***Lily's P.O.V***
Nie poruszyłam się od dobrych kilku minut. Nie potrafiłam. Moja dłoń, trzymająca ręcę Justina, skamieniała i nagle stała się tak ciężka, że nie byłam w stanie jej przesunąć. Moje oczy wypełniły się gorącymi łzami, palcącymi od środka powieki i błagającymi, abym pozwoliła im powolutku spłynąć po policzkach.
Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam.
Widok przede mną nie był niczym dziwnym, nienormalnym, czy zaskakującym dla ogółu ludzi. Dla mnie był jednak szokiem i ciosem prosto w serce. I chociaż tak bardzo nie chciałam płakać, byłam na tyle wstrząśnięta, że kontrolę nad łzami przejęły uczucia, które chyba nigdy nie były tak silne, jak w tym momencie.
Ostrożnie ujęłam rękę Justina i położyłam ją na swoich udach, upewniając się, że Justin zasnął na dobre i te drobne gesty nie obudzą go. Szybko otarłam łzy z oczu, a całą uwagę skupiłam na jego wytatuowanych przedramionach. Liczne rysunki, pokrywające jego skórę, odwracały uwagę, a wręcz przysłaniały upóst smutku i żalu. Przykrywały to, co Justin najbardziej starał się ukryć.
Dotknęłam opuszkiem palca jednej z licznych blizn na jego nadgarstku. Była głęboka i naprawdę duża, jednak stanowiła tylko jeden z elementów. Justin miał takich blizn o wiele więcej, a każde były igłą, wbijaną w moje serce. Teraz nie potrafiłam pojąć, jak mogłam ich nie zauważyć, lecz tatuaże naprawdę dobrze maskowały ślady jego przeszłości.
Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że Justin się okaleczał. Co gorsza, nie były to pojedyncze cięcia, tylko liczne, grube kreski. Tym bardziej mroziły krew w moich żyłach i powodowały nagromadzenie się jeszcze wiekszej ilości łez, która znów nie była w stanie pozostać pod powiekami.
Justin Bieber próbował popełnić samobójstwo. Mój Justin, którego kochałam ponad wszystko, chciał odebrać sobie życie. A ja przez cały czas nie potrafiłam tego dostrzedz. Do tej pory byłam ślepa, nie widziałam, ile przeszedł, a może nie chciałam tego do siebie dopuścić. Równocześnie nie miałam nawet drobnych podejrzeń, co skłoniło go do sięgnięcia po żyletki, do myśli samobójczych, co sprawiło, że chciał odejść.
Nie wiem, dlaczego czułam się tak dziwnie. Moje wnętrze stało się w ciągu krótkiej chwili puste, pozbawione wszystkich emocji. Spodziewałam się wszystkiego. Prędzej uwierzyłabym w to, że Justin mnie zdradza, jest gwałcicielem, bądź płatnym mordercą, naprawdę, ale nigdy nie pomyślałabym, że chciał odebrać swoje własne życie, dar, który dostał od Boga. Czy życie na ziemi było dla niego naprawdę taką udręką?
Przez cały czas gładziłam te straszne blizny, ledwo widoczne dla oka, za to naprawdę wyczuwalne dla delikatnych dłoni. Miałam pewność, że nie były draśnięciami. On naprawdę chciał popełnić samobójstwo, choć nadal nie potrafiłam tego pojąć. Wszystko dotarło do mnie dopiero wtedy, kiedy na drugiej ręce Justina odnalazłam tak samo straszne, zatrważające ślady.
-Idioto, dlaczego chciałeś to zrobić? - wyszeptałam, wtulając się w niego tak mocno, że niemal od razu Justin poruszył się delikatnie, jednak jego oczy nadal pozostawały zamknięte. Nie chciałam go teraz obudzić. Nie chciałam, aby widział mnie w zupełnej rozsypce. Nie chciałam, aby dopytywał, pocieszał, pomagał. W końcu zrozumiałam, że to on potrzebował pomocy, mojej pomocy, o którą bał się poprosić.
