiej zawsze używał na treningach, i wrzucił do niej kilka najpotrzebniejszych rzeczy, w tym kluczyki od samochodu, komórkę i portfel. Nie spojrzał na Lily ani razu więcej. Bał się, że gdyby zerknął na nią chociaż przez ułamek sekundy, rozkleiłby się i obudził ją swoim żałosnym szlochem.
      Wchodząc do salonu, położył na drewnianym stole swoją kartę kredytową. Z jednej strony zachowywał się, jak gówniarz, w dodatku tchórz. Nie chciał jednak zostawić Lily bez jakiegokolwiek zabezpieczenia na przyszłość. Mimo wszystko chciał, aby materialnie nie brakowało jej i dzieciakom niczego.
      Usiadł na jednym z drewnianych krzeseł, na którym widniały jeszcze bazgroły, wykonane długopisem kilka lat temu, gdy mały, niepilnowany  Drew biegał po domu i siał zniszczenie. Położył przed sobą czystą kartkę papieru, a między palce chwycił długopis. Pochylił się nad stołem i przyłożył końcówkę wkładu do wolnego miejsca. Nie miał żadnego pomysłu, co napisać, dlatego przez długie chwile jedynie siedział, starając się nie rozpłakać, jak dziecko.


Droga Lily


      Pierwsze słowa wydały mu się zbyt banalne, aby mógł zostawić je na liście, dlatego skreślił linią prostą i przyłożył długopis linijkę niżej.


Kochane Słoneczko


      Po kolejnych słowach natomiast zrozumiał, jakim dupkiem jest, pisząc podobny list. Dobijała go sama myśl, że ponownie tak okrutnie skrzywdzi Lily.


Nie wiem nawet, od czego powinienem zacząć. Jestem cholernym dupkiem i zdaję sobie z tego sprawę. Cały czas słyszę Twoje ostatnie słowa, kiedy powiedziałaś mi, że nie wyobrażasz sobie życia beze mnie. I właśnie przez to, pisząc ten list, zacząłem płakać. Znowu.


      Musiał przerwać przelewanie uczuć na papier, kiedy poczuł na policzkach łzy. Otarł je szybko, jednak to nie powstrzymało kolejnych, które rozmyły mu obraz przed oczami.


Powinienem przeprosić Cię za to, że kiedykolwiek mnie poznałaś. Może nie byłabyś wtedy tak szczęśliwa, ale przynajmniej nie miałabyś powodu, aby cierpieć.


      Znów zrobił sobie przerwę, podczas której zaczerpnął kilka głębokich oddechów i wytarł lekko spocone dłonie w materiał dresów. Z każdym napisanym słowem nienawidził siebie coraz bardziej.


Wiedz, że cholernie Cię kocham i jesteś dla mnie najważniejsza, jednak ja nie potrafię tak żyć. Muszę to wszystko na spokojnie przemyśleć, licząc jedynie na to, że któregoś dnia, kiedy wrócę, wybaczysz mi wszystkie wylane przeze mnie łzy. Jeśli w międzyczasie poznasz kogoś, kogo pokochasz, proszę, zapomnij o mnie. Zasłużyłem na to, aby kolejny raz cierpieć, kiedy nie potrafię nawet zatrzymać przy sobie dziewczyny, którą kocham.


      Tym razem otarł łzy rękawem, gdyż było ich zbyt wiele, aby mógł pozbyć się ich dłonią. Miał żal do siebie i do całego świat, że kiedy w końcu zmieniał się w człowieka szczęśliwego, powracał do niego ciężar wspomnień.


Po prostu przepraszam, Lily. Wrócę, obiecuję, że wrócę, ale nie potrafię powiedzieć, kiedy pozbędę się wszystkich, pieprzonych niepewności. One nie pozwalają mi normalnie żyć. Kocham Cię, Lily, i proszę, nie płacz przeze mnie. Nie jestem wart Twoich łez.
Justin


      Mężczyzna siedział przy stole jeszcze przez długie minuty, wielokrotnie czytając w myślach żałosne słowa listu. Aż w końcu zgniótł kartkę w dłoni i upchnął ją do najgłębszej kieszeni sportowej torby. Nic już nie miało sensu. Był cholernym tchórzem i musiał się do tego przyznać. Musiał przyznać, że zawiódł Lily, zawiódł dzieciaki, zawiódł całą rodzinę, a przede wszystkim zawiódł samego siebie.
      W końcu wstał z krzesła i dosunął je do stołu. Prócz karty kredytowej nie zostawił na stole nic. Żadnej informacji, żadnego wyjaśnienia, żadnych przeprosin. Chciał uciec, zniknąć, zapaść się pod ziemię, lecz jednocześnie był pewien, że kiedyś ze skruchą wróci i na kolanach będzie błagał o wybaczenie, kolejny raz licząc na dobre serce Lily i jej wrażliwość.
      Wszedł po cichu do pokoju synka, śpiącego pod granatową pościelą, z policzkiem przytulonym do poduszki. Ukucnął przy jego łóżku i zacisnął szczękę. Nie chciał zostawiać go teraz, kiedy dopiero co go odzyskał. Wiedział jednak, że jeżeli teraz nie wyjedzie, do końca życia będzie bił się z myślami. Przez kilka minut wpatrywał się w jego spokojną, delikatnie uśmiechniętą twarz, aż w końcu cały ciężar zaczął zbyt mocno go obciążać.
      Po wyjściu z pokoju syna, wszedł do maleńkiej Angel, która również spała, w łóżeczku otoczonym szczebelkami. Tak, jak przy synu nie płakał, tak na sam widok dziewczynki z jego oka wypłynęła słona łza i spłynęła wzdłuż jego policzka. Wziął swojego małego kwiatuszka na ręce i przytulił do klatki piersiowej. Zaczął delikatnie muskać jej maleńkie czółko i płakać coraz mocniej, mając świadomość, że nie będzie go przy córce w najważniejszych chwilach jej życia. Nie usłyszy jej pierwszych słów, nie ujrzy pierwszych kroków. Sama ta myśl sprawiała, że czuł się coraz gorzej.
      Nie mógł znieść kolejnych minut cierpienia, zwłaszcza że musiał odnaleźć w sobie wystarczająco dużo siły, aby pożegnać się jeszcze z najważniejszą dla niego osobą. Powstrzymując głośne chlipanie wszedł do swojej sypialni, gdzie na środku wielkiego, małżeńskiego łóżka, na którym niegdyś spał z Seleną, spała słodko Lily, zawinięta w cienką kołdrę.
      -Przepraszam - zapłakał, kucając przed dziewczyną. - Przepraszam cię aniołku, że kolejny raz będziesz przeze mnie płakała. Muszę to sobie wszystko na spokojnie przemyśleć. Obiecuję, że wrócę. Nie wiem, czy zrobię to za miesiąc, za rok czy za dziesięć lat, ale wrócę, przysięgam -wychrypiał i zacisnął mocno powieki. Nie mógł patrzeć na spokojną twarz Lily, kiedy miał świadomość, że cholernie ją rani.
      Delikatnie objął piętnastolatkę ramionami i zaczął wypłakiwać najbardziej słone łzy w jej miękkie, pachnące świeżością włosy. Po kilku chwilach większość kosmyków była już wilgotna, a on nadal nie przestawał. Był na siebie tak cholernie wściekły, że byłby w stanie kolejny raz targnąć się na własne życie. Obiecał sobie jednak, że kiedy tylko wyjdzie z domu i zamknie za sobą drzwi, pójdzie się leczyć. Zrobi to w tajemnicy przed wszystkimi, aby po powrocie móc spokojnie żyć, bez dręczących go wspomnień.
      Nie mógł dłużej wytrzymać słodkiego zapachu szatynki, który otulał go przyjemną wonią. Był do niego przyzwyczajony i wiedział, że nie będzie w stanie o nim zapomnieć. Nie chciał wylewać większej ilości łez, dlatego wstał, podpierając się materaca, i ostatni raz zerknął na śpiącą szatynkę, szepcząc ciche wyznanie miłości w jej kierunku. Następnie opuścił sypialnię i wszedł do przedpokoju. Przed pociągnięciem za klamkę zmierzył jeszcze spojrzeniem swoje mieszkanie i wyszedł, zamykając za sobą brązowe drzwi z numerem 126.

~*~

Na wstępie bardzo Was proszę o bak agresji w stosunku do mnie za drugą część rozdziału. Uprzedzałam Was o zawahaniu, ale jednocześnie wiecie, że to odkręcę, dlatego nie zabijajcie mnie i pozwólcie mi napisać epilog, który dodam w ciągu tygodnia ;D
Przepraszam za tak długi czas oczekiwania na rozdział ;c
http://ask.fm/Paulaaa962

Ps. Jeśli jest tutaj ktoś, kto czytał moje opowiadanie my heaven, pojawił się na tym blogu dodatkowy rozdział specjalny, zapraszam :)
http://my-heaven-jb.blogspot.com/

sobota, 4 kwietnia 2015

Wesołych świąt!

Może nie jestem najlepsza w składaniu życzeń, ale chciałam Wam życzyć zdrowych, spokojnych świąt, spędzonych w gronie najbliższych lub przyjaciół, uśmiechów na twarzy i wspónego korzystania z tej króciutkiej przerwy od szkoły, hah ♥

ROZDZIAŁ 49 (KLIK)

piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział 49 - Proper direction...

