poniedziałek, 24 listopada 2014

Rozdział 23 - I want you, beside me...


***Oczami Justina***

Wpadłem do domu, jak oszalały. W ogromnym tempie popędziłem na górę, do sypialni, gdzie zacząłem pakować najpotrzebniejsze rzeczy do sportowej torby. Zapomniałem nawet o wytwarzaniu pozorów dobrego, kochającego partnera. Brutalna prawda uderzyła we mnie, jak grom z jasnego nieba. Ciężko było mi się wręcz pozbierać.

Po dwudziestu siedmiu latach swojego życia, zrozumiałem, że w rzeczywistości jestem nikim. Potworem, który uwielbiał ranić innych ludzi, czasem nie mając nawet nad tym kontroli. Poczułem, że życie daje mi ostatnią deskę ratunku, której mogę się chwycić i naprawić swoje błędy. Mogę również zlekceważyć ją i już do końca swoich dni być tym złym, dla którego nie ma ratunku. Z moich oczu uniosły się jakby klapki, które dotychczas przysłaniały wszystkie moje błędy. Nie pozwalały mi ich dostrzedz. Teraz natomiast ujrzałem ja aż nazbyt dobrze. Musiałem się zmienić, póki miałem jeszcze szansę.

-Justin, wyjeżdżasz gdzieś? - Alison, nadal półnaga, stanęła w drzwiach sypialni. Jej jako jedynej nie było mi szkoda, choć również doświadczyła krzywd, które wyrządzałem. Czułem jedanak, że na wszystko zasłużyła. Jak ja, jest zwyczajnie złym człowiekiem, z tą drobną różnicą, że ja mam zamiar się zmienić, natomiast ona od potworem zostanie, póki życie równie boleśnie nie otworzy jej oczu.
-Mam walkę w Seattle. Przepraszam, nie wiedziałem, że wyjdzie to tak nagle. - znów kłamałem i pierwszy raz miałem z tego powodu wyrzuty sumienia. Pierwszy raz czułem, że nie powinienem zrobić coś, co właśnie robiłem i co przez całe życie uważałem za właściwe. Zacząłem zmieniać się już teraz.

Nie patrzyłem na nią dłużej. W zasadzie, w ogóle na nią nie spojrzałem. Nie chciałem i nie mogłem. Wywoływała u mnie zupełnie mieszane uczucia, przychylające się ku tym negatywnym. Pospiesznie ominąłem ją w progu sypialni i z powrotem zbiegłem po schodach, aby po chwili, niczym błyskawica, wypaść z domu. Dosłownie cały się trzęsłem. Nigdy nie byłem w takim stanie psychicznym, choć przeszedłem w swoim życiu sporo. Boże, z każdą chwilą coraz bardziej się bałem i coraz bardziej docierała do mnie świadomość, jakim gnojem byłem.

Sunąłem po pustych ulicach Nowego Jorku, niczym po torze wyścigowym. Chciałem w jak najszybszym tempie dotrzeć na lotnisko. Czułem, że znaczenie ma każda minuta, a nawet każda sekunda. Cholera, tak bardzo denerwowałem się, że mogę nie zdążyć. Tak bardzo bałem się, że stracę ją na zawsze. I będzie to tylko i wyłącznie moja wina. Nikogo innego. Dlaczego życie zrobiło ze mnie takiego, bezdusznego dupka? Dlaczego nie mogło wcześniej wyciągnąć do mnie pomocnej dłoni?

Zaparkowałem na wolnym miejscu lotniskowego parkingu i dosłownie wybiegłem z samochodu, z czarną, sportową torbą na ramieniu. Nie miałem pojęcia, o której godzinie startuje jakikolwiek samolot w stronę Jordanii. Nie byłem przygotowany na nic. Pchała mnie jedynie myśl, że muszę mieć Lily z powrotem przy sobie, jak kiedyś. Bez niej działo się ze mną coś złego. To ona mnie zmieniała. Zmieniała na lepsze. Przy niej stawałem się człowiekiem, którym naprawdę chciałem być. Uśmiechałem się szczerze i bez powodu, byłem odmieniony.

