sobota, 18 kwietnia 2015

Epilog...

        Proszę, aby KAŻDY, naprawdę każdy przeczytał notatkę pod rozdziałem <3



    Justin wyszedł przed kilkunastopiętrowy budynek i nabrał w płuca świeżego, jesiennego powietrza. Nie potrafił uspokoić dłoni, które wciąż drżały. Nie potrafił uspokoić również serca, które w zdwojonym tempie uderzało o ściany klatki piersiowej. Sądził, że podmuchy wiatru i chłód nocy otrzeźwią go pomogą na nowo myśleć racjonalnie. Justin nie był przyzwyczajony do nadmiaru uczuć, jaki towarzyszył mu u boku Lily i, co gorsza, nie był w stanie zrozumieć, dlaczego przy niej stał się całkiem innym, lepszym człowiekiem.
      Puścił drzwi klatki schodowej i pozwolił im powoli zamknąć się za jego postacią. Sam ruszył w kierunku zaparkowanego nieopodal samochodu, już z daleko otwierając drzwi automatycznym pilotem. Wrzucił do bagażnika sportową torbę, która przypadkowo nacisnęła małą, gumową zabawkę Angel. Uwagę Justina przyciągnął cichy pisk, dochodzący z wnętrza bagażnika. Gdy sięgnął ręką po zabawkę i wyciągnął ją spod torby, znów poczuł się zwyczajnie źle. Doskonale pamiętał moment, w którym włożył do fotelika samochodowego piszczałkę, a teraz miał świadomość, że nie będzie miał kolejnej okazji, aby obdarować córeczkę podobnym prezentem.
      Schował zabawkę do najgłębszej kieszeni bluzy, aby zawsze miał przy sobie coś, co przypomni mu, że zachował się, jak wyrodny ojciec. Zajął miejsce po stronie kierowcy, a kiedy ujrzał rozciągającą się przed nim ciemność nocy, znów poczuł wyrzuty sumienie, tym razem jeszcze silniejsze. Oparł głowę o kierownicę i chociaż obiecał sobie, że nie uroni ani jednej łzy więcej z powodu własnej głupoty, było mu zwyczajnie zbyt ciężko maskować uczucia w środku.
      Całym sobą pragnął, aby wszystko w jego życiu zatrzymało się na właściwej pozycji. Również jego emocje mogłyby w końcu ustabilizować się, aby szatyn mógł rozpocząć wszystko od nowa, a do wspomnień wracać z uśmiechem i nutką sentymentów, bez łez i igieł, przebijających się do wnętrza serca. Nikt z bliskich osób Justina nie potrafił tak naprawdę zrozumieć jego bólu, ponieważ nikt nie wiedział, że Justin całą winą od lat obarczał jedynie siebie.
      Myślami wrócił do dnia, w którym Selena prosiła go, błagała, aby skończył z boksem i przestał współpracować z Tysonem. Od samego początku widziała w nim złego człowieka i z całych swoich sił starała się ochronić przed nim Justina. Jej wysiłek poszedł jednak na marne, a mężczyzna do czasu tragedii nie pojął, że przez długie miesiące był wykorzystywany obietnicami o wielkiej karierze boksera.
      Nagle uniósł głowę znad kierownicy. Zdał sobie bowiem sprawę, że w całej rozpaczy zapomniał o ważnym szczególe sprzed wielu miesięcy, który umknął jego uwadze. Teraz dopiero zrozumiał, jak przez własną nieuwagę bił się z myślami i okrutnie cierpiał.
      Tym razem powrócił myślami do momentu, w którym to Lily poprosiła go, aby skończył z boksem. Zrobiła to w trosce o jego bezpieczeństwo, mimo że Justin nabawił się jedynie nielicznych zadrapań i rozcięć. Wtedy jednak, zupełnie nieświadomie, Justin zgodził się, kiedy tylko Lily wyznała mu miłość. Ich związek trwał raptem tydzień, a on nie potrafił jej odmówić. I dopiero teraz zrozumiał, dopiero teraz ujrzał różnicę pomiędzy miłością do Seleny, a niezaprzeczalnie ogromną miłością do Lily.
      -Bieber, dlaczego ty musisz być tak potwornym kretynem? - warknął pod nosem i pospiesznie wysiadł z samochodu, trzaskając za sobą drzwiami. Nie dbał o huk, który był w stanie obudzić połowę ulicy. Teraz, kiedy w końcu uświadomił sobie, co tak naprawdę czuje, pragnął jedynie chwycić w ramiona drobne ciało szatynki i przepraszać ją za każdą niepewność, którą dostrzegła w jego oczach.
      Nie czekał na windę, tylko wbiegł schodami na najwyższe piętro budynku. Zanim dotarł jednak pod drzwi mieszkania, uspokoił oddech i rozedrgane ciało. Chwytając za klamkę był bardziej zestresowany, niż kiedykolwiek wcześniej. Wiedział, że jeśli Lily w międzyczasie zdążyła się obudzić, kolejny raz poczuła się zraniona, a każda rana na serduszku dziewczyny oznaczała ostrze, wbite w serce Justina.
      Kiedy w końcu wszedł do mieszkania, zastał w nim ciemność, jaką pozostawił po sobie, wychodząc. Nie zapalał żadnego ze świateł, nie rozglądał się na boki. Nogi prowadziły go prosto do pokrytej mrokiem sypialni, gdzie na wielkim, małżeńskim łóżku spała Lily. Jego serce zaciskało się z każdym krokiem. Jednocześnie z każdym krokiem biło coraz mocniej, jakby chciało wyrwać się z piersi i pokazać dziewczynie, w jakim stopniu na nie działa.
        -Lily - wyszeptał, gdy ujrzał małą postać, skuloną na środku materaca. 
      Spała, oddychając miarowo i cicho. Justin mógł odetchnąć, wiedząc, że ostatnim wśród swoich zawahań nie skrzywdził szatynki. Czuł się tak, jakby miłość przejęła kontrolę nad jego ruchami. To ona kazała mu podejść do łóżka i upaść na kolana. To ona kazała mu oprzeć się o materac, a jedną dłonią odgarnąć pojedyncze kosmyki włosów z policzków Lily. To również ona kazała mu nachylić się i musnąć wargami gładkie czoło śpiącej piękności. 
      I dopiero w momencie, w którym uchylił zaciśnięte przez kilka chwil powieki i spojrzał na Lily, małą, drobną, kruchą i niezwykle wrażliwą, pojął, że Selena nie zginęła na marne. Oddała swoje życie po to, aby ta niespełna szesnastoletnia dziewczyna mogła żyć. Justin zrozumiał, że prawdziwą miłość spotyka się raz w życiu. Zrozumiał, że przez śmierć Seleny poznał aniołka, imieniem Lily, która znaczy dla niego więcej, niż ktokolwiek, kogo kocha, bądź kochał. I już nigdy nie pozwoli jej odejść, ponieważ dostrzegł w szatynce tę prawdziwą i szczerą miłość, spotykaną jedynie raz w  krótkim, ludzkim życiu...
      
~*~


Wiecie, że to już koniec? Mi jest niesamowicie ciężko w to uwierzyć. W końcu poświęciłam temu opowiadaniu prawie 8 miesięcy. Aż ciężko uwierzyć, że czas tak szybko płynie.
Nie mogę się nawet zebrać, aby napisać w całości tę notatkę. Chciałam każdemu z osobna podziękować za to, że zaglądaliście na tego bloga, że czytaliście, że wspieraliście mnie. Dziękuję, że pozwoliliście mi dokończyć już piątą wśród moich historii. Nie wiecie, jak się czuję, kiedy wiem, że jest tyle osób, które wspierają mnie i czekają na to, co napiszę, na to, co stworzy moja wyobraźnia. 
Odpowiadając na pytanie o drugiej części opowiadanie, nie, drugiej części nie będzie, jednakże za jakiś czas być może dodam rozdział dodatkowy, lekki i przyjemny w czytaniu, jednak, jak już mówiłam, drugiej części nie będzie.
Część  Was o tym wie, a część może dopiero się dowie, że to opowiadanie w każdym najmniejszym szczególe miało wyglądać zupełnie inaczej, jednak mimo wszystko jestem zadowolona z obrotu historii, jaki udało mi się stworzyć. I spójrzcie, jest nawet happy end, dopiero drugi w moim wykonaniu, ale na pewno nie ostatni.
Co mogę jeszcze powiedzieć? Na pewno wiele rzeczy przypomni mi się za kilka dni. Tymczasem, jeśli podobało Wam się o opowiadanie, a aktualnie nie czytacie reszty moich, mogę Wam obiecać, że stworzę jeszcze wiele historii, każdą inną, w której znajdziecie upodobanie.
Mam do Was również prośbę. Wiecie, że nigdy nie zmuszałam nikogo do komentowania, nawet przesadnie na to nie nalegałam, dlatego teraz proszę Was, proszę każdego z osobna, aby skomentował epilog chociaż jednym słowem. Chciałabym wiedzieć, ilu wspaniałych czytelników przyciągnęłam opowiadaniem "Final justice".
I na koniec jeszcze raz chciałam ogromnie Wam podziękować. Dzięki Wam robię coś, co kocham i co praktycznie trzyma mnie przy życiu. Oczywiście, oprócz uśmiechu Justina :)
Dziękuję! <3

ask.fm/Paulaaa962

niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 50 - And you bleed just to know you're alive...

