piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział 49 - Proper direction...

     
      Lily w jednej chwili zapomniała o każdej myśli, która jeszcze przed momentem zakłócała jej spokój. Zapomniała o nienawiści względem porywaczy, jaką tłumiła w sobie przez całą podróż. Zapomniała również o niebezpieczeństwie, jakie może grozić jej miesięcznej córeczce. Wszystko odstawiła na drugi plan, kiedy nagle wyrosła przed nią postać rosłego, czarnoskórego mężczyzny po czterdziestce, wpatrującego się w nią z szeroko otwartymi oczami i lekko uchylonymi ustami. Tak bardzo za nim tęskniła.
      -Lily? - mężczyzna wydusił z siebie po kilku dłuższych chwilach milczenia.
Nie wierzył własnym oczom. Nie wierzył, że czysty przypadek kolejny raz postawił mu tę drobną dziewczynę na drodze. Mimo wszystko był szczęśliwy, że ponownie mógł ją zobaczyć, przekonać się, że jest cała i zdrowa. Jedynym, czego teraz pragnął, to zamknięcie jej kruchego ciała w silnym, odwzajemnionym uścisku.
      -Nie mogę uwierzyć, że jednak cię spotkałam - szatynka dała upóst wszelkim hamulcom, powstrzymującym jej ciało.
Kiedy mężczyzna nieśmiało przesunął prawego buta w jej kierunku, ona zrobiła od razu cztery kroki i zawiesiła ramiona na szyję czarnoskórego, znajdującą się niemal głowę wyżej od niej. Lily nie należała do osób wysokich, natomiast Tyson odznaczał się sporym wzrostem. Zawsze było to wyraźnym kontrastem pomiędzy nimi.
      Szatynka nie zdawała sobie jednak sprawy, jak ogromnie ostry sztylet wbiła w serce Justina, zawieszając się na szyi mężczyzny i pozwalając mu ciasno objąć swoje ciało. Czuł, jak znów zaczyna pękać, od środka. Jego serce niemiłosiernie zapiekło. Wolałby ujrzeć rozlew krwi, niż swoją dziewczynę w uścisku człowieka, którego szczerze, całym sercem nienawidził. Nie mógł znieść widoku i aż na moment zacisnął powieki, aby pod wpływem ogarniającej go ciemności uspokoić się.
      -Lily - wyszeptał, chociaż miał w planach podnieść na nią głos, lub nawet siłą odciągnąć od czarnoskórego. - Jak możesz? - czuł, że jego głos powoli się łamał, chociaż bardzo tego nie chciał i starał się powstrzymać jego drżenie, przeplatane z przyspieszonym oddechem.
Może to chore, lecz przez moment przeszło mu przez myśl ogrom najgorszych myśli. Pomyślał o Lily i Tysonie w znacznie bliższych relacjach, które utrzymywali od długiego czasu. Pomyślał nawet o domniemanej zemście Tysona, do której wykorzystał drobną piętnastolatkę, władającą sercem Justina. Szybko jednak pokręcił głową. Takiej myśli nie potrafił znieść. Zabiłaby go, gdyby okazała się prawdziwa.
      Lily odsunęła się od Tysona i szybko przeniosła wzrok na Justina. Powiedzieć, że czuła się niezręcznie, to mało. Dopiero teraz zrozumiała, w jakiej sytucji się znalazła, w jakiej sytuacji postawiło ją obu mężczyzn. Jeden pozbawił drugiego ważnych mu osób, natomiast ona obojga darzyła szacunkiem i wdzięcznością. Szczerze bała się spojrzeć któremukolwiek w oczy.
      -Lily, znasz go? - Tyson z pogardą splunął w stronę Justina, a jego oczy przybrały rozmar wąskich szparek, mierzących go od stóp po czubek głowy.
Nigdy nie zapomni bólu, jaki mu sprawił. Odebrał mu dwójkę maleńkich, ukochanych dzieci, odebrał mu sens jego życia. Postanowił odpłacać się tak długo, aż zyska pewność, że zniszczył Biebera bardziej, niż on zniszczył jego. Widząc jego twarz i całkiem szczęśliwe oczy, ponownie ujrzał płomienie płonącego domu, z dwójką maluchów wewnątrz. Podczas kiedy on nadal cierpiał, Justin zyskiwał szczęście, na jakie w jego oczach nie zasłużył.