     
      Lily w jednej chwili zapomniała o każdej myśli, która jeszcze przed momentem zakłócała jej spokój. Zapomniała o nienawiści względem porywaczy, jaką tłumiła w sobie przez całą podróż. Zapomniała również o niebezpieczeństwie, jakie może grozić jej miesięcznej córeczce. Wszystko odstawiła na drugi plan, kiedy nagle wyrosła przed nią postać rosłego, czarnoskórego mężczyzny po czterdziestce, wpatrującego się w nią z szeroko otwartymi oczami i lekko uchylonymi ustami. Tak bardzo za nim tęskniła.
      -Lily? - mężczyzna wydusił z siebie po kilku dłuższych chwilach milczenia.
Nie wierzył własnym oczom. Nie wierzył, że czysty przypadek kolejny raz postawił mu tę drobną dziewczynę na drodze. Mimo wszystko był szczęśliwy, że ponownie mógł ją zobaczyć, przekonać się, że jest cała i zdrowa. Jedynym, czego teraz pragnął, to zamknięcie jej kruchego ciała w silnym, odwzajemnionym uścisku.
      -Nie mogę uwierzyć, że jednak cię spotkałam - szatynka dała upóst wszelkim hamulcom, powstrzymującym jej ciało.
Kiedy mężczyzna nieśmiało przesunął prawego buta w jej kierunku, ona zrobiła od razu cztery kroki i zawiesiła ramiona na szyję czarnoskórego, znajdującą się niemal głowę wyżej od niej. Lily nie należała do osób wysokich, natomiast Tyson odznaczał się sporym wzrostem. Zawsze było to wyraźnym kontrastem pomiędzy nimi.
      Szatynka nie zdawała sobie jednak sprawy, jak ogromnie ostry sztylet wbiła w serce Justina, zawieszając się na szyi mężczyzny i pozwalając mu ciasno objąć swoje ciało. Czuł, jak znów zaczyna pękać, od środka. Jego serce niemiłosiernie zapiekło. Wolałby ujrzeć rozlew krwi, niż swoją dziewczynę w uścisku człowieka, którego szczerze, całym sercem nienawidził. Nie mógł znieść widoku i aż na moment zacisnął powieki, aby pod wpływem ogarniającej go ciemności uspokoić się.
      -Lily - wyszeptał, chociaż miał w planach podnieść na nią głos, lub nawet siłą odciągnąć od czarnoskórego. - Jak możesz? - czuł, że jego głos powoli się łamał, chociaż bardzo tego nie chciał i starał się powstrzymać jego drżenie, przeplatane z przyspieszonym oddechem.
Może to chore, lecz przez moment przeszło mu przez myśl ogrom najgorszych myśli. Pomyślał o Lily i Tysonie w znacznie bliższych relacjach, które utrzymywali od długiego czasu. Pomyślał nawet o domniemanej zemście Tysona, do której wykorzystał drobną piętnastolatkę, władającą sercem Justina. Szybko jednak pokręcił głową. Takiej myśli nie potrafił znieść. Zabiłaby go, gdyby okazała się prawdziwa.
      Lily odsunęła się od Tysona i szybko przeniosła wzrok na Justina. Powiedzieć, że czuła się niezręcznie, to mało. Dopiero teraz zrozumiała, w jakiej sytucji się znalazła, w jakiej sytuacji postawiło ją obu mężczyzn. Jeden pozbawił drugiego ważnych mu osób, natomiast ona obojga darzyła szacunkiem i wdzięcznością. Szczerze bała się spojrzeć któremukolwiek w oczy.
      -Lily, znasz go? - Tyson z pogardą splunął w stronę Justina, a jego oczy przybrały rozmar wąskich szparek, mierzących go od stóp po czubek głowy.
Nigdy nie zapomni bólu, jaki mu sprawił. Odebrał mu dwójkę maleńkich, ukochanych dzieci, odebrał mu sens jego życia. Postanowił odpłacać się tak długo, aż zyska pewność, że zniszczył Biebera bardziej, niż on zniszczył jego. Widząc jego twarz i całkiem szczęśliwe oczy, ponownie ujrzał płomienie płonącego domu, z dwójką maluchów wewnątrz. Podczas kiedy on nadal cierpiał, Justin zyskiwał szczęście, na jakie w jego oczach nie zasłużył.
      -Nie wiem, co mam odpowiedzieć wam obu - dziewczyna spojrzała po ich wściekłych twarzach. Nigdy nie sądziła, że znajdzie się w tak niekomfortowej sytuacji. - Znam Justina. Kocham go najmocniej na świecie. Już od niemal roku roku jesteśmy razem, mieszkamy razem, mamy nawet córeczkę - wyjaśniła Tysonowi, w głębi duszy modląc się, aby ją zrozumiał i przestał z tak ogromną wrogością patrzeć na jej ukochanego. - Natomiast tobie, Justin, należą się bardziej szczegółowe wyjaśnienia. Zanim moja matka poznała ciebie, była przez naprawdę długi czas związana z Tysonem. Przez wiele lat zastępował mi ojca, który nigdy nie miał dla mnie czasu. Mając czternaście lat nawet zaczęłam mówić do niego tato. Niedługo po tym pojawiłeś się ty. Chociaż moja matka twierdziła, że poznała ciebie po rozstaniu z Tysonem, ja darzyłam cię nienawiścią i obwiniałam za rozbicie ich związku. To dlatego przez długi czas nie mogłam się do ciebie przekonać. To dlatego dawałam ci odczuć na każdym kroku, jak bardzo niechciany przeze mnie jesteś - szybko przetarła kącik oka, aby nie dopuścić do wypływu nawet jednej łzy. - Ale nie miałam pojęcia, że to właśnie Tyson jest człowiekiem, o którym mi opowiadałeś. A teraz stoję tutaj, pomiędzy wami i czuję się okropnie, mając świadomość, że oboje odebraliście sobie kogoś ważnego.
      -Kogoś ważnego? - warknął Justin, zwijając palce w pięści. - Ona była całym moim życiem.
      -A czy choćby przez chwilę pomyślałeś, jak ja się czułem, kiedy odebrałeś mi dwójkę dzieci!? - wrzasnął Tyson, chcąc zrobić dwa kroki w stronę Justina, jednakże na jego drodze w porę stanęła Lily. I chociaż oboje w nerwach mogliby się pozabijać, drobnej szatynce nigdy nie zrobiliby fizycznej krzywdy.
      -Sądzisz, że nie myślałem o tym? Myślisz, że od dwóch lat nie żyję z poczuciem winy? Każdej nocy śni mi się twój pierdolony, płonący dom. Myślisz, że mnie to, kurwa nie boli? Że nie boli mnie świadomość, iż z mojej pieprzonej winy zginęła dwójka małych dzieci? Tylko różnimy się jednym, gnoju. Ja nie chciałem odbierać ci nikogo bliskiego, a ty z premedytacją na dwa lata odsunąłeś ode mnie siostrę i syna, a żonę zabrałeś mi na zawsze.
      W pomieszczeniu nastła głucha cisza, przerywana jedynie oddechami obu mężczyzn, którzy powstrzymywali się przed agresją jedynie dzięki obecności Lily. Przez wzgląd na osobę szatynki zachowywali pozory dostatecznie opanowanych, mimo że w sercach obu ponownie nastała żałoba. Ich nienawiść była nie do opisania.
      -Nie widzicie, że to bez sensu? Oboje cierpieliście już wystarczająco. Nie ma sensu krzywdzić siebie w dalszym ciągu. To was zabija. Szukacie zemsty, kiedy w rzeczywistości już dawno powinniście odpuścić. Choćby przez wzgląd na mnie, proszę.
      Lily starała się samym wzrokiem załagodzić atmosferę, kiedy nagle, na starej wersalce w roku pomieszczenia, ujrzała maleńką dziewczynkę, ubraną w śpioszki i owiniętą kocem. Znów poczuła matczyny instynkt, który kazał jej podbiec do córeczki i chwycić ją w ramiona, aby upewnić się, że z jej główki nie spadł ani jeden włos. Jako matka nie przeżyłaby jej krzywdy.
      -Już spokojnie, Angel. Spokojnie - szeptała do jej małego uszka, ujmując ciałko niemowlaka ostrożnie w ramiona.
Kiedy przytuliła Angel do swojego serca i poczuła również przyspieszone bicie jej serduszka, podziękowała Bogu, że dał jej tak wspaniałą córeczkę. Nigdy tak naprawdę tego nie doceniła. Dopiero, kiedy mogła ją stracić przekonała się, że określenie Angel całym jej światem było niczym, w porównaniu do jej miłości do dziewczynki.