Zanim będziecie chcieli mnie zabić, przeczytajcie notkę pod rozdziałem!


      Lily otworzyła drzwi łazienki i zamknęła je za sobą cicho. Nie chciała obudzić dzieciaków, które zasypiały w sąsiednich pokojach, przy kojącym głosie Justina, opowiadającym swoim pociechom bajkę. Była z niego dumna. Podziwiała go i jako mężczyznę, potrafiącego utrzymać i pokochać rodzinę, i jako wspaniałego ojca, obdarzającego dzieci ogromną miłością i troską.
      Szatynka powoli rozpięła każdy z guzików koszuli w rzadką kratę. Odpięła guzik jeansów i pozwoliła zsunąć się im wzdłuż nóg. Zdjęła bieliznę i przejechała delikatną dłonią po nagim ramieniu, czując chłód, otulający jej ciało.
     Weszła pod strumień ciepłej wody pod prysznicem, który pozbawił jej dreszczy. Nalała na dłonie dużą porcję owocowego żelu, który delikatnie roztarła na skórze kolistymi ruchami. Uczucie pary, gromadzącej się pod prysznicem, rozgrzewało jej zziębnięte ciało, spragnione pieszczot i dotyku.
      Nagle jęknęła głośno, gdy poczuła parę silnych ramion, obejmującą jej wąską talię. Poczuła również dużą dłoń, zsuwającą się w dół jej podbrzusza. Gdy dwa smukłe palce zostały przyłożone do jej łona, oddech Lily zmienił się w nierówną, rozpaczliwą próbę zaczerpnięcia powietrza. Gdy przyzwyczaiła się do pierwszego niespodziewanego dotyku, zaczęła rozluźniać każdy spięty mięsień w swoim ciele. Pragnęła tego od długich miesięcy, dlatego teraz, kiedy Justin, obejmujący ją delikatnie, zaczął sprawiać jej tak ogromną przyjemność, chciała tym samym odpłacić się jemu.
      -Justin, nie przestawaj - wyszeptała drżącym, roztrzęsionym głosem, który odbijał się od wykafelkowanych ścian pod prysznicem. Justin odebrał to za ogromną zachętę. Gdy czuł, jak spięte ciało Lily rozluźnia się w jego ramionach, miał ochotę unieść ją, zabrać do sypialni, położyć na łóżku i kochać się z nią, jak za pierwszym pamiętnym razem.
      -Nie przestanę, aniołku. Twoja przyjemność jest dla mnie najważniejsza - wymruczał do jej ucha i delikatnie przygryzł jego płatek. Z ust Lily ponownie wydostał się dość głośny jęk.
       Justin poruszał palcami przy jej łechtaczce i wejściu. Po niemal roku związku nauczył się, jakiego rodzaju dotyk Lily lubi najbardziej. Dlatego doskonale wiedział, jakiego rodzaju pieszczot używać względem szatynki. Równocześnie muskał wargami gładką skórę na jej szyi i odznaczających się obojczykach. W pewnym momencie dziewczyna podparła się jedną dłonią o ścianę pod prysznicem, gdy jej nogi zaczęły się minimalnie uginać. Lily odzwyczaiła się od przyjemności, jaką sprawiał jej kojący dotyk szatyna. Teraz było jej wręcz słabo, gdy jej mięśnie jednocześnie zaciskały się i rozluźniały pod wpływem szorstkich palców, kolistymi ruchami masujących jej kobiecość.
      Po kilku chwilach jednak Justin zatrzymał ruchy dłonią, a na jego ustach pojawił się nikły, łobuzerski uśmiech. Lily jęknęła, tym razem z niezadowoleniem, malującym się, jako grymas na jej ustach. Szatynka miała ogromną nadzieję, że Justin nie zostawi jej w taki stanie. Była roztrzęsiona, a jej ciało jak nigdy potrzebowało pieszczot. Pragnąc zrobić wszystko, aby tylko zatrzymać Justin jak najbliżej siebie, odwróciła się twarzą do dwudziestoośmiolatka, zarzuciła ramiona na jego szyję i gwałtownie wpiła się w jego słodkie, malinowe wargi.  Chciała doprowadzić go do takiego stanu, w jakim on przed momentem zostawił ją.
      -Tak dawno tego nie robiliśmy - wyszeptała w jego usta i ponownie zaczęła muskać je, co jakiś czas przygryzając dolną wargę szatyna. Czuła, że jeśli dzisiejszego wieczoru nie dostanie tego, czego pragnie od dawna, zwariuje, zwłaszcza po pieszczotach Justina.
      -Myślę, że najwyższy czas, abyśmy nadrobili zaległości, koteczku - zsunął duże dłonie wzdłuż jej bioder, aż położył je na pośladkach piętnastolatki. Objął je i ścisnął, a kolejny tego typu gest z jego strony sprowokował głośny jęk Lily.
      -Co proponujesz? - na jej ustach mimowolnie zakwitł szeroki uśmiech. I chociaż chciała go zamaskować, nie potrafiła, wiedząc, że za parę chwil otrzyma przyjemność, o jakiej marzyła od dawna.
      -Pójdziemy teraz po cichu do sypialni, zamkniemy za sobą drzwi, a później będziemy się kochać tak długo, jak tylko zechcesz - wychrypiał seksownie, a jego ciepły oddech odbił się od wrażliwej skóry szatynki.
      -Czekałam na te słowa - przyznała nieśmiało, kiedy Justin założył kosmyk jej wilgotnych włosów za ucho i przejechał kciukiem po gładkim policzku.
      Justin nie czekał na kolejne słowo Lily. Otworzył drzwi kabiny prysznicowej i zdjął z wieszaka dwa białe ręczniki. Jeden owinął wokół swoich bioder, natomiast drugim okrył nagie zziębnięte ciało Lily, którą pocałował jednocześnie w czoło.
      Czuł, jak emocje w jego ciele z każdą chwilą wzrastały. Chociaż nie przyznawał tego na głos, marzył o seksie jeszcze bardziej, niż Lily. Kilkumiesięczna wstrzemięźliwość nie była dla mężczyzny takiego, jak on. Potrafił jednak wziąć pod uwagę zdrowie Lily, która wcześniej nie była gotowa na powrót do intensywnego życia seksualnego. Poród dla każdej kobiety jest nie lada wyzwaniem, nie mówiąc o piętnastolatce drobnej postury ciała, która nie była jeszcze w pełni rozwinięta fizycznie. Jednak teraz, gdy widział w jej oczach tylko i wyłącznie pożądanie i był jednocześnie pewien, że to samo odbijało się w jego spojrzeniu, pragnął jej w każdy możliwy sposób i wiedział, że może pozwolić sobie na spełnienie najskrytszych pragnień.
      Gdy oboje wyszli spod prysznica, Justin przepuścił Lily pierwszą w drzwiach łazienki. Z jednej strony, kolejny raz chciał jej zaimponować dobrym wychowaniem i męskością, a z drugiej chciał zawiesić wzrok na jej delikatnie, ponętnie kołyszących się biodrach. Oczyma wyobraźni już teraz widział, jak za parę chwil silnie obejmie je dłońmi i zaciśnie na nich palce. Jego erekcja powiększała się z każdą myślą o nagim ciele Lily, nie mówiąc już o spojrzeniach w jej kierunku. Psychicznie przez cały czas miał ją przy sobie, jednak fizycznie tęsknił za nią tak, jakby szatynki nie było przy nim przez lata.
      -Angel jest jeszcze zbyt malutka, ale Drew jest już dużym chłopakiem. Co jeśli obudzi się, podczas kiedy my - wykonała kilka gestów dłońmi, aby Justin jednoznacznie domyślił się, o czym mówiła.
