***Oczami Lily***
Przełknęłam głośno ślinę, wpatrując się w drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Jake. Zostawił mnie tutaj samą, z nim, z człowiekiem, którego się bałam. Justin potrafił być nieobliczalny, a ja, prawdę mówiąc, w ogóle nie wiedziałam, czego mam się po nim spodziewać. Jednego dnia zachowywał się normalnie, jak zwykły człowiek, a drugiego, jak potwór bez uczuć, który rośnie w siłę, krzywdząc wszystkich dookoła i zadając im ból.
-Zostaliśmy sami, Lily. - Justin westchnął głęboko, podszedł do mnie od tyłu, a potem ciasno oplątał ramiona wokół mojej talii i oparł brodę na moim ramieniu, ponownie wzdychając do mojego ucha. - Sami, po raz kolejny.
-Odsuń się ode mnie. Najpierw nie odzywasz się do mnie przez tydzień, a teraz nagle przytulasz się do mnie? O co ci chodzi? Nie potrafię cię zrozumieć, Justin.
-Miewam zmiany nastrojów i teraz chcę cię mieć blisko siebie, to takie dziwne? Po prostu zmieniłem zdanie. Czasem sam siebie nie potrafię zrozumieć, więc nie musisz się martwić. Kiedyś zaczniesz rozumieć i przyzwyczaisz się do moich humorków. - coraz mocniej wtulał mnie w swoje ciało, a ja coraz bardziej chciałam, aby mnie puścił, lecz nie potrafiłam się poruszyć.
-Justin, ja nie chcę cię zrozumieć, nie chcę cię poznawać i do niczego się przyzwyczajać. Inaczej mówiąc, nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Najlepiej, jeśli w ogóle nie będziesz zbliżał się do mnie.
-Powiedz mi, Lily. Dlaczego zaprzeczasz sama sobie i okłamuje siebie? Nie musisz się tego wstydzić, naprawdę.
Jstin zaczynał okropnie mnie irytować i denerwować. Myślał, po raz kolejny, że jest panem świata i każda na niego leci. Ja również miałam moment słabości, w którym byłam zauroczona Justinem. Teraz jednak żałuję tych chwil i chciałabym wymazać je z pamięci.
Nagle rozległo się głośne i gwałtowne pukanie do drzwi. Miałam okazję, aby uwolnić się z objęć Justina i otworzyć je. Nie chciałam, aby mężczyzna dłużej dotykał mnie. Miałam chłopaka, a momenty zbliżenia między nami stały się dla mnie historią.
-Rachel, co ty tutaj robisz? - zdziwiłam się, gdy zobaczyłam przed drzwiami jedną z moich znajomych, ze starszej klasy. Jej oczy były mocno spuchnięte, jakby płakała przez całą noc. Zrobiło mi się jej żal, wyglądała na zrozpaczoną.
-Lily, gdzie on jest? - była wściekła, a jednocześnie chlipała cicho, pociągając nosem. Pierwszy raz widziałam ją w takim stanie i moim pierwszym odruchem było, aby ją przytulić.
-O kim mówisz? - uniosłam brwi, a wtedy ona wręczyła mi niewielką kartkę z szokującą treścią.
-Jak mogłeś mi to zrobić!? - podczas kiedy ja czytałam treść kartki, brunetka otworzyła szerzej drzwi i wpadła do wnętrza domku. - Jak mogłeś mnie tak wykorzystać!?
-Kotku, nie przypominam sobie, żebym zmuszał cię do czegokolwiek. Byłaś wczoraj bardzo chętna, a ja jedynie skorzystałem z okazji. Nie zrobiłem nic złego.
Krew zagotowała się we mnie, chociaż ta sytuacja nie dotyczyła mnie bezpośrednio. Nie mogłam uwierzyć, że Justin był w stanie tak wykorzystać tę dziewczynę. Wiem, że Rachel potrafi być czasem prowokująca, ale to w żadnym stopniu nie usprawiedliwia szatyna. Powinienem myśleć głową, a nie tym, co ma w spodniach.
