piątek, 31 października 2014

Rozdział 18 - Just getting started...


***Oczami Lily***

Przełknęłam głośno ślinę, wpatrując się w drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Jake. Zostawił mnie tutaj samą, z nim, z człowiekiem, którego się bałam. Justin potrafił być nieobliczalny, a ja, prawdę mówiąc, w ogóle nie wiedziałam, czego mam się po nim spodziewać. Jednego dnia zachowywał się normalnie, jak zwykły człowiek, a drugiego, jak potwór bez uczuć, który rośnie w siłę, krzywdząc wszystkich dookoła i zadając im ból.

-Zostaliśmy sami, Lily. - Justin westchnął głęboko, podszedł do mnie od tyłu, a potem ciasno oplątał ramiona wokół mojej talii i oparł brodę na moim ramieniu, ponownie wzdychając do mojego ucha. - Sami, po raz kolejny.
-Odsuń się ode mnie. Najpierw nie odzywasz się do mnie przez tydzień, a teraz nagle przytulasz się do mnie? O co ci chodzi? Nie potrafię cię zrozumieć, Justin.
-Miewam zmiany nastrojów i teraz chcę cię mieć blisko siebie, to takie dziwne? Po prostu zmieniłem zdanie. Czasem sam siebie nie potrafię zrozumieć, więc nie musisz się martwić. Kiedyś zaczniesz rozumieć i przyzwyczaisz się do moich humorków. -  coraz mocniej wtulał mnie w swoje ciało, a ja coraz bardziej chciałam, aby mnie puścił, lecz nie potrafiłam się poruszyć.
-Justin, ja nie chcę cię zrozumieć, nie chcę cię poznawać i do niczego się przyzwyczajać. Inaczej mówiąc, nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Najlepiej, jeśli w ogóle nie będziesz zbliżał się do mnie.
-Powiedz mi, Lily. Dlaczego zaprzeczasz sama sobie i okłamuje siebie? Nie musisz się tego wstydzić, naprawdę.

Jstin zaczynał okropnie mnie irytować i denerwować. Myślał, po raz kolejny, że jest panem świata i każda na niego leci. Ja również miałam moment słabości, w którym byłam zauroczona Justinem. Teraz jednak żałuję tych chwil i chciałabym wymazać je z pamięci.

Nagle rozległo się głośne i gwałtowne pukanie do drzwi. Miałam okazję, aby uwolnić się z objęć Justina i otworzyć je. Nie chciałam, aby mężczyzna dłużej dotykał mnie. Miałam chłopaka, a momenty zbliżenia między nami stały się dla mnie historią.

-Rachel, co ty tutaj robisz? - zdziwiłam się, gdy zobaczyłam przed drzwiami jedną z moich znajomych, ze starszej klasy. Jej oczy były mocno spuchnięte, jakby płakała przez całą noc. Zrobiło mi się jej żal, wyglądała na zrozpaczoną.
-Lily, gdzie on jest? - była wściekła, a jednocześnie chlipała cicho, pociągając nosem. Pierwszy raz widziałam ją w takim stanie i moim pierwszym odruchem było, aby ją przytulić.
-O kim mówisz? - uniosłam brwi, a wtedy ona wręczyła mi niewielką kartkę z szokującą treścią.

-Jak mogłeś mi to zrobić!? - podczas kiedy ja czytałam treść kartki, brunetka otworzyła szerzej drzwi i wpadła do wnętrza domku. - Jak mogłeś mnie tak wykorzystać!?
-Kotku, nie przypominam sobie, żebym zmuszał cię do czegokolwiek. Byłaś wczoraj bardzo chętna, a ja jedynie skorzystałem z okazji. Nie zrobiłem nic złego.

Krew zagotowała się we mnie, chociaż ta sytuacja nie dotyczyła mnie bezpośrednio. Nie mogłam uwierzyć, że Justin był w stanie tak wykorzystać tę dziewczynę. Wiem, że Rachel potrafi być czasem prowokująca, ale to w żadnym stopniu nie usprawiedliwia szatyna. Powinienem myśleć głową, a nie tym, co ma w spodniach.

-Nienawidzę cię! Jak mogłeś zrobić mi coś takiego!? - brunetka ponownie podniosłem głos, patrząc, jak Justin kpił z niej i śmiał się siedemnastolatce prosto w twarz, dlatego już po chwili wybiegła z domku.

Niewiele myśląc, wyszłam za nią. Nie chciałam, aby zrobiła coś głupiego, a była teraz do tego zdolna. Współczułam jej i chciałam porozmawiać z brunetką, aby dowiedzieć się, jak doszło do tej sytuacji.
-Rachel, zaczekaj. Chcę z tobą porozmawiać. - gdy dogoniłam ją, ułożyłam dziewczynie dłoń na ramieniu, lecz ona szybko strąciła ją. Rozumiem, że była wściekła, lecz nie musiała wyżywać się na mnie.
-O czym chcesz ze mną rozmawiać? To ze mnie zrobił dziwkę, nie z ciebie, więc nie wtrącaj się w sprawy, które ciebie nie dotyczą.
-Zdziwiłabyś się, Rachel. Ta sprawa dotyczy mnie bardziej, niż mogłabyś się spodziewać. Justin mieszka w moim domu, ponieważ spotyka się z moją matką. - widziałam szok na twarzy Rachel, który nie zdziwił mnie ani odrobinę. - Więc jak? Opowiesz mi teraz, jak do tego doszło?

-Wczoraj zerwał ze mną chłopak. Byłam załamana, więc poszłam sama do lasu, żeby po prostu upić się do nieprzytomności. Nie wiem kiedy urwał mi się film, a gdy obudziłam się rano, na trawie, byłam naga. Z boku leżały moje ubrania, razem z tą kartką, którą pokazałam ci przed chwilą. Lily, ja tego nie chciałam. Byłam dziewicą i, wbrew temu, co myślą o mnie wszyscy, chciałam pierwszy raz zrobić to z facetem, którego naprawdę pokocham. Wiesz, jak ja się teraz czuję? Jak nic nie warty śmieć, którego może mieć każdy. Nigdy nie czułam się tak źle, jak teraz.

-Spokojnie, Rachel. Pamiętaj, że to nie jest twoja wina. Wiesz, że możesz oskarżyć Justina nawet o gwałt. Zrobił to wbrew twojej woli i chcę, żebyś wiedziała, że stoję po twojej stronie.
-To kochane, Lily, ale nikt nie może dowiedzieć się, że piłam. Mój ojciec wściekłby się na mnie i nie uwierzyłby w ani jedno moje słowo. Ale mimo wszystko dziękuję za pomoc. Przepraszam cię, chcę teraz zostać sama. - uśmiechnęła się do mnie przez łzy, które, wielkie niczym grochy, wypływały z jej oczu, a potem odeszła.

Nie zamierzałam jej zatrzymywać. Potrafiłam wyobrazić sobie, co czuła w tym momencie i z całego serca jej współczułam. Justin potraktował ją wręcz przedmiotowo. Z każdym dniem przekonywałam się, że został pozbawiony uczuć i nawet jakby chciał, nie potrafił ich w sobie odnaleźć.

-Jesteś pieprzonym gnojem, wiesz!? - wrzasnęłam, z powrotem wchodząc do domku, w którym przebywał ten potwór. Niewiele myśląc, podeszłam do niego i z całej siły wymierzyłam mu uderzenie w policzek, przez które jego głowa obróciła się w prawą stronę. - Jak mogłeś tak okropnie ją wykorzystać!? Poza tym, jak mogłeś zdradzić moją matkę!?
-Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wielką hipokrytką jesteś, Lily. Zapomniałaś już, że to z tobą po raz pierwszy zdradziłem twoją matkę? Tak, kochanie, z tobą. Nie pamiętasz już, jak sama zaczęłaś rozbierać się przede mną, w moim samochodzie? Nie pamiętasz, jak było nam razem dobrze?

-Przestań... - wyszeptałam, wbijając wzrok w buty, ponieważ nie potrafiłam dłużej patrzeć na niego.
-Oh nie, kochanie. Ja dopiero zaczynam. Skoro masz zamiar zrzucać na mnie całą winę, najpierw przypomnij sobie, jak jęczałaś moje imię, jak ocierałaś się o mnie i...
-Przestań! - wrzasnęlam, wykorzystując do tego całą swoją energię, żeby chwilę później wbiec do łazienki i zatrzasnąć się w niej.

Wybuchnęłam głośnym płaczem, spowodowanym swoją własną głupotą, która doprowadziła mnie do tego, że nie jestem teraz w stanie spojrzeć Bieberowi w oczy. Nie mogłam być jednak na niego wściekła, ponieważ wiedziałam, że każde jego słowo było szczerą prawdą. Sama doprowadziłam do tego, że czułam się teraz tak źle.

-Kochanie, nie płacz. Chciałem ci tylko uświadomić, że nie jesteś bez winy, więc nie możesz mieć do mnie pretensji, ani pouczać mnie.
-Wiem, Justin. - chociaż nie chciałam, musiałam przyznać mężczyźnie rację. Powinnam go nawet przeprosić, lecz na to nie znalazłam już sił.
-Naprawdę sądzisz, że zmusiłem Rachel do czegokolwiek? Sama tego chciała, prowokowała mnie, a ja jestem tylko facetem, skarbie.
-Przypomnij mi, żebym nigdy nie piła w Twojej obecności. - zdołałam nawet zaśmiać się cicho, w czym nie przeszkodziło mi nawet przywołanie niewygodnych wspomnień.
-Już raz piłaś w moim towarzystwie i dla nas obu zakończyło się to bardzo przyjemnie. - już otwierałam usta, aby automatycznie zaprzeczyć, lecz szatyn przyłożył dłoń do moich ust. - Nie zaprzeczaj, kotek, bo oboje wiemy, że skłamiesz.

Znów musiałam przyznać mu rację, mimo że znów bardzo tego nie chciałam. Nie mogłam zaprzeczać samej sobie, a prawda była taka, jaką przedstawiał Justin. I chociaż nie wiem, jak bym się starała, nie wyrzucę z pamięci przyjemnych chwil, spędzonych w jego ramionach. Jak powiedział szatyn, siebie mogę oszukiwać, lecz jego nie.

-Dziękuję, że nie powiedziałeś o niczym Jake'owi. - wymamrotałam w końcu, podnosząc się z łazienkowej podłogi, z pomocą Justina, który wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Rozszyfrowanie go graniczyło z cudem. Jeszcze przed chwilą był gnojem, a teraz znów stał się w porządku chłopakiem, z którym można porozmawiać. Nadal nie wiedziałam, która jego odsłona jest tą prawdziwą.
-Zniszczyłem już związek twojego brata i to mnie usatysfakcjonowało. Swój zniszczysz sama, Lily. - wzruszył ramionami i tak po prostu wyszedł z łazienki. - Spotykamy się na śniadaniu! - dodał, zbliżając się do drzwi wyjściowych z domku, a potem zamknął za sobą drzwi, zostawiając mnie samą w pomieszczeniu, z natłokiem przeróżnych myśli w głowie. Żadna nie wybijała się ponad inne, przez co utworzyły tak pgromny bałagan w moim umyśle. Nie potrafiłam ich pozbierać, poukładać i uporządkować, chociaż razem stanowiły całość.

***

-Podejrzewam, że nie wszyscy z was lubią, a może nie każdy kiedykolwiek był na prawdziwym biwaku, dlatego teraz będziecie mieli na to okazję! - organizatorka wyśpiewała z entuzjazmem, gdy wszyscy siedzieliśmy na sali, na której jadaliśmy posiłki. Po sali rozniosły się okrzyki zadowolenia, a także jęki i westchnienia. Zdecydowanie nie każdemu spodobał się ten pomysł i nie było w nas takiego entuzjazmu, jakiego spodziewali się organizatorowie. - Proszę o szerokie uśmiechy. Będziecie mogli doświadczyć czegoś nowego. Nie cieszycie się? - odpowiedź była oczywiście niezadawalająca organizatorów. Nie wiedziałam, czy zgromadzeni robili to celowo, na przkór sobie, czy rzeczywiście pomysł z biwakiem wydał im się tak zły.

Ja osobiście nie miałam zdania na ten temat. Było mi wszystko jedno, co będę robić, gdzie będę spać i w jakich warunkach. Wiedziałam jednak, że będę musiała spędzić ten czas z Justinem, ponieważ został on jedynym członkiem mojej grupy. Na zewnątrz nie ukazywałam tego, lecz w środku nawet cieszyłam się odrobinę, że będę mogła spędzić z nim trochę czasu, kiedy znów stał się normalnym facetem, a nie dupkiem. Nie wiem, od czego zależą jego zmiany nastrojów, humoru, a nawet charakteru, ale czasem mam wrażenie, że Justin ma brata bliźniaka, który ukazuje całkowicie inną twarz, niż jego klon.

-Czeka nas teraz długa wędrówka wgłąb lasu. Mamy aż dziesięć kilometrów do przejścia. - nim kobieta zdążyła skończyć zdanie, większość dziewczyn, zebranych w sali, zaczęła krzyczeć i wyraźnie protestować, na co jedynie zachichotałam. Tę informację również przyjęłam ze stoickim spokojem, opierając głowę na łokciu. Cała ta gadanina nudziła mnie i usypiała. Marzyłam o tym, aby w końcu wyjść stąd i zrobić cokolwiek, co byłoby ciekawsze od siedzenia w jednym miejscu. - Nie buczeć, nie buczeć. Poprawa kondycji przyda się każdemu!
-Ale przecież niektórym mogą ubrudzić się buciki w błocie i połamać paznokcie wśród gałęzi w lesie. - skomentowałam z ironią, zerkając znacząco na grupę wymalowanych panienek przy sąsiednim stoliku, a kilku chłopaków za mną zachichotało.

-Tę noc spędzicie w namiocie, razem z osobą ze swojej grupy oraz ze swoim opiekunem. - moja głowa automatycznie odwróciła się w stronę Justina, który siedział obok nauczyciela w-fu. Mężczyzna puścił do mnie oczko, a moje oczy zatoczyły wielkie, teatralne koło, równocześnie z westchnieniem, które uciekło z moich ust.
-Boże, co za kretyn. - szepnęłam do siebie. Przestałam już słuchać słów organizatorki, uznając, że wszystko, co powinnam się dowiedzieć, już wiem i żadne informacje nie wniosą nic nowego.

-Zapowiada się ciekawa noc w ciasnym namiocie, co, słonko? - wystraszyłam się nieco, gdy poczułam ciepły oddech na szyi i zachrypnięty głos przy uchu, należący do Justina.
-Dla kogo ciekawa, dla tego ciekawa. - mruknęłam i trzepnęłam Justina w tył głowy, gdy oplątał mnie ramionami. Był nienormalny, jeśli myślał, że pozwolę mu dotykać mnie wśród tylu osob. Każda z nich mogła powiedzieć o całym zajściu Jake'owi, a tego bym nie chciała.
-Za co to było? - jęknął, rozmasowując obolałe miejsce.
-Za twoją głupotę. A teraz chodź, musimy już iść, jeśli nie chcemy zgubić się w tym lesie. - wstałam z krzesła i zaczęłam kierować się w stronę wyjścia. - I jeszcze jedno. Nie mam najmniejszego zamiaru pomóc ci w noszeniu namiotu, ani w późniejszym rozstawianiu go, wyraziłam się jasno?
-Pod jednym warunkiem. - jedna z moich brwi uniosła się pytająco w górę. - Śpisz nago.

Powiedział to z taką powagą w głosie, że niemal natychmiast roześmiałam się, chociaż po raz kolejny pokazał, jak wielkim idiotą jest. Niekiedy był tak żałosny, że potrafił mnie wręcz rozbawić. Zastanawiałam sie, czy celowo robił z siebie kretyna, czy miał to zapisane w genach.

-Jesteś gorszy, niż mogłabym przypuszczać, Justin. Zastanawiam się, czy naprawdę masz te swoje dwadzieścia siedem lat, czy ktoś wpisał ci nieprawidłowe dane i w rzeczywistości jesteś zwykłym gówniarzem, którego żarty stają się powoli irytujące? - odgryzłam się, dalej idąc przed siebie, do miejsca, skąd powinniśmy zabrać namioty.
-Jesteś taka zabawna, skarbie. Taka zabawna. - zakpił, a w następnej chwili poczułam, jak moje stopy odrywają się od ziemi. Justin przerzucił moje ciało przez swoje ramię i najwyraźniej nie zamierzał postawić mnie z powrotem na ziemię, mimo że bardzo domagałam się tego, uderzając pięściami w jego twarde, umięśnione plecy i krzycząc, jednak nie za głośno, aby nie zwracać uwagi wszystkich.

-Jesteś popieprzony, człowieku! - pisnęłam, odbiegając od niego jak najszybciej, aby znów nie wpadł na pomysł, by nieść mnie. Wyglądało to dwóznacznie, a nasze relacje w oczach innych były zdecydowanie zbyt bliskie. Czułam na sobie wiele ciekawskich spojrzeń. Starałam się ich unikać, lecz nie zawsze potrafiłam.
-Powiedz mi coś, czego nie wiem. - zachichotał, a ja kolejny raz przewróciłam oczami.

Czuję, że przede mną kilka długich, męczących dni, podczas których nie uwolnię się ani od Justina, ani od jego irytujących żarcików...

***

Siedziałam na prowizorycznej ławce, zrobionej z przeciętego w pół pnia drewna. Wyciągałam ręce jak najbardziej do przodu, aby ogrzać je przy ognisku, rozświetlającym mrok, który opanował wszystko dookoła. Nie miałam przy sobie zegarka, więc nie mogłam zobaczyć, która godzina, jednak księżyc unosił się już wysoko. Zapadła noc. Ciemna, głucha noc.

-Jesteście razem z Jake'iem? - obok mnie przysiadł się jeden z kolegów mojego chłopaka i również zaczął ogrzewać swoje dłonie przy ognisku.
-Tak, nie było tego widać? - zaśmiałam się, wiedząc, że blondyn, siedzący po mojej prawej stronie wielokrotnie widział, jak wymienialiśmy się z Jake'iem czułymi słówkami, bądź pocałunkami.
-Chciałem się tylko upewnić. Jake ma szczęście. - Matt, kolega bruneta, puścił do mnie oczko, a ja zaśmiałam się cicho, obserwując jego nieudolne próby poderwania mnie. I nawet schlebiały mi one, ponieważ wiedziałam, że podobam mu się i zwracał na nmnie uwagę w ten jeden, znaczący sposób.

Jednak wtedy, jakby znikąd, pojawił się przed nami Justin, z rękoma, założonymi na piersi i dość surową miną. Gdyby był chociaż w niewielkiej części normalny, dorosły i odpowiedzialny, mógłby grać przed wszystkimi mojego surowego ojczyma, który ma nade mną pełną kontrolę.
-Wiesz, ile ona ma lat? Jedynie piętnaście. To małe dziecko, więc najlepiej dla ciebie będzie, jeśli będziesz trzymał się od niej z daleka, abyś przez przypadek nie zapędził się. - szczęka opadła mi na trawę, gdy usłyszałam, jak żałosnych argumentów użył, aby odsunąć ode mnie Matt'a.
-Bieber, możesz nie wtrącać się w sprawy, które cię nie dotyczą? - syknęłam, tym razem bez rozbawienia i nastroju do żartów. Byłam już zmęczona jego obsesją na moim punkcie, która nakazywała mu przez cały czas trzymać się blisko mnie.
-Może uda nam się porozmawiać innym razem, Lily, kiedy nie będziesz miała przy sobie tego prywatnego ochroniarza. - Matt wsparł się na moim ramieniu, podnosząc się z ławki, a Justin nawet po tym geście zmierzył go surowym spojrzeniem.

-Powiedz mi wprost, o co ci, do jasnej cholery, chodzi. - westchnęłam i chociaż w środku kipiałam ze złości, z zewnątrz starałam się zachować pozory opanowanej.
-Ja cię tylko pilnuję, Lily. Robię to wszystko z dobrego serca i w trosce o ciebie. Powinnaś być mi wdzięczna. - prawdę mówiąc, nie wiem już, czy Justin żartował, czy robił to wszystko na poważnie. Nie potrafiłam odszyfrować nawet tego.
-Daruj sobie. - mruknęłam, a kiedy Justin dosiadł się do mnie na ławkę, wstałam i przesiadłam się, aby dłużej nie przebywać w jego irytującym towarzystwie.

-Skoro jesteśmy już wszyscy, chciałabym, aby teraz każdy powiedział parę słów o sobie, zarówno uczniowie, jak i ich opiekunowie. Zacznijmy może od... - przebiegła wzrokiem wśród zgromadzonych i jak na złość zatrzymała go na mnie. - Lily! Z tego, co wiem, jesteś tutaj, wśród nas, najmłodsza.

Westchnęłam głośno i skinęłam głową, aby potwierdzić jej słowa. Cholernie nie chciałam zaczynać. Nie ze względu na to, że wstydziłam się mówić o sobie, ale zwyczajnie nie wiedziałam, co powiedzieć i w jaki sposób zacząć. Liczyłam na to, że słuchając wypowiedzi innych osób, będę mogła wzorować się na niej, a tymczasem to mi przypadł ten zaszczyt.

-A więc, mam na imię Lily i, tak jak powiedziała już pani, jestem tutaj najmłodsza. Mam dopiero piętnaście lat. - zaczęłam z westchnieniem, czując na sobie spojrzenia kilkudziesięciu osób. - Mam chłopaka, którego większość z was zna. W wolnym czasie... Właściwie nie mam określonych konkretnych rzeczy, które lubię robić w wolnym czasie. Robię to, co zainteresuje mnie w danej chwili. Co mogę jeszcze powiedzieć? Mam brata, który w tym roku skończył dwadzieścia cztery lata, jednak od pewnego czsu nie utrzymuję z nim kontaktów. - od razu posmutniałam, przypominając sobie, że już od dawna nie widziałam Davida i w pewnym sensie tęskniłam za nim, lecz wiedziałam, że nie mogę po prostu pójść do niego i go odwiedzić. Szatyn jest na mnie śmiertelnie obrażony i nie pozwolił mi nawet czegokolwiek wytłumaczyć.

-Dziękujemy, Lily. Teraz może poprosimy o to samo twojego opiekuna. -mimowolnie wytężyłam słuch. Justin był typem osoby, która nie mówiła dużo o sobie, dlatego byłam ciekawa, co przedstawi dzisiaj.
-Mam na imię Justin i mam dwadzieścia siedem lat. Jestem zawodowym bokserem i mam na swoim koncie kilka tytułów. A oprócz tego, kocham dzieci i marzę o gromadce własnych, ale niestety, nie znalazłem jeszcze idealnej matki dla nich.

Czułam, jak powoli popadam w głęboki szok. Nigdy nie spodziewałam się takich słów z ust Justina. Zawsze uważałam go za niedojrzałego gówniarza, który nie myśli poważnie o przyszłości, a tymczasem dowiaduję się, że chciałby mieć własne dzieci i wiem, że akurat to powiedział w pełni szczerze. Widziałam to w jego oczach.
Swoimi słowami wywołał na mnie spore wrażenie i chyba zobaczył to, ponieważ jego wzrok nie opuszczał mojej osoby. Justin uśmiechnął się do mnie delikatnie, a ja nie potrafiłam nie odwzajemnić jego gestu. Naprawdę mnie zdziwił i dzięki tym kilku, prostym słowom, niemal natychmiast zaczęłam postrzegać go inaczej.

Gdy kolejne osoby zaczęły mówić, już ich nie słuchałam. Byłam zbyt zajęta rozmyślaniem nad wszystkim. Po pewnym jednak czasie przesiadłam się na swoje stare miejsce, tam, gdzie teraz siedział Justin. Ponownie uśmiechnął się do mnie, życzliwie i z sympatią. Po raz kolejny odkryłam w nim nowego, wartościowego człowieka.

-Skoro wszyscy powiedzieli już parę słów o sobie, a nas zastała ciemna noc, udajcie się teraz do swoich namiotów. Życzę wszystkim spokojnej nocy.
Wszyscy zaczęli podnosić się z prowizorycznych ławek, w poszukiwaniu swojego namiotu. Zgubiłabym się wśród tłumu i ciemności, gdyby Justin nie objął mnie delikatnie w talii i nie poprowadził we właściwym kierunku. Szatyn rozbił nasz namiot z dala od wszystkich, jednak nie bałam się, że zostaję z nim sama, chociaż wiedziałam, że Justin bywa niebezpieczny. Moje zdanie o nim zmieniało się tak szybko, jak jego nastrój i humor.

-Zaraz wracam, muszę jeszcze coś zrobić. - Justin odprowadził mnie do namiotu, a potem od razu odszedł w głąb lasu. Nie zatrzymywałam go, chociaż byłam ciekawa, gdzie wybiera się o tej porze nocy.
Sama, wykorzystując chwilową nieobecność Justina, zaczęłam przebierać się w luźną koszulkę na krótki rękaw oraz szare dresy, aby było mi jednocześnie ciepło i wygodnie.

Ułożyłam się na wierzchu jednego ze śpiworów i przymknęłam na moment powieki. Nie chciałam jeszcze zasypiać, lecz zmęczenie przejęło nade mną kontrolę. Wyrwałam się z chwilowej drzemki dopiero wtedy, kiedy do namiotu wrócił Justin. Nie wiem, ile czasu minęło, lecz byłam tak zaspana, jakby ktoś obudził mnie nie po kilku minutach snu, lecz po wielu godzinach.

-Muszę siusiu. - mruknęłam cicho, głosem dziecka, a szatyn zachichotał, rozbierając się w namiocie do bokserek.
-Tylko nie zgób się w lesie, słońce. Płakałbym po tobie. - szatyn oczywiście żartował, jak to miał w zwyczaju, lecz zabrzmiało to całkiem słodko.
-Postaram się, chociaż z drugiej strony, zobaczyć twoje łzy byłoby wyzwaniem.

Obejmując swoje ciało ramionami, zaczęłam oddalać się od namiotu i pozostałości świateł w lesie. Przyznam, bałam się trochę, lecz grałam dzielną i w dalszym ciągu szłam przed siebie, stawiając krok za krokiem. Drżałam jednak lekko, ponieważ powietrze o tej porze było bardzo zimne i nieprzyjemnie kłuło moją rozgrzaną skórę.

I nagle zamarłam, lecz jednocześnie wydałam z siebie tak przeraźliwy pisk, jakby ktoś palił mnie żywcem. Niemal od razu wpadłam w panikę i mimowolnie zaczęłam płakać. Płakać tak głośno i tak mocno, że już po chwili cała moja twarz zalana była łzami. Byłam wstrząśnięta widokiem, jaki zobaczyłam. Mianowicie, parę metrów przede mną, na wyschniętych liściach na ziemi, leżała naga postać Rachel, cała zakrwawiona. Nie poruszała się, nie oddychała.
Nie żyła...

~*~

Taki tam zwrot akcji, którego nie planowałam ;D
Jak sądzicie, kto to zrobił...?

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962

poniedziałek, 27 października 2014

Rozdział 17 - We were alone...


***Oczami Lily***

Podniosłam się z ziemi, na dźwięk swojego imienia i zamarłam, widząc, do kogo zostałam przydzielona. Z jednej strony, cieszyłam się, że będę blisko Jake'a, lecz z drugiej, te kilka dni będę zmuszona spędzić w towarzystwie Justina, kiedy my od tygodnia nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa i, delikatnie mówiąc, darzymy się sporą niechęcią. Ciężko jest mi sobie wyobrazić, że ta wycieczka wniesie cokolwiek dobrego do naszych wzajemnych relacji. Musiałby zdarzyć się cud.

-Chodź tu do nas, kochanie. - kobieta, wyczytująca poszczególne osoby, przydzielone do grup, uśmiechnęła się do mnie życzliwie i pogoniła ruchem dłoni, więc nie miałam już drogi odwrotu.
Czym prędzej podeszłam do Jake'a i wtuliłam się w jego bok, a on objął mnie ramieniem, wiedząc, że przebywanie w jednej grupie z Justinem nie będzie dla mnie proste. Oczywiście, nie wiedział o tym, co wydarzyło się między nami, podczas wyjazdu do Los Angeles. Mógłby zareagować w bardzo różny sposób, a ja chciałam oszczędzić samej sobie widoku jego smutku lub złości.

Teraz jednak zaczęłam obawiać się ponownie, że Justin, mimowolnie spędzając sporo czasu z Jake'iem, w złośliwości powie mu o wszystkim. Miałam nadzieję, że w razie konieczności Jake zrozumie mnie, chociaż sama nie potrafiłam zrozumieć siebie, dlatego nie mogłabym mieć pretensji i dziwić mu się, gdyby zabolało go to, lub w jakiś sposób uraziło. Justina znałam stosunkowo krótko, a Jake od dawna, natomiast kiedy nadarzyła się sytuacja, to z Justinem niemal puściłabym się, w jego samochodzie, a Jake'a, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co do mnie czuje, traktowałam jedynie, jak przyjaciela i nie pozwalałam mu zbliżać się do mnie w ten sposób.

-Teraz uważnie mnie posłuchajcie. Numer, który dostał opiekun grupy... - w tym momencie spojrzała na Justina. - Oznacza numer waszego domku. Musicie go znaleźć, co nie powinno być trudne. Zostawicie tam swoje rzeczy, a za pół godziny wszyscy spotykamy się przy głównym budynku ośrodka, znajdującego się niedaleko bramy wjazdowej. Wszystko jasne?
-Oczywiście. - wyśpiewał Justin, wyraźnie znudzonym głosem. Z zewnątrz nie ukazywał oznak zainteresowania otoczeniem i ogólną sytuacją, lecz ja wiedziałam, że to tylko gra. Wbrew pozorom, które stawiają Justina w bardzo słabym świetle, mężczyzna był cholernie inteligentny i, co gorsza, przebiegły. Ten, kto zadarł z nim, jak na przykład ja, miał prawdziwe powody do obaw.

Poczułam, jak Jake wsunął dłoń do tylnej kieszeni moich spodenek, a kiedy spojrzałam na niego, skinął głową w stronę Justina, który ruszył do naszego domku. Z westchnieniem udałam się w kierunku, w którym prowadził mnie Jake. Słyszałam, że zaczął coś mówić, lecz ja myślami byłam zupełnie gdzie indziej i jego słowa wpuszczałam jednym uchem, a wypuszczałam drugim. Nie potrafiłam skupić się na czymkolwiek. Moja uwaga cały czas była rozpraszana przez pojedyncze myśli, wirujące w głowie, przeważnie dotyczące Justina.

-To tutaj. - mruknął Justin, zatrzymując się przed drzwiami jednego z małych, drewnianych domków. Wyciągnął z kieszeni klucz, który dostał od jednego z organizatorów i włożył go do zamka, a potem przekręcił, aby otworzyć drzwi.
Do wnętrza weszliśmy zaraz po szatynie. Było ono niewielkie, ale w zupełności wystarczające. Pod jedną ścianą stało łóżko jednoosobowe, natomiast pod drugą dwuosobowe, co razem dało trzy miejsca, idealnie dla naszej trójki. Oczywiście, miałam zamiar spać z Jake'iem, lecz bałam się, że Justin wymyśli jakikolwiek, logiczny pretekst, aby nas rozdzielić. Był doświadczonym kłamcą, a ja zwyczajnie bałam się jego bajeczek, które wmawiał wszystkim dookoła.

Jake, dzięki Bogu, myślał tak samo, jak ja. Niemal od razu, lecz jednocześnie spokojnie, podszedł do dwuosobowego łóżka i położył na nim nasze rzeczy. Justin spojrzał na jego poczynania i zaśmiał się cicho, a ja poczułam nieprzyjemny uścisk w żołądku, mając nieodparte wrażenie, że nie zakończy się jedynie na cichym chichocie i dołoży do tego swój komentarz.

-Widzę, skarbie, że spanie ze mną już ci się znudziło. - z kpiącym uśmieszkiem oblizał wargi koniuszkiem języka, zwracając się do mnie. Czułam, jak moje policzki chciały zakwitnąć lekkim rumieńcem, lecz skutecznie powstrzymałam je, aby nie wzbudziły żadnych podejrzeń. Byłam wściekła na Justina, że nie potrafił i, przede wszystkim, nie chciał pohamować swoich irytujących słów.
-Nie mów tak do niej. - warknął Jake, wychwytując jedno z czułych słówek, jakim zwrócił się do mnie Justin, w obecności mojego chłopaka. - O czym on mówi? - teraz zwrócił się do mnie, mocno marszcząc brwi. Zawsze robił tak, kiedy coś go niepokoiło.
-Nie słuchaj go, to idiota. - mruknęłam cicho i niepewnie. Nie potrafiłam pobudzić swojego głosu, aby był głośniejszy.

Dzięki Bogu, ani Jake, ani tym bardziej Justin, nie drążył już tego tematu. Mój chłopak zaczął rozpakowywać pojedyncze rzeczy z torby, natomiast szatyn w tym czasie siedział na swoim łóżku i nadal podśmiewał się pod nosem. Nie rozumiał, że swoim zachowaniem niszczy wszystko dookoła, lecz wiedziałam również, że w dużej części jest to moja wina. Sama prowokowałam go przez dość długi czas. Oczywiście, miałam wyrzuty sumienia, na dodatek ogromne, lecz to nie wystarczyło, a szatyn nadal musiał być tym samym dupkiem, co na początku.

***Oczami Justina***

Wpatrywałem się w Jake'a i Lily, podczas kiedy siedzieli na łóżku, przytulali się i rozmawiali. Powstrzymywałem w sobie śmiech, który z każdą, mijającą chwilą chciał uciec z mojej piersi coraz bardziej. Lily mogła oszukiwać i tego chłoptasia, i samą siebie, lecz ja widziałem gołym okiem, że szatynka go nie kocha. Nie czuła do niego zupełnie nic i gdybym był chociaż trochę bardziej uczuciowy, mógłbym czuć nawet współczucie, w stosunku do bruneta, ponieważ widziałem również, że on zakochany jest w niej po uszy.
Był tak głupi, że nie zauważał jej braku uczuć, czy wolał oszukiwać samego siebie i łudzić się, że cokolwiek dla niej znaczy?

-Powinniśmy iść na miejsce zbiórki. - mruknąłem w końcu, podnosząc się niechętnie z łóżka. Gdybym miał wybór, wolałbym dalej wpatrywać się w tę szopkę przede mną i podziwiać, jak Lily nieświadomie łamie brunetowi serducho, coraz bardziej rozkochując go w sobie.
Komediowa para, bo właśnie taką mi przypoominali, podniosła się z łóżka, a potem wszyscy razem wyszliśmy z domku. Kiedy zamknąłem go na klucz, zacząłem iść w stronę wyznaczonego miejsca, zaraz za nimi.

Całkowicie obiektywnie musiałem stwierdzić, że ani odrobinę do siebie nie pasowali. Nie wiem, dlaczego, ale Jake obok Lily niesamowocie mi przeszkadzał. Zamiast jego, zacząłem wyobrażać sobie na tym samym miejscu samego siebie, lecz przyłapałem się na tym dopiero po paru chwilach. Nie wiedziałem, dlaczego nadal patrzę na nią w ten sposób, jakbym chciał, żeby była moja, skoro sam znalazłem jej męża, który zabierze ją ze Stanów już za tydzień i poślubi w Jordanii.

-Po raz kolejny witam wszystkich. Zapraszam na kolację, podczas których wyjaśnimy wszystkie zasady integracji. - nie mogłem zrozumieć, skąd w niektórych ludziach tyle optymizmu. Ja z natury byłem pesymistą, a kiedy uśmiechałem się, zazwyczaj robiłem to z powodu cudzego nieszczęścia. Nie potrafiłem więc zrozumieć, dlaczego organizatorka przez cały czas szczerzyła do nas zęby. Mnie i i tak nie zaraziła swoim pozytywnym myśleniem.

Za jej poleceniem, weszliśmy do dużego pomieszczenia, ze stolikami, porozstawianymi po całej sali. Szybko zauważyłem Danny'ego, nauczyciela w-fu, który machał do mnie ręką. Podszedłem więc do stolika, przy którym siedział z jakimiś trzema chłopakami i usiadłem na ostatnim, wolnym krześle.
-Moi tymczasowi podopieczni. - skinął w stronę chłopaków, z którymi przywitałem się uściśnięciem dłoni. - A tobie jak spodobali się twoi?
-Ten chłoptaś niekoniecznie, za to Lily... - uśmiechnąłem się znacząco, widząc, jak reszta, oprócz mojego kolegi, zaśmiała się. - A tak w ogóle, czy oni mogą spać razem? Nie chcę mieć później problemów, jeśli młoda zajdzie w ciążę. - z jednej strony, powiedziałem to w żartach, natomiast z drugiej, irytowało mnie wszystko, co było związane z Jake'iem, tym bardziej teraz, kiedy mieli spać w jednym łóżku.
-Rozumiem doskonale, że to ty wolałbyś być na jego miejscu, ale Lily będzie sto razy bezpieczniejsza przy nim, niż przy tobie, zboczeńcu. - parsknął cicho, a ja przewróciłem oczami.

Wszyscy zaczęli jeść. Wszyscy, oprócz mnie. Jako bokser, byłem na specjalistycznej diecie, ustalanej przez trenerów, której musiałem ściśle przestrzegać, aby być w pełnej formie przed kolejną walką, która powinna nastąpić niebawem. Wykorzystywałem pełnię sił tak bardzo, jak tylko mogłem i póki miałem do tego warunki. Z każdym dniem staję się coraz starszy i z każdym dniem moja kondycja będzie powoli słabła.

-Witam po raz kolejny! - na małym podeście stanęła organizatorka i wydarła się do włączonego mikrofonu, aby przekrzyczeć gwar rozmów, prowadzonych na sali. - Chciałabym, aby każdy teraz dokładnie mnie posłuchał. Mam wam do przekazania kilka istotnych informacji. - zirytowany, przewróciłem oczami. Ta kobieta nie zdawała sobie sprawy z tego, ze powtarza tę kwestię po raz któryś już dzisiaj i za każdym razem słucha ją tylko połowa osób, kiedy druga zajęta jest swoimi sprawami.

-W związku z tym, że dzisiaj jest już późno, docelową integrację zaczniemy od dnia jutrzejszego. Cały plan wycieczki będzie się opierał na przebywaniu w swoim towarzystwie, w różnych miejscach i sytuacjach, dlatego musicie wiedzieć, że nie każdą noc spędzicie w swoich domkach. Teraz zwracam się przede wszystkim do tych najstarszych. Jeśli przyłapiemy kogoś na spożywaniu alkoholu, paleniu papierosów, lub zarzywaniu jakichkolwiek innych, podejrzanych substancji, bez wahania powiadomimy o tym dyrektora waszej szkoły oraz prawnych opiekunów. - po sali rozniosły się ogólne pomruki niezadowolenia, na co ja jedynie zaśmiałem się cicho. Całe szczęście, nigdy nie miałem styczności z papierosami bądź narkotykami, a po alkohol sięgam stosunkowo rzadko i nigdy nie zamierzam tego zmienić. - Życzę wam wszystkim dobrej zabawy i szerokich uśmiechów na twarzach, a także pogodnej nocy. Do zobaczenia jutro rano, na śniadaniu. - zakończyła przemowę i zeszła z podestu, co było znakiem dla nas wszystkich, aby wstać z miejsc i wrócić do swoich domków, oddalonych od budynku o kilkadziesiąt metrów.

Ja również wyszedłem z pomieszczenia i zacząłem szukać wzrokiem Lily, albo jej chłoptasia. Kiedy w końcu odnalazłem w tłumie jej brązowe, długie włosy, zagwizdałem, a dziewczyna obróciła się i wyrzuciła w powietrze ręce, nie rozumiejąc, dlaczego ją wołam. Wtedy ja wyciągnąłem z kieszeni klucz od domku i rzuciłem go szatynce.

Nie czekając na nic więcej, ruszyłem w przeciwnym kierunku do wszystkich. Miałem ochotę na samotny spacer po lesie, w którym znajdował się cały ośrodek, z dala od zgiełku i gwaru ludzi. Potrzebowałem czasem wyciszenia, aby poukładać myśli i przygotować plan na kolejne dni, które będą wymagały ode mnie pełni sił i energii.

Gdy oddaliłem się od głównego budynku na znaczną odległość i zacząłem tracić jakiekolwiek światła z oczu, ogarnęła mnie cisza i ciemność, rozświetlana jedynie nikłym swiatłem księżyca, które z trudem przebijało się przez gęste korony drzew. Zwolniłem i zacząłem przechadzać się między konarami, do czasu, aż nie usłyszałem szelestu liści, parę metrów przed sobą. Nie mogłem jednak od razu zobaczyć, co wydało taki dźwięk, ponieważ dookoła panowały egipskie ciemności. Dopiero kiedy podszedłem bliżej, moje usta rozświetlił uśmiech, ponieważ ujrzałem przed sobą moją czarnowłosą laleczkę, imieniem Rachel, która stała się moim celem podczas tego wyjazdu.

Siedziała na trawie, wśród drzew, z kolanami przyciągniętymi do klatki piersiowej. Była przepiękna, naprawdę przepiękna. Dodatkowo, zdawała się teraz być zupełnie niewinna. Wpatrywała się tylko w przestrzeń przed sobą, jakby nie widziała niczego, poza nią.
Dopiero po paru chwilach dostrzegłem w jej prawej dłoni szklaną butelkę z wódką, której z każdą chwilą ubywało. Dziewczyna już do tej pory pochłonęła większą część alkoholu, co oznaczało, że nie myślała trzeźwo, ponieważ procenty rozeszły się razem z krwią po jej organizmie.

-Cześć, ślicznotko. - wychrypiałem, siadając obok brunetki. Z lekkim opuźnieniem, które spowodowała zbyt duża ilość wódki, odwróciła się twarzą do mnie i zachichotała, mamrocząc coś pod nosem, lecz było to na tyle ciche i niewyraźne, że nie mogłem jej zrozumieć. - Czemu siedzisz tutaj sama? - spróbowałem ponownie nawiązać rozmowę i dopiero teraz zdołałem to zrobić.
-Lubię czasem poprzebywać z dala od wszystkich, lecz twoje towarzystwo bardzo mi się podoba. - przebiegła palcami po moim odkrytym, wytatuowanym ramieniu i zachichotała. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo żałosna była w tym momencie. - Po dłuższym czasie, zaczęło mi się tutaj nudzić. - westchnęła, odchylając się powoli w tył i kładąc na trawie. Była na pół przytomna, dzięki czemu stała się dla mnie jeszcze łatwiejszym celem.

Rozejrzałem się szybko dookoła, aby sprawdzić, czy w pobliżu nie ma nikogo. Następnie wyciągnąłem z kieszeni telefon i włączyłem nagrywanie filmu, a potem oparłem komórkę o drzewo, aby obiektyw doskonale wychwytywał nas obojga. Chciałem mieć niezapomnianą pamiątkę z wyjazdu, a dobrym filmem nie pogardzę nigdy.

Ponownie przebiegłem oczami dookoła, a gdy upewniłem się, że ja i Rachel zostaliśmy sami, odpiąłem pasek od swoich spodni, rozpiąłem guzik i rozporek, po czym zsunąłem spodnie, odrzucając je kawałek dalej. To samo uczyniłem z koszulką, która wylądowała na jeansach. Następnie zabrałem się za rozbieranie czarnowłosej laleczki. Wbrew pozorom, zamiast utrudniać mi to, choćby swoją nietrzeźwością, ona ewidentnie prowokowała mnie do tego, dlatego nie wahałem się nawet przez ułamki sekund, przed rozebraniem jej i wykorzystaniem.

Kiedy oboje byliśmy już nadzy, wyciągnąłem z kieszeni spodni opakowanie z jedną prezerwatywą, rozerwałem je i założyłem na członka. Potem popchnąłem dziewczynę lekko na trawę i znalazłem się nad nią, mierząc wzrokiem jej ciało, pozbawione ubrań. Wiedziałem, że będę miał z nią sporo zabawy. Wystarczyło spojrzeć na jej wyzywające miny i gesty, aby wiedzieć, że pomimo alkoholu, jest bardzo chętna.

Nie wiedziałem jednak, czy była dziewicą, lecz to nie powstrzymało mnie od gwałtownego i dość brutalnego wejścia w nią. Poczułem wyraźnie, że czarnowłosa lalka nigdy wcześniej nie robiła tego z żadnym facetem. Gdy odebrałem jej dziewictwo, szybko i boleśnie, jęknęła cicho, jednak z początku nie był to jęk przyjemności. Dopiero kiedy odczekałem parę chwil, co prawda z trudem, aby mogła przyzwyczaić się do mojego przyrodzenia w niej, zacząłem poruszać się stanowczo, a ona jęczała z podniecenia.

Niestety, przez cały stosunek wyobrażałem sobie, że to Lily leży pode mną i wydaje te wszystkie niegrzeczne dźwięki. Z Rachel było mi dobrze, natomiast z szatynką zapewne byłoby mi wspaniale. Jednak seks z Lily istniał jedynie w moim umyśle. Próbowałem wiele razy i za każdym byłem przez nią odpychany. Zmiana jej decyzji graniczyłaby z cudem.

Postarałem się jednak skupić na tym, co było teraz. Z każdą chwilą czułem, że zbliżam się do końca. Jedynie na tym mi zależało. Zabawić się dziewczyną, która wpadła mi w oko, a potem odejść. Poza tym, Rachel jest tak pijana, że z pewnością, nie wymagałaby ode mnie niczego więcej, nie mówiąc nawet o jakichkolwiek pretensjach. Była tutaj jedynie ciałem, z którym ja w tym momencie robiłem to, co mi się podobało.

W końcu doszedłem, przeklinając głośno. Wyszedłem z brunetki i zacząłem od razu ubierać się. Nie spojrzałem nawet na nią. Potrzebowałem jedynie wyładować na kimś swoje emocje, a ona była najbliżej. Zanim odszedłem, postanowiłem jeszcze wyciągnąć z kieszeni kartkę oraz długopis i napisać na niej podziękowania dla brunetki za udaną noc. Niech wie, kto odebrał jej dziewictwo. Należy jej się pamiątka z tego wieczoru.

Zostawiając kartkę na jej nagim ciele, odszedłem. Nie pomyślałem nawet nad tym, aby pomóc jej się ubrać i odprowadzić do własnego domu. Potrafiła przyjść do lasu i zalać się w trupa, więc będzie również potrafiła poradzić sobie w tej sytuacji. Nie jestem niańką, odprowadzającą dziwki, bez szacunku do samych siebie.

***

Obudziłem się rano, wyjątkowo wyspany i szczęśliwy, co było dla mnie zporym zaskoczeniem. Zazwyczaj mój poranny nastrój był po prostu do dupy. Dzisiaj jednak miałem więcej sił na cokolwiek, byłem bardzo podbudowany psychicznie, najprawdopodobniej dzięki wczorajszej nocy, spędzonej w towarzystwie czarnowłosej lalki.

Podniosłem się na łóżku do pozycji siedzącej i niemal natychmiast mój humor legł w gruzach, gdy zobaczyłem na przeciwległym łóżku Lily i Jake'a. Chociaż obiecałem sobie, że nie będę reagował tak na ich widok, wszelkie próby zatrzymania złości w sobie nie skutkowały, a krew w moich żyłach płynęła coraz szybciej i szybciej, z każdą chwilą.

Szybko wstałem więc z łóżka, aby nie patrzeć na nich dłużej. Wiedziałem, że nie mogę skomentować tej chorej wymiany uczuć, ponieważ wyszedłbym na zazdrosnego gówniarza, który chce zatrzymać dla siebie dziewczynę, która w rzeczywistości nigdy nie była jego.

W łazience pospiesznie ubrałem się i postawiłem grzywkę do góry, aby wyglądać jeszcze bardziej zjawiskowo, niż zazwyczaj. Następnie wyszedłem z pomieszczenia, mając ogromną nadzieję, że Lily przestała się w końcu kleić do tego swojego chłoptasia. Niestety, wszedłem do pokoju w najgorszym możliwym momencie. Ciśnienie prawdopodobnie podskoczyło mi do dwustu, gdy zobaczyłem, jak pieprzą się ustami i najwyraźniej moja obecność nie przeszkadzała im w niczym.

-Możecie, kurwa, pohamować hormony? Niedobrze mi się robi, kiedy patrzę, jak wymieniacie się śliną. - warknąłem, starając się robić to jak najbardziej obojętnie, chociaż szczerze wątpię, że udało mi się to osiągnąć.
-W takim razie nie patrz. - Jake wzruszył ramionami i zaczął z jeszcze większą gorliwością obmacywać drobne ciało piętnastolatki.

Obudził się we mnie diabeł. Nagle chciałem odepchnąć go od niej z ogromną siłą, aby nie mógł nigdy więcej jej dotknąć. Ten diabeł tonw rzeczywistości czysta zazdrość o coś, co było dla mnie nieosiągalne.

Wtedy jednak, w domku rozległo się pukanie do drzwi. Zaciskając i rozluźniając pięści, starałem się chociażby trochę się uspokoić, aby nie wyjść na furiata. Gdy mój oddech wrócił już do prawidłowego tempa, podszedłem do drzwi i otworzyłem je, a do wnętrza weszła organizatorka, razem z inną kobietą.

-Dzień dobry, szukamy Jake'a. - kobieta przebiegła wzrokiem po pomieszczeniu, aż w końcu zatrzymała go na brunecie. - Mam dla ciebie bardzo przykrą wiadomość. Dzwoniła twoja mama i kazała ci przekazać, że twoja babcia jest bardzo poważnie chora. Twoi rodzice dzisiaj rano polecieli do Kanady, aby być przy niej w ostatnich chwilach jej życia. -  zakończyła smutno, po czym wyszła w domku, zostawiając w środku oszołomionego bruneta.

Jake jeszcze przez parę chwil stał nieruchomo po środku pomieszczenia, aż w końcu ruszył w stronę szafki. Zaczął pospiesznie wypakowywać z niej ubrania i wrzucać do swojej torby, nadal nie odzywając się ani słowem. Dopiero kiedy znalazł się przy drzwiach wyjściowych, Lily podbiegła do niego i złapała go za ramię.

-Jake, gdzie idziesz, co się dzieje? - spytała niespokojnie, głaszcząc dłonią jego klatkę piersiową.
-Przepraszam cię, skarbie, ale nie mogę zostać tutaj dłużej, kiedy umiera moja babcia. Muszę jechać do Kanady, aby chociaż pożegnać się z nią. Mam nadzieję, że zrozumiesz. - objął jej twarz dłońmi i pocałował w czoło.
Następnie wyszedłem z pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. W momencie, w którym brunet zniknął mi z oczu, moje usta rozpromienił tak ogromny uśmiech, jak jeszcze nigdy.

Zostaliśmy z Lily sami...

~*~

Witam Was po przerwie. Co sądzicie o rozdziale? I jakie macie pomysły na dalsze wydarzenia? :)

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962

wtorek, 21 października 2014

Rozdział 16 - Fun is just beginning...

Kolejny rozdział pojawi się dopiero w przyszłym tygodniu, z powodu mojego wyjazdu :)

***Oczami Justina***

Widziałem, jak Alison niecierpliwie i z ciekawością wpatrywała się w kopertę, którą trzymałem w dłoniach. Ja natomiast cały czas podbudowywałem jej niepewność. Zamiast szybko wyjąć zawartość koperty, robiłem to bardzo wolno, aż w końcu wyjąłem ze środka dokumenty i rozłożyłem je.

-Justin, co to jest? Możesz mi w końcu wszystko wyjaśnić? - widziałem, jak zniecierpliwiona była, jednakże to dobry znak, oznaczający, że kobieta chce poznać mój plan. Co więcej, zgodziła się na niego. Moim zadaniem było jedynie przedstawienie go w jak najlepszym świetle.

-Już mówię, kochanie. - westchnąłem siadając na jednej z ławek, obok kobiety. - Nie wiem, czy kiedykolwiek o tym słyszałaś, ale bogaci faceci z Jordanii sprowadzają z USA młode dziewczyny, które później stają się ich żonami. Szukają głównie nastolatek. Czystych nastolatek. - posłałem jej znaczące spojrzenie. - Mój znajomy często pośredniczy w takich wymianach. Rozmawiałem z nim ostatnio. Pracuje akurat dla człowieka, o imieniu Marco, trzydziestoletniego mężczyzny z Jordanii, który przybył do Ameryki, aby zabrać dziewczynę, która zostanie jego żoną. -  przejechałem krańcem języka po wargach i spojrzałem Alison w oczy. - Tą dziewczyną będzie Lily...

Między nami zapadła długa cisza, przerywana jedynie naszymi oddechami. W jednej chwili ucichły nawet wszystkie ptaki i wiatr przestał wiać w koronach drzew. Wszystko nagle zatrzymało się, razem z czasem, który przestał płynąć.

Bałem się reakcji Alison, lecz jednocześnie wiedziałem, że nie odpuszczę, dopóki nie osiągnę zamierzonego celu. Nigdy nie odpuszczałem, więc dlaczego miałbym to zrobić tym razem? Musiałem zemścić się na Lily za to, że mnie odrzuciła. Musiałem pokazać jej, jak ogromny błąd popełniła, odpychając mnie. Obiecałem sobie, że dokonam prawdziwej zemsty i mam zamiar trzymać się tego do końca.

-Justin, nie wiem, co mam odpowiedzieć. - wyjąkała kobieta, wyraźnie zaskoczona moją propozycją. Chociaż, nie mogę nazwać propozycją czegoś, co zostało już ustalone, prawda?
-Możesz być zaskoczona, kochanie, ale nie widzę innego rozwiązania. Lily inaczej nie zrozumie swoich błędów. Ten mężczyzna jest młody i wydaje się w porządku człowiekiem. Nie jest taki, jak wielu z tego kraju. - rzecz jasna, kłamałem, lecz co miałem powiedzieć Alison? Że chcę wydać  jej córkę za mąż za brutalnego araba, który z pewnością będzie ją bił, gwałcił i traktował, jak przedmiot? Wtedy nawet ona mogłaby odczuć wątpliwości, a prawda była właśnie taka. Ci ludzie sprowadzali młode dziewczyny tylko i wyłącznie po to, aby robić z nich prywatne dziwki.

Czy było mi szkoda Lily? Może odrobinę, jednak nie na tyle, aby zrezygnować z zemsty. Byłem zbyt zdesperowany. Szatynka uraziła moją męską dumę, a to wystarczyło, aby obudzić we mnie potwora.

-Jeśli uważasz, że to dobre rozwiązanie, zgadzam się z tobą, Justin. Masz moja zgodę. - czułem, jak moje usta chcą rozchylić się w szoku, lecz powstrzymałem je od tego. Zacząłem cholernie współczuć Lily. Jej matka, a moja obecna partnerka, była chora, po prostu chora. Najwidoczniej w ogóle nie kochała swojej córki, skoro za jednym skinieniem mojego palca, oddała swoją córkę w ręce obcego, starszego mężczyzny. Zacząłem się wręcz bać, co jeszcze mogłaby zrobić i do czego się posunąć, aby zatrzymać mnie przy sobie. Ta kobieta jest nieobliczalna.

-W takim razie, myślę, że powinniśmy spotkać się z Marco. Jestem z nim umówiony w pobliskiej kawiarni na godzinę 12:00. Pójdziesz razem ze mną, aby go poznać? Musimy również załatwić formalności. - mój głos nie był już tak pewny. Nie miałem wątpliwości, że właśnie takiej zemsty chcę dokonać, jednakże zacząłem obawiać się kobiety, z którą mieszkałem pod jednym dachem. Ona nie była normalna i, prawdę powiedziawszy, powinna się leczyć.
-Oczywiście, Justin. - uśmiechnęła się lekko i złapała mnie za rękę, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, że właśnie sprzedała swoją córkę.

***

Otworzyłem przed kobietą drzwi od kawiarni i wszedłem do środka, zaraz za nią. W przeciwległym kącie pomieszczenia zauważyłem mężczyznę, który przyszedł tutaj dla nas. Widziałem go wcześniej jedynie na zdjęciu, lecz charakterystyczna, południowa, arabska uroda, od razu wskazywała mi, że właśnie tego człowieka szukaliśmy.

-Witam. - uścisnąłem jego dłoń mocno i pewnie, jednocześnie mierząc go wzrokiem. W końcu, musiałem zobaczyć, z kim Lily spędzi resztę życia i, co najważniejsze, z kim będzie sypiać.
-Dzień dobry. - mama szatynki, siadając na krześle przy stoliku, przywitała się z Marco, a on musnął wierzch jej dłoni. Jak dla mnie, był zbyt sztywny i elegancki, jednak to tylko pozory. W rzeczywistości, kryje za sobą maskę brutalności, którą pokaże dopiero po ślubie, gdy zostanie sam na sam z moją malutką Lily.

-Witam, bardzo mi miło. - gdy wszyscy usiedliśmy już przy stoliku, Marco przywołał do siebie gestem dłoni kelnerkę i zamówił trzy kawy, dla każdego z nas. - Rozumiem, że wszystko przebiegło bez komplikacji? - popatrzył na mnie, ponieważ to ze mną rozmawiał przez telefon i ze mną załatwiał wszystkie formalności.
-Zgadza się. Jesteśmy zdecydowani. - Alison nie dała mi nawet dojść do głosu, ponieważ sama zaczęła mówić. Teraz dopiero zobaczyłem, jak bardzo chciała pozbyć się swojej córki i jednocześnie rywalki.
-Ma pani może przy sobie zdjęcie córki? Chciałbym ją najpierw zobaczyć. - Alison zmieszała się lekko, lecz wtedy ja zareagowałem, wyciągając z kieszeni fotografię szatynki.
Podałem ją Marco i przez parę chwil obserwowałem jego reakcję. W oczach bruneta pojawił się błysk, a na ustach zakwitł uśmiech. Nawet ślepy byłby w stanie stwierdzić, że piętnastolatka bardzo mu się spodobała. Poczułem się nawet odrobinę zazdrosny, wiedząc że, Lily już nigdy nie będzie moja i już nigdy nie wykrzyczy mojego imienia w rozkoszy. Cóż, będę musiał przyzwyczaić się do tego i zaakceptować.

-Jest prześliczna. - wymruczał cicho, oblizując wargi. Skrzywiłem się na jego gest i powstrzymałem lekki odruch wymiotny, gdy wyobraziłem sobie Lily, pod tym facetem.
Kurwa, to obrzydliwe...
-I tylko twoja. - dodała Alison, a ja nie mogłem uwierzyć, że naprawdę to powiedziała. Chociaż to ja rozpocząłem wydanie Lily za mąż, nie sądziłem, że kobieta z taką gorliwością podchwyci ten pomysł. Obecna sytuacja przypominała mi scenę z dżungli. Lily była małym, niewinnym lwiątkiem, które własna matka rzucała na pożarcie sępom.

-To mi się podoba. - wymruczał Marco, pocierając o siebie dłonie i chowając do kieszeni marynarki zdjęcie. - Zabiorę dziewczynę do Jordanii za tydzień. Wtedy również przekażę wam pieniądze za nią. - powoli wstał i ponownie uścisnął moją dłoń, a także pożegnał się ze swoją przyszłą teściową, po czym położył na stoliku pieniądze za kawy i wyszedł z kawiarni.

***

-Muszę przyznać, Justin, że twój pomysł bardzo mi się spodobał. Skoro Lily chce robić z siebie dziwkę, będzie miała teraz doskonałą okazję. W końcu będzie w swoim żywiole. - słuchając Alison, ponownie zrobiło mi się żal Lily. Z całego serca współczułem jej takiej matki, mimo iż wiedziałem, że to ja sprowokowałem ją do takiego postępowania.
-Cieszę się. - mruknąłem od niechcenia, spoglądając na zegarek, który wskazywał godzinę czternastą, co oznaczało, że do wyjazdu na wycieczkę, na którą zgłosiłem się jakiś czas temu, została jeszcze godzina.

Drzwi od domu okazały się zamknięte, więc Alison wyciągnęła z kieszeni klucz i otworzyła nim drzwi. Zacisnąłem lekko szczękę na myśl, że Lily nie ma w domu i najprawdopodobniej wyszła razem z tym swoim chłoptasiem, który powodował u mnie wzrost ciśnienia.

Nadal nie mogłem zrozumieć, jak mogła wybrać jego, zamiast mnie. Nie rozumiałem, w czym lepszy jest ode mnie. Lily nie zdawała sobie nawet sprawy, ile mogę jej dać i nie rozumiała również, że że nikt inny nie da jej tak wiele. Byłem wkurwiony i zwyczajnie zirytowany, ponieważ wiedziałem że zrobiła to wbrew samej sobie. Miałem również żal do samego siebie, że pozwoliłem jej odejść. Doskonale wiedziałem, że gdybym wtedy zatrzymał ją przy sobie, przyspałaby się ze mną, bez mrugnięcia okiem. Była na to gotowa. Nie widziałem strachu czy niepewności w jej oczach i właśnie to sprawiało, że nie mogłem w nocy spać, zastanawiając się, co robiłbym dzisiejszego dnia, gdybym wtedy złapał ją za rękę i pokazał jej, choćby siłą, czego tak naprawdę chce.

-Jesteś dzisiaj bardzo zamyślony, Justin. - Alison ułożyła dłonie na moich barkach i zaczęła je delikatnie masować, dając ukojenie moim spiętym mięśniom.
-Zastanawiam się po prostu, co będę robił na tej wycieczce. Trochę żałuję, że się zgłosiłem, jednak kolega namawiał mnie, aż w końcu mu uległem. 
-Na pewno będziesz się dobrze bawił, tylko nie oglądaj się za koleżankami Lily. - zażartowała, lecz ja nagle zacząłem się zastanawiać, czy Alison nie byłaby w stanie zrobić krzywdy dziewczynie, którą zainteresował bym się, skoro w tak okropny sposób potraktowała swoją córkę. 
-Nie musisz się obawiać, kochanie. - musnąłem jej policzek, po czym udałem się na górę, aby do sportowej torby zapakować wszystkie, najpotrzebniejsze rzeczy na wyjazd.

***

Miejscem zbiórki był dworzec kolejowy, więc to przed nim zaparkowałem mój samochód. Krew mnie zalała, na myśl, że za chwilę zobaczę Lily, razem z tym dzieciakiem. Chociaż nie znałem go, zdążyłem szczerze znienawidzić. Wystarczyło, że kręcił się blisko niej, a ja byłem w stanie zabić go gołymi rękoma.

Wchodząc na stację, zauważyłem, kilkanaście metrów przed sobą, grupę ludzi, skupioną w jednym miejscu. Wolałem oszczędzić sobie widoku szatynki, dlatego stanąłem obok kolegi, tyłem do wszystkich.
-Siema, stary. Jak samopoczucie? - klepnął mnie w plecy i starał się nawiązać rozmowę, lecz ja nie miałem na to ochoty. Wolałbym włożyć w uszy słuchawki i zostać pochłoniętym przez muzykę, niż słuchać jego pieprzenia.
-W porządku, chociaż mogłoby być lepiej.
-Jako organizator wycieczki, mam życzyć wszystkim uczestnikom dobrej zabawy, więc i tobie tego życzę. - spojrzałem na niego, jak na człowieka psychicznie chorego, i parsknąłem śmiechem.
-Błagam, daruj sobie takie tanie gadki. Mam ich serdecznie dość. -  westchnąłem, a potem wsunąłem dłonie głęboko w kieszenie i opadłem na metalową ławkę na dworcu.

Niedługo po tym, wszyscy zaczęli wchodzić do podstawionego pociągu. Przez cały czas kierowałem się za kolegą, aż w końcu dotarliśmy do ostatnich miejsc jednego z wagonów i ułożyliśmy na siedzeniach bagaże.

-Justin, przejdź się po pociągu i pomóż dziewczynom włożyć torby na górę. -mężczyzna wskazał najpierw mój bagaż a potem specjalne barierki ponad głowami, na których powinien się znajdować. - Chłopaki w tym wieku są tak uprzejmi, że nie kiwną nawet palcem. - dodał, równocześnie przewracając oczami.

Ja natomiast skinąłem głową i zacząłem iść wzdłuż naszego wagonu, wrzucając pojedyncze torby na górę. Po kilku krokach doszedłem do miejsca, w którym siedziały cztery dziewczyny, może odrobinę starsze od Lily. Mianowicie, mogły mieć po siedemnaście lat. Gdy zobaczyła mnie pierwsza z nich, potrząsnęła kolejną i już po chwili cztery pary oczu były wbite we mnie.
Z całej tej czwórki jednak, moją uwagę przyciągnęła jedna, brunetka z długimi, prostymi włosami do pasa siedząca przy oknie. Była zdecydowanie w moim typie, a uśmiech na jej ustach wskazywał na to, że również wpadłem jej w oko.
Z resztą, czy ja mogę nie podobać się kobietom?

Puściłem do brunetki oczko, a potem przeszedłem dalej, co jakiś czas odwracając się w stronę mojej nowej zdobyczy. Tak, zamierzałem ją zdobyć, ponieważ wyjątkowo spodobała mi się.
Nie zauważyłem przez to, że przyszedłem obok miejsca, w którym siedziała Lily, jej chłoptaś i dwóch innych chłopaków. Rzuciłem jej przelotne spojrzenie, którego starała się uniknąć, i poszedłem dalej, wkładając na odpowiednie miejsce kolejne bagaże. Gdy skończyłem, z powrotem usiadłem na miejscu obok kolegi, nauczyciela wf-u.

-Stary, jak ma na imię tamta laska? - wskazałem na brunetkę i przejechałem językiem po wargach. Miałem na nią szczerą i prawdziwą ochotę.
-Pamiętaj, kochaniutki, że to wycieczka szkolna i wyrzucą mnie za jakikolwiek twoje numery.
-Ja chcę jedynie poznać jej imię. To chyba nie jest zabronione, prawda? - uśmiechnąłem się złośliwie pod nosem i potarłem obie dłonie, aby celowo wzbudzić niepewność w koledze.
-Będę spokojniejszy, kiedy nie podam ci go. - klepnął mnie mocno w plecy, a ja, nie spodziewając się takiego gestu, zgiąłem się w pół.
-Przy najbliższej okazji oddam ci za to, pamiętaj.

Mój humor uległ znacznej poprawie, odkąd wsiadłem do pociągu. Rozluźniłem się nieco i starałem skupić na wycieczce, która może wnieść wiele dobrego. Dodatkowo, miałem świadomość, że mój wzrok będzie mógł cieszyć się widokiem pięknej brunetki. Chociaż, nie tylko wzrok skorzysta z jej doskonałego ciała. Mały Justin również nie pogardzi taką przyjemnością.

Przez cały czas jednak oszukiwałem samego siebie. Doskonale wiedziałem, że moje spojrzenie chciało zabłądzić w kierunku Lily, a nie brunetki. Przestałem więc walczyć z samym sobą i zacząłem wpatrywać się w piętnastolatkę. Siedziała tam, uśmiechała się i co jakiś czas rzucała ukradkowe spojrzenie w moją stronę, lecz kiedy tylko spostrzegała, że wpatruję sie w nią, odwracała wzrok i dawała się pochłonąć w rozmowę, pomiędzy jej chłoptasiem i kolegami. Co jakiś czas również wymieniali się pocałunkami, a wtedy moje ciało spinało się, a ręce zaciskały w pięści. Nie spuszczałem jednak wzroku, tylko czekałem, aż skończą i znów wypalałem spojrzeniem dziurę w jej twarzy.

-Stary, zakochałeś się w tej małej? Patrzysz na nią już od pół godziny. - nie spodziewałem się, że minęło tyle czasu, jednak nadal nie przestałem. - Cholera, Justin, odezwiesz się w końcu? Przecież widzisz, że jest zajęta. Nie masz nawet co próbować. Ten chłopak latał za nią od roku, więc na pewno ci jej nie ustąpi. Poza tym, to piętnastolatka. Nie za młoda dla ciebie? - przerwałem jego bezsensowną, słowną plontaninę, srogim spojrzeniem.
-Wiem o niej więcej, niż mogłoby ci się wydawać, idioto. Mieszkam z nią, więc naprawdę nie musisz mi mówić, ile Lily ma lat. A tego jej chłoptasia najchętniej skutecznie odsunąłbym od niej.
-Wyluzuj. Jake to w porządku facet. - ludzie, zabijcie mnie, abym nie musiał przebywać w otoczeniu tego kretyna ani chwili dłużej.
-Aż za bardzo w porządku, kurwa. - warknąłem, tym razem zaciskając szczękę, gdy brunet musnął jej usta. - Zaraz go zajebię. - wymamrotałem, lecz zbyt późno zorientowałem się, że swoje myśli wypowiedziałem na głos.
-Czyli jednak się zakochałeś! - mężczyzna klasnął w dłonie i uśmiechnął się szeroko, a ja w jednej chwili opadłem z głośnym westchnieniem na oparcie.
Czy on nie wie, co to jest zazdrość? Zwykła, czysta zazdrość o kogoś, kto pozornie jest dla nas nieosiągalny?

Wtedy zauważyłem, że nadarzyła się okazja, aby pokazać wszystkim, że Justin Bieber nie jest głupim, zakochanym gówniarzem, tylko bezczelnym facetem, który zawsze, no prawie, dostaje to, czego pragnie.

Wstałem z siedzenia, widząc, jak moja piękna brunetka również podniosła się i chciała wyjąć coś ze swojej torby, jednak leżała ona zbyt wysoko. Nawet stając na palcach nie mogła jej dosięgnąć. Podszedłem więc do czarnowłosej i stanąłem za nią bardzo, bardzo blisko, aby nasze ciała stykały się. Zrobiłem to w stu procentach celowo, aby wkurzyć kumpla, a także żeby zrobić na złość Lily.

-Pozwól, że ci pomogę, kochanie. - wiedziałem, jakich słów i jakiego tonu głosu użyć, aby oczarować ją już po pierwszym zdaniu. Dziewczyna miała być jedynie marionetką w moich rękach. Może ją skrzywdzę, lecz wiem, że chociaż odrobinę wkurzę tym Lily.
-Bardzo chętnie. - odwróciła głowę w moją stronę, więc teraz byliśmy jeszcze bliżej siebie. - Jestem Rachel.

Błysk w jej oku sprawił że chciałem zachichotać, przez jej naiwność. Nie zrobiłem tego jednak, ponieważ siedemnastolatka była naprawdę, naprawdę ładna, a ja nie chcę ujawnić swoich zamiarów od razu, pierwszego dnia. Wolę pobawić się z nią jeszcze troszeczkę.

Ściągając torbę z metalowych prętów, otarłem się lekko o czarnowłosą. Chciałem, aby wyraźnie zobaczyła to Lily, mój kumpel, a także aby ona sama to poczuła.
-A ja Justin, kotku. - puściłem do niej oczko, kolejny już raz.
Potem wróciłem na swoje miejsce, z kpiącym uśmieszkiem na ustach. Czułem, że wycieczka ta nie będzie najgorsza i może wnieść wiele pozytywów, których nie zauważałem wcześniej.

***

-Chciałam serdecznie powitać was wszystkich na piątej już tego typu integracji, kochani. - kobieta, stojąca na środku polany, klasnęła w dłonie. Niemal parował z niej ogromny entuzjazm, który zaczął udzielać się również mi. - W tym roku przyjechało was tutaj bardzo wielu, i młodych, i przede wszystkim tych starszych. Opiekunów jest tak wielu, że do każdego przydzielone zostaną dwie osoby. W tych niewielkich grupach będziecie spędzać większość swojego czasu tutaj, dlatego zależy nam na tym, abyście dobrze się dogadywali. Nie interesuje nas, czy między wami istnieją jakiekolwiek konflikty. Chcemy aby tutaj, wśród was, panowała miła i przyjazna atmosfera, która zbliży was do siebie. - prawdę mówiąc, zwątpiłem, że kobieta kiedykolwiek przestanie mówić. Jej usta nie zamykały się nawet na moment. - Teraz wylosujemy opiekunów i osoby, przydzielone do nich. Proszę o to, aby każda, wyczytana osoba, podchodziła do mnie.

Ze względu na sporą liczbę osób, wiedziałem, że potrwa to pewien czas, więc przysiadłem z boku, na trawie, opierając łokcie na kolanach. Westchnąłem, gdy zauważyłem, że moją czarnowłosą laleczkę, o imieniu Rachel, wyczytali i przydzieli do innego opiekuna. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby została przydzielona do mnie. 

W końcu, po kilkunastu minutach siedzenia i rwania garściami trawy, usłyszałem swoje nazwisko, wyczytane przez jedną z kobiet. Wstałem więc z ziemi, otrzepałem czarne dresy i ruszyłem w jej kierunku.
-Justin Bieber? - spytała, tym razem cicho, ponieważ zwracała się bezpośrednio do mnie.
-Zgadza się. - odparłem, odbierając od niej numer. Nie wiedziałem, do czego jest mi on potrzebny, lecz schowałem numerek do kieszeni i odwróciłem się do ludzi na polanie.

-Pierwszą osobą, która dołączy do Justina, będzie... - tu zrobiła dłuższą przerwę, zupełnie, jak na walkach bokserskich. - Jake Mahone. - kurwa, co?
Momentalnie parsknąłem śmiechem, lecz w porę udało mi się zatrzymać w sobie, chociaż i tak zwróciłem uwagę kilku osób.

Wtedy spojrzałem na bruneta, który pocałował Lily w czoło, a potem odwrócił się w moim kierunku i zaczął powoli iść, jak na skazanie. Chciałem go wyśmiać. Wyglądał, jak potulny baranek, lub innymi słowami, po prostu żałośnie. To może dziwne, ale ja, kurwa, cholernie cieszyłem się, że Jake został do mnie przydzielony. Wolałem jego, niż czarnowłosą lalkę. Los uśmiechnął się do mnie dzisiaj bardzo, bardzo szeroko.

-Natomiast drugą osobą zostaje... - znów przerwała, aby stworzyć większe napięcie. - Lily!
Gwałtownie uniosłem głowę i wbiłem wzrok w szatynkę, w momencie, w którym ona spojrzała na mnie.
Teraz dopiero zacznie się zabawa...

~*~

No to jak, kto spodziewał się takiego obrotu sprawy z kopertą?

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962

piątek, 17 października 2014

Rozdział 15 - Insidious and brutal plan...


Minęło kilka długich dni, podczas których bardzo rzadko widywałam Justina, i nie zamieniłam z nim ani jednego słowa. Najwyraźniej uraziłam jego męską dumę i teraz szatyn nie zamierzał odzywać się do mnie i najlepiej wychodzi mu unikanie mnie. Ja również nie miałam zamiaru wchodzić mu w drogę po wszystkim, co się stało, zdecydowanie lepiej było, abyśmy wzajemnie się unikali i trzymali od siebie jak najdalej. To najlepsza opcja ze wszystkich możliwych.

Dzisiaj jednak wszystko może się zmienić. Moja matka wraca z podróży służbowej, natomiast ja oraz Justin wyjeżdżamy na szkolną wycieczkę. Nadal nie przeszła mi na niego złość po tym, jak dobrowolnie zgłosił się na ten wyjazd. Oczywiście, było to jeszcze w momencie, w którym nasze relacje były dużo bardziej przyjazne. Teraz nawet na siebie nie spoglądamy, lecz uważałam, że ten stan był dużo lepszy, niż gdyby nasza znajomość nieubłaganie pędziła w kierunku jednego.
W kierunku seksu.
Teraz, gdy nic nas nie łączyło, czułam się o wiele lepiej, jednakże nadal pamiętałam niesamowitą przyjemność, jaką dawał mi dotyk szatyna. Nie mogłam wyrzucić tego wspomnienia z głowy. Nie mogłam pozbyć się również myśli o błogim uczuciu, jakie odczuwałam.

Uznając, że na dzisiaj mam dość dryfowania w krainie myśli, odkryłam kołdrę, którą przykryte było moje ciało, i wstałam z łóżka, następnie wciągające przez głowę bluzę z kapturem, należącą do mojego przyjaciela.
Zdecydowałam, że powinnam zacząć pakowanie na niechciany, lecz niestety obowiązkowy wyjazdy. Wyciągnęłam więc z szafy torbę sportową i zaczęłam wkładać do niej pojedyncze ubrania oraz inne, niezbędne rzeczy. Gdy moja torba była już do połowy zapełniona, usłyszałam ciche pukanie, a potem drzwi od pokoju otworzyły się. Ujrzałam w nich swojego najlpeszego przyjaciela, Jake'a. Ucieszyłam się na jego widok, podeszłam do chłopaka i wtuliłam się w niego. Potrzebowałam takiego przytulenia. Wiedziałam, jak wiele znaczę dla Jake'a i, mówiąc szczerze, często z tego korzystałam, ponieważ chciałam czuć czyjąś bliskość przy sobie.

-Powiedz mi, Lily, czy ten facet ma jakiś problem ze sobą? - skrzywił sie, wskazując jednocześnie drzwi za sobą. Zachichotałam na dźwięk użytych przez Jake'a określeń i pokiwałam twierdząco głową.
-Bardzo duży problem. - straciłam jednak ochoptę na śmiech, kiedy zdałam sobie sprawę, że Justin o wszystkim, co zaszło między nami, może powiedzieć brunetowi, a wtedy to ja będę miała spory problem.

Jake wyraźnie nie lubił Justina i wiadomość o tym, co z nim zrobiłam, z pewnością zabolałaby go, a ja nie chciałam ranić swojego przyjaciela, osoby, która była przy mnie w każdym momencie, kiedy najbardziej tego potrzebowałam.

-Właśnie zauważyłem. Patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie zabić. Nie żartuję. A ja przecież nawet go nie znam. - po przeanalizowaniu słów Jake'a, w mojej głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka.
Czy to ma jakiś związek ze mną?
W przeciwnym razie, Justin chyba nie zareagowałby w ten sposób, gdyby nie chodziło o mnie. Nie miałby powodu, prawda?

-Nie mam pojęcia, o co mu chodzi. - mruknęłam, chcąc szybko zmienić ten niewygodny temat na jakiś inny, przyjemniejszy dla nas obojga.
-Ten koleś jedzie z nami? - najwidoczniej, Justin prześladuje  nie nawet w rozmowach z przyjacielem.
-Tak, dlatego bardzo niechętnie jadę na tę wycieczkę. Najchętniej zostałabym w domu, ale nie mogę, bo ten wyjazd jest obowiązkowy. - westchnęlam, z powrotem opadając na łóżko.
-Ja się mimo wszystko cieszę, ponieważ będę mógł spędzić ten czas z tobą. - brunet usiadł na skraju łóżka i poglaskał mój poloczek z troską.

Powoli zaczęło docoerać do mnie, że Jake czuje do mnie więcej, niż przyjaciel do przyjaciółki. Zaczęłam również rozumieć to, a nawet cieszyć się z tego powodu. Jake był wspaniałym człowiekiem, który zawsze mnie wspierał. Potrzebowałam właśnie kogoś takiego. Chłopaka, który obdarzy mnie miłością, a nie faceta, dla którego liczy się jedynie moje ciało i to, co może z nim zrobić.

-Jake, powiedz to. - szepnęłam, unosząc się do pozycji siedzącej, aby być na równi z nim. Nie musiałam mówić nic więcej, ponieważ Jake doskonale wiedział, co mam na myśli. Najwidoczniej czuł, że zaczęłam domyślać się prawdy o jego uczuciach do mnie. Bał się powiedzieć mi to, ponieważ obawiał się mojej reakcji.
-Kocham cię, Lily. - szepnął, a, mimo że domyślałam się tego, po moim sercu rozeszło się przyjemne, wcześniej nieznane, ciepło. - Zakochałem się w tobie i chcę z tobą być. - wyszeptał, z każdą chwilą zbliżając się do mnie, aż w końcu mogłam poczuć jego ciepły oddech na twarzy, a potem miękkie wargi na swoich.

Czułam się przy Jake'u dobrze. Po prostu dobrze, mimo że nie wiedziałam, czy to samo, co on czuje do mnie, czuję do niego. Chciałabym zakochać się w nim, ponieważ, wiem że przy brunecie czułabym się po prostu bezpieczna. Nie musiałabym zamartwiać się niczym, ponieważ wiedziałam, że Jake zawsze będzie obok, przytul mnie i pocieszy.

Uważałam, że pocałunek który, pogłębialiśmy z każdą chwilą, był potwierdzeniem, że od dnia dzisiejszego, od obecnej godziny i obecnej minuty, jesteśmy razem, jako para, już nie przyjaciół. Mimo że na razie nie odwzajemniałam w pełni jego uczuć, wierzyłam, że miłość przyjdzie z czasem. W końcu, w pewien sposób kochałam przecież Jake'a i był dla mnie cholernie ważny. Musiałam jedynie przystawić swoje uczucia na inny tor.

***Oczami Justina***

Gdy do Lily przyszedł ten koleś, ciężko było mi usiedzieć w domu. Nie mogłem zrozumieć, jak mogła odepchnąć mnie, a dalej spotykać się z kimś takim, jak on. Byłem ideałem w oczach każdej kobiety i dziewczyny, więc byłem pewien, że Lily odepchnęła mnie wbrew samej sobie.

Chwytając po drodze kurtkę, wyszedłem z domu, aby rozpocząć plan zemsty na szatynce. Nie, nie zraniła mnie w żaden sposób. Muszę jej po prostu pokazać, że jeśli zaczyna coś ze mną, ma to dokończyć, a nie przerywać w najlepszym momencie.
Myślałem nad przebiegłym planem przez kilka dni, aż w końcu wymyśliłem prawdziwą zemstę, może nawet brutalną, którą mam zamiar przedstawić matce dziewczyny, oczywiście w innej formie, niż układałem to wszystko w głowie.

Wyszedłem z domu, otworzyłem pilotem samochód, podszedłem do drzwi, a potem usiadłem na fotelu kierowcy. Nie potrafiłem przestać uśmiechać się chytrze pod nosem. Uwielbiałem robić coś spektakularnego, po czym ludzie zapamiętywali mnie, niekoniecznie pozytywnie.

Po dwudziestu minutach zatrzymałem się na jednym z parkingów w centrum miasta. Wysiadłem i zamknąłem samochód na klucz, wiedząc, że wielu złodziejów tylko czyha na autko takie, jak moje. Wsunąłem ręce do kieszeni i zacząłem kierować się powoli w stronę parku, z licznymi ścieżkami, fontannami oraz ławkami. Pogoda była dzisiaj idealna na długie spacery, lecz ja nie miałem ochoty na przechadzanie się po parku. Przyjechałem tu jedynie po to, aby załatwić sprawy, ściśle związane z moim planem, nic więcej.

Naraz ujrzałem na jednej z ławek małą dziewczynkę. Miała koło pięciu lat. Jej długie, jasne blond włosy opadały na jej chude ramionka. Głowę miała spuszczoną, a rączki ułożone na kolankach, które przykrywała różowa sukieneczka w kwiatki. Dziewczynka była zdecydowanie zbyt mała, aby mogła samotnie kręcić się po parku.

-Hej, malutka. Czemu siedzisz tutaj sama? - spytałem, kucając przy jej nóżkach. Pięciolatka niepewnie uniosła główkę i spojrzała na mnie dużymi, błękitnymi oczami.
-Uciekł mi piesek, którego dostałam wczoraj od rodziców. - wychlipała, piąstkami przecierając oczy.
-Nie płacz. Pomogę ci go odnaleźć. - pogłaskałem ją po włosach, a potem stałem i wyciągnąłem do niej dłoń. Blondyneczka przez moment wahała się, gdyż nie znała mnie, natomiast kiedy uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie, odwzajemniła uśmiech.

Wtedy wziąłem dziewczynkę na ręce i zacząłem przechadzać się po parku, wiedząc, że do umówionego spotkania zostało mi jeszcze trochę czasu.
-Powiedz mi teraz, jak wyglądał ten piesek? Muszę wiedzieć, za jakim zwierzątkiem się rozglądać.
-Był malutki, czarno-biały, taki strasznie, strasznie słodki. - widziałem, ile ten piesek dla niej znaczył. Miałem nadzieję, że uda nam się odnaleźć go.
-Obiecuję, że wróci do ciebie cały i zdrowy, ale musisz przestać płakać.
-Dobrze, dobrze. - otarła dokładnie łzy. - Zobacz, przestałam płakać.
-Widzę, księżniczko widzę, więc teraz piesek na pewno się znajdzie.

Skręcaliśmy w każdą alejkę w najbliższym otoczeniu, lecz minęło już kilka minut, a po zgubie nie było śladu. Prawdę mówiąc, straciłem nadzieję, że odnajdziemy szczeniaka, kiedy nagle pięciolatka pisnęła i zaczęła klaskać w dłonie. Wiedziałem doskonale, co to oznaczało i faktycznie, pod moimi nogami zaczął się plątać mały piesek, który na widok dziewczynki zaczął machać ogonem.
Postawiłem ją na ścieżce, a ona upadła na kolanka i porwała zwierzaka do uścisku. Zachichotałem, widzę jej nagłą radość. To piękne, gdy tak małe i pozornie nieznaczące rzeczy potrafią sprawiać tyle radości.

-Dziękuję. - dziewczynka objęła moją nogę ramionami i przytuliła się do niej, ponieważ nie sięgała wyżej.
-Nie masz za co. - ponownie ukucnąłem i pogładziłem jej plecki.
Mógłbym spędzić z nią więcej czasu, lecz wtedy usłyszałem krzyk, wymawiający moje imię, a gdy odwróciłem się w stronę źródła dźwięku,  zobaczyłem w oddali mężczyznę, dla którego przyszedłem tutaj, do parku.
Pożegnałem się więc z blondyneczką i poczekałem, aż odejdzie. Kiedy zniknęła przy wyjściu z parku, a ja straciłem ją z zasięgu wzroku,  mogłem ruszyć z kierunku mężczyzny, stojącego parę alejek dalej.

-Witam. - uścisnąłem jego dłoń, a potem wyjąłem z kieszeni kilka złożonych banknotów.
-Co tak oficjalnie, Bieber? - zachichotał i również wsunął dłoń do kieszeni jednak po to, aby wyjąć z niej małą, białą i dość grubą kopertę, którą następnie wręczył mi.
-Ponieważ jestem tutaj w pewnym sensie służbowo. - za przesyłkę oddałem mu pieniądze, a potem schowałem kopertę do kieszeni.
-Pozwól, że nie będę wnikać, po jaką cholerę jest ci to potrzebne. - za to lubiłem go i doceniałem. Wykonywał polecenia, lecz nigdy nie kazał mi ich wyjaśniać. Nie zadawał zbędnych pytań, tylko od razu stawiał na konkrety. Mogłem powiedzieć, że miałem do niego zaufanie.
-Na to liczę, stary. Do zobaczenia. - pożegnałem się i poklepałem chłopaka po plecach, a potem odszedłem, ponieważ nie miałem nastroju na dłuższe rozmowy.

Z parku wyszedłem z powrotem na parking, gdzie zaparkowane było moje BMW. Uśmiech sam wpełznął na moje usta, kiedy zobaczyłem to cudeńko i miałem świadomość, że należy tylko i wyłącznie do mnie.

Już po chwili usiadłem na wygodnym, skórzanym fotelu kierowcy i zagłębiłem się w nim, układając kopertę na kolanach. Miałem zamiar zobaczyć, co przygotował dla mnie znajomy i czy aby na pewno nie zawiodę się na nim.

-No, stary. I tym razem się spisałeś. - wymruczałem po otworzeniu koperty i przejrzeniu jej zawartości. Zyskałem pewność, że mogę na niego liczyć w sprawie każdego rodzaju.

Zbliżając się do domu, zobaczyłem z daleka samochód Alison, matki Lily, stojący na podjeździe przed domem. Uśmiechnąłem się szeroko, lecz nie na myśl, że po tygodniowej rozłące zobaczę swoją partnerkę. Jeszcze jej nie potrzebowałem, ponieważ zaspokoiła mnie jej córeczka. Jednakże, uśmiech na moich ustach widniał dlatego, że będę mógł rozpocząć swój plan i przedstawić go kobiecie.

Zaparkowałem i wysiadłem z auta. Wszedłem szybko do domu i przybrałem maskę zakochanego gówniarza, tęskniącego za miłością swojego życia.
-Cześć, kochanie. - szepnąłem, przykładając dłonie do jej oczu, od tyłu, po czym pocałowałem ją w policzek.
-Justin, nie masz pojęcia, jak bardzo stęskniłam się za tobą. - odwróciła się twarzą do mnie i wtuliła się w moje ciało, a ja, chcąc nie chcąc, musiałem objąć ją ramionami, chociaż o wiele bardziej lubiłem to robić, kiedy przede mną stała Lily.

Musiałem jednak przyznać, że Alison, mimo wieku, była bardzo atrakcyjną kobietą. Rysy jej twarzy były delikatne, a ciało wyglądało tak, jakby należało do dwudziestopięcioletniej dziewczyny.

Jej uroda  nie mogła się jednak równać nawet w najmniejszym stopniu z urodą Lily. Córka szatynki miała w sobie coś, co przyciągało mnie do niej bardziej, niż do kogokolwiek innego. Podobało mi się również ryzyko, niebezpieczna aura dookoła, powstała dzięki mojemu związkowi z jej matką. Kochałem czuć adrenalinę, płynącą razem z krwią w żyłach, a Lily właśnie to mi dostarczała.

-Coś się stało? Jesteś wyraźnie z czegoś zadowolona lub podekscytowana. - pogłaskałem ją po policzku, kiedy starała się powstrzymywać emocje, władające nią.
-Lily ma pierwszego chłopaka. - wyszeptała cicho, wskazując kciukiem na schody, a na równi z jej słowami, moje mięśnie spięły się gwałtownie.
Chłopaka? Ten frajer zmienił się w jej chłopaka? To z nim będzie się całować i sypiać? Kurwa, to żart?
-Mówisz o wysokim brunecie, który zawsze był jej przyjacielem? - wolałem się upewnić, aby niepotrzebnie nie wpadać w szał.
-Tak, to Jake, bardzo miły chłopak. Cieszę się, że są razem. - Alison nie posiadała się ze szczęścia, a ja odniosłem wrażenie, że ma to również związek ze mną. Byłem przekonany, że jej ogromna radość związana jest z tym, że teraz Lily będzie trzymać się z daleka ode mnie. A ja byłem z tego powodu tak wściekły, jak mało kiedy. Nie pokazywałem tego jednak po sobie. Musiałem stworzyć pozory, że informacja o związku małej ucieszyła również mnie.

-Alison, poszłabyś ze mną na spacer? Chciałbym z tobą porozmawiać. - uspokajając się w myślach, policzyłem do dziesięciu, a gdy byłem już opanowany, ułożyłem dłoń na wcięciu w talii kobiety i poprowadziłem ją do przedpokoju.
-Z wielką chęcią - odparła z uśmiechem i zaczęła zakładać buty. Ja nie zdążyłem ich nawet zdjąć, więc teraz czekałem, aż Alison ubierze się.

W duchu jednak wciąż kipiałem. Byłem jeszcze bardziej wściekły, niż wcześniej. Widziałem również, że mój plan będzie jedynym skutecznym. Moje serce płonęło przez chęć zemsty i wiedziało również, że już niedługo zdoła jej dokonać. Było niczym diabeł. Cieszyło się z nieszczęścia ludzi, którzy sprzeciwili mu się. Ja cały taki byłem. Rzadko kiedy czułem współczucie wobec innych, naprawdę rzadko. I potrzebny był do tego pieprzony cud.

Razem z Alison wyszliśmy z domu. Nie zamknęliśmy go, ponieważ oboje wiedzieliśmy, że Lily jest w środku z tym swoim chłoptasiem. Denerwował mnie sam fakt, że zostaje z nim sama. Powinna to wszystko robić ze mną.

Udaliśmy się w stronę parku, znajdującego się najbliżej domu. Musiałem w jak najlepszy sposób zacząć swoją opowieść, aby przekonać Alison do wszystkiego, co zaplanowałem. Teraz było już za późno na jakiekolwiek odwrotny i obecność Jake'a nie mogła niczego zmienić.

-To delikatna sprawa, kochanie, i sam nie wiem, jak mam zacząć. - objąłem ją ramieniem i podrapałem się po karku, aby wzbudzić w niej myśl, że naprawdę czuję się niezręcznie. W rzeczywistości, była to dla mnie świetna zabawa i doskonale czułem się, brnąc w kolejne kłamstwo.
-Mów, Justin, o co chodzi, bo zaczynam się niepokoić. - spojrzała na mnie z lekkim strachem w oczach. To również nie zrobiło na mnie wrażenia. Kontynuowałem przedstawienie, nie zwracając uwagi na żadne ludzkie krzywdy.
-Lily zaczęła chodzić Jake'iem już podczas twojej nieobecności i równocześnie... - celowo przełknąłem głośno ślinę. - Cały czas przystawiała się do mnie. Rozbierała się przede mną i prowokowała mnie, abym w końcu zainteresował się nią. Nie mogła zrozumieć, że nie jestem nią zainteresowany ani odrobinę. Starałem się wytłumaczyć jej to wiele razy, jednak do niej jakby nic nie docierało. Nie miałem ci tego mówić, ale chcę być z tobą całkowicie szczery, kochanie. Pamiętaj jednak, że mnie i Lily nic nie łączy. Nie chcę jej. Chcę tylko i wyłącznie ciebie. - na koniec pocałowałem ją w czoło, gdy zatrzymała się na środku parkowej ścieżki. Nie potrafiłem odczytać z jej twarzy, czy była zła, smutna czy może zagubiona. Widząc jej stan niepewności, uznałem, że powoli mogę wkraczać w dalszą część planu, który narodził się w mojej głowie.

-Nie poznaję własnego dziecka. - zaczęła ostro. - Nigdy nie zachowywała się w ten sposób, a teraz robi z siebie dziwkę! - uniosła głos i wyrzuciła w powietrze obie ręce.
-Lily źle się zachowuje. Bardzo źle. - manipulowałem nią tak, jak tylko mogłem i dodatkowo nakręcałem jej złość.
-Ona nie może taka być. Musi się zmienić.
-Alison, skarbie, dawałaś jej już szansę i co? To nic nie dało, a ona nie przestanie jeśli nie podejmiemy radykalnych kroków. Nie możemy zaufać jeh po raz kolejny, ponieważ jestem pewien, że znów nas zawiedzie. Musimy ją po prostu ukarać. - zerknąłem na kobietę kątem oka. Nie wiedziałem, jak zareaguje na moje słowa, dlatego odczuwałem lekką niepewność, lecz jednocześnie wiedziałem, że Alison kocha mnie do szaleństwa i po namowach zgodzi się na wszystko, co jej zaproponuję.

-Jeśli masz jakikolwiek pomysł, Justin, zgadzam się na wszystko. - dokładnie o to chodziło mi od samego początku. Dążyłem do tego, aby kierować nią tak, jak tylko zapragnę.
-Mam pomysł, kochanie. - pogłaskałem ją po policzku, uśmiechając się złowieszczo. - Mam... - powtórzyłem raz jeszcze, po czym wolną ręką sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem z niej kopertę...

~*~

Tak, tak, uwielbiam przerywać w takich momentach ;D
Czy macie jakieś pomysły? Piszcie każdy, jaki przyjdzie Wam do głowy, a może akurat ktoś zgadnie :)

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962

Ps. Informacja dla autorki tłumaczenia: http://www.steamff-tlumaczenie.blogspot.com
Wiele osób na moim asku dopytywało się, co stało się z blogiem. I ja mam rowniez to samo pytanie. Czy będziesz jeszcze publikowała rozdziały? Wszyscy bardzo polubili to tłumaczenie :)