      -Spokojnie, padł, jak zabity. Nie obudzi się - kiedy tylko ostrożnie zamknął za nimi drzwi od sypialni, pchnął drobne ciało piętnastolatki na beżową ścianę i przywarł ustami do jej nagiego dekoltu, odsłoniętego spod ręcznika, który opinał się jedynie na jej biuście. Teraz, kiedy został z nią sam, dał upust wszelkim hamulcom w swoim ciele i od pierwszych chwil jednoznacznie pokazał dziewczynie, czego pragnie dzisiejszego wieczoru.
      Rozumieli się bez słów. Ona pragnęła tego samego.
      -Masz świadomość, jak bardzo cię pragnę? - warknął cicho, popychając Lily na materac na łóżku. Jednocześnie szarpnął ręcznikiem, owiniętym wokół jego bioder, i odrzucił go na podłogę.
      -Właśnie widzę - zagryzła między zębami dolną wargę i spojrzała wymownie na odsłonięte przyrodzenie mężczyzny.
      -A wiesz, co to oznacza? - zbliżył się do łóżka i chwycił między palce materiał białego ręcznika, którym nadal otulone było jego słoneczko.
      -Wiem - zachichotała w ostatecznym momencie, w którym została pozbawiona okrycia, a jej nagie ciało wystawione zostało głodnym oczom Justina.
      Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i wdrapał na łóżko, na małe ciałko nastolatki, która wdzięczyła się słodko, posyłając szatynowi zalotne spojrzenia. Jej urokliwy wzrok działał na niego w każdej minucie, a każda słodycz, która biła z jej ciałka, rozbudzała w nim prócz pożądania również coraz silniejszą miłość. Wiedział, że Lily mogła czuć się gorsza i odrzucona przez wszystkie tajemnice, które niedawno wyszły na światło dzienne. Justin chciał pokazać jej, jak ważna dla niego była i pragnął również, aby uwierzyła w to całą sobą.
      Justin usiadł okrakiem na wąskich biodrach Lily i przywarł dłońmi do piersi dziewczyny. Gdy ugniatał je delikatnie, zdał sobie sprawę, że z tak drobnego, prostego gestu, przyjemność czerpią oboje. Nie dość, że była to przyjemność fizyczna, to w dodatku oboje byli szczęśliwi, że swoim istnieniem sprawiali przyjemność drugiej osobie. W ten sposób oboje dojrzewali do miłości. Zaczęli stawiać przyjemność partnera bądź partnerki ponad własne potrzeby.
      -Justin, jedna uwaga - Lily ułożyła niewielką dłoń na umięśnionym torsie mężczyzny i delikatnie odepchnęła go od siebie. Szatyn na moment przerwał pieszczenie ciała swojej dziewczyny i spojrzał na nią z wysoko uniesionymi brwiami. - Nie planuję drugiego dziecka i sądzę, że tobie trzecie również nie byłoby a rękę.
      Justin od razu zrozumiał jednoznaczny przekaz dziewczyny. Miała rację. Nie planował kolejnego dziecka. Chciał skupić się na poświęceniu całego siebie Angel, Drew i przede wszystkim Lily, którą zaniedbał. Dlatego od razu sięgnął dłonią do szuflady w szafce nocnej, z której wyjął opakowanie z prezerwatywą. Rozdarł niewielką paczuszkę, czując na sobie przenikliwe spojrzenie Lily, nieopuszczające go ani na moment. Założył gumkę szybko i narzucił na ich nagie, niemal złączone ciała, beżową kołdrę, która sprawiła, że im obojgu temperatura podwyższyła się jeszcze bardziej. Otoczenie rozgrzewały również ich gorące oddechy, odbijające się od siebie.
      Justin zobaczył w oczach Lily minimalny strach. Czuła niepewność i lekkie zdenerwowanie. Nie uprawiała seksu od dawna, tak samo, jak Justin. Nie wiedziała, jak obejdzie się z nią dzisiejszego wieczoru, czy będzie delikatny i troskliwy. Obawiała się, że skupi się przede wszystkim na swoich własnych odczuciach, dlatego zanim jeszcze Justin umiejscowił się pomiędzy jej nogami, szatynka zacisnęła małe piąstki na prześcieradle.
Mężczyźnie natomiast nawet przez myśl nie przeszło, aby nie zadbać o emocje Lily. Dbał o nią bardziej, niż o kogokolwiek, ponieważ to ją obdarzał tak niesamowitym uczuciem. Wiedział, że pierwszy raz po takim czasie może sprawić Lily ból i za to nienawidził samego siebie.
      -Spokojnie, aniołku. Obiecuję, że będę delikatny. Nie pozwolę ci cierpieć - pogłaskał ją opiekuńczo po zarumienionym policzku i zaczesał jej włosy na tył głowy.
      Lily poczuła ogromną ulgę, gdy otulił ją kojący, cichy i uspokajający głos Justina. Od razu poczuła się lepiej, a wszelkie niepewności zniknęły po kolejnym pocałunku mężczyzny. Muskał jej gładkie policzki, całował także czubek jej nosa i linię szczęki. Lily czuła się dokładnie tak, jak pierwszego dnia, gdy Justin wyznał jej miłość. Czuła ogrom uczuć, wypływających zarówno z każdym jego słowem, jak i każdym gestem.
      Kochał ją, a ona kochała jego. Nic więcej nie miało znaczenia.
      -Nie musisz się niczego bać, aniołku - ostatni raz wyszeptał do jej ucha, przykrytego jasnymi kosmykami włosów, po czym rozsunął ostrożnie jej nogi i umiejscowił się pomiędzy nimi.
      Chciał, aby ten pierwszy moment był na tyle delikatny, na ile tylko było go stać. Dlatego odetchnął głęboko i spojrzał w oczy swojej ukochanej, aby ostatecznie ją uspokoić. Spokojnie pchnął biodrami, zanurzając się w niej odrobinę. Gdy nie spostrzegł na twarzy szatynki grymasu bólu lub niezadowolenia, a jedynie przymknięte powieki i lekko uchylone usta, wsunął swojego członka głębiej.
      Już od pierwszych chwil towarzyszyła mu ogromna przyjemność. Wystarczyło, że otarł się o nią ledwie wyczuwalnie, a jego usta chciał opuścić głośny jęk, który był w stanie powstrzymać. Kiedy jednak wszedł w nią do połowy, nagromadzone emocje zaczęły opuszczać jego usta w postaci nierównego, przyspieszonego oddechu. Lily natomiast zacisnęła zęby gdy poczuła pierwsze ukłucie bólu. Nie dała tego po sobie poznać, więc Justin nie zaprzestał wsuwania się w nią. Dziewczyna bała się, że ból zacznie narastać, jednak dzięki niezwykłej delikatności mężczyzny, który zdążył już dojrzeć do roli dobrego partnera, ból po kilku sekundach przerodził się w błogą rozkosz, wstrząsającą jej ciałem.
      -Tęskniłem za tobą - wysapał do ucha dziewczyny, wchodząc w nią do samego końca.
      W powietrzu rozległy się przeplatane ze sobą głośne jęki zakochanych, a po nich od razu przyspieszone oddechy.  Oprócz spełniania swoich wzajemnych potrzeb, bawili się i cieszyli, że w końcu odnaleźli chwilę tylko i wyłącznie dla nich, wypełnioną prywatnością i intymnością. Wiedzieli, że teraz będą musieli usilnie poszukiwać podobnych momentów. Praca, dzieci i dom w znacznym stopniu ograniczą ich wolny czas, jednak jeśli mieliby wybór, nie zmieniliby nawet jednego szczegółu ich wspólnego życia. Założyli prawdziwą rodzinę, wspierającą się i ufającą sobie. Oboje podświadomie dążyli jedynie do tego.
      -Ja za tobą też, Justin. Nawet nie wiesz, jak bardzo - wymruczała, sunąc chłodnymi dłońmi po umięśnionych plecach mężczyzny, przyozdobionych nielicznymi tatuażami. Otaczała opuszką palca każdy z pojedynczych mięśni i podziwiała czas, który Justin włożył w pracę nad swoim ciałem.