Byłam pewna, że Justin w dalszym ciągu nie zdołałby otworzyć się przede mną i wyrzucić z siebie wszystkiego, co leży mu na sercu. Postanowiłam więc sama, na własną rękę, dowiedzieć się czegoś, dzięki czemu mogłabym go wesprzeć, sprawić, aby jego życie nabrało kolorów i aby już nigdy nie był zmuszony sięgnąć po metalową żyletkę.
Wyplątałam się z jego objęć i na miękkich nogach wstałam z łóżka. Nadal byłam w szoku i nadal się bałam. Bałam się, ponieważ dotarło do mnie, że mogłam go stracić, że mógł wykonać jedną kreskę więcej, że mógł w istocie odebrać sobie życie, którego ja tak bardzo potrzebowałam. Wystarczyła dłuższa chwila, aby jego tutaj nie było, aby odszedł, abym nie poznała go nigdy i abym nigdy nie poczuła, czym jest prawdziwe szczęście.
Chociaż wiedziałam, że zachowuję się nie w porządku, zaczęłam przeszukiwać szafki Justina, w sąsiednim pomieszczeniu. Miałam nadzieję, że znajdę coś, co pomoże mi go lepiej poznać, co pomoże mi odkryć przyczynę jego targnięcia się na własne życie.
Wyjmowałam kolejno każdą teczkę z dokumentami. Wielu z nich nie rozumiałam, a na wielu zawieszałam wzrok tylko na moment, ponieważ nic nie zdawało mi się warte dłuższej uwagi. Aż w końcu dotarłam do ostaniej teczki w szufladzie. Była znacznie cieńsza, za to również dużo bardziej ukryta. Odniosłam wrażenie, że Justin z całego serca pragnął, aby nie dostała się w niczyje ręce, zwłaszcza te niepowołane, niezaufane. Najbardziej jednak bolało to, że nie potrafił zaufać mi, osobie, którą podobno tak bardzo kochał.
W takich momentach wątpiłam w jego miłość.
Moje dłonie drżały, jakbym właśnie popełniała zbrodnię. Tak się czułam. Wiedziałam, ze robię coś nieodpowiedniego, za co Justin mógłby się na mnie prawdziwie zdenerwować. Tym razem miałby powód. Nie miałam prawa przeglądać jego prywatnych rzeczy, jednakże robiłam to wszystko dla jego dobra, chciałam mu pomóc, chciałam sprawić, aby mi zaufał.
W czarnej teczce, chronionej gumką, znajdowała się tylko jedna kartka, idealnie prosta, niepogięta, czysta. Przez moment zawahałam się, czy na pewno chcę ją wyjąć i odczytać jej treść. Prawdę powiedziawszy, bałam się tego, co mogę tam ujrzeć. Miałam dość tajemnic, jakie na każdym kroku skrywał przede mną Justin. Od samego początku czułam, że nie jest szczery. Wplątał się w wir kłamstw, a ja sądziłam, że zakończy go, kiedy będziemy razem, kiedy oboje będziemy darzyć się miłością. Czy to mu nie wystarczało?
Jeśli blizny na ramionach Justina były dla mnie szokiem, nie wiedziałam, jak mam nazwać swój obecny stan. Moje dłonie trzęsły się niemiłosiernie, a łzy znowu zaczęły kapać z oczu, tym razem na kartkę, którą trzymałam w rękach. Doszło wręcz do momentu, w którym musiałam opuścić kawałek papieru, aby zupełnie nie przemókł.
Trzymałam w dłoniach autentyczny wypis ze szpitala psychiatrycznego. Dokument, z widocznym imieniem i nazwiskiem Justina, człowieka, którego prawdziwie i silnie kochałam. Mogłam przysiądz, że nie był sfałszowany, nie był odbitką. Miałam przed sobą oryginał, który z pewnością przeszedł przez ręce lekarza, pielęgniarki, a na koniec trafił do Justina.
Każde kolejne słowo na kartce papieru jedynie potęgowało mój strach, niepokój, smutek oraz szok. Zaczęłam się zastanawiać, czy moje dzisiejsze odkrycia nie są wytworem wyobraźni, lub zwyczajnym snem, koszmarem nocnym, lecz niestety miałam pewność, że to rzeczywista przeszłość Justina zaczęła otwierać się przede mną.
-Matka cię nie nauczyła, że nie ładnie jest grzebać w cudzych rzeczach. - gwałtownie podskoczyłam, a wszystko, co do tej pory trzymałam w rękach, upadło na ziemię, powodując lekki szmer. Usłyszałam bowiem, zaraz za plecami, głos Justina. Był zimny, pusty, pozbawiony uczuć, taki, jakiego bałam się najbardziej, taki, którego jeszcze nigdy nie użył względem mnie.
-Justin, ja... - zaczęłam, chociaż nie miałam pojęcia, w jaki sposób chcę tłumaczyć się przed nim. Mogłam jedynie usprawiedliwiać się chęcią poznania go, jego ciemnej strony, którą zawsze potrafił zamaskować. Taka była prawda. Ufałam mu w pełni, jednak jego przeszłość nie dawała mi spokoju, a intuicja podpowiadała, że Justin nie zachowuje się względem mnie w porządku.
-Ty co? - spytał z kpiną, łapiąc mnie za ramiona i odwracając przodem do siebie. I chociaż stał pół kroku przede mną, nie miałam odwagi spojrzeć mu w twarz. Bałam się go.
-Przepraszam. - wyszeptałam, drżącym głosem. Było mi tak słabo, jakbym w każdej chwili miała się przewrócić. W zasadzie, chyba tylko ręce Justin przytrzymywały mnie w pozycji stojącej.
Mimo że przeprosiłam, on zacisnął dłonie na moich ramionach jeszcze mocniej. Byłam pewna, że pozostawi na nich spore siniaki. Nie potrafiłam zrozumieć jego złości. Chciałam jedynie poznać człowieka, którego kocham, z którym chcę założyć rodzinę, mieć dzieci, z którym chcę być szczęśliwa. Czy naprawdę zrobiłam coś złego?
-Dlaczego, kurwa, bez pytania przeglądasz moje prywatne rzeczy? - warknął w moją twarz, zmuszając mnie, abym uniosła głowę i w końcu spojrzała mu w oczy.
-Dlatego! - krzyknęłam, nie wytrzymując już napięcia pomiędzy nami. Chwyciłam rękę Justina i odwróciłam ją tak, aby jego potworne blizny były na wierzchu i aby on również je zobaczył.
Między nami zapadła cisza, przerywana jedynie przyspieszonymi oddechami. Oboje wpatrywaliśmy się tępo w jego przedramiona. Znów zaczęłam płakać, tylko tym razem dużo głośniej, nie bojąc się już, że przez przypadek będę mogła go obudzić.
-Powiedz mi, dlaczego chciałeś to zrobić? Dlaczego chciałeś odebrać sobie bezcenne życie? Justin, wytłumacz mi to wszystko, tylko o to proszę. - wychlipałam w jego ramię. Chyba nigdy nie czułam się tak, jak teraz. Nigdy nie byłam tak zagubiona i zdezorientowana. Potrzebowałam jedynie kilku słów wyjaśnień. Bez tego czułam, że nie dałabym rady normalnie funkcjonować, mając przed oczami jego blizny i wypis ze szpitala.
-Co mam ci powiedzieć!? Czego ode mnie chcesz!? Mam pokazać ci tory, na które chciałem rzucić się pod pędzący pociąg!? Mam zabrać cię na most, z którego chciałem skoczyć!? Chcesz zobaczyć żyletki, którymi się ciąłem, leki, które brałem, broń, z której chciałem strzelić sobie w skroń, czy może sznur, na którym chciałem się powiesić!?
Justin wpadł w szał. Zaczął krzyczeć na mnie, a może do mnie, a ja czułam, że od załamania dzieliły go dosłownie chwile. Słyszałam, jak jego głos, mimo że głośny i donośny, drżał. Czułam, po prostu czułam, że za chwilę, po raz pierwszy w życiu, ujrzę jego łzy, które wypalą małe, lecz cholernie bolesne dziurki w moim sercu.
Z impetem otworzył drzwi od szafy i wyjął z niego duże pudełko. Rzucił je na łóżko, szybko zdjął pokrywę i odłożył ją pod okno, a całą zawartość wysypał na pościel.
-Proszę! Proszę, pooglądaj sobie moje żyletki! - wziął kilka metalowych przedmiotów i rzucił je wprost pod moje nogi. - Tabletki, które połykałem na umór, żeby tylko zasnąć i więcej się nie obudzić. - był coraz bliżej, coraz bliżej rozpłakania się na moich oczach. - Pierdolony sznur, na którym zaplatałem ostatnią pętlę. - nie potrafiłam opisać przerażenia, które ogarnęło całą mnie. - I broń, której spustu nigdy nie dane mi było nacisnąć. Może powinienem zrobić to teraz, co?
Justin gwałtownie odsunął się pod okno, jednocześnie podnosząc dłoń, w której trzymał broń. Na moich oczach przyłożyć ją do swojej skroni. Na moich oczach dał upóst swoim emocjom. I również na moich oczach, po jego policzkach spłynęły łzy. Płakał.
-Justin, proszę cię, odłuż to. - wymamrotałam. Prócz moich dłoni drżało już całe ciało, a ja nie byłam w stanie go powstrzymać. -Justin, proszę, kocham cię. - wyszeptałam. Niemal czułam, jak moje serce powolutku pęka, wraz z każdą jego łzą, spływającą po gładkim policzku. Miałam świadomość, że jeśli tylko przyciśnie spust, na którym trzymał wskazujący palec, stracę go na zawsze, a moim ostatnim wspomnieniem naszego wspólnego życia pozostanie krew, wypływająca z jego skroni.
Myślę, że nie tylko ja byłam przerażona. Justin również zaczął się trząść. Nie wiedziałam, czy mogę do niego podejść, czy mogę się zbliżyć, aby przypadkiem nie sprowokować go do pociągnięcia za spust. Nie wiedziałam, do czego był zdolny, nie wiedziałam, czy był w stanie rzeczywiście zostawić mnie samą, zawalić cały mój świat.
-Justin, proszę. - odważyłam się zaryzykować, zrobić krok w przód i ująć w dłoń pistolet. Sam jej widok wzbudzał u mnie dreszcze, a kiedy dotknęłam jej zimnej powierzchni, musiałam przezwyciężyć strach, aby wyjąć go z dłoni Justina.
Jak najprędzej rzuciłam broń na podłogę i mocno objęłam szyję Justina ramionami. Chciałam go przytulić, chciałam pokazać mu, że jestem tutaj tylko i wyłącznie dla niego, chciałam przekonać go w ten sposób, że życie jest piękne i nie można go oddać po pierwszym zakręcie.
On jednak nie zrozumiał mojego przesłania i chęci pomocy. Zrzucił moje ramiona ze swojej szyi i wybiegł z mieszkania, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak okropnie czułam się w tym momencie. Dowiedziałam się, że on, człowiek, który był mi tak bliski, wielokrotnie próbował popełnić samobójstwo. A ja mogłam jedynie dziękować Bogu, że zatrzymał go na ziemi.
Nie mogłam zostawić go teraz samego. Nie mogłam pozwolić, aby w takim stanie błąkał się samotnie po ulicach Los Angeles. Dlatego szybko wciągnęłam na siebie parę jeansów i zarzuciłam czarną bluzę Justina z kapturem, a później wybiegłam z mieszkania za Justinem.
Na dworze było dość chłodno, a przede wszystkim, zupełnie ciemno. Tylko nikłe światło pojedynczych latarni na skraju ulicy oświetlały drogę, jednak nie były w stanie pomóc mi w odnalezieniu mężczyzny. Chociaż bardzo bałam się ciemnego, opuszczonego miasta, zaczęłam iść przed siebie, z kapturem, założonym na głowę i dłońmi, ukrytymi w zbyt długich rękawach.
Szłam dobre dziesięć minut po obcym mieście, w środku nocy, bez świadomości, dokąd zmierzam. Chciałam tylko znaleźć Justina, upewnić się, że nic mu nie jest, porozmawiać z nim na spokojnie i w końcu poczuć jego odwzajemniony uścisk. Traciłam jednak nadzieję, że będę w stanie go odnaleźć. Powoli godziłam się z myślą, że będę musiała wrócić do domu i w nerwach oczekiwać powrotu Justina.
Wtedy zobaczyłam na jednej z ławek kilku chłopaków. Siedzieli, rozmawiali, śmiali się, jednocześnie paląc papierosy i popijając tani alkohol. Wiem, że nie powinnam w ogóle zbliżać się do nich, ale błąkanie się po omacku nie przynosiło żadnego skutku. Potrzebowałam pomocy.
-Cześć, chłopaki. - zaczęłam, podchodząc do nich i zdejmując z głowy kaptur, który odkrył burzę moich brązowych, prostych włosów.
-Siema, laleczko. - nie miałam najmniejszej ochoty, aby mnie podrywali, lub choćby na mnie patrzyli. Wiedziałam jednak, że kiedy tylko zbliżyłam się do nich, musiałam liczyć się z, bądź co bądź, pewnego rodzaju zagrożeniem.
-Widzieliście w pobliżu mężczyznę pod trzydziestkę, w czarnej koszulce i szarych dresach? Błagam, powiedzcie, że tak. - spojrzałam kolejno po ich twarzach. Denerwowało mnie, że każdy z nich, zamiast zainteresować się moim problemem, pomóc mi, lub wykazać jakiekolwiek chęci, palił papierosa i powoli wypuszczał z ust dym.
-Narzeczony uciekł z łóżka? - jeden prychnął cicho, ale, dzięki Bogu, nie kpiąco. Nie chciałam wdawać się z nimi w żadną, poważniejszą rozmowę. Chciałam tylko, aby udzielili mi informacji, jeśli rzeczywiście je posiadali.
-Powiedzmy. - mruknęłam, krzywiąc się lekko, jednak szybko przywołałam na usta uśmiech, aby ich do siebie nie zrazić. - Więc, widzieliście go?
-Koleś poszedł wgłąb parku. Tylko nie zgób się, laleczko.
Kiedy tylko dowiedziałam się, że jestem tak blisko Justina i równocześnie wiedziałam, że jest bezpieczny, puściłam się biegiem wgłąb parku, zapominając nawet o krótkich podziękowaniach dla chłopaków. Znów liczył się tylko on, jego zdrowie, jego życie. Znów liczyło się tylko to, aby był przy mnie.
Zobaczyłam go po kilku minutach. Siedział samotnie na ławce, oparty o kolana. Z daleka widziałam, że drżał. Płakał. Bardzo silnie płakał, nie bojąc się, że ktoś go teraz zobaczy. Ja jednak widziałam, w jakiej rozpaczy był. Niemal czułam każdą jego łzę, chociaż dotychczas pozostawałam w znacznej odległości. Czułam również, że jak niczego innego potrzebuje wyżalić się drugiej osobie. Chciałam, aby poczuł, że to w mój rękaw będzie mógł się wypłakać, że to mi będzie mógł opowiedzieć o tym, co boli go najbardziej.
-Justin... - wyszeptałam cicho, powoli podchodząc do mężczyzny. W powietrzu unosiła się głucha cisza, nieprzerywana nawet odgłosem wiatru, dlatego mój głos dotarł do Justina, a on powoli uniósł głowę i przetarł koszulką załzawione oczy. - Mogę? - wskazałam miejsce obok niego, na drewnianej ławce, pomalowanej brązowym lakierem.
Mężczyzna jedynie skinął głową, ale nadal patrzył wprost na swoje buty, ręce trzymał w kieszeniach, a jego dłonie zwinięte były w pięści. Nie wiedziałam, czy będzie chciał ze mną rozmawiać, czy będzie w stanie otworzyć się przede mną choć odrobinę. Nie liczyłam na nic więcej. Pragnęłam tylko, aby zrozumiał, jak bardzo się o niego troszczę i jednocześnie, jak bardzo się boję.
Nie miałam najmniejszego zamiaru na niego naciskać. Nie oczekiwałam również długich zwierzeń. Czułam, że Justin nie był na nie gotowy. Teraz, kiedy poznałam już jego słabą kondycję psychiczną, nie chciałam niczego na nim wymagać. Dopiero dzisiaj zdałam sobie sprawę, jak bardzo delikatny człowiek krył się pod maską twardziela.
-Nie chcę na nic nalegać, Justin. Chcę z tobą jedynie porozmawiać. - ostrożnie położyłam dłoń na jego kolanie. Miałam wrażenie, że każdym gestem mogę go spłoszyć, wystraszyć, sprawić, że nie dowiem się niczego. - Chcę ci pomóc, Justin. Potrzebujesz pomocy, musisz to w końcu dostrzedz. Wiesz, jak bardzo cię kocham, wiesz, że jestem tutaj tylko i wyłącznie dla ciebie. Proszę, Justin, zaufaj mi. Nie chcę niczego więcej. Po prostu otwórz oczy i zobacz, że przez cały czas jestem przy tobie i nigdzie się nie wybieram.
Justin znów zaczął cicho płakać. Właściwie, jedynie co jakiś czas pociągał nosem. Wstydził się swoich łez, wstydził się ich przede mną.
-Płacz często pomaga, Justin. Nie bój się tego. - jak na zawołanie, Justin objął mnie w pasie, a czoło oparł na moim ramieniu. Myślę, że czekał na te słowa. Czekał, aż pozwolę mu wypłakać się w moje ramię. Sam wiedział, że to będzie w stanie mu pomóc.
Wiedziałam, że poczuje się jeszcze cieplej i lepiej, jeśli zacznę delikatnie gładzić jego plecy, okryte jedynie cienką koszulką. Drżał na całym ciele, a łzami wciąż moczył bluzę. Ale tego potrzebował. Może nie był jeszcze gotowy na słowa, lecz płacz również był przejawem jego zaufania do mojej osoby.
-Nie radziłem sobie w życiu. - wymamrotał cicho, lecz jego usta znajdowały się blisko mojego ucha i mogłam usłyszeć dokładnie każde słowo. - Byłem samotny, opuszczony i zwyczajnie smutny. Zdawało mi się, że nigdy nie będę szczęśliwy. Nie chciałem tak żyć, nie widziałem w tym żadnego sensu. Dlatego próbowałem każdego sposobu, aby stąd odejść, zniknąć, przestać każdemu przeszkadzać. Nie chciałem każdego wieczoru płakać w poduszkę. Sądziłem, że tam będzie mi lepiej. Dlatego starałem się, bardzo, ale za każdym razem Bóg nie chciał zabrać mnie do siebie, choć byłem już tak blisko.
Smutek przepełnił całe moje serce, wypełniając je po brzegi. Chciałam płakać razem z Justinem, ale musiałam być dzielna, dla niego, aby wiedział, że ma we mnie wsparcie. Musiałam udawać silną, ponieważ moje łzy spowodowałyby jeszcze większą ilość jego. Swoim smutkiem raniliśmy się wzajemnie.
-Po wielu próbach trafiłem do szpitala psychiatrycznego. Tam mnie wyleczyli, pomogli mi, a ja z tego miejsca mogę ci obiecać, że nie będę już próbował. Nie chcę cię zostawiać, kiedy nauczyłaś mnie żyć szczęśliwie. Nie musisz się o mnie bać, Lily. Naprawdę nie zamierzam wracać do przeszłości. Wręcz przeciwnie, chcę od niej uciec i przy tobie czuję, że dam radę. Po prostu mnie nie zostawiaj, Lily.
Jeszcze mocniej objęłam go ramionami i zaczęłam delikatnie masować skórę jego głowy, co chwila składając wśród włosów Justina pocałunek. On musiał wiedzieć, że przy nim będę. Musiał mieć pewność, że będę zawsze.
-Nie zostawię, głuptasie. Tylko nie strasz mnie tak więcej.
~*~
Mam nadzieję, że nie uwierzyliście do końca w bezpodstawny smutek i samotność Justina.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Chciałabym bardzo serdecznie zaprosić Was i polecić jednocześnie bloga:
http://believe-in-your-dreams-jb.blogspot.com