-Nienawidzę cię! Jak mogłeś zrobić mi coś takiego!? - brunetka ponownie podniosłem głos, patrząc, jak Justin kpił z niej i śmiał się siedemnastolatce prosto w twarz, dlatego już po chwili wybiegła z domku.
Niewiele myśląc, wyszłam za nią. Nie chciałam, aby zrobiła coś głupiego, a była teraz do tego zdolna. Współczułam jej i chciałam porozmawiać z brunetką, aby dowiedzieć się, jak doszło do tej sytuacji.
-Rachel, zaczekaj. Chcę z tobą porozmawiać. - gdy dogoniłam ją, ułożyłam dziewczynie dłoń na ramieniu, lecz ona szybko strąciła ją. Rozumiem, że była wściekła, lecz nie musiała wyżywać się na mnie.
-O czym chcesz ze mną rozmawiać? To ze mnie zrobił dziwkę, nie z ciebie, więc nie wtrącaj się w sprawy, które ciebie nie dotyczą.
-Zdziwiłabyś się, Rachel. Ta sprawa dotyczy mnie bardziej, niż mogłabyś się spodziewać. Justin mieszka w moim domu, ponieważ spotyka się z moją matką. - widziałam szok na twarzy Rachel, który nie zdziwił mnie ani odrobinę. - Więc jak? Opowiesz mi teraz, jak do tego doszło?
-Wczoraj zerwał ze mną chłopak. Byłam załamana, więc poszłam sama do lasu, żeby po prostu upić się do nieprzytomności. Nie wiem kiedy urwał mi się film, a gdy obudziłam się rano, na trawie, byłam naga. Z boku leżały moje ubrania, razem z tą kartką, którą pokazałam ci przed chwilą. Lily, ja tego nie chciałam. Byłam dziewicą i, wbrew temu, co myślą o mnie wszyscy, chciałam pierwszy raz zrobić to z facetem, którego naprawdę pokocham. Wiesz, jak ja się teraz czuję? Jak nic nie warty śmieć, którego może mieć każdy. Nigdy nie czułam się tak źle, jak teraz.
-Spokojnie, Rachel. Pamiętaj, że to nie jest twoja wina. Wiesz, że możesz oskarżyć Justina nawet o gwałt. Zrobił to wbrew twojej woli i chcę, żebyś wiedziała, że stoję po twojej stronie.
-To kochane, Lily, ale nikt nie może dowiedzieć się, że piłam. Mój ojciec wściekłby się na mnie i nie uwierzyłby w ani jedno moje słowo. Ale mimo wszystko dziękuję za pomoc. Przepraszam cię, chcę teraz zostać sama. - uśmiechnęła się do mnie przez łzy, które, wielkie niczym grochy, wypływały z jej oczu, a potem odeszła.
Nie zamierzałam jej zatrzymywać. Potrafiłam wyobrazić sobie, co czuła w tym momencie i z całego serca jej współczułam. Justin potraktował ją wręcz przedmiotowo. Z każdym dniem przekonywałam się, że został pozbawiony uczuć i nawet jakby chciał, nie potrafił ich w sobie odnaleźć.
-Jesteś pieprzonym gnojem, wiesz!? - wrzasnęłam, z powrotem wchodząc do domku, w którym przebywał ten potwór. Niewiele myśląc, podeszłam do niego i z całej siły wymierzyłam mu uderzenie w policzek, przez które jego głowa obróciła się w prawą stronę. - Jak mogłeś tak okropnie ją wykorzystać!? Poza tym, jak mogłeś zdradzić moją matkę!?
-Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wielką hipokrytką jesteś, Lily. Zapomniałaś już, że to z tobą po raz pierwszy zdradziłem twoją matkę? Tak, kochanie, z tobą. Nie pamiętasz już, jak sama zaczęłaś rozbierać się przede mną, w moim samochodzie? Nie pamiętasz, jak było nam razem dobrze?