      -Tyle czasu przerwy od seksu nie jest na moje nerwy - mężczyzna zachichotał, wykonując płynne, spokojne ruchy wewnątrz swojej dziewczyny.
      -Przez ciebie, na moje również. To za długo. Zdecydowanie za długo - przygryzła płatek jego ucha, mrucząc krótkie przekleństwo najciszej, jak potrafiła. Nie chciała dawać Justinowi ogromnej satysfakcji, mimo że szatyn i tak doskonale wiedział, jak działa na Lily. Udawał jedynie, że tego nie widzi.
      Justin skupił się na dostarczaniu przyjemności sobie i szatynce. Wyłączył umysł na wszelkiego rodzaju problemy i kłopoty, które nękały go w dalszym ciągu. Nie chciał, aby rozpraszał go jakikolwiek bodziec, docierający z otoczenia. Każdego dnia jego najważniejszym zadaniem było dbanie o Lily najlepiej, jak umiał. Chciał wyręczać ją w każdej życiowej czynności, aby Lily żyło się przy jego boku jak najlepiej.
      Ich jęki przeplatały się ze sobą w powietrzu i docierały do ich uszu. Oboje czerpali przyjemność z oznak przyjemności drugiej osoby i uważali to za piękne. Kiedy Justin wykonywał szybsze i mocniejsze pchnięcia, dostarczające im obojgu więcej rozkoszy, Lily obdarzała go delikatnym pocałunkiem, składanym albo na dolnej wardze, albo na linii szczęki. Dodatkowo, z każdym przypływem przyjemności drapała skórę jego głowy końcówkami paznokci.
      -Boże, Justin, kocham cię - wydyszała, unosząc swoje biodra, gdy delikatne ruchy bioder Justina przestały jej wystarczać. Potęgowała przyjemność swoją, a także Justina, z którego ust zaczęły uciekać coraz głośniejsze jęki i przekleństwa.
      -Wiem, aniołku - zachichotał, jednak każde z podobnych wyznań Lily docierały do jego serca i chowały się w nim głęboko, aby pozostać na zawsze. Z dzisiejszego punktu widzenia nie wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek miał związać się z inną kobietą. Jego serce wyczerpało już dożywotni limit uczuć i miłości, którą obdarzał drugą osobę.
      Od samego początku, kiedy Justin objął Lily silnymi ramionami pod prysznicem, byli bardzo podnieceni i napaleni na swoje ciała. Wystarczyło więc jedynie kilka mocniejszych i szybszych pchnięć, które doprowadziły dwójkę zakochanych na sam szczyt. Justin wtulił twarz w zagłębienie szyi Lily, tłumiąc w niej głośny jęk. Lily natomiast dała upust podnieceniu, gromadzonym w ciele od kilku miesięcy, w postaci głośnego przekleństwa. Oboje zamarli na kilka dłuższych chwil, rozkoszując się uczuciem błogości.
      -To było cholernie dobre - wymruczał Justin,zsuwając się ostrożnie z jej kruchego ciała, a zużytą prezerwatywę wyrzucił do śmietnika.
      -Wiem - westchnęła głośno.
Nie potrafiła wytrzymać bez ciepła mężczyzny ani chwili, dlatego od razu przytuliła policzek do jego nagiego,wyrzeźbionego torsu, również ozdobionego tatuażami. Chociaż jeszcze rok temu nie zwracała uwagi na facetów z tatuażami, zdawali jej się mało stabilni i porywczy, gdy poznała Justina zupełnie zmieniła zdanie. Nauczyła się, że ludzi nie powinno się oceniać po pozorach, a dopiero wtedy, gdy odkryje się ich wnętrze i emocje, skrywane w sercu.
      -Wiesz, teraz, jak tak sobie myślę, nie wyobrażam sobie siebie, siedzącej w domu z mamą i żyjącej dawnym życiem. Po prostu nie wyobrażam sobie, że mogłabym nigdy cię nie spotkać, nie pokochać. Nie umiem nawet o tym myśleć. Kocham cię całym sercem i dziękuję ci za to, że jesteś, Justin.  Chciałabym móc powiedzieć ci wszystko, co czuję, ale nie umiem. Czuję po prostu za dużo, jak na jedno serce.
      -Mi nie potrzeba żadnych słów, wiesz o tym. Najważniejsze, że jesteś, po prostu - objął ją silnym ramieniem i przytulił do swojego ciała, aby pocałować w czoło.
      Żadne z nich nie odezwało się już więcej. Lily jeszcze przez chwile rozmyślała nad ogromnym szczęściem, jakie ją spotkało, aż w końcu usnęła naprawdę twardym snem, nad zwyczaj spokojnym. Justin natomiast przez długie minuty bił się z myślami. Było mu przy Lily cholernie dobrze i sądził, że wyzbył się uczucia sprzed lat. Teraz jednak znów poczuł ukłucie w sercu. Znów był rozbity i znów chciał płakać z bezsilności. Marzył jedynie o tym, aby już nigdy więcej nikogo nie skrzywdzić, a przede wszystkim osób, które kochał. Nie mógł znieść myśli, że przez swoją niepewność i ciągłe zawahanie może zranić nie tylko osoby obdarzane miłością, ale także samego siebie.
      -Zaraz nie wytrzymam - warknął szeptem i szarpnął za końcówki włosów.
      Chociaż z całego serca starał się to powstrzymać, przed jego oczami znów stanęła uśmiechnięta Selena. Widział jej gęste, kruczoczarne włosy i ciemne, wesołe oczy. Myślał, że nadal ją kocha. W rzeczywistości było to jedynie silne przywiązanie do osoby, którą może zobaczyć jedynie na zdjęciach. W jego oku zakręciła się pojedyncza łza, którą szybko otarł. Miał już dość kołysania się pomiędzy dwoma kobietami, które kochał. Nie potrafił wytrzymać przeskoku z miłości do depresji i z powrotem do miłości. W międzyczasie nie miał chwili na wewnętrzne, spokojne przemyślenia, których cholernie potrzebował.
      -Ja tak nie mogę, Lily, przepraszam - wyszeptał, wiedząc, że szatynka śpi i nie będzie w stanie go usłyszeć. Gdyby docierało do niej każde słowo, w życiu nie zdobyłby się na taką odwagę.
      Przeklął głośno i ostrożnie wyplątał się z objęcia ramion Lily. Spojrzał na nią smutno, jednak szybko potrząsnął głową i podszedł do szafy. Ubrał się, po czym wyjął sportową torbę, jakiej zawsze używał na treningach, i wrzucił do niej kilka najpotrzebniejszych rzeczy, w tym kluczyki od samochodu, komórkę i portfel. Nie spojrzał na Lily ani razu więcej. Bał się, że gdyby zerknął na nią chociaż przez ułamek sekundy, rozkleiłby się i obudził ją swoim żałosnym szlochem.
      Wchodząc do salonu, położył na drewnianym stole swoją kartę kredytową. Z jednej strony zachowywał się, jak gówniarz, w dodatku tchórz. Nie chciał jednak zostawić Lily bez jakiegokolwiek zabezpieczenia na przyszłość. Mimo wszystko chciał, aby materialnie nie brakowało jej i dzieciakom niczego.
      Usiadł na jednym z drewnianych krzeseł, na którym widniały jeszcze bazgroły, wykonane długopisem kilka lat temu, gdy mały, niepilnowany  Drew biegał po domu i siał zniszczenie. Położył przed sobą czystą kartkę papieru, a między palce chwycił długopis. Pochylił się nad stołem i przyłożył końcówkę wkładu do wolnego miejsca. Nie miał żadnego pomysłu, co napisać, dlatego przez długie chwile jedynie siedział, starając się nie rozpłakać, jak dziecko.