      -Nie wiem, co mam odpowiedzieć wam obu - dziewczyna spojrzała po ich wściekłych twarzach. Nigdy nie sądziła, że znajdzie się w tak niekomfortowej sytuacji. - Znam Justina. Kocham go najmocniej na świecie. Już od niemal roku roku jesteśmy razem, mieszkamy razem, mamy nawet córeczkę - wyjaśniła Tysonowi, w głębi duszy modląc się, aby ją zrozumiał i przestał z tak ogromną wrogością patrzeć na jej ukochanego. - Natomiast tobie, Justin, należą się bardziej szczegółowe wyjaśnienia. Zanim moja matka poznała ciebie, była przez naprawdę długi czas związana z Tysonem. Przez wiele lat zastępował mi ojca, który nigdy nie miał dla mnie czasu. Mając czternaście lat nawet zaczęłam mówić do niego tato. Niedługo po tym pojawiłeś się ty. Chociaż moja matka twierdziła, że poznała ciebie po rozstaniu z Tysonem, ja darzyłam cię nienawiścią i obwiniałam za rozbicie ich związku. To dlatego przez długi czas nie mogłam się do ciebie przekonać. To dlatego dawałam ci odczuć na każdym kroku, jak bardzo niechciany przeze mnie jesteś - szybko przetarła kącik oka, aby nie dopuścić do wypływu nawet jednej łzy. - Ale nie miałam pojęcia, że to właśnie Tyson jest człowiekiem, o którym mi opowiadałeś. A teraz stoję tutaj, pomiędzy wami i czuję się okropnie, mając świadomość, że oboje odebraliście sobie kogoś ważnego.
      -Kogoś ważnego? - warknął Justin, zwijając palce w pięści. - Ona była całym moim życiem.
      -A czy choćby przez chwilę pomyślałeś, jak ja się czułem, kiedy odebrałeś mi dwójkę dzieci!? - wrzasnął Tyson, chcąc zrobić dwa kroki w stronę Justina, jednakże na jego drodze w porę stanęła Lily. I chociaż oboje w nerwach mogliby się pozabijać, drobnej szatynce nigdy nie zrobiliby fizycznej krzywdy.
      -Sądzisz, że nie myślałem o tym? Myślisz, że od dwóch lat nie żyję z poczuciem winy? Każdej nocy śni mi się twój pierdolony, płonący dom. Myślisz, że mnie to, kurwa nie boli? Że nie boli mnie świadomość, iż z mojej pieprzonej winy zginęła dwójka małych dzieci? Tylko różnimy się jednym, gnoju. Ja nie chciałem odbierać ci nikogo bliskiego, a ty z premedytacją na dwa lata odsunąłeś ode mnie siostrę i syna, a żonę zabrałeś mi na zawsze.
      W pomieszczeniu nastła głucha cisza, przerywana jedynie oddechami obu mężczyzn, którzy powstrzymywali się przed agresją jedynie dzięki obecności Lily. Przez wzgląd na osobę szatynki zachowywali pozory dostatecznie opanowanych, mimo że w sercach obu ponownie nastała żałoba. Ich nienawiść była nie do opisania.
      -Nie widzicie, że to bez sensu? Oboje cierpieliście już wystarczająco. Nie ma sensu krzywdzić siebie w dalszym ciągu. To was zabija. Szukacie zemsty, kiedy w rzeczywistości już dawno powinniście odpuścić. Choćby przez wzgląd na mnie, proszę.
      Lily starała się samym wzrokiem załagodzić atmosferę, kiedy nagle, na starej wersalce w roku pomieszczenia, ujrzała maleńką dziewczynkę, ubraną w śpioszki i owiniętą kocem. Znów poczuła matczyny instynkt, który kazał jej podbiec do córeczki i chwycić ją w ramiona, aby upewnić się, że z jej główki nie spadł ani jeden włos. Jako matka nie przeżyłaby jej krzywdy.
      -Już spokojnie, Angel. Spokojnie - szeptała do jej małego uszka, ujmując ciałko niemowlaka ostrożnie w ramiona.