Na lotnisku było sporo osób, mimo tak późnej godziny. Przechadzali się w tę i z powrotem, czekając na samoloty, które zabiorą ich w różne strony świata. Ja chciałem lecieć jedynie w jednym kierunku. Do niej. Do jej słodkich oczu i tajemniczego uśmiechu, który wywoływał dreszcze, przebiegające wzdłuż mojego kręgosłupa. Nie byłem przyzwyczajony do tych wszystkich, niesamowitych emocji. Ale, Boże, chciałem czuć je jeszcze częściej. Lily dawała mi pewnego rodzaju poczucie, że jestem na tym świecie potrzebny i ktoś czerpie radość z mojego istnienia. Byłem jej zwyczajnie wdzięczny, że nie skreśliła mnie od razu, chociaż mogła to zrobić. Ona dała mi szanse, ponieważ pragnęła odkryć, jaki jestem naprawdę, a nie, jakiego udaję przed innymi.

Dzięki Bogu, w kolejce do kasy stała tylko jedna osoba, starsza pani z moherowym beretem na głowie i wielką, starą torbą na ramieniu. Ustawiłem się więc za nią i nerwowo przytupywałem nogą, czekając na swoją kolej. Chciałem trzymać już bilet w ręce i mieć pewność, że nie przybędę zbyt późno.
-Akurat bierze pani ostatni bilet do Jordanii. - i w tym momencie moje serce jakby pękło. Uniosłem wzrok i spojrzałem na obie kobiety, zarówno na staruszkę, jak i na panią po drugiej stronie lady, spod rzęs.

-Proszę, powiedzcie, że to żart. Błagam, niech to będzie żart. - wyjąkałem z trudem i automatycznie zacząłem potrząsać głową, jakbym za wszelką cenę starał się zaprzeczyć słowom kobiety. I nie ukrywajmy, chciałem zaprzeczyć. Nie wierzyłem, że mogę mieć tak ogromnego pecha. Wystarczyło, abym przybył na lotnisko minutę wcześniej. Jedną, pieprzoną minutę. Cholera, byłem tak wściekły na samego siebie, że byłbym w stanie roznieść teraz wszystko, co stanęłoby na mojej drodze do celu. - Błagam panią, muszę polecieć dzisiaj do Jordanii. To sprawa życia i śmierci. - złapałem dłonie staruszki w swoje i spojrzałem jej głęboko w oczy. Moje spojrzenie działało na kobiety i miałem ogromną nadzieję, że wiek nie ma znaczenia. Cholera, ja po prostu musiałem zyskać ten bilet. Musiałem.

-Chłopcze, co jest tak pilnego w tej Jordanii? - babcia, niczym agentka, uniosła jedną brew i przyjrzała mi się dokładnie. Gdyby nie nerwowa sytuacja i mój wewnętrzny niepokój, z pewnością zachichotałbym. Nie potrafiłem jednak tego zrobić. Każda, stracona minuta oddalała mnie od Lily, która jako jedyna rozświetlała każdy mój dzień i wprowadzała do życia kolory.
-Chodzi o dziewczynę. - westchnąłem w końcu, nadal wpatrując się w jej oczy tak głębokim spojrzeniem, na jakie tylko było mnie stać. Chyba chciałem w ten sposób dotrzeć do jej serca, zmiękczyć je. Nie wiedziałem jednak, czy udawać zakochanego gówniaża, czy może powiedzieć jej całą prawdę o tym, jakim dupkiem jestem i do czego doprowadziłem swoją, bądź co bądź, czystą zazdrością.