Droga Lily


      Pierwsze słowa wydały mu się zbyt banalne, aby mógł zostawić je na liście, dlatego skreślił linią prostą i przyłożył długopis linijkę niżej.


Kochane Słoneczko


      Po kolejnych słowach natomiast zrozumiał, jakim dupkiem jest, pisząc podobny list. Dobijała go sama myśl, że ponownie tak okrutnie skrzywdzi Lily.


Nie wiem nawet, od czego powinienem zacząć. Jestem cholernym dupkiem i zdaję sobie z tego sprawę. Cały czas słyszę Twoje ostatnie słowa, kiedy powiedziałaś mi, że nie wyobrażasz sobie życia beze mnie. I właśnie przez to, pisząc ten list, zacząłem płakać. Znowu.


      Musiał przerwać przelewanie uczuć na papier, kiedy poczuł na policzkach łzy. Otarł je szybko, jednak to nie powstrzymało kolejnych, które rozmyły mu obraz przed oczami.


Powinienem przeprosić Cię za to, że kiedykolwiek mnie poznałaś. Może nie byłabyś wtedy tak szczęśliwa, ale przynajmniej nie miałabyś powodu, aby cierpieć.


      Znów zrobił sobie przerwę, podczas której zaczerpnął kilka głębokich oddechów i wytarł lekko spocone dłonie w materiał dresów. Z każdym napisanym słowem nienawidził siebie coraz bardziej.


Wiedz, że cholernie Cię kocham i jesteś dla mnie najważniejsza, jednak ja nie potrafię tak żyć. Muszę to wszystko na spokojnie przemyśleć, licząc jedynie na to, że któregoś dnia, kiedy wrócę, wybaczysz mi wszystkie wylane przeze mnie łzy. Jeśli w międzyczasie poznasz kogoś, kogo pokochasz, proszę, zapomnij o mnie. Zasłużyłem na to, aby kolejny raz cierpieć, kiedy nie potrafię nawet zatrzymać przy sobie dziewczyny, którą kocham.


      Tym razem otarł łzy rękawem, gdyż było ich zbyt wiele, aby mógł pozbyć się ich dłonią. Miał żal do siebie i do całego świat, że kiedy w końcu zmieniał się w człowieka szczęśliwego, powracał do niego ciężar wspomnień.


Po prostu przepraszam, Lily. Wrócę, obiecuję, że wrócę, ale nie potrafię powiedzieć, kiedy pozbędę się wszystkich, pieprzonych niepewności. One nie pozwalają mi normalnie żyć. Kocham Cię, Lily, i proszę, nie płacz przeze mnie. Nie jestem wart Twoich łez.
Justin


      Mężczyzna siedział przy stole jeszcze przez długie minuty, wielokrotnie czytając w myślach żałosne słowa listu. Aż w końcu zgniótł kartkę w dłoni i upchnął ją do najgłębszej kieszeni sportowej torby. Nic już nie miało sensu. Był cholernym tchórzem i musiał się do tego przyznać. Musiał przyznać, że zawiódł Lily, zawiódł dzieciaki, zawiódł całą rodzinę, a przede wszystkim zawiódł samego siebie.
      W końcu wstał z krzesła i dosunął je do stołu. Prócz karty kredytowej nie zostawił na stole nic. Żadnej informacji, żadnego wyjaśnienia, żadnych przeprosin. Chciał uciec, zniknąć, zapaść się pod ziemię, lecz jednocześnie był pewien, że kiedyś ze skruchą wróci i na kolanach będzie błagał o wybaczenie, kolejny raz licząc na dobre serce Lily i jej wrażliwość.
      Wszedł po cichu do pokoju synka, śpiącego pod granatową pościelą, z policzkiem przytulonym do poduszki. Ukucnął przy jego łóżku i zacisnął szczękę. Nie chciał zostawiać go teraz, kiedy dopiero co go odzyskał. Wiedział jednak, że jeżeli teraz nie wyjedzie, do końca życia będzie bił się z myślami. Przez kilka minut wpatrywał się w jego spokojną, delikatnie uśmiechniętą twarz, aż w końcu cały ciężar zaczął zbyt mocno go obciążać.
      Po wyjściu z pokoju syna, wszedł do maleńkiej Angel, która również spała, w łóżeczku otoczonym szczebelkami. Tak, jak przy synu nie płakał, tak na sam widok dziewczynki z jego oka wypłynęła słona łza i spłynęła wzdłuż jego policzka. Wziął swojego małego kwiatuszka na ręce i przytulił do klatki piersiowej. Zaczął delikatnie muskać jej maleńkie czółko i płakać coraz mocniej, mając świadomość, że nie będzie go przy córce w najważniejszych chwilach jej życia. Nie usłyszy jej pierwszych słów, nie ujrzy pierwszych kroków. Sama ta myśl sprawiała, że czuł się coraz gorzej.
      Nie mógł znieść kolejnych minut cierpienia, zwłaszcza że musiał odnaleźć w sobie wystarczająco dużo siły, aby pożegnać się jeszcze z najważniejszą dla niego osobą. Powstrzymując głośne chlipanie wszedł do swojej sypialni, gdzie na środku wielkiego, małżeńskiego łóżka, na którym niegdyś spał z Seleną, spała słodko Lily, zawinięta w cienką kołdrę.
      -Przepraszam - zapłakał, kucając przed dziewczyną. - Przepraszam cię aniołku, że kolejny raz będziesz przeze mnie płakała. Muszę to sobie wszystko na spokojnie przemyśleć. Obiecuję, że wrócę. Nie wiem, czy zrobię to za miesiąc, za rok czy za dziesięć lat, ale wrócę, przysięgam -wychrypiał i zacisnął mocno powieki. Nie mógł patrzeć na spokojną twarz Lily, kiedy miał świadomość, że cholernie ją rani.
      Delikatnie objął piętnastolatkę ramionami i zaczął wypłakiwać najbardziej słone łzy w jej miękkie, pachnące świeżością włosy. Po kilku chwilach większość kosmyków była już wilgotna, a on nadal nie przestawał. Był na siebie tak cholernie wściekły, że byłby w stanie kolejny raz targnąć się na własne życie. Obiecał sobie jednak, że kiedy tylko wyjdzie z domu i zamknie za sobą drzwi, pójdzie się leczyć. Zrobi to w tajemnicy przed wszystkimi, aby po powrocie móc spokojnie żyć, bez dręczących go wspomnień.
      Nie mógł dłużej wytrzymać słodkiego zapachu szatynki, który otulał go przyjemną wonią. Był do niego przyzwyczajony i wiedział, że nie będzie w stanie o nim zapomnieć. Nie chciał wylewać większej ilości łez, dlatego wstał, podpierając się materaca, i ostatni raz zerknął na śpiącą szatynkę, szepcząc ciche wyznanie miłości w jej kierunku. Następnie opuścił sypialnię i wszedł do przedpokoju. Przed pociągnięciem za klamkę zmierzył jeszcze spojrzeniem swoje mieszkanie i wyszedł, zamykając za sobą brązowe drzwi z numerem 126.

~*~

Na wstępie bardzo Was proszę o bak agresji w stosunku do mnie za drugą część rozdziału. Uprzedzałam Was o zawahaniu, ale jednocześnie wiecie, że to odkręcę, dlatego nie zabijajcie mnie i pozwólcie mi napisać epilog, który dodam w ciągu tygodnia ;D
Przepraszam za tak długi czas oczekiwania na rozdział ;c
http://ask.fm/Paulaaa962

Ps. Jeśli jest tutaj ktoś, kto czytał moje opowiadanie my heaven, pojawił się na tym blogu dodatkowy rozdział specjalny, zapraszam :)
http://my-heaven-jb.blogspot.com/

sobota, 4 kwietnia 2015

Wesołych świąt!

Może nie jestem najlepsza w składaniu życzeń, ale chciałam Wam życzyć zdrowych, spokojnych świąt, spędzonych w gronie najbliższych lub przyjaciół, uśmiechów na twarzy i wspónego korzystania z tej króciutkiej przerwy od szkoły, hah ♥

ROZDZIAŁ 49 (KLIK)

piątek, 3 kwietnia 2015

Rozdział 49 - Proper direction...