      -Lily, to twoja córka? - spytał Tyson, wyraźnie poruszony sposobem, w jaki jego pasierbica patrzyła na małego aniołka.
      -To nasza córka - odważyła się spojrzeć mężczyźnie w oczy i jednocześnie stanąć blisko Justina.
      -Nie wiedziałem - wymamrotał, przełykając głośno ślinę. Zdał sobie sprawę, że gdyby nie obecność Lily w tym miejscu, doprowadziłby do tragedii.
      -Więc gdyby nie była moją córką, zabiłbyś ją? - spytała w złości, jednak czując dużą dłoń Justina w dole swoich pleców i jej niezwykłą moc uspokajania, odkaszlnęła i powtórzyła zdanie łagodniej.
      Tyson nie odpowiedział. Czuł, że nie powinien się odzywać, aby nie pogrążyć się jeszcze bardziej. W rzeczywistości mścił sie na niewinnych osobach tylko po to, aby zagrać na emocjach Justina. I mimo że miał żal do Justina, żal, który nigdy nie osłabnie, zaczynał rozumieć, jak strasznym potworem stał się przez rządzę zemsty.
      -Nigdy nie wybaczę ci tego, co mi zrobiłeś, ale ze względu na Lily nie tknę cię nawet palcem, bo wiem, jak bardzo skrzywdziłbym ją. Po prostu raz na zawsze zniknij z mojego życia i pozwól mi o wszystkim zapomnieć - Tysonowi z trudem ów słowa przeszły przez gardło, kiedy jeszcze kilkanaście minut temu pragnął przyłożyć broń do skroni Biebera i pociągnąć za spóst. Nie zdołał jednak wykrzesać z siebie przeprosin. Justin tak samo. Oboje w dalszym ciągu odczuwali zbyt wielki smutek, aby w pełni przyznać się do niewybaczalnych błędów.
      Justin bez słowa przejął od Lily swoją córkę i obdarzył Tysona ostatnim, pustym spojrzeniem. On również pragnął o wszystkim zapomnieć, jednak wiedział, że to niemożliwe, dopóki nie nadejdzie nieoczekiwany przełom, który wyciągnąłby go z rozpaczy.
      Oboje z Lily w ciszy wyszli z mieszkania i chociaż pragnęli zamienić ze sobą chociaż jedno słowo, żadne z nich nie odważyło się na wykonanie pierwszego najważniejszego kroku. Do samochodu wsiedli również w ciszy i dopiero w chwili, w której Angel zaczęła znacząco pochlipywać, Justin wykrzywił usta w nieznacznym uśmiechu.
      -Chyba nadeszła pora karmienia - zerknął łagodnie na Lily, która z utęsknieniem wyczekiwała jego choćby przelotnego spojrzenia.
      -Nasze maleństwo zgłodniało - zachichotała i odebrała od mężczyzny dziewczynkę, układając ją wygodnie w swoich ramionach. - Będziesz miał coś przeciwko, jeśli nakarmię ją tutaj? - doskonale znała reakcję Justina, jednak chciała rozluźnić mocno napiętą sytuację. I udało jej się.
      -Jeśli chcesz, abym spowodował wypadek przez zupełny brak koncentracji na drodze, proszę bardzo - posłał jej uśmiech, o jakim Lily marzyła. I chociaż wiedziała, że czeka ich jeszcze długa, poważna rozmowa, bała się jej o wiele mniej, niż przed dwoma minutami.
      -W takim razie widzisz, Angel, ale tatuś nie pozwala mi cię nakarmić. Musisz wytrzymać jeszcze troszkę, aż dojedziemy do domku.
      Justin docisnął pedał gazu, gdy wjechali na stosunkowo pustą obwodnicę Los Angeles. Mógł więc pozwolić sobie na rozwinięcie większej prędkości. Cały czas myślał jednak o zażyłości, łączącej Lily z Tysonem. Czy mógł mieć jej cokolwiek za złe? Nie i nie miał, ponieważ to przez jego kilkumiesięczne milczenie Lily żyła w ciągłej nieświadomości. Tysona natomiast poznała jeszcze przed pojawieniem się w jej życiu Justina.
      -Wiem, jak jest ci trudno, Justin - zaczęła niepewnie, kładąc dłoń na jego udzie. - Ale musisz być silny, zamknąć tamten rozdział i nie wracać do niego więcej, nawet myślami - chciał jej przerwać, jednak Lily kontynuowała. - Wiem, jak łatwo jest to powiedzieć, kiedy rany nadal wydają ci się świeże. Ale uwierz mi, nie są. Jej nie ma już od dwóch lat i w końcu będziesz musiał się z tym pogodzić - ciężej, niż Justinowi słuchać, było Lily podjąć tak trudny temat. Miała świadomość, że w życiu Justina nigdy nie będzie tak ważna, jak Selena, jednak liczyła, że po latach odnajdzie w niej kobietę, która w godny sposób będzie w stanie ją zastąpić.
      -Lily, mogę ci obiecać, że się postaram. Teraz, kiedy Tyson odpuścił, ja postaram się zapomnieć i zacząć od nowa, przysięgam.
      -Myślę, że dobrze zrobiłoby ci kilka wizyt u psychologa - zasugerowała łagodnie Lily, w głębi duszy obawiając się reakcji szatyna.
      -Kotku, nie zapominaj, że ja sam jestem psychologiem i jeśli będę potrzebował jego pomocy, na pewno otrzymam ją bez żadnej kolejki.
      Oboje wiedzieli, że nie to miała na myśli Lily. Oboje jednak nie chcieli dłużej drążyć tematu, który sprawiał im ból. Mieli ogromną nadzieję, że po wszystkich złych przeżyciach w końcu odnajdą bezwarunkowe szczęście. Nic nie wskazywało na to, że kolejny raz mieliby cierpieć. Oprócz wspomnień, z przeszłością nie łączyło ich już nic i w końcu mogli odetchnąć pełną piersią.
      -Dlaczego nigdy nie powiedziałaś mi, że Alison była związana z Tysonem przed poznaniem mnie? - Justin ponownie przerwał ciszę. Rozpoczął poważną rozmowę, ponieważ chciał mieć ją już za sobą. Wszystko chciał mieć za sobą, aby rozpocząć nowe, pogodne życie.
      -Nie czułam takiej potrzeby. Z resztą tak samo, jak ty. Przez niemal rok okłamywałeś mnie tanimi bajeczkami. Tylko że poprzedni związek mojej matki nie wydał mi się ważny, natomiast twoja rodzina tak.
Justin doskonale wiedział, że Lily ma rację i nawet gdyby chciał, nie mógłby kłócić się z szatynką. Od początku startował z przegranej pozycji, gdyż to właśnie on zataił przed Lily najważniejsze momenty swojego życia.
      -Dobrze, rozumiem cię i jeszcze raz chciałem cię przeprosić. Ale obiecuję, że już nigdy cię nie okłamię, Lily - zamiast trzymać dłoń na kierownicy, on ujął nią rękę dziewczyny i splątał razem ich palce. Co prawda nie oderwał wzroku od przedniej szyby, jednak uśmiechając się do siebie, widział uśmiech piętnastolatki, który utworzył się na jej ustach w tej samej chwili.
      -Dziękuję, na tym zależy mi najbardziej. Tak więc od dzisiaj mówimy sobie wszystko, nawet rzeczy, które pozornie nie mają znaczenia, dobrze? - pogłaskała go opiekuńczo po ramieniu. Czekała na podobne słowa od wielu długich miesięcy i w końcu mogła odetchnąć, słysząc szczerą obietnicę Justina. Pokochała go jeszcze mocniej.
      -Tak, aniołku - pogładził jej udo z niezwykłą delikatnością, a potem podniósł jej dłoń do ust i musnął ją kilka razy. Była dla niego wszystkim, ale zaczynał rozumieć to bardzo powoli. Dzięki Bogu, Lily potrafiła doskonale wczuć się w jego emocje i z pokorą znosiła fakt, że nie zawsze Justin dopuszczał ją do swojego serca.
      Reszta drogi minęła im w ciszy, przerywanej jedynie cichymi pomrukami Angel, usypiającej w ramionach matki. Lily pogładziła córeczkę po policzku, kiedy ta zasnęła z lekko rozchylonymi usteczkami i piąstką, zaciśniętą na rękawie bluzki szatynki.