-Moja nażeczona jest w ciąży. Wyjechała stąd dzisiaj, chce odejść ode mnie. Pokłóciliśmy się, powiedziałem jej parę słów za dużo. Nie mogę jej stracić. Jest całym moim światem. Moim słońcem, moim centrum wszechświata. Tak bardzo ją kocham. Ona musi być przy mnie. - kłamałem doskonale i tym razem było tak samo. Bez problemu zapewniałem staruszkę o swoich wyimaginowanych uczuciach. Jednakże nigdy nie kłamałem z taką łatwością. Wszystkie słowa przychodziły z nikąd i wcale nie czułem, że ją oszukiwałem. Miałem wręcz wrażenie, że razem z wypowiedzianymi słowami, narasta we mnie dziwne, niezrozumiałem uczucie i wypełnia mnie od środka. Boże, to było tak przyjemne. - Proszę. - złożyłem ręce, jak do modlitwy i uklęknąłem przed kobietą. Wyglądałem, jak zbity pies, ale nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Tak bardzo zależało mi na tym, aby przekonać ją do siebie. Tylko tego chciałem.

-W takim razie, nie pozostaje mi nic innego, jak zarezerwować bilet na kolejny lot. A ty leć do tej swojej nażeczonej i przepraszaj ją na kolanach. - babcia poklepała mnie po policzku, jak moja własna babcia, za którą nagle zacząłem tęsknić. Pamiętam, jak kiedyś spędzaliśmy razem wiele chwil, piękąc babeczki czy rozmawiając o historiach z życia babci. Brakowało mi tego. Moje dorosłe życie zupełnie mnie pochłonęło i zapomniałem, co dawniej liczyło się dla mnie najbardziej.
-Nie wierzę... - wymamrotałem, znów chwytając dłonie staruszki w swoje. - Ja pierdole, dziękuje! Dziękuję! Ratuje mi pani życie! - szczęście wypełniło całego mnie. Dosłownie, dotarło do każdej części mojego ciała i jakby przejęło nade mną kontrolę. Chciałem w tym momencie złapać staruszkę w objęcia i wycałować z wdzięczności, ale wiedziałem, że zwyczajnie nie wypada mi tego zrobić. - Boże, kocham panią. - i rzeczywiście pocałowałem oba jej policzki, na co babcia jedynie zaśmiała się cicho.

Wyjąłem z kieszeni spodni należne pieniądze i położyłem je na ladzie, a następnie chwyciłem wydrukowany już bilet i zacząłem biec w stronę odprawy, którą powoli zamykali. Byłem wniebowzięty. Wiedziałem, że teraz nie powstrzyma mnie już nic. Uwolnię swoją kruszynkę i obejmę ją ramionami, aby była bezpieczna. Nie chciałem niczego innego. Kurwa, bałem się o nią potwornie. Miałem ochotę wpakować kulkę w swój pusty łeb, gdy oczami wyobraźni widziałem, jak Marco dotyka ją, a ona płacze, ponieważ nie potrafi zrobić nic. To tak strasznie bolało, lecz jednocześnie uświadamiało mi, że jestem autentycznie chory, a mój umysł nie działa tak, jak powinien. To wszystko moja wina.

Niecałe pięć minut później byłem już w samolocie. Wszystkie fotele pokryte były jasną skórą, a wnętrze było przestronne. Niestety, miałem problem ze znalezieniem tego ostatniego, wolnego miejsca i udało mi się odszukać je wzrokiem dopiero po kolejnych dwóch minutach. Usiadłem na fotelu i niemal od razu włożyłem w uszy słuchawki. Chciałem odciąć się od wszystkich. Chciałem odciąć się od życia. Po tylu latach zrozumiałem, że kryje się we mnie potwór, który wychodzi, w najmniej oczekiwanych momentach i niszczy wszystko dookoła. Wszystko, na czym naprawdę mi zależy. Boi się bliskości drugiej osoby, dlatego odpycha ją od siebie. A tak naprawdę, boi się zranienia i odrzucenia. Ja się tego boję. Koszmarnie się boję.

Lily natomiast dawała mi poczucie ciepła. Przy niej już od dłuższego czasu mogłem czuć się zwyczajnie swobodnie. Byłem tym, kim chciałem. Wiedziałem, że ona była w stanie zrozumieć wszystko, oczekując w zamian tylko jednego. Szczerości. Pragnęła, abym był z nią szczery. Ja natomiast prawdy bałem się najbardziej. Zrobiłbym wszystko, aby nigdy nie przyznawać się przed światem do swoich błędów. I mam zamiar zrobić wszystko, aby tylko uchronić się przed swoimi największymi lękami.

