wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział 22 - Come back, please...


***Oczami Lily***

Mój wzrok już od dobrych kilku minut wbity był w puste oczy tego obleśnego faceta przede mną. On natomiast wędrował wzrokiem po całym moim ciele. To mnie obrzydzało i wywoływało jeszcze większą niechęć do jego osoby. Dodatkowo, bałam się go, chociaż znałam jedynie jego imię. Mimowolnie wywoływał u mnie odrzucenie, z jakim nie spotkałam się jeszcze nigdy. Nawet na początku mojej znajomości z Justinem, szatyn zrobił na mnie lepsze wrażenie, niż teraz, ten odrażający zboczeniec.

-Żartujesz sobie ze mnie. - wysyczałam w kierunku matki, chociaż nie wiedziałam, czy mogę ją tak nazywać. Byłam święcie przekonana, że nie powiedziała tego na poważnie, lecz mimo to byłam na nią wściekła. Nikt o zdrowych zmysłach nie urządzałby takich dowcipów, zupełnie pozbawionych humoru.

Niestety, im dłużej wpatrywałam się w jej kamienną twarz, tym większą zyskiwałam pewność, że kobieta wcale nie żartowała, a powiedziała to całkowicie szczerze. Zrodził się we mnie instynkt, aby czym prędzej stąd uciec, lecz moje stopy jakby wrosły w panele na podłodze. Zamarłam. Straciłam kontrolę nad własnym ciałem i nie potrafiłam się poruszyć.

-Justin nigdy się na to nie zgodzi. - warknęłam wściekle. Wcale nie byłam smutna, bądź zrozpaczona. Byłam zwyczajnie wkurwiona, jak jeszcze nigdy. Przysięgam, nigdy w życiu nie targały mną tak silne emocje, jak teraz. Jak własna matka może zrobić takie gówno swojemu dziecku? Jak może je, kurwa, sprzedać, nie odczuwając nawet wyrzutów sumienia?

-Nie, Lily. To właśnie Justin odnalazł tego człowieka. To Justin sprowadził go do Stanów. To dzięki Justinowi zdecydowałam się na to, aby wydać cię za mąż. To wszystko jego zasługa. - wiecie, co bolało mnie najbardziej? Moja matka przez cały czas uśmiechała się w taki chamski i podły sposób. Ona mnie nienawidziła. Nienawidziła mnie szczerze i prawdziwie, całym swoim lodowatym sercem. Sama nie wiedziałam, czy w jej piersi jeszcze to serce biło. Zmieniła się. Nie potrafiłam jej poznać. Nie była osobą, która dała mi miłość i poczucie bezpieczeństwa. To nie była ta sama kobieta.

Wtedy odważyłam się spojrzeć na Justina, z wyrzutem i smutkiem w oczach. Wiedziałam, doskonale wiedziałam, że to zaboli go najbardziej. Żadna złość czy wściekłość nie dotarłaby do niego tak, jak właśnie żal.
-Dlaczego? - spytałam bezdźwięcznie. Mężczyzna doskonale wyczytał to z ruchu moich warg. Czuł się winny. Widziałam to w jego oczach. Doskonale to widziałam. Tym bardziej nie rozumiałam, dlaczego zrobił mi coś takiego. Czy jemu również zależało na mojej krzywdzie?

-Chodź tu do mnie, skarbie. - Marco, czy jak mu tam było na imię, podszedł do mnie i objął mnie w talii. Wystraszyłam się nie na żarty. Nie chciałam, aby ten chory zboczeniec mnie dotykał. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego.
-Nie dotykaj mnie skurwysynu. - warknęłam. Nie zamierzałam przebierać w słowach. Czułam obrzydzenie do tego faceta. Zwyczajnie odrzucał mnie i wzbudzał niechęć.
-Jaka ostra. Już wiem, że będę miał z tobą dużo zabawy. - i znów straciłam pewność siebie, a zaczęłam się bać. Nie potrafiłam wręcz spojrzeć w jego oczy. Wzbudzał u mnie lęk, chociaż jeszcze przed chwilą obiecałam sobie, że nie będę czuła strachu i będę dzielna.