***
     

      -Tak więc, jak już mówiłem, pański syn nie może się teraz przemęczać. Mimo że jego stan jest już naprawdę dobry, powinien dużo odpoczywać i nie być narażonym na jakikolwiek stres. To pozwoli mu szybciej dojść do siebie i wrócić do normalnego trybu życia - lekarz, ubrany na biało, wręczył Justinowi teczkę z dokumentami i wypisem syna ze szpitala oraz uścisnął jego dłoń silnym, męskim uściskiem. Pragnął przekazać mu również wyrazy uznania i duży szacunek, jakim darzył szatyna. Niewiele osób wiedziało, jakie cierpienie przeżył i ile musiał walczyć, aby znów stanąć na nogi.
      -Panie doktorze, dziękuję za wszystko, co zrobił pan dla mnie i dla mojego syna - Justin obdarzył go ostatnim, szczerym i pełnym wdzięczności uśmiechem, po czym nacisnął klamkę w drzwiach szpitalnej sali i wszedł do środka.
      Widok, jaki zastał wewnątrz, dogłębnie poruszył jego obolałe serce. Jego dziewczyna, kobieta którą kochał, pomagała Drew w pakowaniu ubrań do sportowej torby, natomiast jego syn trzymał w ramionach córeczkę szatyna i wpatrywał się w jej małe oczka, jak w obrazek.
Poczuł się naprawdę wzruszony. Chciał wręcz uronić łzę, jednak szybko stwierdził, że wylał ich w życiu wystarczająco i takie drobne wydarzenia, poruszające jego sercem, nie mogą prowokować łez.
      -Mam najwspanialszą rodzinę na świecie - podszedł do Lily i pocałował ją w czoło, przytrzymując przy jej skórze usta przez kilka długich sekund.
      -A ja mam cudowną siostrzyczkę - wtrącił Drew, kołysząc dziewczynkę w ramionach. Robił to bardzo delikatnie, gdyż nie wiedział, na jakie ruchy może sobie pozwolić, a nie przeżyłby, gdyby nieumyślnie zrobił krzywdę dziewczynce, którą od pierwszych chwil pokochał.
      Justin, oczyma wyobraźni, ujrzał ich wspólną, kolorową przyszłość, powoli płynący czas i nieprzerwany uśmiech, ukształtowany na ustach. Całym sercem wierzył i szczerze pragnął, po wielu nieprzespanych nocach, spokojnego, poukładanego życia, u boku Lily i dwójki jego najwspanialszych dzieci, które kochał całym sercem.
      -Gotowi? Jeśli tak, wracamy do domu. Mam dość szpitali, lekarzy i białych ścian - wzdrygnął się Justin i chwycił w rękę sportową torbę, którą przed momentem Lily zapięła zamkiem błyskawicznym.
      -Najwyższy czas - szatynka na krótką chwilę zarzuciła ramiona na szyję mężczyzny i złożyła na jego wargach długi, namiętny pocałunek, na koniec delikatnie przygryzając dolną wargę. Chciała mu w tym geście pokazać, że, tak samo jak on, również tęskni za nim w sposób fizyczny.
      Justin przepuścił w drzwiach Drew, a także Lily z małą dziewczynką na rękach. Ukradkiem zjechał wzrokiem na jej pupę, opiętą przez dopasowany materiał jeansów, i oblizał wargi, na których przed momentem czuł pocałunek Lily. Jej delikatnie, ponętnie kołyszące się biodra przyprawiały go o prawdziwe dreszcze, przechodzące wzdłuż całego ciała, a w szczególności skupiające się na kroczu. Uwielbiał to uczucie, jednak wolałby w tym momencie mieć Lily tylko dla siebie, w ich wspólnej sypialni. Wiedział jednak, że po narodzinach jego drugiego dziecka i po powrocie pod jego dach syna, znacznie zmieni się porządek ich życia intymnego. Nie będą mieli już tyle prywatności, ile jeszcze parę miesięcy temu. Mimo to jednak czuł się znacznie szczęśliwszy, mając przy sobie tyle wspaniałych, darzących go miłością, osób.
      -Tato, będę musiał chodzić do szkoły? - spytał Drew, krzywiąc się lekko, kiedy wsiedli do windy, czekając, aż przedostaną się na szpitalny parter.
      -Oczywiście, że tak, Drew. Przed tym nie uciekniesz - szatyn pstryknął go palcem w nos i zaśmiał się, rozprowadzając wibracje po policzku Lily, przyklejonym do jego klatki piersiowej.
      Piętnastolatka, widząc z jaką miłością Justin wpatruje się w swojego syna i córkę, poczuła, że osiągnęła w życiu wszystko, czego pragnęła. Miała przy sobie dojrzałego, kochającego mężczyznę i mimo że z początku darzyła go nienawiścią, z biegiem czasu odkryła w nim najwspanialszego człowieka, godnego zaufania i miłości. Została również matką i sprawdzała się w tej roli, jak nikt inny. Pomimo swojego młodego wieku, osiągnęła pełną dojrzałość psychiczną i zawdzięczała to jedynie Justinowi.
      Całą czwórką wsiedli do samochodu Justina i zapięli pasy. Szatyn po raz pierwszy do tego stopnia czuł się odpowiedzialny za swoją nową rodzinę. Po wielu stratach, przede wszystkim stracie żony, nauczył się, aby bezpieczeństwo kochanych przez nas osób stawiać zawsze ponad wszystko inne.
      W drodze nie odzywał się ani Drew, ani Lily, ani Justin. Wsłuchiwali się w dźwięki piosenki, wydobywającej się z głośników. Każde z nich pogrążone było w świecie własnych myśli. Umysł Drew zaprzątała myśl o nowym związku jego ojca, w którym wyraźnie na nowo stał się szczęśliwym człowiekiem. Lily rozmyślała nad chłopcem, którego polubiła od pierwszych chwil i którego kiedyś być może obdarzy nawet miłością. Justina myśli natomiast robiegały się w każdym możliwym kierunku. Dotyczyły zarówno świetlanej przyszłości, jak i ponurej przeszłości. W jednej chwili ujrzał przed oczami uśmiech Lily i uśmiech zmarłej żony. Nie wiedzieć czemu, zaczał je porównywać, jednak nie odnalazł wśród dwóch tego piękniejszego, gdyż każdy miał w sobie coś wyjątkowego, co pobudzało go do życia i obdarzało nową energią, czerpaną z miłości.
      -Jesteśmy na miejscu, Drew. Pamiętasz jeszcze, jak wyglądało nasze mieszkanie? - spytał jedenastolatka, który energicznie przytaknął głową, otwierając drzwi na całą szerokość, kiedy Justin zatrzymał się na wolnym, parkingowym miejscu.
      Drew, po tak długim czasie, spędzonym w szpitalu, cieszył się każdym promieniem słonecznym i każdym podmuchem wiatru. Nie wiedział dokładnie, jak nazwać uczucie, wypełniające go od środka, ale sądził, że najprościej było nazwać je wolnością. W końcu, po dwóch latach stał się wolny i nie był już przytwierdzony do szpitalnego łóżka.
      Kiedy stanął przed drzwiami mieszkania, w którym przed tragedią mieszkał z tatą i z mamą, uśmiechnął się delikatnie. I chociaż tęsknił za matką, za jej czarnymi, falowanymi włosami, uśmiechem i dobrą radą, którą zawsze potrafiła go wesprzeć, cieszył się przede wszystkim szczęściem swojego ojca. Po wielu dniach smutku, jaki widział u Justina, teraz zależało mu tylko i wyłącznie na uśmiechu na jego ustach.
      -Wiesz, Drew - zaczął szatyn, zarzucając na ramię chłopca rękę. - Czekałem dwa lata, aby znowu móc wypowiedzieć te słowa. Witaj w domu, synku.

~*~

Myślę, że wszyscy doskonale czujemy już dosłownie sam koniec, unoszący się w atmosferze rozdziału, prawda? Ale zdradzę Wam, że, mimo iż został już tylko ostatni rozdział i epilog, poczujecie jeszcze na koniec moment zawahania :)

A teraz druga sprawa, zapraszam wszystkich na moje nowiutkie, świeżutkie opowiadanie!
http://18th-street-jbff.blogspot.com

czwartek, 2 kwietnia 2015

Nowe opowiadanie!

Chciałabym Was serdecznie zaprosić na moje nowe opowiadanie ;)

http://18th-street-jbff.blogspot.com/

poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 48 - Impossible...

      Lily's P.O.V

      Drzwi windy rozsunęły się z charakterystycznym dźwiękiem, wpuszczając mnie i Jazzy do swojego wnętrza. Obie trzymałyśmy w dłoniach kilka niewielkich reklamówek, chowających w środku obiekt pożądania mężczyzn. Chociaż do samego końca nie byłam przekonana, czy bielizna, wypatrzona przez Jazzy, nie była zbyt wyzywająca, dziewczyna praktycznie nie dała mi możliwości wyboru. Sam jej wzrok mówił mi, że jeśli nie kupię koronkowego skrawka materiału, będę miała do czynienia z jej gniewem.
      -Wiesz, Lily, jeśli chcesz, możemy z Davidem zająć się Angel dzisiaj wieczorem - szatynka poruszyła znacząco brwiami, odrzucając na plecy pasma długich, prostych włosów. - Myślę, że tobie i Justinowi dobrze zrobi odrobina prywatności i intymności.
      -A ja uważam, że za bardzo wnikasz w nasze życie seksualne - przewróciłam oczami, wysiadając z windy na odpowiednim piętrze.
      -Przecież wiesz, że chcę dla was jak najlepiej. Nie chcę, żebyście zakopali się w pieluchach i pampersach.
      -Ale my tego chcemy. Zostaliśmy rodzicami i pragniemy spełniać się w tej ważnej dla nas roli.
      -Momentami zastanawiam się, czy stoi przede mną niespełna szesnastolatka, czy kobitka pod czterdziestkę. Rozluźnij się trochę, póki jesteś jeszcze młoda. Dziecko nie powinno przeszkadzać wam w korzystaniu z życia, Lily.
      Doceniałam to, że Jazzy w pewnym sensie troszczyła się o nasz związek z Justinem i wszelkimi sposobami chciała nam pomóc. Momentami jednak wnikała za bardzo w nasze prywatne sprawy, które powinny pozostać jedynie między nami. Nie byłam spięta i sztywna, ale źle się czułam, kiedy Jazzy wypytywała mnie o nasze relacje w łóżku. Bielizna, na którą mnie namówiła, również nie była w moim guście i szczerze wątpiłam, że kiedykolwiek odważę się pokazać w niej Justinowi.
      Jazzy i Justin różnili się znacznie charakterem. Justin był człowiekiem na ogół spokojnym. Zdawał mi się również omijać wszelkiego rodzaju imprezy i życie z dnia na dzień. Snuł plany na przyszłość i postępował rozważnie. Jazzy natomiast nie dbała o jutrzejszy dzień i podchodziła do życia w bardzo lekki i bezproblemowy sposób. Jednak pomimo różnic nawet ślepy zauważyłby w nich silne pokrewieństwo. Więzy pomiędzy mną, a Davidem, nigdy nie były i nie będą tak silne.
      Nagle, kiedy ciężkie, metalowe drzwi windy rozsunęły się na boki, ukazując korytarz, wyłożony ciemnym, lekko przybrudzonym dywanem, do moich uszu doszły odgłosy kłótni i głośnej wymiany zdań. Spojrzałam ukradkiem na Jazzy, stojącą krok za mną. Była równie zaskoczona co zaniepokojona. Ona także powędrowała wzrokiem na drzwi od naszego mieszkania, lekko uchylone, niosące za sobą krzyki i przekleństwa.
      Pierwszy szok opadł po paru długich sekundach, a wtedy puściłam się biegiem w kierunku wejścia. W przedpokoju rzuciłam na podłogę niewielkie reklamówki. Bielizna wysunęła się częściowo z torebki, lecz nawet nie zwróciłam uwagi na jaskrawą koronkę, przyciągającą wzrok. Zaabsorbowana byłam natomiast Justinem, stojącym po środku salonu. Był roztrzęsiony, a w dół jego policzków spływały słone łzy. Drżały jego dłonie i drżał również głos, którym wypowiadał pojedyncze, coraz cichsze słowa do Davida. Aż w końcu, wyczerpany staraniami, opadł na kolana na miękki dywan przed kanapą i wybuchnął głośnym, szczerym, raniącym serce płaczem.
      -Boże, Justin - wyszeptałam, drżąc na całym ciele.
Nie mogłam pozwolić, aby w takim momencie pozostała pomiędzy nami choćby najmniejsza odległość i przestrzeć. Już po chwili klęczałam przy nim, obejmując jego szyję ramionami, a zalaną łzami twarz wtulając w swoje ramię, na którym wsparł ciężkie czoło.
      -Justin, powiedz mi, co się stało? - dopytywałam, lecz mężczyzna był zbyt rozedrgany i roztrzęsiony, aby przyswoić choćby jedno z moich słów. Do tej pory zdołał jedynie wyczuć moją obecność, która dodawała mu wewnętrznego wsparcia.
      -Angel - wyszeptał i ponownie zalał się wodospadem łez. Ja jednak nie potrzebowałam słyszeć od niego ani słowa więcej. Imię naszej córeczki, wypowiedziane przez drżące wargi Justina, dorosłego mężczyzny, który rzadko okazywał jakiekolwiek emocje, teraz tak bardzo zrozpaczonego, wystarczyło, aby zasiać we mnie ogromny niepokój i obawę.
      -Justin, gdzie jest Angel? - potrząsnęłam jego ramieniem. Na moment przestałam przejmować się stanem, w jakim się znajdował. Chciałam jedynie wiedzieć, co było przyczyną jego smutku i bezsilności. Chciałam wiedzieć, dlaczego, jeśli rzeczywiście doszło do tragedii, siedzi tutaj, w naszym mieszkaniu, tonąc w morzu łez. - Justin, gdzie ona jest? - chociaż tego nie chciałam, mój głos podniósł się o półtonu, wydobywając się z moich ust niemal krzykiem.
      -Lily, przepraszam. Próbowałem cokolwiek zrobić, ale było już za późno - po raz pierwszy od czasu mojego powrotu do mieszkania Justin spojrzał na mnie wielkimi, załzawionymi oczami, których kolor stał się bardziej szarawy i bez wyrazu.
      -Powiedz mi, gdzie ona jest, słyszysz? Gdzie jest moja córeczka? - mimowolnie zacisnęłam niewielką pięść na materiale jego bluzy i ponownie szarpnęłam ramieniem szatyna. Tak, jak jeszcze przed minutą zatliła się we mnie obawa i niepokój, tak teraz byłam przerażona, a jednocześnie przemawiała przeze mnie wściekłość, która dawała mi siłę i zatrzymywała łzy pod powiekami.
      -Porwali ją. Porwali ją jego ludzie. Było ich czterech, na głowach mieli kominiarki. Zanim spostrzegłem się, że są blisko nas, trzymali już Angel w rękach, a nas obezwładnili. Lily, naprawdę nie mogłem nic zrobić, przepraszam - nie przeżyłabym kolejnego wybuchu rozpaczy ze strony Justina, dlatego zanim świeże łzy spłynęły po jego gładkiej skórze, wtuliłam twarz mężczyzny w swoją klatkę piersiową, a wargami zaczęłam całować czubek jego głowy, przyzdobiony gęstymi, brązowymi kosmykami.
     -Przestań płakać, Justin. Przestań. To nam w niczym nie pomoże - czułam, jak z każdym jego pociągnięciem nosa, ja sama zaczynałam się łamać. W rzeczywistości byłam na skraju wytrzymaniu. Moje emocje mogły dać upóst w każdej chwili, w każdej dopuszczalnej formie. Dlatego tak bardzo zależało mi na tym, aby uspokoić Justina, ponieważ jednocześnie uspokajałam samą siebie.
      -To moja, pieprzona wina. Gdyby nie ja, Angel byłaby cała, zdrowa i bezpieczna - Justin znów wybuchł. Ja natomiast czułam, jak stróżki jego słonych łez zaczynają powoli przenikać przez materiał mojej bluzki.
      -Przestań tak mówić. Gdyby nie ty, Angel w ogóle nie byłoby na tym świecie. Jesteśmy jej rodzicami i teraz naszych cholernym obowiązkiem jest ją odnaleźć, rozumiesz mnie? - obejmując jego twarz obiema dłońmi znów zagłębiłam się w odcień hipnotyzujących tęczówek. - Spytałam, czy mnie rozumiesz?
      -Lily, ja nie wiem, gdzie ona jest - wymamrotał, jednak moje słowa wziął sobie głęboko do serca. Przestał płakać, a mokre policzki dokładnie otarł rękawem bluzy. - To wszystko działo się tak szybko. Nie mam pojęcia, gdzie ją zabrali. Nic nie wiem. Jestem kompletnie bezsilny, podczas kiedy oni mają moją małą córeczkę - gdybym nie była tak blisko niego, ponownie zacząłby płakać, jednak silny uścisk moich ramion wokół jego szyi pomógł mu przezwyciężyć chwilowe załamanie.
      Nie dawałam tego po sobie poznać, ale byłam równie bezsilna, co Justin. Tak samo, jak on, miałam ochotę zakryć twarz dłońmi i uciec w krainę łez, w której panował bezkresny smutek i rozpacz. Kiedy wszystko zaczęło powoli układać się w pełną, idealną całość, a nasze życie nabierało nowych, żywych kolorów, jeden moment mógł zaprzepaścić wszystkie piękne chwile, które razem z Justinem pragnęliśmy wspominać. Czując swój smutek, odczuwałam dodatkowo smutek Justina, który silnym uściskiem przenosił do mojego serca. Nie potrafiłam jednak odepchnąć go i, jak egoistka, skupić na własnych emocjach. Justin potrzebował teraz mojego wsparcia, a ja, pomimo własnej rozpaczy, rozprzestrzeniającej się pomiędzy każdą komórkę mojego ciała, musiałam odnaleźć w sobie współczucie i okazać mu przyjacielską, pomocną dłoń. I chociaż było mi bardzo ciężko podnosić go na duchu, kiedy sama znalazłam się w potrzasku, wiedziałam, że tylko razem, wspierając sie nawzajem, mieliśmy szansę odzyskać spokój i szczęście.
      Kiedy Justin zaczął uspokajać się w moich ramionach, oboje usłyszeliśmy cichy dźwięk, jaki wydał jego telefon, informując o nowej wiadomości, dostarczonej na skrzynkę odbiorczą. Justin zignorował wiadomość, jednak moja intuicja nakazała mi wsunąć dłoń do kieszeni jego luźnych dresów i wyciągnąć czarną, dotykową komórkę, idealnie mieszczącą się w dłoni. Miałam dziwne, niezrozumiałe przeczucie, że jeden sms może nam pomóć, może zatlić w nas nadzieję, której ubywało z każdą chwilą. I mimo że zupełnie nie wiedziałam, czego spodziewać się po niepdczytanej wiadomości, sam jej dźwięk umocnił we mnie wiarę.
      Zanim zdążyłam jednak odblokować ekran i skupić się na kilku słowach, zapisanych małą czcionką, Justin wyrwał telefon z mojej dłoni i sam przejechał kciukiem po niezarysowanej szybce. Obserwując jego skupioną twarz i zaciśniętą linię szczęki, przestałam słyszeć jego przyspieszony oddech, który wstrzymał na parę sekund, podczas których jego wzrok wędrował od lewej krawędzi komórki, do prawej, skąd cofał się i z powrotem odczytywał linijkę tekstu. Z każdym ruchem jego skupionych oczu, każdy mięsień w jego ciele stawał się bardziej napięty. Lewą dłoń, którą przez cały czas obejmowałam, zacisnął tak mocno, że kostki straciły swój naturalny kolor i pokryły się odcieniem znacznie bledszym. Dodatkowo miałam wrażenie, jakby jego twarz nie tyle straciła kolor i blask, ale znacznie poszarzała i przestała odbierać obieg krwi.
      -Justin, co się stało? - szarpnęłam jego ramieniem, po raz trzeci w ciągu ostatnich pięciu minut. - To od niego? Od faceta, który porwał Lily? - dopytywałam, chcąc znać każdy szczegół. W tej chwili, chociaż na odległość, walczyliśmy o życie naszej córeczki. Wiedziałam już, co czuli zdeaperowani rodzice, pragnący jedynie bezpieczeństwa własnego dziecka. Byłabym w stanie oddać i poświęcić wszystko, całe swoje dotychczasowe życie, aby mieć pewność, że Angel nie spadł włos z maleńkiej główki. Największym ciosem była dla mnie jednak myśl, że Justin przechodzi przez podobną sytuację już drugi raz. Uwierzcie, nie życzyłabym tego nawet najgorszemu wrogowi, zapisanemu głęboko w moim sercu.