***Oczami Lily***

Tak strasznie bałam się tego, co pozostawało dla mnie wielką niewiadomą. Razem z Marco wkraczałam w nowy etap swojego życia, którego za wszelką cenę chciałam uniknąć. Teraz byłam jego. Jego dziewczyną, jego kobietą, jego przyszłą żoną. Po prostu jego własnością. Miał mnie na wyłączność. Byłam tylko i wyłącznie jego, choć tak bardzo brzydziłam się samego spojrzenia mężczyzny, starszego ode mnie o ponad piętnaście lat. Chciałam umrzeć, wiedząc, że nie wyrwę się z piekła, stworzonego dla mnie na ziemi.

Już w samolocie Marco pokazał swoją prawdziwą twarz. Nie był miły i spokojny. Z minuty na minutę zmienił się w bezdusznego brutala i od tamtej pory traktował mnie zupełnie przedmiotowo. Ja natomiast nie robiłam nic, aby złagodzić napiętą sytuację między nami. Zwyczajnie tego nie chciałam. Czułam, że gdybym zaczęła być mu uległa, podświadomie zgodziłabym się na wszystko, co chciał ze mną zrobić. A ja chciałam bronić się do ostatku sił. Przyrzekłam sobie, że nie dopuszczę go do siebie dobrowolnie. Nigdy. Jeśli będzie chciał ode mnie tego, o czym myślę, będzie musiał zdobyć to siłą.

Sama ta myśl niesamowicie mnie przerażała. Za każdym razem, kiedy mnie dotknął, chciałam krzyczeć i uciec stąd, jak najdalej. Wzbudzał u mnie lęk, strach, odrzucenie i zwykłe obrzydzenie. Czułam do niego wszystkie, negatywne emocje tego świata. W myślach wyzywałam również samego Boga. Dlaczego mi to zrobił? Za jakie grzechy mam tak cierpieć? Czy on nie widzi moich łez, które wciąż spływają po policzkach? Czy on nie widzi, jak bezgłośnie wołam o pomoc i tylko czekam, aby ktoś uratował mnie, niczym księżniczkę z zamku brutalnego władcy?

-Jesteśmy na miejscu. - w żaden sposób nie zareagowałam na tę informację. Odżyłam dopiero wtedy, gdy Marco zaczął gładzić dłonią moje udo. Z każdą chwilą, gdy mnie dotykał, byłam coraz bardziej wściekła, a jednocześnie coraz bardziej zrozpaczona. Nie wiedziałam już, co mogę zrobić i jak odepchnąć go od siebie. Doskonale wiedziałam, że zaraz znów zacznie mnie obmacywać, jeszcze bardziej nachalnie i gorliwie. Czym zasłużyłam sobie na takie traktowanie?

Mężczyzna wysiadł ze swojego luksusowego samochodu, który z pewnością kosztował o wiele wiecej, niż ja. To chore, że samochód, zwykła rzecz, może mieć większą wartość niż człowiek. To, kurwa, przykre. Dlaczego jednak muszę doświadczać tego na własnej skórze? Dlaczego muszę być porównywana do pieprzonego samochodu?

Marco otworzył przede mną drzwi, a potem wyciągnął w moim kierunku otwartą dłoń, abym chwyciła ją, wychodząc z samochodu. Ja natomiast nie miałam najmniejszego zamiaru dotykać go, gdy nie musiałam, i sama wysiadłam z czarnego mercedesa. Uniosłam wzrok i dopiero wtedy zobaczyłam, że stoję przed pałacem. Moje usta mimowolnie opadły w szoku. Głębokim szoku. Budynek miał przynajmniej cztery piętra, cały z drogocennego kamienia, z kolumnami i innymi, architektonicznymi klasykami. Nie pasowałam tu, ani odrobinę. Boże, to miejsce było piękne, lecz tak samo zimne i przygnębiające. Odsunięte od reszty domów, ogrodzone wysokim żywopłotem, po prostu wyobcowane. Tak samo wyobcowane, jak ja będę, gdy zamknie mnie tutaj pod kluczem.