Zanim zdążyłam się zorientować, mężczyzna o południowej urodzie chwycił mnie mocno za ramię i zaczął ciągnąć w stronę drzwi. Nie byłam na tyle silna, aby mu się wyrwać. Nie byłam na tyle silna, aby się przeciwstawić. Czułam brutalność w jego ruchach. Przez moje ciało przeszły dreszcze. Miałam świadomość, że za parę chwil zostanę z nim sama i nie będę mogła liczyć na czyjekolwiek wsparcie. Zresztą, teraz również nie mogłam liczyć. Matkę już dawno straciłam, a Justin stał jedynie, po środku salonu, zszokowany. Nawet się nie poruszył. Nie próbował mi pomóc. Ja, zwykła, słaba piętnastolatka, byłam zdana jedynie na siebie.

Na koniec jeszcze raz spojrzałam w oczy Justinowi. Bez żadnego skrępowania. Podświadomie chciałam, aby poczuł się źle. Chciałam, aby odczuwał ogromne wyrzuty sumienia. Doskonale wiedziałam, że zależy mu na mnie. Tym bardziej nie rozumiałam, jak mógł wplątać mnie w tę chorą grę. Chciałam, aby moje spojrzenie dało mu do zrozumienia, że zniszczył mi życie. Tak bardzo chciałam, aby czuł się okropnie, choć prawdę mówiąc, nie byłam nawet na niego zła. Justin otworzył mi oczy na życie i pokazał, że nie warto być dobrym. W samolubnym świecie samolubni wygrywają.

Nie potrafiłam skutecznie się bronić, dlatego już po chwili Marco wciągnął mnie do swojego luksusowego samochodu. Był pierdolonym bogaczem i sądził, że za pieniądze może mieć wszystko. Najwidoczniej ma rację, skoro własna matka sprzedała mnie za kilka tysięcy. To był zwykły handel żywym towarem, jednak bolał dużo bardziej. Poczułam, że jestem praktycznie nic nie warta, skoro zostałam oddana w łapy obcego faceta za kilka, świeżych banknotów.

Nie potrafiłam się jednak rozpłakać. Nie wiem, dlaczego. Nagle wszystko stało się dla mnie tak bezwartościowe, bezsensowne i puste. Ja również stałam się pusta. Zdałam sobie sprawę, że zostałam na tym ogromnym, bezlitosnym świecie zupełnie sama. Do niedawna miałam wszystko, czego potrzebowałam. Teraz nie miałam nic. Czułam się samotna, niczym zbłąkany pies, którego nagle oddzielili od rodziny. Z tą drobną różnicą, że ten biedny, zbłąkany pies miał dokąd wrócić, natomiast ja nie.

-Pokochasz mnie szybciej, niż myślisz. - Marco znów ukazał rząd prostych, białych zębów w uśmiechu. Ja jedynie wlepiłam w niego wzrok i nie odezwałam się ani słowem. Gdy zamknął drzwi, patrzyłam w idealnie czystą szybę i mój dom, odbijający się za nią. Zrozumiałam, że na całym, ogromnym świecie, nie ma dla mnie miejsca. Nie pasuję nigdzie i do nikogo. Byłam zwykłym wyrzutkiem, którego ludzie nie potrafią zrozumieć, ani zaakceptować.

Jedno wiedziałam na pewno. Nie pokocham go. Nigdy.

***

Sama nie wiedziałam, czy powinnam wyrywać się Marco, czy też nie. Wiedziałam, że i tak nie mogłabym liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Wszyscy dookoła jakby zamknęli oczy, aby nie widzieć mojego cierpienia i niemej prośby, a wręcz błagania, o pomoc.

Lotnisko było dość mocno zatłoczone. Wielu ludzi przechadzało się w tę i z powrotem, a na mnie nawet nikt nie spojrzał. Nikt nie zainteresował się tym, że wyraźnie staram się stawiać opór mężczyźnie, który z coraz większą siłą zaciskał dłoń na mojej dłoni. Przez cały czas trzymał mnie blisko siebie. Bał się, że ucieknę. Ja jednak nie miałam już nawet gdzie uciekać. Było dla mnie zupełnie obojętne, co się ze mną stanie. I tak nic dla nikogo nie znaczę.