Kiedy przytuliła Angel do swojego serca i poczuła również przyspieszone bicie jej serduszka, podziękowała Bogu, że dał jej tak wspaniałą córeczkę. Nigdy tak naprawdę tego nie doceniła. Dopiero, kiedy mogła ją stracić przekonała się, że określenie Angel całym jej światem było niczym, w porównaniu do jej miłości do dziewczynki.
      -Lily, to twoja córka? - spytał Tyson, wyraźnie poruszony sposobem, w jaki jego pasierbica patrzyła na małego aniołka.
      -To nasza córka - odważyła się spojrzeć mężczyźnie w oczy i jednocześnie stanąć blisko Justina.
      -Nie wiedziałem - wymamrotał, przełykając głośno ślinę. Zdał sobie sprawę, że gdyby nie obecność Lily w tym miejscu, doprowadziłby do tragedii.
      -Więc gdyby nie była moją córką, zabiłbyś ją? - spytała w złości, jednak czując dużą dłoń Justina w dole swoich pleców i jej niezwykłą moc uspokajania, odkaszlnęła i powtórzyła zdanie łagodniej.
      Tyson nie odpowiedział. Czuł, że nie powinien się odzywać, aby nie pogrążyć się jeszcze bardziej. W rzeczywistości mścił sie na niewinnych osobach tylko po to, aby zagrać na emocjach Justina. I mimo że miał żal do Justina, żal, który nigdy nie osłabnie, zaczynał rozumieć, jak strasznym potworem stał się przez rządzę zemsty.
      -Nigdy nie wybaczę ci tego, co mi zrobiłeś, ale ze względu na Lily nie tknę cię nawet palcem, bo wiem, jak bardzo skrzywdziłbym ją. Po prostu raz na zawsze zniknij z mojego życia i pozwól mi o wszystkim zapomnieć - Tysonowi z trudem ów słowa przeszły przez gardło, kiedy jeszcze kilkanaście minut temu pragnął przyłożyć broń do skroni Biebera i pociągnąć za spóst. Nie zdołał jednak wykrzesać z siebie przeprosin. Justin tak samo. Oboje w dalszym ciągu odczuwali zbyt wielki smutek, aby w pełni przyznać się do niewybaczalnych błędów.
      Justin bez słowa przejął od Lily swoją córkę i obdarzył Tysona ostatnim, pustym spojrzeniem. On również pragnął o wszystkim zapomnieć, jednak wiedział, że to niemożliwe, dopóki nie nadejdzie nieoczekiwany przełom, który wyciągnąłby go z rozpaczy.
      Oboje z Lily w ciszy wyszli z mieszkania i chociaż pragnęli zamienić ze sobą chociaż jedno słowo, żadne z nich nie odważyło się na wykonanie pierwszego najważniejszego kroku. Do samochodu wsiedli również w ciszy i dopiero w chwili, w której Angel zaczęła znacząco pochlipywać, Justin wykrzywił usta w nieznacznym uśmiechu.
      -Chyba nadeszła pora karmienia - zerknął łagodnie na Lily, która z utęsknieniem wyczekiwała jego choćby przelotnego spojrzenia.
      -Nasze maleństwo zgłodniało - zachichotała i odebrała od mężczyzny dziewczynkę, układając ją wygodnie w swoich ramionach. - Będziesz miał coś przeciwko, jeśli nakarmię ją tutaj? - doskonale znała reakcję Justina, jednak chciała rozluźnić mocno napiętą sytuację. I udało jej się.
      -Jeśli chcesz, abym spowodował wypadek przez zupełny brak koncentracji na drodze, proszę bardzo - posłał jej uśmiech, o jakim Lily marzyła. I chociaż wiedziała, że czeka ich jeszcze długa, poważna rozmowa, bała się jej o wiele mniej, niż przed dwoma minutami.
      -W takim razie widzisz, Angel, ale tatuś nie pozwala mi cię nakarmić. Musisz wytrzymać jeszcze troszkę, aż dojedziemy do domku.
      Justin docisnął pedał gazu, gdy wjechali na stosunkowo pustą obwodnicę Los Angeles. Mógł więc pozwolić sobie na rozwinięcie większej prędkości. Cały czas myślał jednak o zażyłości, łączącej Lily z Tysonem. Czy mógł mieć jej cokolwiek za złe? Nie i nie miał, ponieważ to przez jego kilkumiesięczne milczenie Lily żyła w ciągłej nieświadomości. Tysona natomiast poznała jeszcze przed pojawieniem się w jej życiu Justina.