     
      Lily w jednej chwili zapomniała o każdej myśli, która jeszcze przed momentem zakłócała jej spokój. Zapomniała o nienawiści względem porywaczy, jaką tłumiła w sobie przez całą podróż. Zapomniała również o niebezpieczeństwie, jakie może grozić jej miesięcznej córeczce. Wszystko odstawiła na drugi plan, kiedy nagle wyrosła przed nią postać rosłego, czarnoskórego mężczyzny po czterdziestce, wpatrującego się w nią z szeroko otwartymi oczami i lekko uchylonymi ustami. Tak bardzo za nim tęskniła.
      -Lily? - mężczyzna wydusił z siebie po kilku dłuższych chwilach milczenia.
Nie wierzył własnym oczom. Nie wierzył, że czysty przypadek kolejny raz postawił mu tę drobną dziewczynę na drodze. Mimo wszystko był szczęśliwy, że ponownie mógł ją zobaczyć, przekonać się, że jest cała i zdrowa. Jedynym, czego teraz pragnął, to zamknięcie jej kruchego ciała w silnym, odwzajemnionym uścisku.
      -Nie mogę uwierzyć, że jednak cię spotkałam - szatynka dała upóst wszelkim hamulcom, powstrzymującym jej ciało.
Kiedy mężczyzna nieśmiało przesunął prawego buta w jej kierunku, ona zrobiła od razu cztery kroki i zawiesiła ramiona na szyję czarnoskórego, znajdującą się niemal głowę wyżej od niej. Lily nie należała do osób wysokich, natomiast Tyson odznaczał się sporym wzrostem. Zawsze było to wyraźnym kontrastem pomiędzy nimi.
      Szatynka nie zdawała sobie jednak sprawy, jak ogromnie ostry sztylet wbiła w serce Justina, zawieszając się na szyi mężczyzny i pozwalając mu ciasno objąć swoje ciało. Czuł, jak znów zaczyna pękać, od środka. Jego serce niemiłosiernie zapiekło. Wolałby ujrzeć rozlew krwi, niż swoją dziewczynę w uścisku człowieka, którego szczerze, całym sercem nienawidził. Nie mógł znieść widoku i aż na moment zacisnął powieki, aby pod wpływem ogarniającej go ciemności uspokoić się.
      -Lily - wyszeptał, chociaż miał w planach podnieść na nią głos, lub nawet siłą odciągnąć od czarnoskórego. - Jak możesz? - czuł, że jego głos powoli się łamał, chociaż bardzo tego nie chciał i starał się powstrzymać jego drżenie, przeplatane z przyspieszonym oddechem.
Może to chore, lecz przez moment przeszło mu przez myśl ogrom najgorszych myśli. Pomyślał o Lily i Tysonie w znacznie bliższych relacjach, które utrzymywali od długiego czasu. Pomyślał nawet o domniemanej zemście Tysona, do której wykorzystał drobną piętnastolatkę, władającą sercem Justina. Szybko jednak pokręcił głową. Takiej myśli nie potrafił znieść. Zabiłaby go, gdyby okazała się prawdziwa.
      Lily odsunęła się od Tysona i szybko przeniosła wzrok na Justina. Powiedzieć, że czuła się niezręcznie, to mało. Dopiero teraz zrozumiała, w jakiej sytucji się znalazła, w jakiej sytuacji postawiło ją obu mężczyzn. Jeden pozbawił drugiego ważnych mu osób, natomiast ona obojga darzyła szacunkiem i wdzięcznością. Szczerze bała się spojrzeć któremukolwiek w oczy.
      -Lily, znasz go? - Tyson z pogardą splunął w stronę Justina, a jego oczy przybrały rozmar wąskich szparek, mierzących go od stóp po czubek głowy.
Nigdy nie zapomni bólu, jaki mu sprawił. Odebrał mu dwójkę maleńkich, ukochanych dzieci, odebrał mu sens jego życia. Postanowił odpłacać się tak długo, aż zyska pewność, że zniszczył Biebera bardziej, niż on zniszczył jego. Widząc jego twarz i całkiem szczęśliwe oczy, ponownie ujrzał płomienie płonącego domu, z dwójką maluchów wewnątrz. Podczas kiedy on nadal cierpiał, Justin zyskiwał szczęście, na jakie w jego oczach nie zasłużył.
      -Nie wiem, co mam odpowiedzieć wam obu - dziewczyna spojrzała po ich wściekłych twarzach. Nigdy nie sądziła, że znajdzie się w tak niekomfortowej sytuacji. - Znam Justina. Kocham go najmocniej na świecie. Już od niemal roku roku jesteśmy razem, mieszkamy razem, mamy nawet córeczkę - wyjaśniła Tysonowi, w głębi duszy modląc się, aby ją zrozumiał i przestał z tak ogromną wrogością patrzeć na jej ukochanego. - Natomiast tobie, Justin, należą się bardziej szczegółowe wyjaśnienia. Zanim moja matka poznała ciebie, była przez naprawdę długi czas związana z Tysonem. Przez wiele lat zastępował mi ojca, który nigdy nie miał dla mnie czasu. Mając czternaście lat nawet zaczęłam mówić do niego tato. Niedługo po tym pojawiłeś się ty. Chociaż moja matka twierdziła, że poznała ciebie po rozstaniu z Tysonem, ja darzyłam cię nienawiścią i obwiniałam za rozbicie ich związku. To dlatego przez długi czas nie mogłam się do ciebie przekonać. To dlatego dawałam ci odczuć na każdym kroku, jak bardzo niechciany przeze mnie jesteś - szybko przetarła kącik oka, aby nie dopuścić do wypływu nawet jednej łzy. - Ale nie miałam pojęcia, że to właśnie Tyson jest człowiekiem, o którym mi opowiadałeś. A teraz stoję tutaj, pomiędzy wami i czuję się okropnie, mając świadomość, że oboje odebraliście sobie kogoś ważnego.
      -Kogoś ważnego? - warknął Justin, zwijając palce w pięści. - Ona była całym moim życiem.
      -A czy choćby przez chwilę pomyślałeś, jak ja się czułem, kiedy odebrałeś mi dwójkę dzieci!? - wrzasnął Tyson, chcąc zrobić dwa kroki w stronę Justina, jednakże na jego drodze w porę stanęła Lily. I chociaż oboje w nerwach mogliby się pozabijać, drobnej szatynce nigdy nie zrobiliby fizycznej krzywdy.
      -Sądzisz, że nie myślałem o tym? Myślisz, że od dwóch lat nie żyję z poczuciem winy? Każdej nocy śni mi się twój pierdolony, płonący dom. Myślisz, że mnie to, kurwa nie boli? Że nie boli mnie świadomość, iż z mojej pieprzonej winy zginęła dwójka małych dzieci? Tylko różnimy się jednym, gnoju. Ja nie chciałem odbierać ci nikogo bliskiego, a ty z premedytacją na dwa lata odsunąłeś ode mnie siostrę i syna, a żonę zabrałeś mi na zawsze.
      W pomieszczeniu nastła głucha cisza, przerywana jedynie oddechami obu mężczyzn, którzy powstrzymywali się przed agresją jedynie dzięki obecności Lily. Przez wzgląd na osobę szatynki zachowywali pozory dostatecznie opanowanych, mimo że w sercach obu ponownie nastała żałoba. Ich nienawiść była nie do opisania.
      -Nie widzicie, że to bez sensu? Oboje cierpieliście już wystarczająco. Nie ma sensu krzywdzić siebie w dalszym ciągu. To was zabija. Szukacie zemsty, kiedy w rzeczywistości już dawno powinniście odpuścić. Choćby przez wzgląd na mnie, proszę.
      Lily starała się samym wzrokiem załagodzić atmosferę, kiedy nagle, na starej wersalce w roku pomieszczenia, ujrzała maleńką dziewczynkę, ubraną w śpioszki i owiniętą kocem. Znów poczuła matczyny instynkt, który kazał jej podbiec do córeczki i chwycić ją w ramiona, aby upewnić się, że z jej główki nie spadł ani jeden włos. Jako matka nie przeżyłaby jej krzywdy.
      -Już spokojnie, Angel. Spokojnie - szeptała do jej małego uszka, ujmując ciałko niemowlaka ostrożnie w ramiona.
Kiedy przytuliła Angel do swojego serca i poczuła również przyspieszone bicie jej serduszka, podziękowała Bogu, że dał jej tak wspaniałą córeczkę. Nigdy tak naprawdę tego nie doceniła. Dopiero, kiedy mogła ją stracić przekonała się, że określenie Angel całym jej światem było niczym, w porównaniu do jej miłości do dziewczynki.