Czułam, jak z każdą chwilą oddalam się od tego, co miało w moim życiu największe znaczenie. Oddalam się od rodziny, którą straciłam. Oddalam się od chłopaka, którego zdradziłam. Zostaję sama, pośród tych wszystkich, obojętnych ludzi. Byłam jedynie małą osóbką, pośród wielu. Bez znaczenia, zagubioną, zdaną na siebie i na łaskę swojego przyszłego męża. Żyłam ze świadomością, że będę regularnie bita i gwałcona, każdego dnia. Wciąż zadawałam sobie pytanie, za jakie grzechy zostałam zmuszona pokutować w ten sposób. Nie znalazłam na nie odpowiedzi.

Marco z każdą chwilą trzymał mnie bliżej siebie. Już nie obejmował mojej dłoni swoją. Teraz już obejmował mnie w talii. Znów starałam się stawiać jakikolwiek opór, lecz sama nie wiem, dlaczego to robiłam, skoro doskonale wiedziałam, że nie uwolnię się od tego potwora.
-Puść mnie. - warknęłam do niego, lecz mężczyzna ani myślał mnie posłuchać. Już teraz zachowywał się, jakby miał nade mną władzę i pełną kontrolę. I przyznajmy sobie szczerze, miał kontrolę. Kupił mnie, jak bułkę w piekarni. Mógł ze mną robić to, na co w danej chwili miał ochotę. A ja właściwie nie miałam prawa sprzeciwiać mu się. Byłam jego własnością.

-Nie ma mowy, kochanie. Jesteś teraz moja i dobrze ci radzę, zacznij w końcu współpracować, a zobaczysz, że oboje odniesiemy z tego korzyści. - jego głos brzmiał niewyobrażalnie okropnie. Nie sądziłam, że będę w stanie zapałać tak ogromną nienawiścią do kogoś, kogo praktycznie nie znałam. Bałam się go. Bałam się tego, co będzie ze mną robił. Ograniczy mi wolność. Ograniczy wszystko. Zostanę zupełnie sama, jako dziwka w jego łóżku, którą formalnie będzie nazywał żoną.

Marco poprowadził mnie na zewnątrz lotniska, jednym z bocznych wyjść. Na pasie startowym stał niewielki, w porównaniu do innych, samolot. Zrozumiałam, że już teraz odizoluje mnie od ludzi. Już teraz zostaniemy sami. Nie będę miała żadnej próby ucieczki. Nikt nie będzie w stanie mi pomóc. To dla mnie, niczym pogrzeb mojej poprzedniej osobowości. Wsiadając, pod przymusem, wraz z Marco do samolotu, zacznę zupełnie inny, koszmarny, etap w swoim życiu. Czułam, jak wewnętrznie umieram. Czułam, jak powoli odchodzę w zapomnienie.

Znalazłam miejsce w najdalszym kącie samolotu, przy oknie. Wyrwałam się mężczyźniem a on nie próbował mnie trzymać, wiedząc, że stąd i tak nie zdołam uciec. Usiadłam na skórzanym fotelu. Chciałam chociaż chwilę pobyć sama, z dala od niego, jednakże brunet niemal od razu usiadł obok mnie. Chciałam na niego nawrzeszczeć, aby zostawił mnie w spokoju i pozwolił mi żyć, lecz zwyczajnie nie potrafiłam tego zrobić. Odczuwałam względem niego lęk i respekt. Wiedziałam, że gdybym już dziaiaj przeciwstawiła się mężczyźnie, słono bym za to zapłaciła.

-Niepotrzebnie ode mnie uciekasz, słoneczko. Już niedługo spędzimy ze sobą wiele wspaniałych, intymnych chwil. - jego ręce bezczelnie błądziły po moim ciele. Naprawdę trkatował mnie, jak swoją własność. Choć doskonale wiedział, że brzydzę się jego dotykiem, celowo obmacywał mnie. Tutaj, na fotelach w samolocie, wiedząc, że jesteśmy zupełnie sami, a wokoło nie ma ani jednej osoby, która mogłaby mi pomóc. To tak strasznie bolało.

-Po prostu mnie zostaw! Nienawidzę cię! - krzyknęłam i... Co więcej mogłam zrobić? Mogłam jedynie siedzieć, coraz bardziej zagłębiając się w skórzane obicie i czekać na cud, zesłany przez Boga, który już danwo przestał mnie kochać. Nie miałam żadnych perapektyw na życie. Matka skutecznie pozbawiła mnie wszystkich. Teraz istaniałam jedynie jako przyszło żona pierdolonego bogacza z Jordanii. Możliwe, że byłam jedną z wielu, anonimową. Możliwe, że Marco nie zapamięta nawet mojego imienia. Odznaczy mnie jednym, spośród wielu numerków. Wtedy stanę się zupełnie bezwartościowa, a co więcej, bezimienna.