Chciałam odwlekać ten moment w nieskończoność, lecz wiedziałam, że przyjdzie szybciej, niż myślę. Marco z pewnością postara się, aby już na samym początku zniszczyć moje życie. Po co miałby liczyć się ze mną, skoro jestem jedynie przedmiotem, który kupił za symboliczną opłatę i której dalsze życie będzie polegało na zaspokajaniu starego, obrzydliwego dziada. Przyrzekam, jeśli to wszystko się ziści, powieszę się na pierwszym, lepszym kablu, jaki znajdę w tym pałacu. Obiecuję.

-Nawet nie próbuj się wyrywać, ślicznotko. - Marco wsunął dłoń do tylnej kieszeni moich spodni i przyciągnął mnie do swojego ciała. Boże, tak bardzo mnie odrażał. Chociaż był naprawdę zadbanym mężczyzną i mogłabym nawet zaryzykować stwierdzeniem przystojnym facetem, po prostu odpychał mnie z oszałamiającą siłą. Psychicznie odpychał, lecz fizycznie wciąż zbliżał do siebie, aż w końcu doprowadzi do momentu, w którym nie będzie mógł być bliżej. Wtedy zniszczy mnie od środka. Autentycznie rozerwie moją duszę.

Wprowadził mnie przez wielkie, białe drzwi. Niby starałam się stawiać opór, lecz nie robiłam tego z taką motywacją, jak wcześniej. Chyba zaczynałam powoli godzić się ze swoim losem, może nawet akceptować go. Wnętrze domu było nienagannie czyste. Wszystko w nim lśniło. Wszystko również było cholernie drogie i można było stwierdzić to już po pierwszym spojrzeniu. Jeszcze bardziej czułam, że tu nie pasuję. Chciałam z powrotem znaleźć się w swoim pokoju, ciepłym i bezpiecznym. Jednak najbardziej marzyłam o tym, aby poczuć silne ramiona Justina, owijające moje ciało. Boże, pragnęłam tego.

Wiecie, zdołałam się nawet uśmiechnąć, na wspomnienie tych czekoladowych oczu, przysłoniętych kurtyną rzęs, i jasnych, brązowych włosów, nienagannie postawionych do góry. Czułam wzgledem niego żal i byłam w pewnym stopniu zawiedziona, jednakże Justin znaczył dla mnie zbyt dużo, abym tak po prostu mogła zapomnieć o nim z dnia na dzień. I wbrew pozorom byłam mu wdzięczna. Otworzył mi oczy na świat i pozwolił zobaczyć wszystko takie, jakie było naprawdę. Przez całe życie miałam na oczach różowe okulary, które ukazywały mi moje wymarzone życie, a nie to szare, rzeczywiste i pozbawione kolorów. Włącznie z pojawieniem się Justina, zaczęłam psychicznie wkraczać w dorosłe życie.

Marco zaczął prowadzić mnie na górę, marmurowymi schodami, po których stąpałam niezwykle ostrożnie i niepewnie. Sama wykonywałam kroki w przód i chociaż tego nie chciałam, nie potrafiłam się sprzeciwić, ponieważ nie wiedziałam, co miałabym zrobić później. Znajdowałam się na drugim końcu świata, bez pieniędzy, bez telefonu. W jaki sposób miałabym uzyskać pomoc, skoro nie wiem nawet dokładnie, gdzie jestem?

-To będzie nasza sypialni, malutka. - aż mnie dreszcze przeszły, gdy Marco wychrypiał te słowa do mojego ucha, takim niskim, gardłowym głosem. Boże, ile bym dała, aby tylko nie było go przy mnie. Po prostu wszystko byłabym w stanie oddać, aby oddalił się choćby o metr. Tymczasem jednak mężczyzna wprowadził mnie do ogromnego pokoju, z wielkim, małżeńskim łożem z baldachimem. Było tu tak elegancko, a zarazem tak strasznie, że wzdłuż mojego kręgosłupa znów przeszły dreszcze.