      -Wiem, jak jest ci trudno, Justin - zaczęła niepewnie, kładąc dłoń na jego udzie. - Ale musisz być silny, zamknąć tamten rozdział i nie wracać do niego więcej, nawet myślami - chciał jej przerwać, jednak Lily kontynuowała. - Wiem, jak łatwo jest to powiedzieć, kiedy rany nadal wydają ci się świeże. Ale uwierz mi, nie są. Jej nie ma już od dwóch lat i w końcu będziesz musiał się z tym pogodzić - ciężej, niż Justinowi słuchać, było Lily podjąć tak trudny temat. Miała świadomość, że w życiu Justina nigdy nie będzie tak ważna, jak Selena, jednak liczyła, że po latach odnajdzie w niej kobietę, która w godny sposób będzie w stanie ją zastąpić.
      -Lily, mogę ci obiecać, że się postaram. Teraz, kiedy Tyson odpuścił, ja postaram się zapomnieć i zacząć od nowa, przysięgam.
      -Myślę, że dobrze zrobiłoby ci kilka wizyt u psychologa - zasugerowała łagodnie Lily, w głębi duszy obawiając się reakcji szatyna.
      -Kotku, nie zapominaj, że ja sam jestem psychologiem i jeśli będę potrzebował jego pomocy, na pewno otrzymam ją bez żadnej kolejki.
      Oboje wiedzieli, że nie to miała na myśli Lily. Oboje jednak nie chcieli dłużej drążyć tematu, który sprawiał im ból. Mieli ogromną nadzieję, że po wszystkich złych przeżyciach w końcu odnajdą bezwarunkowe szczęście. Nic nie wskazywało na to, że kolejny raz mieliby cierpieć. Oprócz wspomnień, z przeszłością nie łączyło ich już nic i w końcu mogli odetchnąć pełną piersią.
      -Dlaczego nigdy nie powiedziałaś mi, że Alison była związana z Tysonem przed poznaniem mnie? - Justin ponownie przerwał ciszę. Rozpoczął poważną rozmowę, ponieważ chciał mieć ją już za sobą. Wszystko chciał mieć za sobą, aby rozpocząć nowe, pogodne życie.
      -Nie czułam takiej potrzeby. Z resztą tak samo, jak ty. Przez niemal rok okłamywałeś mnie tanimi bajeczkami. Tylko że poprzedni związek mojej matki nie wydał mi się ważny, natomiast twoja rodzina tak.
Justin doskonale wiedział, że Lily ma rację i nawet gdyby chciał, nie mógłby kłócić się z szatynką. Od początku startował z przegranej pozycji, gdyż to właśnie on zataił przed Lily najważniejsze momenty swojego życia.
      -Dobrze, rozumiem cię i jeszcze raz chciałem cię przeprosić. Ale obiecuję, że już nigdy cię nie okłamię, Lily - zamiast trzymać dłoń na kierownicy, on ujął nią rękę dziewczyny i splątał razem ich palce. Co prawda nie oderwał wzroku od przedniej szyby, jednak uśmiechając się do siebie, widział uśmiech piętnastolatki, który utworzył się na jej ustach w tej samej chwili.
      -Dziękuję, na tym zależy mi najbardziej. Tak więc od dzisiaj mówimy sobie wszystko, nawet rzeczy, które pozornie nie mają znaczenia, dobrze? - pogłaskała go opiekuńczo po ramieniu. Czekała na podobne słowa od wielu długich miesięcy i w końcu mogła odetchnąć, słysząc szczerą obietnicę Justina. Pokochała go jeszcze mocniej.
      -Tak, aniołku - pogładził jej udo z niezwykłą delikatnością, a potem podniósł jej dłoń do ust i musnął ją kilka razy. Była dla niego wszystkim, ale zaczynał rozumieć to bardzo powoli. Dzięki Bogu, Lily potrafiła doskonale wczuć się w jego emocje i z pokorą znosiła fakt, że nie zawsze Justin dopuszczał ją do swojego serca.
      Reszta drogi minęła im w ciszy, przerywanej jedynie cichymi pomrukami Angel, usypiającej w ramionach matki. Lily pogładziła córeczkę po policzku, kiedy ta zasnęła z lekko rozchylonymi usteczkami i piąstką, zaciśniętą na rękawie bluzki szatynki.