-Masz rację, maleńka. Poczekamy z tym do nocy poślubnej. Wtedy będziesz już cała moja. Tylko moja. Nie pozwolę, aby ktokolwiek choćby spojrzał na ciebie. - mężczyzna zaczął gładzić mnie po policzkach i włosach. Już się nie szarpałam. Wszystko, co miałam, nagle przepadło. Usłyszałam również silniki samolotu. Startowaliśmy, zostawiając za sobą moje miasto, mój dom. Miejsce, w którym się urodziłam. Miejsce, w którym sie wychowałam. Zostawiałam za sobą wszystkie piękne wspomnienia, utrzymujące mnie przy życiu. Wkraczałam w nowy etap życia, który stanie się dla mnie jednocześnie ostatnim. To jak wyrok. Zostałam spisana na straty przez osoby, które znaczyły dla mnie tak niewyobrażalnie wiele.

I właśnie wtedy, gdy dłonie Marco wciąż dotykały mnie, a mój wzrok bezsensownie starał się zapamiętać najpiekniejsze miejsca Nowego Jorku, przenikające za małym, samolotowym oknem, z moich oczy wypłynęły łzy. Dopiero wtedy zrozumiałam, jak słaba jestem. Nie było już dla mnie nadziei. Każdy, kolejny dzień będzie torturą i oczekiwaniem na nadchodzącą śmierć. Każdy będzie piekłem na ziemi, z którego nie ma drogi ucieczki.

***Oczami Justina***

Wszystko jednocześnie spadło na moją głowę. Wszystko spadło tak nagle. Nie miałem nawet jak przemyśleć poprzednich zdarzeń, gdyż od razu pojawiły się nowe problemy, z którymi będę musiał walczyć.

Z jednej strony jest Marco i mój chory pomysł, aby zabrał Lily do Jordanii. Jak mogłem być tak bezduszny, aby skazać niewinną dziewczynę na takie cierpienie? Lily na to nie zasłużyła. Nie zasłużyła na żadne krzywdy. Jest zbyt dobra, nawet dla mnie. Dla drania, do którego powoli zaczyna docierać, że jest zwyczajnie złym człowiekiem.

Z drugiej strony natomiast pojawiła się we mnie świadomość, że zrodziły się we mnie jakieś uczucia względem tej drobnej szatynki. Wiedziałem i byłem śmiertelnie pewien, że to nie miłość. Nie kochałem Lily. Jednak czułem z nią silną, nierozerwalną więź. Była pierwszą osobą od bardzo dawna, która tak zbliżyła się do mnie. Zależało mi na niej, nawet bardzo. Nie potrafiłem się przed tym bronić. Nie chciałem. I nie miałem zamiaru oszukiwać samego siebie.

***Wspomnienie***

W pociągu siedzieliśmy na przeciwko siebie. Podczas kiedy Lily wciąż kręciła się niespokojnie na siedzeniu, ja wpatrywałem się w nią i ani na chwilę nie spuściłem z niej wzroku. Wiedziałem, że była skrępowana, a mimo to nie przestałem. Po jakimś czasie zaczęło mnie to nawet bawić. Co jakiś czas przyłapywałem ją na tym, że zerkała na mnie ukradkiem, lecz zaraz szybko odwracała głowę.

-Czego ty się tak wstydzisz, Lily? Zrobiłaś mi dobrze na tylnych siedzeniach mojego samochodu, a teraz nie potrafisz nawet spojrzeć mi w oczy? - zachichotałem, nachylając się lekko i biorąc jej dłonie w swoje. Dziewczyna momentalnie zachłysnęła się powietrzem. Była zaskoczona moją bezpośrednością. Ja natomiast byłem z siebie dumny. Znów udało mi się ją zawstydzić.
-Justin, po prostu się zamknij. - kiedy chciałem ponownie zażrtować z Lily, ona z prędkością światła przesiadła się na miejsce obok mnie i dłonią zasłoniła moje usta - Powiedziałam, przymknij się. - sam nie wiedziałem, czy żartowała, czy tym razem była śmiertelnie poważna. Byłem jednak pewien, że nie będzie w stanie obrazić się na mnie. Miała zbyt dobre i troskliwe serduszko. Ile razy nie podpadłbym w jej oczach, tyle razy wybaczy mi każde przewinienie. Korzystałem z tego.