-Dlaczego mi to robisz? Dlaczego nie możesz znaleźć sobie dziewczyny, która będzie chciała z tobą być? Sprawia ci przyjemność krzywdzenie mnie? W USA mam rodzinę, przyjaciół. Odizolowałeś mnie od wszystkiego, rozumiesz? Mimo że w ogóle cię nie znam, nienawidzę cię. - wyszeptałam, bo gdybym chciała mówić głośniej, mój głos z pewnością by się załamał, a ja rozpłakałabym się na jego oczach. Chociaż, nie wiem nawet, po co się starałam. Moje oczy przez cały czas wypełnione były łzami, które czekały jedynie na odpowiedni moment, aby wypłynąć i pokryć moją twarz.

Wiecie, co zrobił Marco? Uderzył mnie. Już dzisiaj, pierwszego dnia, on podniósł na mnie rękę. W takim razie, czego mam się spodziewać po ślubie, kiedy będzie miał nade mną pełną władzę, a brak szacunku do niego będzie oznaczał moje cierpienie? Potwornie się go bałam, a swoich lęków nie potrafiłam już ubierać w słowa. To straszne, co zrobił ze mną respekt przed drugim człowiekiem. Wystarczyło jego spojrzenie, aby moje kolana uginały się, w zupełnie negatywnym znaczeniu.

-Nie będziemy w ten sposób rozmawiać. Masz okazywać mi należny szacunek. - moje plecy już teraz stykały się ze ścianą i nie miałam możliwości ucieczki, a mężczyzna dopiero zaczął zbliżać się do mnie. Ze strachu zaczynałam tracić zmysły. Było mi słabo, nogi miałam, jak z waty, a głowa zaczęła potwornie pulsować.
Marco wziął moje dłonie w swoje i docisnął je do ściany nad moją głową, a potem wpił się w moje usta. Chciałam obrocić głowę, aby przerwać ten chory, brutalny pocałunek, ale brunet tak mocno dociskał mnie do siebie, a jednocześnie do ściany, że nie byłam w stanie. A podświadomie błagałam, aby się odsunął, aby przestał, aby zniknął. Albo żebym ja zniknęła. Cokolwiek, aby tylko poczuć się lepiej.

-Chcesz wiedzieć, dlaczego wybrałem ciebie? - wysapał mi do ucha, gdy moja głowa odwrócona była w bok, a powieki zaciśnięte z bólu psychicznego. - Ponieważ jako jedna z nielicznych jesteś jeszcze czysta. - zrozumiałam, że nie chodziło mu o znaczenie dosłowne. Mówił o moim nienaruszonym dziewictwie, które planował mi odebrać. A ja jeszcze bardziej trząsłam się na samą myśl, że mogę poczuć go w sobie. W mojej głowie nie było już ani jednej, pozytywnej myśli. Mimowolnie pozbyłam się wszystkich, wiedząc, że moje szanse nie są nawet znikome. One praktycznie nie istnieją.

-Skoro na jutro zaplanowałem datę ślubu, myślę, że możemy urządzić noc przedślubną. - błagam, powiedzcie, że przesłyszałam się w obu tych kwestiach. Jutro zostanę żoną? A dzisiaj mam zostać wykorzystana, przez człowieka, który jest dla mnie całkiem obcą osobą? Wtedy autentycznie zaczęłam ryczeć, jednak cicho, aby dodatkowo go nie denerwować. Przecież i tak wiedziałam, że mi nie podaruje i siłą weźmie to, czego chce. Ja nie miałam w tym "związku" nic do powiedzenia.

Nim zdążyłam się zorientować, leżałam już na łóżku, a moja bluzka na podłodze. Myślałam, że Marco ma chociaż jakieś zasady, lecz jak widać porządanie przejęło nad nim kontrolę i nie potrafił się już hamować. A mi pozostały jedynie łzy, nic więcej. Chociaż próbowałam się bronić, szybko odpuściłam. To nie miało sensu. Byłam na niego po prostu skazana.

Panie Boże, jeśli mnie słyszysz, choć raz spełnij moje błaganie, usłysz wołanie i pomóż. Proszę...