***
     

      -Tak więc, jak już mówiłem, pański syn nie może się teraz przemęczać. Mimo że jego stan jest już naprawdę dobry, powinien dużo odpoczywać i nie być narażonym na jakikolwiek stres. To pozwoli mu szybciej dojść do siebie i wrócić do normalnego trybu życia - lekarz, ubrany na biało, wręczył Justinowi teczkę z dokumentami i wypisem syna ze szpitala oraz uścisnął jego dłoń silnym, męskim uściskiem. Pragnął przekazać mu również wyrazy uznania i duży szacunek, jakim darzył szatyna. Niewiele osób wiedziało, jakie cierpienie przeżył i ile musiał walczyć, aby znów stanąć na nogi.
      -Panie doktorze, dziękuję za wszystko, co zrobił pan dla mnie i dla mojego syna - Justin obdarzył go ostatnim, szczerym i pełnym wdzięczności uśmiechem, po czym nacisnął klamkę w drzwiach szpitalnej sali i wszedł do środka.
      Widok, jaki zastał wewnątrz, dogłębnie poruszył jego obolałe serce. Jego dziewczyna, kobieta którą kochał, pomagała Drew w pakowaniu ubrań do sportowej torby, natomiast jego syn trzymał w ramionach córeczkę szatyna i wpatrywał się w jej małe oczka, jak w obrazek.
Poczuł się naprawdę wzruszony. Chciał wręcz uronić łzę, jednak szybko stwierdził, że wylał ich w życiu wystarczająco i takie drobne wydarzenia, poruszające jego sercem, nie mogą prowokować łez.
      -Mam najwspanialszą rodzinę na świecie - podszedł do Lily i pocałował ją w czoło, przytrzymując przy jej skórze usta przez kilka długich sekund.
      -A ja mam cudowną siostrzyczkę - wtrącił Drew, kołysząc dziewczynkę w ramionach. Robił to bardzo delikatnie, gdyż nie wiedział, na jakie ruchy może sobie pozwolić, a nie przeżyłby, gdyby nieumyślnie zrobił krzywdę dziewczynce, którą od pierwszych chwil pokochał.
      Justin, oczyma wyobraźni, ujrzał ich wspólną, kolorową przyszłość, powoli płynący czas i nieprzerwany uśmiech, ukształtowany na ustach. Całym sercem wierzył i szczerze pragnął, po wielu nieprzespanych nocach, spokojnego, poukładanego życia, u boku Lily i dwójki jego najwspanialszych dzieci, które kochał całym sercem.
      -Gotowi? Jeśli tak, wracamy do domu. Mam dość szpitali, lekarzy i białych ścian - wzdrygnął się Justin i chwycił w rękę sportową torbę, którą przed momentem Lily zapięła zamkiem błyskawicznym.
      -Najwyższy czas - szatynka na krótką chwilę zarzuciła ramiona na szyję mężczyzny i złożyła na jego wargach długi, namiętny pocałunek, na koniec delikatnie przygryzając dolną wargę. Chciała mu w tym geście pokazać, że, tak samo jak on, również tęskni za nim w sposób fizyczny.
      Justin przepuścił w drzwiach Drew, a także Lily z małą dziewczynką na rękach. Ukradkiem zjechał wzrokiem na jej pupę, opiętą przez dopasowany materiał jeansów, i oblizał wargi, na których przed momentem czuł pocałunek Lily. Jej delikatnie, ponętnie kołyszące się biodra przyprawiały go o prawdziwe dreszcze, przechodzące wzdłuż całego ciała, a w szczególności skupiające się na kroczu. Uwielbiał to uczucie, jednak wolałby w tym momencie mieć Lily tylko dla siebie, w ich wspólnej sypialni. Wiedział jednak, że po narodzinach jego drugiego dziecka i po powrocie pod jego dach syna, znacznie zmieni się porządek ich życia intymnego. Nie będą mieli już tyle prywatności, ile jeszcze parę miesięcy temu. Mimo to jednak czuł się znacznie szczęśliwszy, mając przy sobie tyle wspaniałych, darzących go miłością, osób.