Nie chciałem już dłużej żartować z Lily, ponieważ znów zatopiłem się w jej oczach. Zacząłem powoli przybliżać swoją twarz do jej. Wiedziałem, że chciała dokładnie tego samego, ponieważ nie broniła się. Nie zareagowała również wtedy, gdy ułożyłem dłoń pod jej brodą i uniosłem delikatnie, aby musnąć jej usta. Niestety, gdy zamykałem oczy i w dalszym ciągu zbliżałem się do niej, dziewczyna nagle odepchnęła mnie i z powrotem usiadła na swoim starym miejscu.

Czy bolało? Odrobinę na pewno, jednak nie robiłem sobie dużych nadziei. Wiedziałem, że Lily była nieśmiała i nie potrafiła jeszcze dokładnie określić swoich uczuć. Widziałem, że była rozbita. Toczyła walkę pomiędzy tym, co powinna, a tym, czego naprawdę chciała. Ja czekałem jedynie na wynik, który z jednej strony może uczynić mnie szczęśliwym, a z drugiej dożywotnie pozbawić tego uczucia.

***Koniec wspomnienia***

Mimowolnie uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem. To słodkie, jak działam na Lily, jednakże niepokojące było to, jak ona działała na mnie. Całkowicie namieszała mi w głowie. Byłem teraz wściekły na siebie, że nawet nie starałem się jej zatrzymać. Jednakże szok przejął nade mną kontrolę. Nie byłem w stanie się poruszyć, nie byłem w stanie nic powiedzieć, nie byłem w stanie myśleć. Właściwie, sam nie wiem, co wtedy robiłem, gdy Marco bez trudu wyciągnął z domu szatynkę. Zabrał ją, tak po prostu, jakbym dodatkowo, jeszcze raz, zgodził się na to.

-Zostaliśmy sami, Justin. - dopiero gdy poczułem delikatne dłonie Alison na swoich nagich barkach, ocknąłem się. Zobaczyłem, jak ubrana jedynie w bieliznę i cienki, jedwabny szlafrok, wyszła zza kanapy i usiadła obok mnie. Była naprawdę piękną kobietą, jednak nie mogła równać się ze swoją prześliczną córeczką. Różniły się zupełnie. Alison była dorosła i poważna, a Lily po prostu słodka i niewinna. Chociaż podobała mi się i matka i córka, to do tej młodszej czułem niewyobrażalny pociąg, który z każdym dniem coraz bardziej pchał mnie w jej stronę.

Alison, obracając moję głowę delikatnie w swoją stronę, musnęła krótko moje usta i przygryzła moją wargę. Zamruczałem cicho w odpowiedzi i naparłem swoimi wargami na jej. Zrobiłem to, jakbym zupełnie zapomniał, że ta kobieta przed paroma chwilami sprzedała tak ważną dla mnie osobę. Zdecydowanie przestałem myśleć. Zapomniałem nawet, jak się to robi. Wyłączyłem swój umysł całkowicie.

Czułem wyrzuty sumienia, objawiające się na dwóch frontach. Z jednej strony, nie powinienem puszczać Lily. Mogłem w jakikolwiek sposób ją zatrzymać. Teraz czułem się źle. Podczas kiedy ona spędza czas, sam na sam, z tym gnojem, ja zabawiam się z jej matką, jakby w rzeczywistości nic dla mnie nie znaczyła. Z drugiej, czułem wyrzuty w stosunku do Alison. Pierwszy raz poczułem się źle w jej otoczeniu. Wiedziałem, że ją okłamuję. Okłamuję wszystkich. Zaplątałem się w te kłamstwa i czułem, że niedługo zostanę sam. Zupełnie sam, ponieważ każdy, kto stanie na mojej drodze, pozna się na mnie od razu.