      -Lily, to twoja córka? - spytał Tyson, wyraźnie poruszony sposobem, w jaki jego pasierbica patrzyła na małego aniołka.
      -To nasza córka - odważyła się spojrzeć mężczyźnie w oczy i jednocześnie stanąć blisko Justina.
      -Nie wiedziałem - wymamrotał, przełykając głośno ślinę. Zdał sobie sprawę, że gdyby nie obecność Lily w tym miejscu, doprowadziłby do tragedii.
      -Więc gdyby nie była moją córką, zabiłbyś ją? - spytała w złości, jednak czując dużą dłoń Justina w dole swoich pleców i jej niezwykłą moc uspokajania, odkaszlnęła i powtórzyła zdanie łagodniej.
      Tyson nie odpowiedział. Czuł, że nie powinien się odzywać, aby nie pogrążyć się jeszcze bardziej. W rzeczywistości mścił sie na niewinnych osobach tylko po to, aby zagrać na emocjach Justina. I mimo że miał żal do Justina, żal, który nigdy nie osłabnie, zaczynał rozumieć, jak strasznym potworem stał się przez rządzę zemsty.
      -Nigdy nie wybaczę ci tego, co mi zrobiłeś, ale ze względu na Lily nie tknę cię nawet palcem, bo wiem, jak bardzo skrzywdziłbym ją. Po prostu raz na zawsze zniknij z mojego życia i pozwól mi o wszystkim zapomnieć - Tysonowi z trudem ów słowa przeszły przez gardło, kiedy jeszcze kilkanaście minut temu pragnął przyłożyć broń do skroni Biebera i pociągnąć za spóst. Nie zdołał jednak wykrzesać z siebie przeprosin. Justin tak samo. Oboje w dalszym ciągu odczuwali zbyt wielki smutek, aby w pełni przyznać się do niewybaczalnych błędów.
      Justin bez słowa przejął od Lily swoją córkę i obdarzył Tysona ostatnim, pustym spojrzeniem. On również pragnął o wszystkim zapomnieć, jednak wiedział, że to niemożliwe, dopóki nie nadejdzie nieoczekiwany przełom, który wyciągnąłby go z rozpaczy.
      Oboje z Lily w ciszy wyszli z mieszkania i chociaż pragnęli zamienić ze sobą chociaż jedno słowo, żadne z nich nie odważyło się na wykonanie pierwszego najważniejszego kroku. Do samochodu wsiedli również w ciszy i dopiero w chwili, w której Angel zaczęła znacząco pochlipywać, Justin wykrzywił usta w nieznacznym uśmiechu.
      -Chyba nadeszła pora karmienia - zerknął łagodnie na Lily, która z utęsknieniem wyczekiwała jego choćby przelotnego spojrzenia.
      -Nasze maleństwo zgłodniało - zachichotała i odebrała od mężczyzny dziewczynkę, układając ją wygodnie w swoich ramionach. - Będziesz miał coś przeciwko, jeśli nakarmię ją tutaj? - doskonale znała reakcję Justina, jednak chciała rozluźnić mocno napiętą sytuację. I udało jej się.
      -Jeśli chcesz, abym spowodował wypadek przez zupełny brak koncentracji na drodze, proszę bardzo - posłał jej uśmiech, o jakim Lily marzyła. I chociaż wiedziała, że czeka ich jeszcze długa, poważna rozmowa, bała się jej o wiele mniej, niż przed dwoma minutami.
      -W takim razie widzisz, Angel, ale tatuś nie pozwala mi cię nakarmić. Musisz wytrzymać jeszcze troszkę, aż dojedziemy do domku.
      Justin docisnął pedał gazu, gdy wjechali na stosunkowo pustą obwodnicę Los Angeles. Mógł więc pozwolić sobie na rozwinięcie większej prędkości. Cały czas myślał jednak o zażyłości, łączącej Lily z Tysonem. Czy mógł mieć jej cokolwiek za złe? Nie i nie miał, ponieważ to przez jego kilkumiesięczne milczenie Lily żyła w ciągłej nieświadomości. Tysona natomiast poznała jeszcze przed pojawieniem się w jej życiu Justina.
      -Wiem, jak jest ci trudno, Justin - zaczęła niepewnie, kładąc dłoń na jego udzie. - Ale musisz być silny, zamknąć tamten rozdział i nie wracać do niego więcej, nawet myślami - chciał jej przerwać, jednak Lily kontynuowała. - Wiem, jak łatwo jest to powiedzieć, kiedy rany nadal wydają ci się świeże. Ale uwierz mi, nie są. Jej nie ma już od dwóch lat i w końcu będziesz musiał się z tym pogodzić - ciężej, niż Justinowi słuchać, było Lily podjąć tak trudny temat. Miała świadomość, że w życiu Justina nigdy nie będzie tak ważna, jak Selena, jednak liczyła, że po latach odnajdzie w niej kobietę, która w godny sposób będzie w stanie ją zastąpić.
      -Lily, mogę ci obiecać, że się postaram. Teraz, kiedy Tyson odpuścił, ja postaram się zapomnieć i zacząć od nowa, przysięgam.
      -Myślę, że dobrze zrobiłoby ci kilka wizyt u psychologa - zasugerowała łagodnie Lily, w głębi duszy obawiając się reakcji szatyna.
      -Kotku, nie zapominaj, że ja sam jestem psychologiem i jeśli będę potrzebował jego pomocy, na pewno otrzymam ją bez żadnej kolejki.
      Oboje wiedzieli, że nie to miała na myśli Lily. Oboje jednak nie chcieli dłużej drążyć tematu, który sprawiał im ból. Mieli ogromną nadzieję, że po wszystkich złych przeżyciach w końcu odnajdą bezwarunkowe szczęście. Nic nie wskazywało na to, że kolejny raz mieliby cierpieć. Oprócz wspomnień, z przeszłością nie łączyło ich już nic i w końcu mogli odetchnąć pełną piersią.
      -Dlaczego nigdy nie powiedziałaś mi, że Alison była związana z Tysonem przed poznaniem mnie? - Justin ponownie przerwał ciszę. Rozpoczął poważną rozmowę, ponieważ chciał mieć ją już za sobą. Wszystko chciał mieć za sobą, aby rozpocząć nowe, pogodne życie.
      -Nie czułam takiej potrzeby. Z resztą tak samo, jak ty. Przez niemal rok okłamywałeś mnie tanimi bajeczkami. Tylko że poprzedni związek mojej matki nie wydał mi się ważny, natomiast twoja rodzina tak.
Justin doskonale wiedział, że Lily ma rację i nawet gdyby chciał, nie mógłby kłócić się z szatynką. Od początku startował z przegranej pozycji, gdyż to właśnie on zataił przed Lily najważniejsze momenty swojego życia.
      -Dobrze, rozumiem cię i jeszcze raz chciałem cię przeprosić. Ale obiecuję, że już nigdy cię nie okłamię, Lily - zamiast trzymać dłoń na kierownicy, on ujął nią rękę dziewczyny i splątał razem ich palce. Co prawda nie oderwał wzroku od przedniej szyby, jednak uśmiechając się do siebie, widział uśmiech piętnastolatki, który utworzył się na jej ustach w tej samej chwili.
      -Dziękuję, na tym zależy mi najbardziej. Tak więc od dzisiaj mówimy sobie wszystko, nawet rzeczy, które pozornie nie mają znaczenia, dobrze? - pogłaskała go opiekuńczo po ramieniu. Czekała na podobne słowa od wielu długich miesięcy i w końcu mogła odetchnąć, słysząc szczerą obietnicę Justina. Pokochała go jeszcze mocniej.
      -Tak, aniołku - pogładził jej udo z niezwykłą delikatnością, a potem podniósł jej dłoń do ust i musnął ją kilka razy. Była dla niego wszystkim, ale zaczynał rozumieć to bardzo powoli. Dzięki Bogu, Lily potrafiła doskonale wczuć się w jego emocje i z pokorą znosiła fakt, że nie zawsze Justin dopuszczał ją do swojego serca.
      Reszta drogi minęła im w ciszy, przerywanej jedynie cichymi pomrukami Angel, usypiającej w ramionach matki. Lily pogładziła córeczkę po policzku, kiedy ta zasnęła z lekko rozchylonymi usteczkami i piąstką, zaciśniętą na rękawie bluzki szatynki.