-Przestań... - wyszeptałam, wbijając wzrok w buty, ponieważ nie potrafiłam dłużej patrzeć na niego.
-Oh nie, kochanie. Ja dopiero zaczynam. Skoro masz zamiar zrzucać na mnie całą winę, najpierw przypomnij sobie, jak jęczałaś moje imię, jak ocierałaś się o mnie i...
-Przestań! - wrzasnęlam, wykorzystując do tego całą swoją energię, żeby chwilę później wbiec do łazienki i zatrzasnąć się w niej.
Wybuchnęłam głośnym płaczem, spowodowanym swoją własną głupotą, która doprowadziła mnie do tego, że nie jestem teraz w stanie spojrzeć Bieberowi w oczy. Nie mogłam być jednak na niego wściekła, ponieważ wiedziałam, że każde jego słowo było szczerą prawdą. Sama doprowadziłam do tego, że czułam się teraz tak źle.
-Kochanie, nie płacz. Chciałem ci tylko uświadomić, że nie jesteś bez winy, więc nie możesz mieć do mnie pretensji, ani pouczać mnie.
-Wiem, Justin. - chociaż nie chciałam, musiałam przyznać mężczyźnie rację. Powinnam go nawet przeprosić, lecz na to nie znalazłam już sił.
-Naprawdę sądzisz, że zmusiłem Rachel do czegokolwiek? Sama tego chciała, prowokowała mnie, a ja jestem tylko facetem, skarbie.
-Przypomnij mi, żebym nigdy nie piła w Twojej obecności. - zdołałam nawet zaśmiać się cicho, w czym nie przeszkodziło mi nawet przywołanie niewygodnych wspomnień.
-Już raz piłaś w moim towarzystwie i dla nas obu zakończyło się to bardzo przyjemnie. - już otwierałam usta, aby automatycznie zaprzeczyć, lecz szatyn przyłożył dłoń do moich ust. - Nie zaprzeczaj, kotek, bo oboje wiemy, że skłamiesz.
Znów musiałam przyznać mu rację, mimo że znów bardzo tego nie chciałam. Nie mogłam zaprzeczać samej sobie, a prawda była taka, jaką przedstawiał Justin. I chociaż nie wiem, jak bym się starała, nie wyrzucę z pamięci przyjemnych chwil, spędzonych w jego ramionach. Jak powiedział szatyn, siebie mogę oszukiwać, lecz jego nie.
-Dziękuję, że nie powiedziałeś o niczym Jake'owi. - wymamrotałam w końcu, podnosząc się z łazienkowej podłogi, z pomocą Justina, który wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Rozszyfrowanie go graniczyło z cudem. Jeszcze przed chwilą był gnojem, a teraz znów stał się w porządku chłopakiem, z którym można porozmawiać. Nadal nie wiedziałam, która jego odsłona jest tą prawdziwą.
-Zniszczyłem już związek twojego brata i to mnie usatysfakcjonowało. Swój zniszczysz sama, Lily. - wzruszył ramionami i tak po prostu wyszedł z łazienki. - Spotykamy się na śniadaniu! - dodał, zbliżając się do drzwi wyjściowych z domku, a potem zamknął za sobą drzwi, zostawiając mnie samą w pomieszczeniu, z natłokiem przeróżnych myśli w głowie. Żadna nie wybijała się ponad inne, przez co utworzyły tak pgromny bałagan w moim umyśle. Nie potrafiłam ich pozbierać, poukładać i uporządkować, chociaż razem stanowiły całość.
***
-Podejrzewam, że nie wszyscy z was lubią, a może nie każdy kiedykolwiek był na prawdziwym biwaku, dlatego teraz będziecie mieli na to okazję! - organizatorka wyśpiewała z entuzjazmem, gdy wszyscy siedzieliśmy na sali, na której jadaliśmy posiłki. Po sali rozniosły się okrzyki zadowolenia, a także jęki i westchnienia. Zdecydowanie nie każdemu spodobał się ten pomysł i nie było w nas takiego entuzjazmu, jakiego spodziewali się organizatorowie. - Proszę o szerokie uśmiechy. Będziecie mogli doświadczyć czegoś nowego. Nie cieszycie się? - odpowiedź była oczywiście niezadawalająca organizatorów. Nie wiedziałam, czy zgromadzeni robili to celowo, na przkór sobie, czy rzeczywiście pomysł z biwakiem wydał im się tak zły.