Wtedy poczułem, jak dłonie Alison zwinnie powędrowały do mojego paska od spodni. Chwyciła go między palce i zaczęła odpinać, jednak poczułem, że nie może tego zrobić. My nie możemy. Nie możemy się kochać. Nie teraz, kiedy moje myśli wciąż krążą wokół Lily. Nie chcę, aby doszło do sytuacji, w której podczas seksu z Alison, będę widział jej córkę. To chore, jednak prawdziwe.

-Nie dzisiaj. - mruknąłem w jej wargi, ponownie siadając na kanapie. - Boli mnie głowa. - była to chyba najgorsza wymówka spośród wszystkich możliwych. Nie wiedziałem jednak, co innego mógłbym jej powiedzieć. Nie chciałem jej dłużej okłamywać. Jednakże prawdy również nie mogłem wyjawić. To wszystko było zbyt popieprzone. - Spokojnie, będziemy mieli dla siebie jeszcze dużo czasu. - dodałem, widząc, jak na jej twarz wdarł się grymas niezadowolenia. Była na mnie napalona i schlebiało mi to, jednak nie dzisiaj. Nie miałem najmniejszej ochoty na tego typu zbliżenia. Marzyłem jedynie, aby pozbyć się denerwujących wyrzutów sumienia.

Wiedziałem, że Alison nie usatysfakcjonowała moja odpowiedź. Była wyraźnie poddenerwowana, jednak jej osoba nawet w najmniejszym stopniu nie zajmowała teraz moich myśli. Pospiesznie założyłem na siebie koszulkę i bluzę, po czym wyszedłem z domu. Od razu uderzyło we mnie dość chłodne, jesienne powietrze i ciemność, otaczająca całe miasto. Nie wiedziałem, gdzie powinienem pójść, jednak czułem, że nie mogę dłużej siedzieć w domu. Muszę ochłonąć.

Przechadzałem się samotnie po ulicach Nowego Jorku, szukając czegoś, co zwyczajnie pomogłoby mi. Jakiegoś obiektu, który odciągnąłby moje myśli od Lily. Jakiejś postaci, która byłaby warta uwagi. Cokolwiek. Miałem wrażenie, że zaczynam wariować, gdy powiędzy przechadzającymi się ludźmi widziałem kosmyki jej włosów, opadających na ramiona, bądź delikatne rysy twarzy. Widziałem ją dosłownie wszędzie. Moja podświadomość ukazywała mi jej postać. I choćbym nie wiem, jak się starał, nic nie zdoła sprawić, abym znów przestał przejmować się czymkolwiek.

Zrozumiałem, że muszę mieć ją przy sobie. Znów. Inaczej nie istnieję.

~*~

Moja wena na to opowiadanie jest na poziomie -10. Mam nadzieję, że szybko powróci :c

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962

32 komentarze:

  1. O Boże dlaczego on nie zareagował?! Ugh to nie tak miało być! :c

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG. Nie wierzę, że tej gnojek zabrał Lily do Jordanii. o.O Jeśli Bieber nie zabierze jej stamtąd jak najszybciej to nie wiem jak, ale urwę mu jaja. -.-
    Czekam na następne!
    xo

    OdpowiedzUsuń
  3. I boże genialne czekam nn

    OdpowiedzUsuń
  4. FDSFMDSLFKMSDLFMDSLKFMLF JEZU NO CO TO SIĘ DZIEJE ;O Justinek uratuje Lily i bd wszystko oki, mam racje? :)) Jak ta jej matka mnie wkurwia serio -.- Jak można coś takiego zrobić własnej córce? ;c
    Rozdział świetny <3

    OdpowiedzUsuń
  5. OMG. Justin naprawdę na to pozwolił. Ale z niego dupek. Rozdział B O S K I !

    CZEKAM NA NEXT ! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Co do kurwy??!!
    Co to wszystko ma znaczyć?!?
    Oczywiście Justin ją uratuje ale jak?
    Jej matka = jebana dziwka xd
    Kocham ❤❤
    Czekam na nn ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  7. O Boże, beczę i to twoja wina! Justin mógł zareagować, a on co? Jak ciota nic nie zrobił! Ugh, jestem na niego zła

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytałam to z szeroko otwartymi oczami i bijącym sercem, nie mogę uwierzyć że Justin na to pozwolił. Po prostu - Nie.
    Rozdział bardzo emocjonujący i kiedy zobaczyłam na głównej stronie liczbę '22' aż się uśmiechnęłam, to jest właśnie to co robi ze mną to opowiadanie, po prostu dobra robota :).