      -Tato, będę musiał chodzić do szkoły? - spytał Drew, krzywiąc się lekko, kiedy wsiedli do windy, czekając, aż przedostaną się na szpitalny parter.
      -Oczywiście, że tak, Drew. Przed tym nie uciekniesz - szatyn pstryknął go palcem w nos i zaśmiał się, rozprowadzając wibracje po policzku Lily, przyklejonym do jego klatki piersiowej.
      Piętnastolatka, widząc z jaką miłością Justin wpatruje się w swojego syna i córkę, poczuła, że osiągnęła w życiu wszystko, czego pragnęła. Miała przy sobie dojrzałego, kochającego mężczyznę i mimo że z początku darzyła go nienawiścią, z biegiem czasu odkryła w nim najwspanialszego człowieka, godnego zaufania i miłości. Została również matką i sprawdzała się w tej roli, jak nikt inny. Pomimo swojego młodego wieku, osiągnęła pełną dojrzałość psychiczną i zawdzięczała to jedynie Justinowi.
      Całą czwórką wsiedli do samochodu Justina i zapięli pasy. Szatyn po raz pierwszy do tego stopnia czuł się odpowiedzialny za swoją nową rodzinę. Po wielu stratach, przede wszystkim stracie żony, nauczył się, aby bezpieczeństwo kochanych przez nas osób stawiać zawsze ponad wszystko inne.
      W drodze nie odzywał się ani Drew, ani Lily, ani Justin. Wsłuchiwali się w dźwięki piosenki, wydobywającej się z głośników. Każde z nich pogrążone było w świecie własnych myśli. Umysł Drew zaprzątała myśl o nowym związku jego ojca, w którym wyraźnie na nowo stał się szczęśliwym człowiekiem. Lily rozmyślała nad chłopcem, którego polubiła od pierwszych chwil i którego kiedyś być może obdarzy nawet miłością. Justina myśli natomiast robiegały się w każdym możliwym kierunku. Dotyczyły zarówno świetlanej przyszłości, jak i ponurej przeszłości. W jednej chwili ujrzał przed oczami uśmiech Lily i uśmiech zmarłej żony. Nie wiedzieć czemu, zaczał je porównywać, jednak nie odnalazł wśród dwóch tego piękniejszego, gdyż każdy miał w sobie coś wyjątkowego, co pobudzało go do życia i obdarzało nową energią, czerpaną z miłości.
      -Jesteśmy na miejscu, Drew. Pamiętasz jeszcze, jak wyglądało nasze mieszkanie? - spytał jedenastolatka, który energicznie przytaknął głową, otwierając drzwi na całą szerokość, kiedy Justin zatrzymał się na wolnym, parkingowym miejscu.
      Drew, po tak długim czasie, spędzonym w szpitalu, cieszył się każdym promieniem słonecznym i każdym podmuchem wiatru. Nie wiedział dokładnie, jak nazwać uczucie, wypełniające go od środka, ale sądził, że najprościej było nazwać je wolnością. W końcu, po dwóch latach stał się wolny i nie był już przytwierdzony do szpitalnego łóżka.
      Kiedy stanął przed drzwiami mieszkania, w którym przed tragedią mieszkał z tatą i z mamą, uśmiechnął się delikatnie. I chociaż tęsknił za matką, za jej czarnymi, falowanymi włosami, uśmiechem i dobrą radą, którą zawsze potrafiła go wesprzeć, cieszył się przede wszystkim szczęściem swojego ojca. Po wielu dniach smutku, jaki widział u Justina, teraz zależało mu tylko i wyłącznie na uśmiechu na jego ustach.
      -Wiesz, Drew - zaczął szatyn, zarzucając na ramię chłopca rękę. - Czekałem dwa lata, aby znowu móc wypowiedzieć te słowa. Witaj w domu, synku.