      -Tak - wyszeptał w końcu, lecz tym razem wyraźnie widziałam, że nie zamierzał znów płakać. Był teraz twardszy, niż kiedykolwiek. I w sensie psychicznym, i również fizycznie jego mięśnie stały się nienaturalnie napięte. Przez moment zaczęłam się o niego bać, zwłaszcza w momencie, w którym mój wzrok napotkał jego. Nigdy nie widziałam człowieka tak silnie pragnącego zemsty.
      -Co masz zamiar zrobić? - jęknęłam z lękiem w głosie, kiedy Justin gwałtownie podniósł się z podłogi. Nie było w nim śladu rozpaczy czy żalu. Z chwili na chwilę stał się zupełnie innym człowiekiem, zdederminowanym, może nawet zdesperowanym, żądnym wyrównania rachunków.
Bałam się. Bałam się jego spojrzenia, bałam się zwiniętych w pięści palców, bałam się przyspieszonego, nierównego oddechu i bałam zaciśniętej szczęki. Bałam się każdego gestu, przemawiającego przez Justina.
      -Zapierdolę skurwysyna - warknął głośno, gwałtownie strącając moją dłoń ze swojej.
Teraz bałam się go jeszcze bardziej. Nade wszystko doszedł lęk przed jego głosem, okrutnie, nieludzko wręcz zimnym i pozbawionym emocji.
      -Justin, uspokój się. Nie rób nic pod wpływem chwili. Będziesz tego żałował - starałam się złapać jego umięśnione ramię i powstrzymać przed niewłaściwym krokiem, lecz mężczyzna przewyższał mnie siłą i jednym ruchem wyrwał rękę z objęcia moich dłoni.
      -Ostatnim razem, kiedy siedziałem z założonymi rękoma, czekając na cud, straciłem żonę. Nie zamierzam kolejny raz dopuścić do śmierci osoby, którą kocham - mimo wszystko poczułam minimalne ukłucie wewnątrz serca, kiedy głos Justin złagodniał na wspomnienie Seleny. Nie czułam zazdrości, broń Boże. Po prostu istniało we mnie przekonanie, uporczywie odbijające się po zakamarkach duszy, że nigdy nie będę dla Justina w równym stopniu ważna, co ona.
      Zrezygnowałam z jakichkolwiek prób powstrzymania go. Zrozumiałam, że moja siła i moje słowa są niczym przy wzburzeniu Justina. Wpadł w szał, z którego wydobyć mogłaby go jedynie Angel, bezpiecznie spoczywająca w jego ramionach.
      -Jak masz zamiar ich odnaleźć? - spytałam cicho, pocierając dłonią zziębnięte ramię, odkryte spod krótkiego rękawa bluzki.
      -Namierzę ich przez lokalizację miejsca, z którego wysłali sms'a. Tym razem nie odpuszczę, dopóki nie zakopię ich pierdolonych głów dwa metry pod ziemią.
      Byłam tak przerażona, jak jeszcze nigdy. Miałam wrażenie, jakby stał przede mną obcy człowiek, którego nie znałam, zamiast mężczyzny, którego darzyłam miłością od roku. Nie był już moim Justinem. Stał się potworem, pragnącym zemsty. Nie mogłam mu się jednak dziwić. Stracił wystarczająco wiele bliskich mu osób. Nadszedł moment, w którym jego serce naprawdę pękło i nie wytrzymało ciężaru, zarzucanego na ramiona Justina przez ostatnie lata. Modliłam się tylko, aby zemstą nie wyrządził krzywdy samemu sobie.
      Justin położył na szklanym stoliku czarnego laptopa. Otworzył go z impetem i równie gwałtownie włączył zasilanie. Nie odważyłam się kolejny raz odezwać. Mimo że bardzo chciałam przerwać ciszę, za każdym razem, kiedy otwierałam usta, po chwili ponownie zamykałam je, uświadamiając sobie, że nadal pozostawałam w zbyt głębokim szoku, aby zdać się na choćby ciche jęknięcie. Bardzo chciałam dołączyć do Justina i działać razem z nim, zamiast siedzieć obok niego na kanapie, wystukując stopą rytm o podłoże. Przez narastającą ciszę, przerywaną jedynie tym jednym, irytującym odgłosem, Justin w pewnym momencie położył ciężką dłoń na moim kolanie i powstrzymał mnie od dalszego wyrażania poddenerwowania w gestach. Musiałam więc siedzieć w całkowitym milczeniu. Doszło nawet do momentu, w którym bałam się zaczerpnąć oddech, w obawie, że zrobię to zbyt głośno.
      -Znalazłem gnoja - warknął, przerywając grobową ciszę, panującą w salonie.
Gwałtownie zatrzasnął laptopa, który wydał donośny trzask. Drgnęłam pod wpływem niepokojącego dźwięku, natomiast kiedy Justin wstał z kanapy, ogarnął mnie chłodny, niezrozumiały powiew, bijący od Justina. Z każdą chwilą bałam się go coraz bardziej. Z każdą chwilą, pod wpływem wszystkich negatywnych przeżyć, zmieniał się w zupełnie innego, bezwzględnego człowieka.
      -Idę z tobą, Justin - wyjąkałam cicho i niepewnie, słabym, drżącym głosem.
Ponownie złapałam jego ramię, tym razem dużo mocniej, obiema dłońmi, aby mieć pewność, że Justin nie odtrąci mnie tak szybko, jak poprzednio. Pod wpływem mojego dotyku jego mięśnie zacisnęły się jeszcze silniej i mimo że kilka razy pogładziłam go spokojnie i delikatnie, on nie rozluźnił się, tylko zamarł i przez parę chwil nie dawał żadnych oznak życia. Nie oddychał, nie mrugał, nie poruszał się. Być może nawet jego serce zaprzestało bicia.
      -Nie zamierzam cię stracić, Lily - o dziwo, jego głos, w przeciwieństwie do mowy ciała, był nad zwyczaj łagodny i spokojny, lecz jednocześnie przepełniony bólem. Bólem tak silnym, że przekazywany jedynie w kilku słowach, potrafił mnie sparaliżować. - Zostajesz tutaj i nawet nie próbuj się ze mną kłócić.
      -To nie było pytanie, Justin - pewnym krokiem ruszyłam do przedpokoju, a gdy moja dłoń spoczęła na metalowej, lekko wytartej klamce, obejrzałam się przez ramię na jego skamieniałą postać. - Nie zamierzam siedzieć z założonymi rękoma, kiedy mojej córeczce może dziać się krzywda.
      Tym razem we mnie rozbudził się bojowy nastrój. Przestałam myśleć, chcąc jedynie działać. Szybko zrozumiałam, że w tym wypadku na nic zda się zdrowy rozsądek. Jedynie czyny, czasem bezwzględne i bezlitosne, były w stanie przywrócić równomierny bieg życia.
      Stawiając szybkie kroki po wąskim korytarzu, dotarłam do windy w momencie, w której jej drzwi zaczęły się zamykać. Zatrzymałam je prawą stopą, wsuniętą pomiędzy grube, metalowe płachty. Zanim wewnątrz windy zdążyłam nacisnąć przycisk parteru, dołączył do mnie Justin i David, oboje z determinacją, wypisaną na twarzach.
      -Jeśli coś ci się stanie, Lily, zabiję się. Obiecuję ci to.
      -Przestań tak mówić. Nienawidzę, kiedy to robisz - chwyciłam obiema dłońmi jego bluzę i stanęłam na palcach, aby przybliżyć swoją twarz do jego, w tej chwili niesamowicie poważnej i skupionej. - Kocham cię i wiem, że ty kochasz mnie, więc przestań zachowywać się tak, jakbym cię nie obchodziła - było mi ciężko wypowiedzieć każde z pojedynczych słów, ale przemogłam się, aby uświadomić Justinowi, co czuję. - Teraz najważniejsza jest Angel. Nie możemy się kłócić, kiedy jej może dziać się krzywda.
      -Wiem, aniołku, przepraszam - szybko zrozumiał, że chłodem, bijącym z jego serca, ranił mnie. Dlatego teraz objął mnie silnie jednym ramieniem i złożył delikatny pocałunek na moim bladym czole. Przytrzymał usta przy mojej skórze odrobinę dłużej, aby wyraźnie przelać w to krótkie muśnięcie jak najwięcej emocji. A mi wystarczył jeden dotyk, aby poczuć odprężenie, pomimo napiętej sytuacji.
      -Musisz mi obiecać, Lily, że nie zrobisz nic ryzykownego. Obiecaj mi, że nie narazisz się na niepotrzebne niebezpieczeństwo.
      -Zrobię wszystko, aby uratować naszą córeczkę, nie dbając, czy narażę się tym na niebezpieczeństwo. Jej życie jest dla mnie najważniejsze, Justin. Dobrze o tym wiesz. Nie możesz oczekiwać ode mnie, że będę stała i przyglądała się, jak krzywdzą moją córkę - po raz pierwszy poczułam w sobie prawdziwy, matczyny instynkt, który kazał mi postawić bezpieczeństwo Angel ponad wszystko inne.
      -Nigdy z tobą nie wygram - Justin mruknął ochryple pod nosem, przytrzymując mi drzwi wyjściowe, przez które przeszłam bardzo szybkim krokiem, tempem zbliżonym do biegu.
      -Na pewno nie w takiej sytuacji.
      Sportowy samochód Justina mignął jasnym światłem, padającym z reflektorów, kiedy mężczyzna nacisnął przycisk na automatycznym pilocie. Pospiesznie chwyciłam klamkę, szrpnęłam nią z impetem i zajęłam miejsce na fotelu pasażera. Każda sekunda zdawała się nie mieć końca, gdyż każda oddalała mnie od Angel. Nawet korony drzew w pobliskim parku poruszały się w spowolnionym tempie. Jakby każde zjawisko w przyrodzie pragnęło zadziałać dziś na moją niekorzyść.
      Podczas drogi Justin wielokrotnie próbował odezwać się do mnie, wypowiedzieć choć jedno słowo i załagodzić napiętą atmosferę pomiędzy nami. Ja jednak, kiedy tylko widziałam, że uchyla usta, odwracałam wzrok w stronę bocznej szyby, udając, że pochłonęło mnie piękno krajobrazu. Nie chciałam rozmawiać z nikim. Chciałam jedynie mieć przy sobie dziecko, które nosiłam pod sercem ponad osiem długich miesięcy, które w trudach i bólach urodziłam oraz ktore pokochałam bardziej, niż ludzka wyobraźnia może pojąć.
      Nie czułam nawet, kiedy moje powieki zaczęły powoli opadać. Byłam przytłoczona ciężarem braku snu, a także ciągłego niepokoju. Potrzebowałam odpoczynku, jak nigdy dotychczas. Ożywiłam się jednak natychmiast, kiedy samochód zaczął zwalniać, a silnik wydawał coraz  spokojniejsze i cichsze dźwięki. Zewsząd otoczyła nas dzielnica starych kamienic i wąskich, ciemnych uliczek, będących symbolem mrocznych horrorów.
      -To tutaj? - spytałam Justina, który zdawał się być zaskoczony dźwiękiem mojego głosu.
      -Ostatnia kamienica po lewej stronie drogi - odparł chłodno, skupiając całą swoją uwagę na przedniej szybie, przybrudzonej paroma niewielkimi plamami błota i smugami, dokładnie widocznymi w blasku słońca.
      Nie pytałam już o nic więcej. W zasadzie, nawet gdybym chciała pozyskać od Justina jakiekolwiek dodatkowe informacje, nie chciałam z nim dłużej rozmawiać. Tonem głosu raniliśmy się wzajemnie i chyba oboje woleliśmy przemilczeć ten trudny dla nas okres.
      W tym samym momencie szarpnęliśmy klamką drzwi samochodowych i również w tym samym momencie wysiedliśmy z niego. Oboje, ramię w ramię ruszyliśmy w stronę wejścia do ciemnej, obskurnej kamienicy, jak obcy ludzie, którzy nie są w stanie zdać się nawet na jedno ciepłe spojrzenie. Justin jednak zaskoczył mnie ogromnie, kiedy wyciągnął prawą dłoń z kieszeni bluzy i chwycił nią moją. Wystarczył jeden zwykły gest, abym znów poczuła do niego ogrom niebywałych uczuć.
      Po schodach wbiegliśmy, zatrzymując się przed drewnianymi drzwiami na trzecim piętrze. Chociaż Justin kazał mi czekać, ja nacisnęłam na klamkę i otworzyłam drzwi na całą szerokość. Jednakże, kiedy tylko zobaczyłam zarys postaci, stojącej parę metrów dalej, jego charakterystyczną sylwetkę oraz tatuaż na karku, poczułam, jak coś we mnie pęka, a ja sama znów staję się mała dziewczynką, potrzebującą nieustannej opieki i troski.
      -Tak bardzo za tobą tęskniłam, Tyson.