~*~

Czy moja wena wróciła, czy nie, zadecydujcie sami :)

CZYTASZ=KOMENTUJESZ

31 komentarzy:

  1. Czekam na kolejnyy! <3 super :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Lmao histerycznie xd czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziewczyno ty piszesz lepiej niż najlepsze na świecie pisarki ;* kocham każde opowiadanie twoje czekam na następny o rozdział jak zwykle mega :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Omg cudo *.* zresztą jak zawsze :D pytasz czy wróciła Ci wena? Jasne że tak kobieto :D No więc tak czekam na następny i życzę dużo dużo bardzo dużo weny :D <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Szybko następny!

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurwa, Justin szybciej no :c Rycze, ja chcę, żeby ona została dziewicą dla Justina, a nie, że jakiś stary dziad ją przeleci no, tak się nie bawię ! :c
    Świetny rozdział ,ale Justin musi zdążyć co :> !
    <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Omg! Oby jej nic nie zrobił!

    OdpowiedzUsuń
  8. Jesteś genialna! Rozdział jest świetny. Czekam nn <3

    OdpowiedzUsuń
  9. OMG! To świetne! *.*
    Chcę następny! Pliiiiiiis.
    xox

    OdpowiedzUsuń
  10. To nie może się tak skończyć, Justin musi w tym momencie wparować do sypialni i uratować Lily, nie pogardzę też sceną gdy obija mordę temu zboczeńcowi, duh. Brak weny? Wiesz że czytając ten rozdział nie odczułam takiego wrażenia jakobyś miała problem z pisaniem, rozdział naprawdę świetny. Nie mogę się wprost doczekać kolejnego! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Oby Justin zdarzyl ją uratować. :o
    omg jdjfisjkxjdjs

    OdpowiedzUsuń
  12. Boże niech Justin zdąży; tak bardzo jest mi szkoda Lily.
    Rozdział jest świetny ;)
    Czekam na następny :D

    OdpowiedzUsuń
  13. mam nadzieje ,że Justin zdąży i uda mu się uratować Lily

    OdpowiedzUsuń
  14. Boże, tak czekałam na ten rozdział *_*. Kocham cie normalnie! Rozdział cudowny. ciebie nigdy nie opuszcza wena i zawsze piszesz świetne rozdziały ;). Życzę weny ;**

    OdpowiedzUsuń
  15. Wróciła i to z wielką werwa super roz dział, popłakałam się na końcu aż, kocham i całuje ;**

    OdpowiedzUsuń
  16. jejku dzisiaj 4 razy tu wchodzilam żeby zobaczyć, czy jest rozdzial, I w końcu się doczekalam :)
    czekam nn:*

    OdpowiedzUsuń
  17. Oby justin zdarzył przylecieć i zabrać ją z tamtąd

    OdpowiedzUsuń
  18. Justin Ratuj!!!! Next pliska <3

    OdpowiedzUsuń
  19. Ona nigdy nie odeszła! (chodzi o wenę :D) Justin musi ją uratować przed tym jak... no odbierze jej dziewictwo! :/

    OdpowiedzUsuń
  20. I gdy ona prosi Boga zaraz do akcji wkroczy Justin-rycerz na białym koniu i uratuje swoją księżniczkę haha.Super rozdział czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  21. OOOO ŚWIETNY <3 <3 KOCHAM <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  22. Boże o.O Niech ten pedofil ja zostawi ! Niech Justin przyleci na czas *.*

    OdpowiedzUsuń
  23. Po prostu jedyna rzecz jaką mogę zrobić to współczóć Lily. Jak Justin mógł do tego wszystkiego dopuścić. Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału ;***

    OdpowiedzUsuń
  24. Oczywiście ze wrocila kochaniee ;* czekam na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń
  25. Taaak, wrocila. Kiedy będzie nn ?
    Życzę weny *-*

    OdpowiedzUsuń
  26. Mam nadzieje że ktoś im przeszkodzi

    OdpowiedzUsuń
  27. Niech on się pośpieszy...

    OdpowiedzUsuń