    OdpowiedzUsuń
  9. Jejuś Justin Masz uratować Lily ^^ Natychmiast ^^
    Kurwa -_-
    Masz jechać do tej pieprzonej Jordani czyli na to zadupie i ją odebrać natychmiast..... masz przerważ plany tego zboka, któremu się kurwa ślubu zachciało niech sb lepiej powiększy chuja a nie wydaje kase na laski na które nie zasługuje :x SORY PONIOSŁO mnie ale taka już jestem ;3
    I sory tam za przytkie słowa ale Ku*** lubię trochę przeklinać <3
    A i dziękuję że tak Mega piszesz jesteś boska Paula ;) ^^^

    OdpowiedzUsuń
  10. Kurde no mam nadzieję że Justin jakoś ją odzyska. Bo ten drań ją będzię regularnie krzywidził tak mi się wydaje. Słoneczko życze weny, bo piszesz cudownie jednak nie możesz tego zawiesić , najważniejsze to aby się nie poddawać :) <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudowny jak zawsze kochanie <3
    Nie sądziłam, że on to naprawdę zrobi, myślałam, że wtedy w tym salonie zatrzyma ją albo co, ale nie... Jednak potem widać, że ma ogromne wyrzuty sumienia i cieszę sie niezmiernie, że wreszcie zaczął zauważać swoje większe uczucia do Lily :) Jest taki kochany, poza tym co zrobił oczywiście.
    Nie mogę się doczekać następnego i dużo weny życzę ;*
    http://whatever-will-happen-we-r-4ever.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Jej matka jest chora psychicznie, a Justin wcale nie lepszy. No ale jednak on jest wrodzonym draniem, ale nadal nie pojmuję jak matka z zazdrości może zrobić coś takiego. Mam nadzieję że Lily szybko wróci do Nowego Jorku jerigjeigjierofireo. Życzę weny!

    Gdybyś miała chwilę wolnego i ochotę na rozpoczęcie czytania nowego ff to zapraszam http://heartwantswhatitwants-jbff.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  13. Nooo ciekawe co teraz zrobi Justin Czekam xx

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  15. Blogger Wiktoria Stachewicz pisze...
    Z jednej strony nienawidzę Justina jednak z drugiej jest mi go szkoda. Niech teraz pojedzie na lotnisko i wsiądzie w ten pieprzony samolot do Jordanii odnajdzie Lily i wróci z nią do domu, niech powie Alison prawdę. Lily na to nie zasłużyła owszem nie była do końca uczciwa w szczera w stosunku do matki, ale przynajmniej czuła wyrzuty sumienia całując się Justinem, a Ona do cholery sprzedała własną córkę! Zmieniam zdanie jednak nienawidzę Alison. Rodził świetny. Czekam na następny. Weny życzę:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Czyyyytam twoje kolejne opowiadanie, i jestem dumna z tego ^^ Rozdział?CUDNY *-* Tak jak każde inne.

    OdpowiedzUsuń
  17. Miałam nadzieję że Justin jej pomoże czy coś a on stał jak jakaś ciota. Błagam niech ktoś ją uratuje. Ach... Głupi ten Justin i tyle...

    OdpowiedzUsuń
  18. O rany... 01:00 a ja czytam twoje opowiadanie. Całkiem oszalałam xD Kc i czekam na nn <3

    OdpowiedzUsuń
  19. boze niech jej matka się ogarnie....
    czekam nn:)

    OdpowiedzUsuń
  20. Czemu on nic nie zrobił no czemu nie pojechał na to lotnisko zeby ją zabrać do domu :( błagam niech lily wróci :(

    OdpowiedzUsuń
  21. Boże jak Juatin mógł się na to zgodzić

    OdpowiedzUsuń
  22. Jak można mieć taką matke, a Justin dlatego nic nie zrobil ? Współczuję Lily:'( jestem ciekawa co będzie dalej :D czekam na następny rozdział <3i

    OdpowiedzUsuń
  23. Dlaczego on nic nie zrobił jestem totalnie wkurzona na Jusa a tą jej mamuśke zasraną to najchętniej kopła bym w dupe i sama wysłała na jakieś zadupie

    OdpowiedzUsuń