~*~

      No cóż, rozdziału pozwolę sobie nie skomentować :D
      Za to powiem Wam, że zaczęłam powoli poznawać sposób wykonywania szablonów i nagłówków na bloggera, wykonałam już jeden i powoli mam zamiar tworzyć na większość swoich blogów. Tutaj możecie podejrzeć moją pierwszą pracę (the-other-side-jb.blogspot.com) <3
      ask.fm/Paulaaa962

poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 47 - Kidnapping...

      Lily's P.O.V

      Objęłam dłonią kubek, po brzegi wypełniony kawą, i ruszyłam z nim do jednego ze stolików w kącie kawiarni, przy którym siedziała Jazzy, siostra Justina, upijając łyk gorącej czekolady, z bitą śmietaną na wierzchu. Odsunęłam drewniane krzesło i usiadłam na nim, przewieszając kurtkę przez oparcie, a kubek stawiając na powierzchni stolika.
      Obie z Jazzy stwierdziłyśmy, że powinnyśmy lepiej się poznać. Ja byłam dziewczyną jej brata, natomiast ona spotykała się z moim. W pewnym sensie Jazzy była dla mnie nowym członkiem rodziny, do której wkraczałam. Chciałam, aby nasze relacje układały się jak najlepiej. Na tym zależało również Justinowi i Davidowi, a żadna z nas nie chciała ich zawieść.
      -Ile czasu jesteście już z Justinem? Skoro Angel ma ponad miesiąc, wnioskuję, że mieliście już swoją pierwszą rocznicę - uśmiechnęła się do mnie serdecznie, mieszając łyżeczką płynną śmietanę, która rozpuściła się pod wpływem pary, unoszącej się znad kubka.
      -Właściwie, zaszłam z Justinem w ciążę już pierwszego dnia naszego związku - zaśmiałam się, wracając myślami do pamiętnego dnia. Straciłam wtedy matkę, lecz zyskałam najwspanialszego mężczyznę, który kocha mnie, troszczy się o mnie i opiekuje. Zastępuje mi zarówno matkę, jak i ojca, a przede wszystkim moją drugą połówkę, która idealnie dopełniała moje serce.
      -Czyli wpadka? - uniosła jedną brew, jednak z widoczną sympatią.
Od pierwszych chwil poczułam z Jazzy pewnego rodzaju więź i wiedziałam, że będziemy potrafiły odnaleźć wspólny język.
      -Czyli wpadka - westchnęłam, ogrzewając chłodne dłonie, obejmujące kubek. - Ale wpadka bardzo kochana i długo wyczekiwana.
      Jazzy nie odzywała się przez kolejne chwile. Mierzyła wzrokiem moją bladą, lekko zmęczoną twarz i marszczyła brwi, które łączyły się w jedną, prostą linię. Po pewnym czasie jej przenikliwy wzrok zaczął mnie wręcz śmieszyć, dlatego dałam upóst cichemu chichotowi, który jednocześnie wybudził siedemnastolatkę z chwilowego transu.
      -Wiesz, chciałam ci po prostu podziękować. Widzę, że Justin jest przy tobie szczęśliwy. Odkąd zmarła Selena, nikt z nas nie przypuszczał, że jeszcze kiedykolwiek będzie się uśmiechał i cieszył życiem. Gdyby nie ty, w dalszym ciągu wypłakiwałby ostatnie łzy w poduszkę i stracił nadzieję na jakąkolwiek poprawę samopoczucia.
      -Nie miałam pojęcia, że Justin przez tyle przeszedł. Kiedy go poznałam był zwykłym dupkiem. Dopiero teraz dowiedziałam się, że przez cały czas udawał i doskonale maskował wszystkie emocje. Pokochałam go, a mimo to nie zauważyłam, jaki ciężar nosi na sercu.
      Od świtu stanowiło to dla mnie największą zagadkę. Jak mogłam przez tyle czasu niczego nie zauważyć? Jak mogłam przegapić smutek, bijący z jego oczu, proszących o pomoc? Od wielu miesięcy starałam się o jego zaufanie, a nie byłam w stanie ujrzeć ogromnego bólu, wylewanego z każdym spojrzeniem i gestem.
      -Justin od zawsze był bardzo zamknięty w sobie, zwłaszcza po śmierci Seleny. Nie odezwał się do nikogo przez okrągły tydzień. Ignorował nawet własnego syna, Drew, który wszelkimi sposobami próbował pocieszyć Justina. On tego nie dostrzegał. Myślał, że jest w tym wszystkim sam, kiedy tak naprawdę odpychał od siebie oferowaną pomoc. Za to byłam na niego wściekła i dopiero kiedy wygarnęłam mu wszystko prosto w twarz, odezwał się pierwszy raz po jej śmierci. Wierz mi, lub nie, ale tak smutnego człowieka nie słyszałam nigdy.
      -Doskonale wiem, o czym mówisz. Gdy dziś rano opowiedział mi o wszystkim, jednocześnie zalewając się łzami - nabrałam w płuca powietrza, które po chwili wypuściłam z cichym świstem. - Nawet nie potrafię dobrać odpowiednich słów, aby opisać, co czułam.
      W głębi duszy chciałam skończyć temat, który był dla mnie cholernie trudny. Smutek Justina i jego rozpacz po stracie żony zapisał się głęboko w moim sercu. Jego wzrok, tępy i zamglony, kiedy wyrzucał z siebie cały żal, był ostrym sztyletem, który z każdym słowem wbijał w nie coraz głębiej. Teraz, kiedy wszystko znów wróciło do normy, a szczęśliwa przyszłość stoi przed nami otworem, chciałam, abyśmy oboje z Justinem zapomnieli o przeszłości, wyrzucili jej odłamki i dręczące wspomnienia, które uniemożliwiały wykonanie przenośnego kroku w przód.
      -Chyba obie nie chcemy o tym dłużej rozmawiać, prawda, Lily? - Jazzy delikatnie ułożyła swoją dłoń na mojej, spoczywającej na blacie stolika. Przytaknęłam jednym skinieniem głowy, wyrażając jednocześnie wdzięczność, że nie każe mi wracać myślami do tego, o czym za wszelką cenę chciałam zapomnieć. - Powiedz więc, zanim poznałaś Justina, miałaś chłopaka? Spotykałaś się z kimś? - Jazzy nieświadomie znów dotarła do jednego z moich czułych punktów, o których nie było mi łatwo mówić.
      -Cóż, miałam chłopaka, który przez wiele lat był moim przyjacielem. I tak powinno zostać do końca. Przez związek nasze relacje stały się znacznie słabsze, ponieważ ja nic do niego nie czułam. W ostateczności rozstaliśmy się w niezgodzie i już od niemal roku nie mamy ze sobą kontaktu, czego cholernie żałuję. Zdarza mi się za nim tęsknić i obwiniać siebie, że go skrzywdziłam, że złamałam mu serce, jednak wtedy przypominam sobie o Justinie i cały smutek mija.
      W duchu uśmiechnęłam się, wspominając uśmiech Jake'a i uściski, którymi obdarowywał mnie w gorszych dniach. Były dla mnie wyrazem przyjaźni. Jednakże nieliczne pocałunki wywoływały coraz większe wątpliwości. Od początku nic do niego nie czułam i gdybym mogła cofnąć czas, nie zgodziłabym się na związek, który zniszczył naszą wieloletnią i długo budowaną przyjaźń. Było to moją nauczką na przyszłość. I właśnie z tego względu nigdy nie powiedziałam Justinowi, że go kocham, dopóki nie byłam tego bardziej niż pewna.
      -Może to nie będzie miłe w stosunku do twojego przyjaciela, ale cieszę się, że mimo wszystko wybrałaś Justina. Co cię do tego skłoniło? - podparła się na jednym łokciu i, mrugając leniwie, obserwowała każdy ruch mojej twarzy. - Przepraszam, że tak wypytuję, ale jestem po prostu ciekawa. Mam to w naturze - obie zaśmiałyśmy się cicho z wypowiedzianych przez nią słów. Już na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie osoby niezwykle kontaktowej i otwartej na innych, a do tego bardzo bezpośredniej i przyjacielskiej.
      -Nie potrafię ci jednomyślnie odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony Justin jest zabójczo przystojny. Widzę, jak kobiety w różnym wieku oglądają się za nim na każdym kroku. Z drugiej natomiast ma w sobie to coś, co wyróżnia go od innych facetów. Nie mam pojęcia, jak to nazwać. Po prostu poczułam, że pomimo nienawiści, którą darzyłam go na początku, z czasem zaczynałam odkrywać w nim wspaniałego człowieka. Pokochałam go, po prostu - na koniec wzruszyłam ramionami. W środku jednak dosięgnęło mnie wzruszenie, które spowodowało minimalne drżenie mojego głosu i stróżkę jednej łzy, spływającej w dół policzka. Byłam osobą wrażliwą i nie kryłam tego. Teraz również nie starałam się otrzeć łzy. Pozwoliłam obejrzeć ją Jazzy, a potem pozostawiłam do samoistego wyschnięcia.
      -No już, nie płacz, bo pomyślę, że to moja wina - poklepała wierzch mojej dłoni i znów upiła parę łyków gorącej czekolady, która w międzyczasie zdążyła już ostygnąć.
      -Dziękuję, że pozwoliłaś mi się wygadać. Dawno nie miałam na to okazji, a nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebowałam otworzyć się przed kimś. Wiesz, Justin jest facetem i nie wszystko mogę mu powiedzieć.
      -Nie masz za co mi dziękować. Cieszę się, że zyskałam taką przyjaciółkę, jak ty - wymieniłyśmy się serdecznymi uśmiechami.
      Byłam Jazzy wdzięczna za to, że była teraz przy mnie, że siedziała na krześle obok i że wysłuchała mnie, jak prawdziwa przyjaciółka. Chociaż znałam ją raptem parę godzin, poczułam, że mogę jej zaufać, tak, jak mogłam zaufać Justinowi. Pod tym względem byli identyczni. Oboje doskonale wypełniali rolę słuchacza.
      -A teraz, Lily, proponuję wspólne zakupy - Jazzy zamaszycie podniosła swoją torebkę i przewiesiła je przez przedramię, ozdobione kilkoma bransoletkami i pozłacanym zegarkiem.
Chociaż wiedziałam, że w żadnym stopniu nie jest dla mnie zagrożeniem na drodze do serca Justina, patrzyłam z podziwem na jej nieskazitelną cerę, delikatne rysy twarzy i wspaniałą sylwetkę. Była po prostu piękna. Gdyby nie była siostrą Justina, z pewnością zawróciłaby w jego głowie i przyćmiła miłość do mnie.
      Po wyjściu z niewielkiej kawiarenki, umieszczonej w jednym z większych galerii handlowych, zaczęłyśmy powoli przechadzać się po zatłoczonych korytarzach, otoczonych sklepowymi witrynami. Podczas kiedy ja wzrokiem dosięgnęłam stoiska z lodami owocowymi, Jazzy nagle przystanęła i złapała mój rękaw prawą dłonią. Zaskoczona, wykonałam pół obrotu, aby, razem z szatynką, stanąć twarzą w twarz z oszkloną wystawą sklepową, prezentującą różne kroje skąpej, koronkowej i niezwykle seksownej bielizny.
      -Wyobrażam sobie reakcję Justina, gdyby zobaczył mnie w czymś takim - wyrwało mi się, przez co szybko przysłoniłam usta dłonią. Jazzy jednak doskonale usłyszała każde z moich słów, a w jej oku zalśnił łobuzerski błysk. Był identyczny, jak błysk w oczach Justina.
      -Przyznaj, przez ciążę i wszystkie niepewności, związane z tajemnicami Justina, wasze życie seksualne pewnie nie jest w pełni rozkwitu, co? Kiedy ostatni raz ze sobą spaliście? - poruszyła sugestywnie brwiami, przytupując jednym butem podłoże.
      -Będzie już parę miesięcy - przyznałam cicho i jednocześnie poczułam, jak nachodzi mnie czysta ochota na seks. Mimo że teraz byliśmy z Justinem znacznie bliżej, niż przed porodem, nam obojgu brakowało fizycznych więzi. Chciałam znów znaleźć się pod jego umięśnionym ciałem, pomiędzy prawym, a lewym ramieniem, w których czułam się bezpiecznie. Pragnęłam znów poczuć jego gorące pocałunki na skórze i duże dłonie na piersiach. I dopiero przenikliwy wzrok Jazzy uświadomił mi, jak bardzo pożądałam Justina. - Cholera, napaliłam się na niego - chwyciłam między zęby dolną wargę i zaczęłam przygryzać ją w nerwach.
      -Sama widzisz, potrzebujecie urozmaicenia. Jestem pewna, że kiedy Justin zobaczy cię w takiej bieliźnie, nie wypuści cię z łóżka przez tydzień.
      -Widzisz, w tym rzecz, że mamy małą córeczkę i tygodniowe grzeszenie nie wchodzi w grę - machnęłam lekceważąco ręką i chciałam odwrócić się na pięcie, aby w końcu dotrzeć do stoiska z lodami, jednak Jazzy nie pozwoliła mi odejść. Objęła mój nadgarstek dłonią i zatrzymała mnie w pół kroku.
      -Nie uciekaj, Lily. Ta bielizna jest dla ciebie stworzona.
      -Tak sądzisz? Nie jest zbyt - przerwałam, aby znaleźć odpowiednie słowo, jednak jak na złość mój umysł świecił pustkami. - Prowokująca?
      -Zapomnij. Nie puszczę cię, dopóki jej nie kupisz - ze zwycięskim uśmiechem wciągnęła mnie do wnętrza sklepu, w którym czułam się bynajmniej nieswojo. - A ja zafunduję sobie podobną dla Davida. Niech się chłopak nacieszy.