~*~

Myślę, że wszyscy doskonale czujemy już dosłownie sam koniec, unoszący się w atmosferze rozdziału, prawda? Ale zdradzę Wam, że, mimo iż został już tylko ostatni rozdział i epilog, poczujecie jeszcze na koniec moment zawahania :)

A teraz druga sprawa, zapraszam wszystkich na moje nowiutkie, świeżutkie opowiadanie!
http://18th-street-jbff.blogspot.com

19 komentarzy:

  1. piękne :) naprawdę przepięknie napisany :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku, aż mi się łza zakręciła w oku:') teraz jest tak świetnie! Szkoda mi bardzo, że za chwilę będzie koniec:/ ale mamy nowe opowiadanie także będzie co czytać!:D rozdział naprawdę wspaniały! Do następnego✌

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny jak zawsze ;) do następnego

    OdpowiedzUsuń
  4. To naprawdę cudowne, ale boje się co w tym ostatnim rozdziale i epilogu możesz wymyślić. Rozdział niesamowity, czekam na next i went życzę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeju aż łezka się w oku zakręciła
    To jest po prostu nie do opisania
    Piękne
    Cudowne
    Wzruszające

    Cóż, zbliżamy się do końca:/
    Pamiętam jak wczoraj ten dzień, kiedy pierwszy raz się tu znalazłam
    Byłam wtedy w szpitalu i szukałam czegoś ciekawego do czytania
    Było tutaj już około dwudziestu rozdziałów
    Od pierwszych słów po prostu się zakochałam w tym opowiadaniu
    Trochę mi smutno, przywiązałam się do historii Justina i Lily i chociaż wiem, że nie będziesz przecież tego pisała wiecznie, ona będzie trwała cały czas gdzieś w moim serduszku<3

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak słodko aż się wyruszyłam ♥
    Cudny i czekam na kolejny :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak słodko aż się wyruszyłam ♥
    Cudny i czekam na kolejny :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Naprawdę świetnie piszesz :). Uwielbiam twoje opowiadania <3. Fajnie, że Lily i Justin w końcu odzyskali spokój :). Czekam na kolejny <3. http://glamlipstick.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Wzruszyłam się! Serio. To jest chyba mój ulubiony rozdział. Taki.. taki rodzinny, kochany.. cudowny!
    Mam nadzieje ze wszystko już będzie dobrze. Że bedzie prawdziwa sielanka która po tyyylu przejściach należy się Justinowi i Lily.
    Do następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  10. ale jak to ? Co Ty jeszcze wymyśliłaś ? Aż teraz zaczęłam się bać.

    OdpowiedzUsuń
  11. boję się następnego rozdziału :< ale nie mogę się go doczekać :3

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozdzial genialny!;* i akurat dodany w mooje urodziny xD jestes genialnaa ale szczerze booje sie tego ostatniego rozdziału xD

    OdpowiedzUsuń
  13. Jej! Mam nadzieje, ze dasz druga część! Bo ja bez tego opowiadania nie przeżyje! :*

    OdpowiedzUsuń
  14. Jejuuu cudo ;( :*♥♥♥♥♥
    Ale slodko ^^
    Ciekawe co bedzie dalej :D
    /Wiki

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie spodziewałam się tego, że Tyson był jej "tatą", ale cieszę się, że zakopali topór wojenny. Ten rozdział, a szczególnie jego druga połowa była strasznie spokojna. Rozczuliłam się kilka razy. Boję się, że wymyślisz coś nie zbyt sprzyjającego ich rodzinie w 50 rozdziale i epilogu.
    Czekam na następny, miłego dnia.
    school-loser-and-love-jb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  16. Moment zawahania? Czyli...? Błagam, nie krzywdź nikogo. Zrób happyend. <3
    Hah. Co do rozdziału, to świetny! Jeden z najspokojniejszych.
    Czekam na dalsze.
    xo

    OdpowiedzUsuń
  17. Zapraszam: http://jacksons-art-school.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń