***Justin's P.O.V***
Nie wiem, ile czasu wpatrywałem się w jasny ekran telefonu, jednak kiedy powtórzyłem wiadomość kilka razy w myślach i kilka razy na głos, dopiero zrozumiałam, czego tak naprawdę dotyczyła. Prawdę powiedziawszy, nie miałem pojęcia, jak powinienem się zachować. Przez dwa lata ani razu nie wziąłem pod uwagę takich okoliczności i chociaż z całego serca pragnąłem ją odzyskać, móc przytulić i upewnić się, że jest już bezpieczna, teraz stałem, jakby moje bose stopy wtopiły się w podłoże.
-Angel, ptysiu, tatuś ma ważną sprawę do załatwienia - gdy w końcu wybudziłem się z chwilowego otępienia, chciałem działać jak najszybciej. Zrozumiałem, że nie mam do stracenia ani minuty. Każda może pomóc mi, każda może pomóc jej.
Włożyłem córeczkę do jej łóżeczka, ogrodzonego drewnianymi szczebelkami, które wraz z Lily pomalowaliśmy na różowo. Przykryłem dziewczynkę kołdrą pod samą szyjkę. Nie potrafiłem natychmiast wyjść z dziecięcego pokoju. Jej słodki, delikatny uśmiech przyciągał mnie, jak magnez, jednocześnie zwiększając częstotliwość bicia mojego serca.
-Tatuś bardzo cię kocha, słoneczko - przez ostatnie miesiące nauczyłem się wstrzymywać słodkie, szczęsliwe łzy. W przeciwnym razie, wzdłuż moich policzków płynąłby prawdziwy potok, niosący ze sobą ogromną dawkę szczęścia. - A teraz śpij, malutka, i postaraj się nie budzić mamusi. Jest bardzo zmęczona i zasłużyła na odpoczynek.
Miałem wrażenie, że jej inteligentne oczka wyrażały zrozumienie. Nie czekając, aż wyjdę z pokoju, obróciła się na lewy bok, twarzyczką w stronę ściany. Podczas jej nagłego ruchu kołderka odsłoniła część jej ramienia, które zakryłem z powrotem. Kochałem ją tak niewyobrażalnie mocno, a przez cały czas żyłem w strachu, że nie jest wystarczająco bezpieczna.
Wchodząc do sypialni, przestałem dbać o zachowanie ciszy. Nie myślałem już teraz o Lily i o jej wciąż przerywanym śnie. Zapaliłem światło, które w pierwszej chwili raziło moje oczy, przyzwyczajone do nocnej ciemności. Zacząłem w pośpiechu ubierać czarne dresy i bluzę z kapturem, jednocześnie zastanawiając się, jak wytłumaczę tę sytuację Lily. Nie chciałem narażać jej na dodatkowy stres. Przy mnie miała być spokojna, bez zmartwień, bez strachu. Tymczasem to właśnie ja narażałem ją na ciągłe poddenerwowanie i niewyjaśniony niepokój.
-Justin, co się dzieje? Gdzie idziesz? Jest środek nocy - zaspana szatynka usiadła prosto na łóżku, spoglądając na wskazówki zegara, liczącego upływający czas.
-Lily, aniołku, muszę wyjechać na parę godzin. Obiecuję, że kiedy tylko wrócę, wyjaśnię ci to wszystko, ale teraz nie mam czasu. Przepraszam.
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że pozostawiłem ją w całkowitym zdezorientowaniu, z masą pytań bez odpowiedzi. Tak było mi zwyczajnie łatwiej. Nawet nie wiem, jak powinienem rozpocząć z nią prawdziwie szczerą rozmowę, wyjaśniającą wszystko. Nie wiem, jak po niemal roku naszego związku mam jej powiedzieć, że od samego początku była przeze mnie okłamywana. Z jednej strony bałem się powrotu do wspomnień. Z drugiej jednak czułem strach o Lily. Jedno było pewne - nie była bezpieczna.
Byłem tak zdenerwowany i jednocześnie zestresowany, że nie pomyślałem nawet, aby zamknąć drzwi mieszkania na klucz. Niemal wbiegłem do windy, której drzwi otworzyły się na moim piętrze, lecz czekanie, aż zamkną się za moją postacią, zdało mi się zbyt długie, dlatego, uderzając dłonią w ścianę, wróciłem na korytarz i wybrałem drogę, prowadzącą przez długie, kręte schody.
***
Noc była przeraźliwie głucha i jeszcze ciemniejsza, niż wszystkie poprzednie. Stawiając kroki na parkowej alejce, rozglądałem się niespokojnie dookoła. Miałem wrażenie, że ktoś podąża krok w krok za mną, goni mnie, chce dopaść. Już niemal czułem dziki, przyspieszony oddech na karku, jednak po gwałtownym odwróceniu się przez ramię dostrzegłem jedynie słaby snop światła, padający z jedynej w okolicy latarni.
-Justin - tym razem nie miałem wątpliwości, że usłyszałem wyraźny, donośny głos, dochodzący z pobliża. - Spójrz w lewo.
Na pobliskiej ławce siedział David. Jedynym światłem, bijącym od niego, był żar z zapalonego papierosa, którego trzymał między wargami i którego dymem zaciągał się regularnie co parę sekund, wypuszczając go w otchłań powietrza i pozwalając rozdmuchiwać go wiatru.
Podszedłem do niego ze sporą niepewnością w samym sposobie poruszania się, chociaż wiem, że powinienem udawać zdecydowanego i odważnego. Nie byłem taki. Cały czas rozglądałem się, mając dziwne przeczucie, że jestem obserwowany. Teraz, kiedy założyłem z Lily prawdziwą rodzinę, a na świat przyszła nasza córeczka, bałem się przede wszystkim o ich bezpieczeństwo. Nie mogłem pozwolić, aby z mojego powodu zostały skrzywdzone.
-Nie zamierzam kłamać. Cholernie zdziwiłeś mnie tym sms'em - zacząłem wprost. David doskonale wiedział, co czułem i chociaż nie zawsze rozumieliśmy się w ten sam sposób, teraz nie potrzebował słów do odczytania moich zawiłych emocji.
-Myślałem o niej nieprzerwanie przez dwa lata, rozumiesz? Pieprzone dwa lata, podczas których nie mogłem jej zobaczyć, nie mogłem przytulić, nie wiedziałem nawet, czy żyje, do cholery! - podniósł głos, ale wiedziałem, ż nie na mnie. Był po prostu równie mocno poruszony. - Ale teraz, kiedy wiem, gdzie jest, kiedy wiem, że mogę ją odzyskać, nie zamierzam siedzieć z założonymi rękoma. Ja wciąż ją kocham, rozumiesz? Chcę ją po prostu odzyskać i doskonale wiem, że ty również tego chcesz. W przeciwnym wypadku nie przyjechałbyś tak szybko.
Czując, że moje nogi stają się coraz cięższe, opadłem w zmęczeniu na drewnianą ławkę, przykrytą świeżym, brązowym lakierem. David nie musiał wypowiadać ani słowa więcej. Doskonale wiedziałem, jak się czuł. Doskonale wiedziałem, jak strata ukochanej osoby boli, pozostawiając w miejscu serca ogromny ślad, którego żadna inna miłość nie będzie w stanie wypełnić.
-Nie mamy czasu do stracenia, Dav - mruknąłem w końcu. Jednocześnie gwałtownie podniosłem się z ławki. Nagle nabrałem nowych sił, pozwalających mi dokonać zmiany w życiu, które na pozór zdawało się idealne. Ciężar wspomnień potrafił jednak wszystko skomplikować, natomiast wyrzuty sumienia i poczucie winy sprawiało, że nie byłem w stanie siedzieć w miejscu, z założonymi rękoma i obserwować, jak osoba, którą kocham, odchodzi bezpowrotnie.
Oboje ruszyliśmy w stronę zaparkowanego nieopodal samochodu. Kiedy nie byłem sam, poczucie obcej osoby, śledzącej każdy mój ruch, minęło. Poza tym, nie myślałem teraz w pełni trzeźwo. Miałem szansę zrobić coś, aby pomóc zarówno bliskiej mi osobie, jak i samemu sobie, zdejmując ze swoich barków chociaż część ciężaru, którym obarczałem się od dwóch lat.
-Nadal jesteś z Lily? - kiedy oboje zajęliśmy miejsca w samochodzie, zapięliśmy pasy, a ja powoli wsuwałem do stacyjki metalowy kluczyk, David spytał cicho. Zazwyczaj potrafiłem rozróżnić emocje, kryjące się w czyimś głosie, zwłaszcza jego. W końcu, kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Teraz jednak nie wiedziałem, czy David zadał pytanie z nadzieją, że nasz związek przetrwał, czy może wolałby, abym znów był samotny i nieszczęśliwy. Wiedziałem, ile znaczyła dla niego Lily. Wiedziałem, jak bardzo niepokoił się o nią. Nie zamierzałem jednak rezygnować z tak wspaniałej dziewczyny, aby on w nocy mógł spać spokojnie. Nie rezygnuje się z miłości. To grzech.
-Jesteśmy razem naprawdę szczęśliwi. Przy niej potrafiłem zapomnieć, wiesz? Kocham ją. Jest dla mnie całym światem, bez którego teraz nie potrafiłbym już żyć. I czy ci się to podoba, czy nie, musisz to uszanować.
David był inteligentnym facetem. Doskonale wiedział, że jego siostra jest szczęśliwa i z tego względu nie zamierzał niszczyć miłości, jaka zrodziła się pomiędzy nami. Dlatego nie poruszał już więcej tematu naszego związku. Przyjął do wiadomości, że jego słowa nie zmienią nic, a jedynie umocnią nasze więzy.
-Wiesz dokładnie, gdzie ona jest? Znasz adres? - jazda w ciszy nie była mi dziś na rękę, dlatego przerwałem ją, zadając Davidowi najistotniejsze pytanie.
-Zadzwoniła do mnie dzisiaj wieczorem. Płakała do telefonu. Prosiła, żebym jej pomógł, żebym ją uwolnił. Wiesz, jak się czułem? Wiesz, jak się czułem, słuchając jej roztrzęsionego głosu? Chciałem jej obiecać, że wszystko będzie dobrze, że niedługo znów będzie ze mną. Ale nie mogłem. Nie mogłem jej niczego obiecać, bo sam nie byłem niczego pewien.
Owszem, nie chciałem jechać w ciszy, jednak głos Davida na skraju załamania również nie okazał się pomocny. Im dłużej go słuchałem, tym większe dopadały mnie wyrzuty sumienia. Chciałem w pełni skupić się na głównej drodze w Las Vegas, ale nie potrafiłem. Gest Davida, podczas kórego wierzchem dłoni otarł z policzka łzę sprawił, że i ja zapragnąłem wyrzucić z siebie emocje w postaci słonych kropel. Zamiast tego jednak, mocniej zacisnąłem dłonie na kierownicy, obitej czarną skórą. Zacisnąłem zęby, powieki na moment też. Wszystko po to, aby znów przywrócić spokój ducha.
-Udało mi się namierzyć położenie telefonu, z którego dzwoniła. To obrzeża miasta, mniej ruchliwa dzielnica - wskazał punkt zaznaczony na mapie Las Vegas, na wyświetlaczu telefonu. - Justin, boję się. Boję się, w jakim stanie ją znajdziemy i czy w ogóle uda nam się ją odzyskać.
-Myślisz, że dla mnie to proste? Myślisz, że ja się nie boję, że nie zastanawiałem się przez te dwa lata, gdzie jest, co się z nią dzieje? Boję się tak samo, jak ty, ale ja, w przeciwieństwie do ciebie, boję się tylko o nią. Na zewnątrz jestem spokojny. Ty również musisz się uspokoić. Inaczej wszystko spieprzymy i żaden z nas nie zobaczy jej nigdy więcej, rozumiesz? Przestań teraz o niej myśleć, masz się skupić.
Celowo uderzyłem go pięścią w ramię. Wiedziałem, co mówić i w jaki sposób operować głosem, aby dotrzeć do Davida. Byliśmy przyjaciółmi, którzy traktowali się, jak rodzeni bracia. On wiedział wszystko o mnie, natomiast ja wiedziałem o nim. I pomimo upływającego czasu, nadal był mi bliski, jakkolwiek bym temu zaprzeczał.
-To gdzieś tutaj, prawda? - po kilkunastu minutach ciągłej jazdy, bez zatrzymywania się nawet na czerwonych światłach, dotarliśmy na właściwą ulicę. Zacząłem przyglądać się numerom na budynkach, szukając właściwego, zaznaczonego w komórce Davida.
-Ostatni budynek po prawej stronie - spojrzałem wgłąb długiej ulicy. Dostrzegając jej koniec, przyspieszyłem. Nie dawałem tego po sobie poznać, ale cholernie się denerwowałem i chciałem mieć ten moment już za sobą.
-Czy to jest to, co myślę? - nie byłem przekonany, jak odczytać na pozór nieprzyciągający wzrok budynek. Jednakże, rosły ochroniarz przed wejściem i wnętrze, odsłonięte na moment przez uchylone drzwi, urządzone w kolorze czerwonym, pozbawiło mnie złudzeń.
-Zrobili z niej dziwkę. Zrobili dziwkę z mojej małek kruszynki - David mógł jednocześnie wybuchnąć płaczem, jak i ogromną agresją. To do mnie należało zadanie, aby uspokoić go do granic możliwości.
Mężczyzna gwałtownie złapał za klamkę i szarpnąłby nią, gdybym ponownie nie złapał go za ramię i siłą nie zatrzymał na skórzanym fotelu. Równocześnie skarciłem jego nieodpowiedzialność ostrym spojrzeniem. Naprawdę potrafiłem wczuć się w sytuację Davida, ale, na miłość Boską, powinien chociaż postarać się zachować trzeźwość umysłu.
-Posłuchaj mnie uważnie - zacząłem dosadnym tonem. - Nie możemy żadnego ruchu wykonać pochopnie. Każdy nasz krok musi być dwa razy przemyślany. Dlatego teraz ty siadasz na miejscu kierowcy i parkujesz samochód na tyłach budynku, a ja idę zapoznać się z sytuacją. I nawet nie próbuj robić czegokolwiek na własną rękę, bo wszystko spieprzysz.
Tylko ostre słowa, które skierowałem do Davida, mogły do niego dotrzeć. Gdybym tłumaczył mu wszystko na spokojnie, znów zachowałby się nierozsądnie i pogrzebał nasze szanse na sukces.
Poprawiłem w przednim lusterku pojedyncze pasma brązowej grzywki, po czym otworzyłem drzi samochodu na całą szerokość i wysiadłem na opuszczoną ulicę, z nikłym światłem, bijącym od jedynej w okolicy latarni. Starałem się zachowywać naturalnie, dlatego wsunąłem dłonie w kieszenie czarnych dresów i ruszyłem w kierunku ochroniarza spokojnym krokiem. Gdy doszedłem do drzwi, jedynie kiwnąłem na niego głową. Robiłem wrażenie, jakbym bywał w tym miejscu regularnie, a tymczasem, jeśli moje przypuszczenia okażą się słuszne, czułem wstręt i odrazę.
Ochroniarz otworzył przede mną drzwi. Wszedłem do czerwono urządzonego wnętrza. Wystarczyło, że przelotnie obrzuciłem pomieszczenie spojrzeniem, aby wiedzieć, że znajdowałem się w zwyczajnym burdelu, bez klasy, bez dostatecznego poziomu. Prymitywni faceci przychodzili tu tylko i wyłącznie w jednym celu, dlatego niemal od razu zacząłem się modlić, aby informacje Davida okazały się fałszywe.
-W czym mogę pomóc? - drugi mężczyzna, stojący w głębi korytarza, wyłonił się zza filara, zainteresowny moją obecnością.
-Poszukuję przyjemnej dziewczynki na godzinkę. Dobrze trafiłem? - rozpocząłem blef, mający na celu wprowadzenie ochroniarza w błąd. Wiedziałem, że drogą do sukcesu było tylko i wyłącznie zachowanie spokoju.
-Jakieś konkretne upodobania?
-Szatynka z długimi, prostymi włosami, drobna i najlepiej młoda, bardzo młoda. Małolata byłaby idealna.
Mdliło mnie na samą myśl, że muszę tu być. Sam kolor i wystrój tego miejsca wzbudzał u mnie odrazę. Najbardziej bałem się jednak, do kogo poprowadzi mnie ochroniarz. Ruszyłem za nim bez słowa. Przeszedłem schodami na pierwsze piętro i wkroczyłem na kolejny korytarz. Zza poszczególnych drzwi dochodziły do mnie odłosy pojękiwań. Gdybym tylko mógł, opuściłbym to miejsce jak najprędzej. Miałem cholernie złe przeczucia i zwyczajnie się bałem, lecz sądzę, że nikt nie może mnie za to winić.
-Twoja zabaweczka już czeka - ochroniarz zatrzymał się przed ostatnimi drzwiami i otworzył je. Pragnąłem jak najszybciej ujrzeć dziewczynę wenątrz pokoju, jednak był on zaciemniony i mogłem dostrzec jedynie zarys łóżka, ustawionego po środku pomieszczenia.
Podziękowałem ochroniarzowi skinieniem głowy i wszedłem do pokoju, upewniając się, że zamknąłem za sobą drzwi. Kiedy w pomieszczeniu byliśmy już tylko ja i dziewczyna, skulona na łóżku, podbiegłem do niej i gwałtownie objąłem dłońmi jej twarz. W pierwszym momencie mogłem wyczuć na dłoniach łzy, spływające po jej policzkach. I już wtedy część mnie podpowiadała mi, że odnalazłem właściwą dziewczynę. Natomiast kiedy szatynka uniosła głowę i spojrzała na mnie wielkimi, ciemnymi oczami, otoczonymi gęstymi rzęsami, których trzepotaniem potrafiła ukraść serce niejednego faceta, zyskałem pewność, że to Jazzy.
Moja malutka siostrzyczka znów była przy mnie.
-Justin? - wyszeptała z niedowierzaniem. Ja jednak nie chciałem teraz nic mówić. Pragnąłem jedynie objąć ją ramionami i znów, po dwóch latach, poczuć blisko siebie ciepło jej ciała.
Dopiero po kilku, długich sekundach uwierzyła, że naprawdę kucam zaraz przed jej kolanami, że naprawdę tu jestem, że naprawdę pragnę jej pomóc. Zawiesiła chude ramiona na mojej szyi i mocno wtuliła się we mnie. Czułem, że cholernie tego potrzebowała, że marzyła o zwykłym uścisku, w którym ktoś pokazałby szatynce jej wartość.
-Spokojnie, nie płacz. Jestem tutaj i nie zamierzam cię zostawić - wiedziałem, że uspokojenie jej zajmie mi sporo czasu, lecz kiedy w końcu będzie w stanie powstrzymać łzy, zdoła przywołać na usta uśmiech. - Posłuchaj mnie teraz uważnie, Jazzy. Musimy się stąd wydostać. David czeka na dole. Jesteś już bezpieczna, nikt cię nie skrzywdzi. Musisz tylko przez następne minuty zachować spokój, aby wszystko poszło zgodnie z planem - ostatni raz ucałowałem jej gładkie czółko i choć w rzeczywistości chciałem przez następne godziny trzymać ją w ramionach, musiałem na nowo zacząć racjonalne myślenie, stawiające na pierwszym miejscu bezpieczeństwo Jazzy.
Szatynka rozumiała to doskonale. Wiedziała, że musi jak najprędzej opuścić to miejsce i powrócić do normalnego życia. Dlatego wstała z łóżka, kiedy wskazałem palcem okno. Teraz, kiedy byłem przy niej, w jej sercu zapaliła się lampka nadziei, odzyskała również odwagę. Chociaż w ten sposób mogłem odpokutować swoje grzechy.
Byłem sporo wyższy od Jazzy, dlatego w łatwością złapałem klamkę od okna i obróciłem ją o 90 stopni, aby otworzyć okno na całą szerokość. Bez zbędnych słów chwyciłem dziewczynę obiema dłońmi za wąskie biodra i podsadziłem, wierząc, że odnajdzie w sobie siłę i zwyczajną odwagę, aby zsunąć się z parapetu, zawieszonego kilka metrów nad ziemią.
Po paru chwilach Jazzy zniknęła z mojego pola widzenia. W tym samym momencie odetchnąłem głęboko. Wolałem, aby złamała rękę i nogę, niefortunnie lądując na chodniku, niż gdyby miała zostać w tym miejscu chociaż pięć minut dłużej.
Sam wsunąłem się na parapet zaraz za Jazzy i skoczyłem na ziemię bez uprzedniego przygotowania. Najważniejszym było dla mnie teraz, aby usiąść w samochodzie, odpalić silnik i odjechać jak najdalej stąd. Chciałem w końcu mieć możliwość zadbania o jej bezpieczeństwo, czego nie potrafiłem upilnować w ciągu ostatnich lat.
Chociaż, jak mówiłem, chciałem jak najprędzej znaleźć się w samochodzie, David nie był w stanie usiedzieć na fotelu, widząc dziewczynę, którą kocha całym sercem. Przed zniknięciem Jazzy, niemal dwa lata temu, ona i Dav byli parą. Nie byłem z tego powodu szczęśliwy. On był już dorosłym facetem, miał dwadzieścia trzy lata, natomiast ona była młodziutką piętnastolatką, przeżywającą okres pierwszej, młodzieńczej miłości. Z czasem jednak przekonałem się, że David jako jedyny zasłużył na serce mojej siostry. Dbał o nią i traktował należycie. W zamian pogodziłem się z myślą, że moja siostrzyczka, którą zawsze otaczałem niesamowitą opieką i troską, przestaje być małą dziewczynką, a staje się młodą kobietą.
Z uśmiechem na ustach patrzyłem w dwójkę zakochanych. David złapał drobną postać Jazzy w objęcia i nie był w stanie puścić przez następne minuty. Byłem pewien, że płakał w jej ramię, natomiast ona robiła to samo, w rękaw jego koszulki. W tym momencie zapragnąłem przytulić do piersi swoją dziewczynę i zupełnie bez okazji powiedzieć jej, jak bardzo ją kocham, zwłaszcza przed zbliżającą się, poważną rozmową, która nas czeka. Chciałbym wyjawić jej każdy ze swoich sekretów, powiedzieć, jaką rolę w moim życiu pełniły wszystkie, bliskie mi osoby. Byłem pewien, że zrozumiałaby mnie, jak nikt inny. Wiedziałem jednak, że ujawnieniem prawdy naraziłbym Lily na ogromne niebezpieczeństwo i właśnie z tego względu milczałem, jak zaklęty.
-Tak bardzo za tobą tęskniłem, Jazzy - David, kiedy zdołał opanować świeże łzy, wyszeptał wprost w pełne, rozchylone wargi szatynki. Ona odpowiedziała mu krótkim muśnięciem, po chwili znów tonąc w odcieniu jego oczu. Ta sytuacja dała mi również pewność, że uczucia Davida są szczere, a on niczego przede mną nie ukrywał. Kochał Jazzy, pomimo upływu czasu i braku jej ciałko obok niego. Kochał ją, pomimo wszelkich przeciwności, jakie stanęły na drodze. Po prostu kochał ją szczerze, tak, jak ja pokochałem jego siostrę, jeszcze młodszą i jeszcze bardziej wrażliwą.
W trójkę wsiedliśmy do mojego samochodu. Ja zająłem miejsce kierowcy, David pasażera, a Jazzy rozsiadła się na tylnych siedzeniach. Z pewnością było jej bardzo ciężko udawać niewzruszoną, kiedy w głębi serca chciała płakać, ale była niesamowicie dzielna. Przetrwała, a teraz potrafiła się nawet uśmiechać. Byłem z niej tak cholernie dumny.
-Jazzy, opowiedz nam o wszystkim. Co oni ci robili? - byłem na Davida wściekły. Jasnym było, że Jazzy będzie chciała zapomnieć, a nie wspominać wszystkie krzywdy.
-David, nie chcę do tego wracać. Dla mnie to temat zamknięty. Mam zamiar zapomnieć, wyrzucić z pamięci i nigdy więcej nie wspominać. Dlatego proszę, nie pytajcie nigdy więcej. I tak wam nie odpowiem. Musicie to uszanować.
David dość szybko zrozumiał, jaki błąd popełnił. Zamilkł gwałtownie. Miałem wrażenie, że poczuł się dość głupio, jednak ja nie potrafiłem mu się dziwić. Bądź co bądź, Jazzy przez dwa lata była zmuszana do prostytucji. Na miejscu Davida mimowolnie zadałbym takie samo pytanie. Każdy facet, pomimo sytuacji, czułby zwyczajną zazdrość, której nie potrafiłby poskromić.
-Może ja nie mam nic do powiedzenia, ale Justin z pewnością ma bardzo wiele - ton głosu Jazzy uległ zupełnej zmianie. Jeszcze przed chwilą był przygnębiony, a teraz znów mogłem usłyszeć, że na jej ustach zagościł uśmiech.
-O czym mówisz?
-Mógłbyś nam powiedzieć, kogo wozisz w tym dziecięcym foteliku?
Dopiero po chwili zrozumiałem sens słów szatynki. Zerknąłem w przednie lusterko i rzeczywiście pierwszą rzeczą, jaką napotkał mój wzrok, był różowy fotelik, w którym woziłem ze sobą malutką Angel. Na samo wspomnienie roześmianego ptysia poczułem przyjemne ciepło, okalające moje serce.
-Co mogę wam powiedzieć? Dwa miesiące temu przyszła na świat moja córeczka, zwana również słodkim ptysiem. To jej tron przypięty jest pasami na tylnych siedzeniach.
-Poczekaj, Justin. Chcesz mi powiedzieć, że zrobiłeś Lily dziecko? Czy ty na pewno wiesz, ile ona ma lat? Sądziłem, że jesteś bardziej odpowiedzialny - od wybuchu Davida dzieliły nas dosłownie sekundy, jednak mała dłoń Jazzy, która zaczęła gładzić jego spięty kark, dostatecznie uspokoiła szatyna i wyrównała tempo jego oddechu.
-Panowie, czy mogłabym się dowiedzieć, kim jest Lily? - wtrąciła szatynka, która z zaciekawieniem przenosiła wzrok z Davida na mnie.
-Lily jest od roku dziewczyną Justina, a jednocześnie moją siostrą. Jednak najgorsze jest to, że nie mogę mieć do niego pretensji, że pokochał Lily, ponieważ sam kocham cię, jak szaleniec. Upiekło ci się, Bieber.
Chociaż spotykałem na swej drodze w życiu naprawdę liczne przeciwności, z każdym kolejnym dniem wychodziłem na prostą i naprawiałem błędy, popełniane w młodości. Zadośćuczynienie za popełnione winy nie potrafiło pokryć wszystkich szkód mentalnych, jednak mimo wszystko czułem się lepiej, wiedząc, że po burzliwych dniach zacząłem wnosić w życie dobro.
~*~
Czy tylko w moim przypadku tytuł rozdziału jest ulubioną wśród piosenek Justina? :)