      Justin's P.O.V

      Dopiłem ostatni łyk herbaty, kiedy z głębi sypialni dobiegło mnie ciche pochlipywanie Angel. Z brzdękiem postawiłem kubek na szklanym stoliku i podniosłem się z kanapy, ruszając w stronę otwartych drzwi od pokoju, z którego z lekko skrzywioną miną wyszedł David, drapiąc się po karku i swoim wzrokiem przepraszając mnie.
      -Co zrobiłeś, że znów mi dzieciaka obudziłeś? - westchnąłem głośno, zbliżając się do łóżka, na którego środku, zawinięta w kremowy kocyk, leżała Angel, wymachując rączkami w powietrzu.
      -Przysięgam, nic - mężczyzna bronił się, chociaż doskonale wiedział, że nie mam mu tego za złe. W rzeczywistości wolałem, kiedy Angel miała otwarte oczka, abym mógł wpatrywać się w nie i podziwiać piękno swojej małej córeczki.
      -Jasne. Takie samo nic, jak za dwoma poprzednimi razami - prychnąłem, obejmując drobne ciałko dziewczynki dłońmi. Była na tyle malutka, że mieściła się w moich rękach, jak pluszowa zabawka. Nigdy jednak żadnego misia nie tuliłem do piersi tak, jak Angel, której główka już od kilkunastu sekund przylegała do mojej klatki piersiowej. - Wiesz, myślę, że nie ma sensu usypiać jej tutaj kolejny raz. Dużo szybciej zaśnie na spacerze.
      Pogoda była wprost idealna na długie przechadzanie się pomiędzy parkowymi alejkami. Słońce świeciło od samego rana, a nieba nie przykrywała żadna chmura. Temperatura powietrza również nie pozostawiała nic do życzenia, dlatego włożyłem córeczkę do wózka w samych śpioszkach i jedynie przykryłem polarowym kocykiem, który od razu złapała małymi paluszkami, przysunęła do ust i obśliniła jedną z krawędzi.
      -Przyznaj, jest strasznie słodka - rozczuliłem się i chociaż obiecałem sobie, że nie będę dłużej wpatrywać się w nią, jak w obrazek, i nie będę rozpieszczał jej od pierwszych dni życia, nie potrafiłem odeprzeć szerokiego uśmiechu, kształtującego się na ustach. Ta dziecinka była po prostu urocza.
      -Nie da się zaprzeczyć, stary. Trafiła ci się piękna córeczka.
      -Jakie trafiła? Lily jest piękna, ja jestem piękny, więc Angel również musiała się taka urodzić - szturchnąłem go ramieniem, po czym odwróciłem wzrok od wypływającej z wózka słodkości i zacząłem wiązać buty, założone na obie stopy.
      Wyszliśmy z mieszkania dwie minuty później, kiedy zamknąłem drzwi na klucz, a mały, metalowy przedmiot schowałem do kieszeni spodni. Złapałem obiema dłońmi rączki wózka i zacząłem go pchać, najpierw do windy, a kiedy znaleźliśmy się na parterze, przez obszerną klatkę schodową do samego wyjścia.
      Tak, jak zaobserwowałem z okna w mieszkaniu, pogoda była idealna i niemal od razu poprawiała człowiekowi nastrój. Wziąłem głęboki oddech, napawając się uczuciem, gdy świeże powietrze wypełniło moje płuca. Jednocześnie wystawiłem twarz na promienie słoneczne i zmrużyłem powieki. Warto było żyć choćby dla takich chwil.
      -Kiedyś był podryw na tatusia, więc teraz też może być, co, Justin? - David wsunął dłonie do kieszeni nisko opuszczonych dresów i ruszył razem ze mną wzdłuż jednej z osiedlowych ulic, prowadzących przez miejski park.
      -Ja mam swoją Lily i, w przeciwieństwie do ciebie, jestem jej wierny - wzruszyłem ramionami, jednak nie mogłem udawać, że nie widzę spojrzeń wielu kobiet, podąrzających za mną i za przyjacielem.
      -Ale w dalszym ciągu oglądasz się za fajnymi dupeczkami - chciałem przerwać mu gwałtownie, lecz David zasłonił mi usta dłonią. - Nawet nie próbuj zaprzeczać!
      -No dobra, zdarza mi się za jakąś obejrzeć, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Jestem facetem, nie zmienię tego. A Lily kocham ponad własne życie, więc niczego mi tutaj nie insynuuj.
      -Święty się znalazł - David prychnął, lecz jednocześnie zakończył drażliwy temat, który momentami potrafił mnie irytować. Nic nie poradzę na to, że oglądam się za młodszymi, a często również starszymi kobietami, zadbanymi, z ładną figurą. Nigdy jednak nie przeszło mi przez myśl, aby zdradzić Lily. Nigdy nie przeszło mi przez myśl, aby zdradzić osobę, którą kocham.
      W parku słońce jedynie w pojedynczych promieniach przebijało się przez kurtynę drzew. Mogłem więc swobodnie odsłonić daszek w wózku, nie bojąc się, że nadmiar światła słonecznego zaszkodzi Angel. Razem z Davidem natomiast usiedliśmy na ławce w cieniu. Jak za starych, dobrych czasów oboje oparliśmy się o kolana i westchnęliśmy w tym samym momencie.
      -Ale ten czas zapierdala - szatyn przetarł dłońmi twarz i znów wbił wzrok w jeden z niewielkich kamieni. - Pamiętam jeszcze, jak każdego dnia mijałem cię na korytarzu na uczelni, a teraz siedzę tutaj, opiekując się twoim drugim bachorkiem, którego w dodatku wytworzyłeś przy pomocy mojej siostry. Udławiłbym się ze śmiechu, gdyby ktoś powiedział mi o tym pięć lat temu.
      -Nie narzekaj. Zanim się obejrzysz, twoje dziecko będzie w drodze.
      -Nie strasz mnie. Nasz stary dostałby zawału, gdyby dowiedział się, że w międzyczasie zarówno ja, jak i Lily dorobiliśmy się po dzieciaku. Nadal myśli, że ma trzydzieści lat. Wiadomość, że został dziadkiem, wysłałaby go na przedwczesną emeryturę społeczną.
      -Wiesz, akurat mi wasz ojciec wydał się całkiem w porządku facetem. Mało który zgodziłby się, aby jego piętnastoletnia córka zamieszkała na drugim końcu Stanów z kilkanaście lat starszym facetem.
      -To nie jest cechą dobrego ojca. On ma Lily zwyczajnie w dupie. Nie płacił na nią nawet alimentów, a widzieli się jedynie dwa razy w roku. Raz na święta, a drugi raz w dzień jej urodzin, o których swoją drogą musiałem mu przypominać. Naprawdę szkoda gadać - machnął ręką obok głowy. Widziałem, że był zwyczajnie wkurzony na ojca. Mógł wybaczyć mu zaniedbywanie jego samego, ale Lily zasługiwała na obojga rodziców.
      Nagle, kiedy miałem poklepać przyjaciela po ramieniu i pocieszyć go najprostszymi słowami, z kilku różnych kierunków podbiegli do nas zamaskowani, zakapturzeni faceci, dobrze zbudowani, dość wysocy. Z pierwszym pojawieniem się ich postaci poczułem narastający ucisk w żołądku, zwiastujący kłopoty i mnożące się problemy. Nie zdążyłem w żaden sposób zareagować, kiedy dwóch mężczyzn dotarło do wózka, natomiast gdy oboje z Davidem zerwaliśmy się z ławki, jak oparzeni, dwóch pozostałych w jednej chwili obezwładniło nas nasączonymi chloroformem szmatkami, przyłożonymi pod sam nos. Ostatnim widokiem, kiedy bezwładnie opadałem na alejkę, był widok mężczyzn, uciekających wraz z moją miesięczną córeczką, niedbale trzymaną w ramionach.

~*~

      No, w końcu udało mi się dodać, wybaczcie mi tyle dni czekania. Dodatkowo, nie złośćcie się na mnie za końcówkę. Tym razem nie złamię Wam serc, hah :)
      ask.fm/Paulaaa962