Ja osobiście nie miałam zdania na ten temat. Było mi wszystko jedno, co będę robić, gdzie będę spać i w jakich warunkach. Wiedziałam jednak, że będę musiała spędzić ten czas z Justinem, ponieważ został on jedynym członkiem mojej grupy. Na zewnątrz nie ukazywałam tego, lecz w środku nawet cieszyłam się odrobinę, że będę mogła spędzić z nim trochę czasu, kiedy znów stał się normalnym facetem, a nie dupkiem. Nie wiem, od czego zależą jego zmiany nastrojów, humoru, a nawet charakteru, ale czasem mam wrażenie, że Justin ma brata bliźniaka, który ukazuje całkowicie inną twarz, niż jego klon.
-Czeka nas teraz długa wędrówka wgłąb lasu. Mamy aż dziesięć kilometrów do przejścia. - nim kobieta zdążyła skończyć zdanie, większość dziewczyn, zebranych w sali, zaczęła krzyczeć i wyraźnie protestować, na co jedynie zachichotałam. Tę informację również przyjęłam ze stoickim spokojem, opierając głowę na łokciu. Cała ta gadanina nudziła mnie i usypiała. Marzyłam o tym, aby w końcu wyjść stąd i zrobić cokolwiek, co byłoby ciekawsze od siedzenia w jednym miejscu. - Nie buczeć, nie buczeć. Poprawa kondycji przyda się każdemu!
-Ale przecież niektórym mogą ubrudzić się buciki w błocie i połamać paznokcie wśród gałęzi w lesie. - skomentowałam z ironią, zerkając znacząco na grupę wymalowanych panienek przy sąsiednim stoliku, a kilku chłopaków za mną zachichotało.
-Tę noc spędzicie w namiocie, razem z osobą ze swojej grupy oraz ze swoim opiekunem. - moja głowa automatycznie odwróciła się w stronę Justina, który siedział obok nauczyciela w-fu. Mężczyzna puścił do mnie oczko, a moje oczy zatoczyły wielkie, teatralne koło, równocześnie z westchnieniem, które uciekło z moich ust.
-Boże, co za kretyn. - szepnęłam do siebie. Przestałam już słuchać słów organizatorki, uznając, że wszystko, co powinnam się dowiedzieć, już wiem i żadne informacje nie wniosą nic nowego.
-Zapowiada się ciekawa noc w ciasnym namiocie, co, słonko? - wystraszyłam się nieco, gdy poczułam ciepły oddech na szyi i zachrypnięty głos przy uchu, należący do Justina.
-Dla kogo ciekawa, dla tego ciekawa. - mruknęłam i trzepnęłam Justina w tył głowy, gdy oplątał mnie ramionami. Był nienormalny, jeśli myślał, że pozwolę mu dotykać mnie wśród tylu osob. Każda z nich mogła powiedzieć o całym zajściu Jake'owi, a tego bym nie chciała.
-Za co to było? - jęknął, rozmasowując obolałe miejsce.
-Za twoją głupotę. A teraz chodź, musimy już iść, jeśli nie chcemy zgubić się w tym lesie. - wstałam z krzesła i zaczęłam kierować się w stronę wyjścia. - I jeszcze jedno. Nie mam najmniejszego zamiaru pomóc ci w noszeniu namiotu, ani w późniejszym rozstawianiu go, wyraziłam się jasno?
-Pod jednym warunkiem. - jedna z moich brwi uniosła się pytająco w górę. - Śpisz nago.
Powiedział to z taką powagą w głosie, że niemal natychmiast roześmiałam się, chociaż po raz kolejny pokazał, jak wielkim idiotą jest. Niekiedy był tak żałosny, że potrafił mnie wręcz rozbawić. Zastanawiałam sie, czy celowo robił z siebie kretyna, czy miał to zapisane w genach.
-Jesteś gorszy, niż mogłabym przypuszczać, Justin. Zastanawiam się, czy naprawdę masz te swoje dwadzieścia siedem lat, czy ktoś wpisał ci nieprawidłowe dane i w rzeczywistości jesteś zwykłym gówniarzem, którego żarty stają się powoli irytujące? - odgryzłam się, dalej idąc przed siebie, do miejsca, skąd powinniśmy zabrać namioty.
-Jesteś taka zabawna, skarbie. Taka zabawna. - zakpił, a w następnej chwili poczułam, jak moje stopy odrywają się od ziemi. Justin przerzucił moje ciało przez swoje ramię i najwyraźniej nie zamierzał postawić mnie z powrotem na ziemię, mimo że bardzo domagałam się tego, uderzając pięściami w jego twarde, umięśnione plecy i krzycząc, jednak nie za głośno, aby nie zwracać uwagi wszystkich.
-Jesteś popieprzony, człowieku! - pisnęłam, odbiegając od niego jak najszybciej, aby znów nie wpadł na pomysł, by nieść mnie. Wyglądało to dwóznacznie, a nasze relacje w oczach innych były zdecydowanie zbyt bliskie. Czułam na sobie wiele ciekawskich spojrzeń. Starałam się ich unikać, lecz nie zawsze potrafiłam.
-Powiedz mi coś, czego nie wiem. - zachichotał, a ja kolejny raz przewróciłam oczami.
Czuję, że przede mną kilka długich, męczących dni, podczas których nie uwolnię się ani od Justina, ani od jego irytujących żarcików...
***
Siedziałam na prowizorycznej ławce, zrobionej z przeciętego w pół pnia drewna. Wyciągałam ręce jak najbardziej do przodu, aby ogrzać je przy ognisku, rozświetlającym mrok, który opanował wszystko dookoła. Nie miałam przy sobie zegarka, więc nie mogłam zobaczyć, która godzina, jednak księżyc unosił się już wysoko. Zapadła noc. Ciemna, głucha noc.
-Jesteście razem z Jake'iem? - obok mnie przysiadł się jeden z kolegów mojego chłopaka i również zaczął ogrzewać swoje dłonie przy ognisku.
-Tak, nie było tego widać? - zaśmiałam się, wiedząc, że blondyn, siedzący po mojej prawej stronie wielokrotnie widział, jak wymienialiśmy się z Jake'iem czułymi słówkami, bądź pocałunkami.
-Chciałem się tylko upewnić. Jake ma szczęście. - Matt, kolega bruneta, puścił do mnie oczko, a ja zaśmiałam się cicho, obserwując jego nieudolne próby poderwania mnie. I nawet schlebiały mi one, ponieważ wiedziałam, że podobam mu się i zwracał na nmnie uwagę w ten jeden, znaczący sposób.
Jednak wtedy, jakby znikąd, pojawił się przed nami Justin, z rękoma, założonymi na piersi i dość surową miną. Gdyby był chociaż w niewielkiej części normalny, dorosły i odpowiedzialny, mógłby grać przed wszystkimi mojego surowego ojczyma, który ma nade mną pełną kontrolę.
-Wiesz, ile ona ma lat? Jedynie piętnaście. To małe dziecko, więc najlepiej dla ciebie będzie, jeśli będziesz trzymał się od niej z daleka, abyś przez przypadek nie zapędził się. - szczęka opadła mi na trawę, gdy usłyszałam, jak żałosnych argumentów użył, aby odsunąć ode mnie Matt'a.
-Bieber, możesz nie wtrącać się w sprawy, które cię nie dotyczą? - syknęłam, tym razem bez rozbawienia i nastroju do żartów. Byłam już zmęczona jego obsesją na moim punkcie, która nakazywała mu przez cały czas trzymać się blisko mnie.
-Może uda nam się porozmawiać innym razem, Lily, kiedy nie będziesz miała przy sobie tego prywatnego ochroniarza. - Matt wsparł się na moim ramieniu, podnosząc się z ławki, a Justin nawet po tym geście zmierzył go surowym spojrzeniem.
-Powiedz mi wprost, o co ci, do jasnej cholery, chodzi. - westchnęłam i chociaż w środku kipiałam ze złości, z zewnątrz starałam się zachować pozory opanowanej.
-Ja cię tylko pilnuję, Lily. Robię to wszystko z dobrego serca i w trosce o ciebie. Powinnaś być mi wdzięczna. - prawdę mówiąc, nie wiem już, czy Justin żartował, czy robił to wszystko na poważnie. Nie potrafiłam odszyfrować nawet tego.
-Daruj sobie. - mruknęłam, a kiedy Justin dosiadł się do mnie na ławkę, wstałam i przesiadłam się, aby dłużej nie przebywać w jego irytującym towarzystwie.
-Skoro jesteśmy już wszyscy, chciałabym, aby teraz każdy powiedział parę słów o sobie, zarówno uczniowie, jak i ich opiekunowie. Zacznijmy może od... - przebiegła wzrokiem wśród zgromadzonych i jak na złość zatrzymała go na mnie. - Lily! Z tego, co wiem, jesteś tutaj, wśród nas, najmłodsza.
Westchnęłam głośno i skinęłam głową, aby potwierdzić jej słowa. Cholernie nie chciałam zaczynać. Nie ze względu na to, że wstydziłam się mówić o sobie, ale zwyczajnie nie wiedziałam, co powiedzieć i w jaki sposób zacząć. Liczyłam na to, że słuchając wypowiedzi innych osób, będę mogła wzorować się na niej, a tymczasem to mi przypadł ten zaszczyt.
-A więc, mam na imię Lily i, tak jak powiedziała już pani, jestem tutaj najmłodsza. Mam dopiero piętnaście lat. - zaczęłam z westchnieniem, czując na sobie spojrzenia kilkudziesięciu osób. - Mam chłopaka, którego większość z was zna. W wolnym czasie... Właściwie nie mam określonych konkretnych rzeczy, które lubię robić w wolnym czasie. Robię to, co zainteresuje mnie w danej chwili. Co mogę jeszcze powiedzieć? Mam brata, który w tym roku skończył dwadzieścia cztery lata, jednak od pewnego czsu nie utrzymuję z nim kontaktów. - od razu posmutniałam, przypominając sobie, że już od dawna nie widziałam Davida i w pewnym sensie tęskniłam za nim, lecz wiedziałam, że nie mogę po prostu pójść do niego i go odwiedzić. Szatyn jest na mnie śmiertelnie obrażony i nie pozwolił mi nawet czegokolwiek wytłumaczyć.
-Dziękujemy, Lily. Teraz może poprosimy o to samo twojego opiekuna. -mimowolnie wytężyłam słuch. Justin był typem osoby, która nie mówiła dużo o sobie, dlatego byłam ciekawa, co przedstawi dzisiaj.
-Mam na imię Justin i mam dwadzieścia siedem lat. Jestem zawodowym bokserem i mam na swoim koncie kilka tytułów. A oprócz tego, kocham dzieci i marzę o gromadce własnych, ale niestety, nie znalazłem jeszcze idealnej matki dla nich.
Czułam, jak powoli popadam w głęboki szok. Nigdy nie spodziewałam się takich słów z ust Justina. Zawsze uważałam go za niedojrzałego gówniarza, który nie myśli poważnie o przyszłości, a tymczasem dowiaduję się, że chciałby mieć własne dzieci i wiem, że akurat to powiedział w pełni szczerze. Widziałam to w jego oczach.
Swoimi słowami wywołał na mnie spore wrażenie i chyba zobaczył to, ponieważ jego wzrok nie opuszczał mojej osoby. Justin uśmiechnął się do mnie delikatnie, a ja nie potrafiłam nie odwzajemnić jego gestu. Naprawdę mnie zdziwił i dzięki tym kilku, prostym słowom, niemal natychmiast zaczęłam postrzegać go inaczej.
Gdy kolejne osoby zaczęły mówić, już ich nie słuchałam. Byłam zbyt zajęta rozmyślaniem nad wszystkim. Po pewnym jednak czasie przesiadłam się na swoje stare miejsce, tam, gdzie teraz siedział Justin. Ponownie uśmiechnął się do mnie, życzliwie i z sympatią. Po raz kolejny odkryłam w nim nowego, wartościowego człowieka.
-Skoro wszyscy powiedzieli już parę słów o sobie, a nas zastała ciemna noc, udajcie się teraz do swoich namiotów. Życzę wszystkim spokojnej nocy.
Wszyscy zaczęli podnosić się z prowizorycznych ławek, w poszukiwaniu swojego namiotu. Zgubiłabym się wśród tłumu i ciemności, gdyby Justin nie objął mnie delikatnie w talii i nie poprowadził we właściwym kierunku. Szatyn rozbił nasz namiot z dala od wszystkich, jednak nie bałam się, że zostaję z nim sama, chociaż wiedziałam, że Justin bywa niebezpieczny. Moje zdanie o nim zmieniało się tak szybko, jak jego nastrój i humor.
-Zaraz wracam, muszę jeszcze coś zrobić. - Justin odprowadził mnie do namiotu, a potem od razu odszedł w głąb lasu. Nie zatrzymywałam go, chociaż byłam ciekawa, gdzie wybiera się o tej porze nocy.
Sama, wykorzystując chwilową nieobecność Justina, zaczęłam przebierać się w luźną koszulkę na krótki rękaw oraz szare dresy, aby było mi jednocześnie ciepło i wygodnie.
Ułożyłam się na wierzchu jednego ze śpiworów i przymknęłam na moment powieki. Nie chciałam jeszcze zasypiać, lecz zmęczenie przejęło nade mną kontrolę. Wyrwałam się z chwilowej drzemki dopiero wtedy, kiedy do namiotu wrócił Justin. Nie wiem, ile czasu minęło, lecz byłam tak zaspana, jakby ktoś obudził mnie nie po kilku minutach snu, lecz po wielu godzinach.
-Muszę siusiu. - mruknęłam cicho, głosem dziecka, a szatyn zachichotał, rozbierając się w namiocie do bokserek.
-Tylko nie zgób się w lesie, słońce. Płakałbym po tobie. - szatyn oczywiście żartował, jak to miał w zwyczaju, lecz zabrzmiało to całkiem słodko.
-Postaram się, chociaż z drugiej strony, zobaczyć twoje łzy byłoby wyzwaniem.
Obejmując swoje ciało ramionami, zaczęłam oddalać się od namiotu i pozostałości świateł w lesie. Przyznam, bałam się trochę, lecz grałam dzielną i w dalszym ciągu szłam przed siebie, stawiając krok za krokiem. Drżałam jednak lekko, ponieważ powietrze o tej porze było bardzo zimne i nieprzyjemnie kłuło moją rozgrzaną skórę.
I nagle zamarłam, lecz jednocześnie wydałam z siebie tak przeraźliwy pisk, jakby ktoś palił mnie żywcem. Niemal od razu wpadłam w panikę i mimowolnie zaczęłam płakać. Płakać tak głośno i tak mocno, że już po chwili cała moja twarz zalana była łzami. Byłam wstrząśnięta widokiem, jaki zobaczyłam. Mianowicie, parę metrów przede mną, na wyschniętych liściach na ziemi, leżała naga postać Rachel, cała zakrwawiona. Nie poruszała się, nie oddychała.
Nie żyła...
~*~
Taki tam zwrot akcji, którego nie planowałam ;D
Jak sądzicie, kto to zrobił...?
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962