***
     

      -Tak więc, jak już mówiłem, pański syn nie może się teraz przemęczać. Mimo że jego stan jest już naprawdę dobry, powinien dużo odpoczywać i nie być narażonym na jakikolwiek stres. To pozwoli mu szybciej dojść do siebie i wrócić do normalnego trybu życia - lekarz, ubrany na biało, wręczył Justinowi teczkę z dokumentami i wypisem syna ze szpitala oraz uścisnął jego dłoń silnym, męskim uściskiem. Pragnął przekazać mu również wyrazy uznania i duży szacunek, jakim darzył szatyna. Niewiele osób wiedziało, jakie cierpienie przeżył i ile musiał walczyć, aby znów stanąć na nogi.
      -Panie doktorze, dziękuję za wszystko, co zrobił pan dla mnie i dla mojego syna - Justin obdarzył go ostatnim, szczerym i pełnym wdzięczności uśmiechem, po czym nacisnął klamkę w drzwiach szpitalnej sali i wszedł do środka.
      Widok, jaki zastał wewnątrz, dogłębnie poruszył jego obolałe serce. Jego dziewczyna, kobieta którą kochał, pomagała Drew w pakowaniu ubrań do sportowej torby, natomiast jego syn trzymał w ramionach córeczkę szatyna i wpatrywał się w jej małe oczka, jak w obrazek.
Poczuł się naprawdę wzruszony. Chciał wręcz uronić łzę, jednak szybko stwierdził, że wylał ich w życiu wystarczająco i takie drobne wydarzenia, poruszające jego sercem, nie mogą prowokować łez.
      -Mam najwspanialszą rodzinę na świecie - podszedł do Lily i pocałował ją w czoło, przytrzymując przy jej skórze usta przez kilka długich sekund.
      -A ja mam cudowną siostrzyczkę - wtrącił Drew, kołysząc dziewczynkę w ramionach. Robił to bardzo delikatnie, gdyż nie wiedział, na jakie ruchy może sobie pozwolić, a nie przeżyłby, gdyby nieumyślnie zrobił krzywdę dziewczynce, którą od pierwszych chwil pokochał.
      Justin, oczyma wyobraźni, ujrzał ich wspólną, kolorową przyszłość, powoli płynący czas i nieprzerwany uśmiech, ukształtowany na ustach. Całym sercem wierzył i szczerze pragnął, po wielu nieprzespanych nocach, spokojnego, poukładanego życia, u boku Lily i dwójki jego najwspanialszych dzieci, które kochał całym sercem.
      -Gotowi? Jeśli tak, wracamy do domu. Mam dość szpitali, lekarzy i białych ścian - wzdrygnął się Justin i chwycił w rękę sportową torbę, którą przed momentem Lily zapięła zamkiem błyskawicznym.
      -Najwyższy czas - szatynka na krótką chwilę zarzuciła ramiona na szyję mężczyzny i złożyła na jego wargach długi, namiętny pocałunek, na koniec delikatnie przygryzając dolną wargę. Chciała mu w tym geście pokazać, że, tak samo jak on, również tęskni za nim w sposób fizyczny.
      Justin przepuścił w drzwiach Drew, a także Lily z małą dziewczynką na rękach. Ukradkiem zjechał wzrokiem na jej pupę, opiętą przez dopasowany materiał jeansów, i oblizał wargi, na których przed momentem czuł pocałunek Lily. Jej delikatnie, ponętnie kołyszące się biodra przyprawiały go o prawdziwe dreszcze, przechodzące wzdłuż całego ciała, a w szczególności skupiające się na kroczu. Uwielbiał to uczucie, jednak wolałby w tym momencie mieć Lily tylko dla siebie, w ich wspólnej sypialni. Wiedział jednak, że po narodzinach jego drugiego dziecka i po powrocie pod jego dach syna, znacznie zmieni się porządek ich życia intymnego. Nie będą mieli już tyle prywatności, ile jeszcze parę miesięcy temu. Mimo to jednak czuł się znacznie szczęśliwszy, mając przy sobie tyle wspaniałych, darzących go miłością, osób.
      -Tato, będę musiał chodzić do szkoły? - spytał Drew, krzywiąc się lekko, kiedy wsiedli do windy, czekając, aż przedostaną się na szpitalny parter.
      -Oczywiście, że tak, Drew. Przed tym nie uciekniesz - szatyn pstryknął go palcem w nos i zaśmiał się, rozprowadzając wibracje po policzku Lily, przyklejonym do jego klatki piersiowej.
      Piętnastolatka, widząc z jaką miłością Justin wpatruje się w swojego syna i córkę, poczuła, że osiągnęła w życiu wszystko, czego pragnęła. Miała przy sobie dojrzałego, kochającego mężczyznę i mimo że z początku darzyła go nienawiścią, z biegiem czasu odkryła w nim najwspanialszego człowieka, godnego zaufania i miłości. Została również matką i sprawdzała się w tej roli, jak nikt inny. Pomimo swojego młodego wieku, osiągnęła pełną dojrzałość psychiczną i zawdzięczała to jedynie Justinowi.
      Całą czwórką wsiedli do samochodu Justina i zapięli pasy. Szatyn po raz pierwszy do tego stopnia czuł się odpowiedzialny za swoją nową rodzinę. Po wielu stratach, przede wszystkim stracie żony, nauczył się, aby bezpieczeństwo kochanych przez nas osób stawiać zawsze ponad wszystko inne.
      W drodze nie odzywał się ani Drew, ani Lily, ani Justin. Wsłuchiwali się w dźwięki piosenki, wydobywającej się z głośników. Każde z nich pogrążone było w świecie własnych myśli. Umysł Drew zaprzątała myśl o nowym związku jego ojca, w którym wyraźnie na nowo stał się szczęśliwym człowiekiem. Lily rozmyślała nad chłopcem, którego polubiła od pierwszych chwil i którego kiedyś być może obdarzy nawet miłością. Justina myśli natomiast robiegały się w każdym możliwym kierunku. Dotyczyły zarówno świetlanej przyszłości, jak i ponurej przeszłości. W jednej chwili ujrzał przed oczami uśmiech Lily i uśmiech zmarłej żony. Nie wiedzieć czemu, zaczał je porównywać, jednak nie odnalazł wśród dwóch tego piękniejszego, gdyż każdy miał w sobie coś wyjątkowego, co pobudzało go do życia i obdarzało nową energią, czerpaną z miłości.
      -Jesteśmy na miejscu, Drew. Pamiętasz jeszcze, jak wyglądało nasze mieszkanie? - spytał jedenastolatka, który energicznie przytaknął głową, otwierając drzwi na całą szerokość, kiedy Justin zatrzymał się na wolnym, parkingowym miejscu.
      Drew, po tak długim czasie, spędzonym w szpitalu, cieszył się każdym promieniem słonecznym i każdym podmuchem wiatru. Nie wiedział dokładnie, jak nazwać uczucie, wypełniające go od środka, ale sądził, że najprościej było nazwać je wolnością. W końcu, po dwóch latach stał się wolny i nie był już przytwierdzony do szpitalnego łóżka.
      Kiedy stanął przed drzwiami mieszkania, w którym przed tragedią mieszkał z tatą i z mamą, uśmiechnął się delikatnie. I chociaż tęsknił za matką, za jej czarnymi, falowanymi włosami, uśmiechem i dobrą radą, którą zawsze potrafiła go wesprzeć, cieszył się przede wszystkim szczęściem swojego ojca. Po wielu dniach smutku, jaki widział u Justina, teraz zależało mu tylko i wyłącznie na uśmiechu na jego ustach.
      -Wiesz, Drew - zaczął szatyn, zarzucając na ramię chłopca rękę. - Czekałem dwa lata, aby znowu móc wypowiedzieć te słowa. Witaj w domu, synku.

~*~

Myślę, że wszyscy doskonale czujemy już dosłownie sam koniec, unoszący się w atmosferze rozdziału, prawda? Ale zdradzę Wam, że, mimo iż został już tylko ostatni rozdział i epilog, poczujecie jeszcze na koniec moment zawahania :)

A teraz druga sprawa, zapraszam wszystkich na moje nowiutkie, świeżutkie opowiadanie!
http://18th-street-jbff.blogspot.com

czwartek, 2 kwietnia 2015

Nowe opowiadanie!

Chciałabym Was serdecznie zaprosić na moje nowe opowiadanie ;)

http://18th-street-jbff.blogspot.com/